Poprzednie częściClaymore - Nowy świt - Prolog

Claymore - Rozdział III

Clare nie spała długo tej nocy.

Jej kotłujące się myśli i domysły, nie pozwoliły jej dziś zmrużyć oka, a co dopiero umożliwić jej znów zaznania przyjemności i magii długiego i ludzkiego snu. Zamiast tego, wojowniczka praktycznie niczym słup soli, tkwiła spojrzeniem w śpiącej posturze Rakiego. Jej wzrok z wolna obserwował subtelny i wolny rytm unoszącej się i opadającej klatki piersiowej mężczyzny pod kocem. Ruch jego gardła i ust podczas oddychania, mrużenie się oczu, kołysanie się włosów pod wpływem zimnego wiatru z lekko uchylonego okna.

On żyje. Jest tuż obok. Cały i zdrowy.

Te trzy krótkie stwierdzenia faktu, wędrowały po umyśle Clare jak mantra. Jak skrupulatnie wyuczona modlitwa, którą teraz poważała w swej głowie, z pasją godną wiernych w Świętym Mieście Rabona. Jej dłoń z wolna przetarła krople potu z jej czoła. Kiedy ostatni raz, tak się spociła i była tak mocno podenerwowana?

Jej oczy przymknęły się i przez chwilę przed nimi ukazała się okrutna scena z jej krótkiego snu… Nie. Nie snu. Koszmaru. Wizji, w której pojawiła się Priscilla. Jednorogi demon. Potwór z przeszłości. Zabójczyni Teresy, a do tego, w tej wypaczonej przez jej umysł aparycji, bestia, która rozszarpywała ciało Rakiego na strzępy. Kęs za kęsem, z trym szyderczym uśmieszkiem na twarzy, umorusanej w krwi i resztach wnętrzności mężczyzny. Aczkolwiek, to nie to było w tej wizji najgorsze. Najokrutniejsza część przyszła, wraz z momentem, kiedy to Priscilla rozchyliła swe zakrwawione usta i spojrzała prosto w oczy Clare. A potem odezwała się.

- „Powiedz mi, szczeniaku Teresy… Nie sądzisz, że to uroczę? Fakt, że nawet kiedy się wreszcie odnaleźliście, jego życie i tak należało do mnie? Tak jak wszystko, co było ci najdroższe? To ja z nim wędrowałam, kiedy ty kryłaś się jak szczur na Północy. To zemną, śmiał się i dorastał, przeobrażając się w mężczyznę. I to dzięki mojemu widzimisię, on wtedy nie zginął od razu. Życie Rakiego należy do mnie. Cały on. Jego dusza, ciało i wnętrzności. Wszystko jest moje”.

Wolna dłoń Clare zacisnęła się boleśnie, niemal wbijając swe paznokcie w skórę. Jej oddech przyśpieszył, a aura yoki zapulsowała niebezpiecznie. Kobieta wiedziała, że jej reakcja jest głupia i dziecinna. W końcu Raki jest cały i zdrowy, a Priscilla nie żyje. Zmieniła się w pył. Przepadła. Jej czasy terroru się skończyły. Zemsta została dokonana. Aczkolwiek, w duszy, Clare nadal odczuwała wpływ tego potwora na jej nowe życie.

Raki… On ma historie z Priscillą. Życie, które nadal w dużej mierze jest dla wojowniczki tajemnicą. Zagadką, do której mężczyzna nie chciał, dać żadnej poszlaki, zamykając się na odpowiedź. Nawet przed nią, a może zwłaszcza przed jej obliczem? Dlaczego to robił? Po co milczał? Co też się wydarzyło w jego życiu przez te ostatnie siedem długich lat?

Do tego słowa Irene i zainteresowanie Chronosa jego osobą. Czy nawet jego styl walki. Dawna numer dwa Organizacji miała racje. Raki był szkolony w walce na miecze, przez wyśmienitego mistrza. Jego ruchy, manewry, pchnięcia i cięcia, w dużej mierze nie odbiegały od stylu uczonego przez Claymore.

Zatem… Czy słowa Irene mogłyby być prawdą? Czyżby Raki nie tylko wędrował z Priscillą, ale z kimś jeszcze? Jakimś innym przebudzonym z ery męskich Claymore?

