Anomalia - Rozdział 1

„Patrząc na swoje życie, jedną rzecz widzę niezwykle wyraźnie – nieważne, jak wiele razy przepraszałem czy czułem się niesprawiedliwie winny. Nigdy nie było litości czy przebaczenia dla kogoś takiego jak ja.

 

Zapewne właśnie z tego powodu zacząłem myśleć w podobny sposób.

 

Zatem nieważne, kim będzie ta osoba. Nie zawaham się.

 

Jeżeli tylko mnie skrzywdzi…

 

…jeżeli tylko mnie upokorzy…

 

…jeżeli tylko doprowadzi mnie do niepowstrzymanej wściekłości…

 

…ukarzę ją.

 

Nieważne, kto to będzie.

 

Twój krewny, przyjaciel czy…

 

…ty.”

 

 

Dwa rytmy zegarów nakładały się na siebie. Stały po przeciwnych stronach obszernego pokoju i wskazywały nieprawidłowe godziny. Jeden z nich wciąż nie został przestawiony z czasu zimowego na letni, choć od punktu zmiany minęło już niemal pół roku, drugiego nigdy nie ustawiono na właściwą godzinę, jako że nie posiadał pokrętła, którym można by to zrobić. Zegarki tykały zatem bez sensu, nie przynosząc nic pożytecznego poza pewnym negowaniem ciszy w pomieszczeniu. Nie było to jednak niezbędne, gdyż jego mieszkaniec i tak zawsze starał się dostarczyć sobie odpowiednią porcję hałasu.

 

Siedział lekko zgarbiony na łóżku, opierając się o ścianę, i pozwalał, by muzyka z słuchawek przenikała go na wskroś. Wyglądał bardziej jak niezwykle realistyczna rzeźba niż ktoś żywy. Od dłuższego czasu w ogóle się nie poruszał, nawet mrugał