Każda komórka mózgowa Clare, nie chciała się z tym faktem pogodzić. W końcu to było praktycznie niemożliwe. Już sam fakt, że Raki wędrował z Priscillą, był niedorzeczny, a tu jeszcze dochodziła opcja kolejnego przebudzonego. Jakim cudem, mógł on to przeżyć, mając obok siebie dwa tego typu potwory żywiące się ludzkimi wnętrznościami…

To było niemożliwe… Aczkolwiek czy niemożliwe też powinno być połowiczne przebudzenie? Zjednoczenie dusz, jak to było u Lucielii i Rafaelii, czy też same Clare i Teresy? Przetrwanie walk w Pieta, czy przeciw Priscill?

Ostatnie lata, a zwłaszcza miesiące były pełne niedorzeczności i „niemożliwego”, a jednak Clare była ich bohaterką i świadkiem nie jeden raz. Zatem, czy miała ona prawo inaczej oceniać szanse Rakiego?

Ta myśl sprawiła, że była Claymore mocno sapnęła, wstając cicho z łóżka i wychodząc z podarowanego im przez Irene pokoju. Jej kroki szybko poprowadziły ją do głównego holu, gdzie o dziwo zdawała się na nią czekać jej była mistrzyni.

- Zatem to jednak ty tak sapałaś, jak małe dziecko. Podejrzewałam o to tego mężczyznę. – odparła na wejściu, spoglądając na Clare z lekko zażenowanym spojrzeniem, przez które wojowniczka poczuła się jeszcze gorzej.

- Miałam zły sen – odparła Clare, tłumacząc się, jak małe dziecko, przez co zaraz pożałowała, że się w ogóle odezwała.

- Zły sen powiadasz? – zaczęła enigmatycznie Irene, wskazując dłonią kobiecie, by ta szła za nią. – Niech zgadnę. Priscilla?

Clare potulnie ruszyła za byłą Claymore, tym razem jednak odpowiadając jedynie skinieniem głowy.

Obie wojowniczki, po chwili były na dworze. Ich ciała w jednym Momocie obtulił całun zimnego nocnego wiatru, ale kobiety nie przejęły się tym, zaraz pobudzając swą yoki, do wyrównania temperatury ciała.

Przez długość dziesięciu przeciągłych oddechów panowała cisza, aż nagle Irene wymownie spojrzała na Clare, wręcz pochłaniając ją w swoim analitycznym spojrzeniu.

- Ja też czasem o niej śnie. – odparła, wprawiając Clare w osłupienie. Wojowniczka nie spodziewała się takiego wyznania ze strony kobiety, która mogła spokojnie się pochwalić jednym z najbardziej profesjonalnym i praktycznym umysłem, wśród Claymore. W końcu jej była mentorka, była kobietą która bezbłędnie kontrolowała swe emocje i myśli. Była ona totalnym przeciwieństwem Clare, czy Helen. Bliżej jej było do Mirii, ale nawet i ta, wydawała się… Bardziej „wyrozumiała”, od stojącej przed nią wojowniczki.

- Co prawda, wątpię, byśmy śniły to samo, na jej temat. – dodała zaraz, wciąż uparcie wpatrując się w srebrzyste oczy Clare. – W moich snach, widzę ją jako człowieka. Tą głupią młodą dziewczynę, która za wszelką cenę chce zniszczyć wszystkie yomy, które odpowiedzialne są za śmierć jej bliskich. Tak skupiona na tej rozpaczy i nienawiści, że była totalnie ślepa, na wszystko inne w jej życiu. Myślę, że to stąd brała się jej niesamowita siła i potencjał.

Tutaj na moment Irene zrobiła subtelną pauzę, jakby smakowała i ważyła swe kolejne słowa, zanim zaczęła mówić dalej.

- I dziecko… Które przez moją głupotę i złą kalkulację, przekroczyło swoje limity i przemieniło się w potwora, odbierając ci Terese, mi rękę i do tego życia Sophie i Noel. A także w następstwie tego przebudzenia setki jak nie tysiące żyć ludzi, którzy mieli pecha, natrafić na nią, kiedy była głodna wnętrzności. W moich snach ona nie ma formy jednorogiego potwora, jak pewnie w tych koszmarach, a właśnie tego zrozpaczonego dzieciaka, którego ja zmusiłam do porzucenia swych limitów, przez dumę oraz mój brak zrozumienia jej osoby. – kończąc jej jedyna ręka, zacisnęła się boleśnie na barku jej brakującego ramienia. W tym jednym geście Clare mogła odczytać cały ukryty gniew Irene, który nie ukazał się w żadnej innej formie. Nawet na twarzy, która nadal biła spokojem.

- Zawiodłam wszystkich – dodała po chwili – Terese, Noel, Sophie i Organizacje. Zawiodłam moje towarzyszki. Ja. Numer dwa w Claymore… Żałosne, co nie? Nie mogłam zrobić nic więcej, jak tylko leżeć na ziemi i się wykrwawiać. Aczkolwiek nie miałam też odwagi umrzeć. Zamiast tego... Uciekłam. Zostawiając to brzemię za sobą, choć każda komórka mego ciała, nakazywała mi udać się do Staff, by za mą pomyłkę ścięto mnie. W końcu byłam winna tego nowego ogromnego zagrożenia i bez jednej ręki. Byłam… Zbrukana. Zbędna. „Irene o błyskawicznym mieczu”… Co za durna i patetyczna nazwa, dla kogoś tak głupiego, jak ja. Dla takiej porażki.

Oczy Clare rozszerzyły się na te słowa, a usta szeroko rozwarły się, chcąc wydobyć z siebie głos sprzeciwu. Aczkolwiek, Irene momentalnie, powstrzymała ją prostym, acz rzeczowym kiwnięciem głowy na boki.

- Nie ma miejsca, w tym, co powiedziałam, na zaprzeczenie. Wszystko to są fakty. Proste i klarowne. Nie potrzebuje złudnej empatii i wewnętrznych kłamstw, by poczuć się lepiej. Jestem wynikiem mych decyzji. W końcu powinnaś to zrozumieć. Skoro byłam w stanie ostatecznie przez lata zregenerować mą prawą rękę to zrobienie tej sztuczki z drugą, też nie powinno być niemożliwe… A jednak tego nie zrobiłam. Czyż nie?

Clare cicho przytaknęła ze zrozumieniem. Irene nigdy nie próbowała nawet odzyskać swą lewą rękę, bo była ona jawnym dowodem jej błędów z przeszłości. Jej porażki. To była jej własna wymierzona w siebie kara, za jej decyzje i choć wojowniczka chciała się o to wykłócać. To jednak czy miała do tego prawo? Tak samo przecież, jak ona przecież trzymała się ona… I jak widać, nadal trwa ona w ranach z przeszłości. Gdyby teraz się odezwała, okazała się by hipokrytą. Kimś niegodnym, poświęcenia jej towarzyszek, miłości Teresy czy śmierci Jean…

Dlatego Clare przemilczała to wyznanie. Zamiast tego przez dłuższą chwilę zbierała swe myśli, by po chwili ujawnić swe uczucia na wierzch.

- Ja w koszmarach widzę, ją tylko jako tego potwora. I niemal za każdym razem scenariusz tego snu jest identyczny. To niemal idealne odzwierciedlenie tego okrutnego i krwawego dnia. Priscilla w tej swej potwornej formie jednorogiej bestii ze skrzydłami. Martwe ciało Teresy leżące obok bez rąk i głowy. Ty, Noel i Sophie ginące od jej ataków, a potem ja… Ta mała bezsilna dziewczynka płacząca do ściętej głowy Teresy… Prawdziwie żałosny widok.

Clare na moment zamilkła, a jej wzrok uciekł z twarzy Irene na tafle oświetlającego noc księżyca. Jej oddech na moment stężał. Dłonie napięły się i zacisnęły. Jej yoki zafalowała, w powietrzu, ale zaraz wojowniczka powstrzymała swą reakcję, choć wymagało to od niej zaciągnięcia kilku dodatkowych głębszych oddechów.

- Jednak teraz było inaczej. Ofiarą Priscili, nie była Teresa, ale Raki. I tym razem… Ona się odezwała. W każdym innym śnie był tylko jej ryk w czasie przemiany, śmierć Teresy, Noel i Sophie oraz ciebie. Bestia jednak nigdy na mnie nie spojrzała. Ni mniej, ni więcej. Aczkolwiek tym razem ona przemówiła, patrząc się prosto mi w oczy, wręcz z szyderczym uśmieszkiem. Ona… szydziła ze mnie, z mej więzi z Rakim. Wypominała mi, że to ona była u jego boku, przez cholera wie ile czasu… Ona…

Irene cicho parsknęła, jednak to wystarczyło, by Clare zamilkła.

- Więc powodem twego zdenerwowania i braku snu, są zmyślone wydarzenia i wymysły twego umysłu? – odparła Irene, wpatrując się teraz w Clare z niekrytą uwagą i zdawało się, lekkim zażenowaniem.

Clare cicho przytaknęła, choć wewnętrznie, aż ją skręcało od przyznania się do takiej głupoty. W końcu jak sama wspomniała o tym Irene, to tylko chore wymysły jej podświadomości, niemająca w sobie praktycznie nic z prawdy. W końcu Prisilla nie żyje. Raki jest cały i zdrowy. Ta okrutna scena nigdy nie nastała. To tylko głupia fikcja. Aczkolwiek mimo to, Claymore czuła żar gniewu oraz słyszała swój zaburzony rytm serca, który był teraz skowytem jej strachu. Jej blizn na duszy, które nadal przypominały o sobie, w najmniej oczekiwanych momentach.

Irene przez dłuższy moment wpatrywała się w Clare, szukając odpowiednich słów, by określić swoje spostrzeżenia i przemyślenia na ten temat.

Z jednej strony, była numer dwa Organizacji, miała ochotę wprost, brutalnie i rzeczowo, oświadczyć, jak te złudne wizje, nie mają sensu. Że są wynikiem tylko nazbieranych w umyśle Clare emocji, wspomnień i fobii, które pobudziły się, przez ostatnie rozmowy oraz wychodząca na wierzch elementy historii Rakiego.

W dużej mierze i skrócie ten koszmar był zlepkiem najgorszych fobii Clare. Poczucia bezsilności, strachu oraz nienawiści, która znalazła ujście w tej okropnej wizji.

Jednakże Irene powstrzymała się, od tego typu komę tarza. Nie było sensu w końcu mówić o czymś oczywistym, nawet dla Clare, która również na pewno rozumiała, że ten koszmar to tylko okrutna zagrywka jej umysłu. Jarmarczna sztuczka jej wewnętrznych fobii. Tylko tyle.

Dlatego zamiast tego Irene, podeszła z wolna do Clare, stając tuż przed nią, spoglądając teraz jej prosto w oczy, tylko po to by po chwili jej jedyna dłoń z wolna oparła się na ramieniu wojowniczki, w delikatnym i niemal matczynym geście, przez który obie Claymore poczuły się co najmniej nieswojo.

- Clare, nie będę cię okłamywać, ten koszmar to tylko głupi psikus twego umysłu. Nie ma sensu, byś przez to się tak wewnętrznie denerwowała. Priscilla jest martwa. A ten twój mężczyzna, choć los wystawiał go nie raz na próbę, jest tutaj z tobą. Żyje. Oddycha. To jest fakt. I to na faktach powinnaś się oprzeć, a nie głupich obrazach stworzonych przez mroczniejsze zakamarki twego umysłu. – tutaj Irene zrobiła drobną pauzę, zaraz cofając swą dłoń, oraz odchodząc lekko na bok, wpatrując się teraz w okiennice pokoju, w którym spam Raki – Jednakże musisz też zrozumieć, że takie sny nie pojawiają się bez powodu. Są one sygnałem. Dają ci znać, że czegoś potrzebujesz.

Oczy Clare rozszerzyły się na te słowa.

- Ja… Czegoś potrzebuje?

Irene z wolno kiwnęła głową.

- Potrzebujesz zaznać prawdy, pędraku Teresy. Zamiast bawić się w kotka i myszkę z tym mężczyzną, musisz postawić sprawę prosto. Ty chcesz poznać fakty o jego życiu. Nawet jeśli związane są one z Priscillą, a może jeszcze innymi istotami. Jeśli będziesz milczeć i się powstrzymywać, niepotrzebnie tylko będziesz wewnętrznie się rozpraszać. Zgubisz swój i tak leciwej miary spokój. Bo cały czas będziesz sobie zadawała morze mniej lub bardziej logicznych pytań na ten temat. Poza tym, jeśli naprawdę planujesz zbudować cokolwiek z Rakim, to powinnaś wiedzieć, na czym stoisz, czyż nie?

Clare wciągnęła kilka głębszych oddechów.

Irene miała racje. Ten sen to wynik jej ostatnich odkryć i nakładających się na siebie faktów oraz wydarzeń, skupiających się na osobie Rakiego. Wokół tajemnicy jego losów z okresu siedmiu lat ich rozłąki. Jednakże… Czy miała ona prawo na niego naciskać, by uzyskać na te pytania odpowiedź? W końcu, jeśli Raki czuł potrzebę opowiedzenia jej o tym, co go spotkało, to by już to dawno zrobił… Co nie? A skoro tego nie robił, to znaczy, że może wolał, by Clare nie zaznała tej części jego życia? I jeśli tak jest, to dlaczego? Dlaczego się bał?

Te myśli zakręciły się w głowie Clare niczym wir. Bo z jednej strony Claymore rozumiała sens niepewności w ukazywaniu swej przeszłości. W końcu wczoraj jej rozmowa z Irene, była tego najlepszym dowodem. Aczkolwiek zarazem wojowniczka chciała poznać całą historie Rakiego. Jego przeżycia, doświadczenie i ukryte fakty o jego losie. I… Czy jako jego towarzyszka nie powinna mieć do tego prawa?

Bo w końcu czy to nie było jej celem? By skoro ich losy, znów się ze sobą starły, nie wykorzystać tej cudownej szansy dla nich obojga, by zbudować coś…

No właśnie co?

Co zbudować?

Nie wiedziała tego. Nie potrafiła tego nazwać inaczej niż po prostu potrzebą bycia u jego boku.

- Nie myśl tak intensywnie, bo żyłka ci pęknie – wtrącił się nagle głos Irene, który momentalnie rozbudził Clare z jej zamyślenia. Kiedy tylko starsza z Claymore była pewna, że atencja młodszej z nich, spoczywa na niej, odezwała się ponownie.

- Nie zamierzam dawać ci tutaj miłosnych rad, bo się na tym nie znam, bo jak dla mnie to zbędny pierwiastek ludzkich uczuć, ale nawet ja wiem jedno. Jeśli nie będziesz miała odwagi sięgnąć, po to, co pragniesz, nigdy nie osiągniesz pełni szczęścia.

Clare zamarła, porażona słowami Irene.

Była towarzyszka Teresy miała racje. Strach nie był odpowiedzią. Wręcz przeciwnie. Był wymuszoną pauzą. Niepotrzebną tremą. Jutro z rana wprost zapyta Rakiego o tamte wydarzenia. Jeśli nie będzie chciał jej odpowiedzieć… To trudno. Będzie ją to boleć i kłóć w sercu, ale uszanuje jego decyzje. Jednak jeśli on opowie jej o tym, co go spotkało, to jej zadaniem było odpowiedzieć życzliwością na ten gest, nawet jeśli pewne fakty z jego życia mogłyby ją wewnętrznie zranić.

Bo w końcu Raki by uzewnętrznił się przed nią.

Tak jak ona przed nim.

Na tym w końcu polegała ta wymarzona przez jej umysł i serce więź, między nimi.

Zaufanie, wsparcie i… Miłość.

Mimowolnie na to ostatnie słowo Clare delikatnie przygryzła wargę, kładąc swą dłoń na piersi, gdzie skrywało się jej serce.

Miłość.

Takie małe i niedorzeczne słówko, mające jednak wielką moc i setki znaczeń.

Co prawda Clare nadal nie rozumiała materii tego uczucia, ale wierzyła, że razem z Rakim, odkryją czym ono jest. Co ich łączy. Czego pragną.

Razem.

Ta jak powinno być według jej serca.

Srebrzyste oczy Clare zabłysnęły, w świetle księżyca, wraz z rodzącą się na twarzy determinacją i siłą, na która Irene zareagowała przez cichy wdech.

- Tereso… Twój szczeniak jest naprawdę nieznośnym dzieckiem… - odparła w myślach, zaraz delikatnie się uśmiechając.

Następne częściClaymore - Rozdział IV

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania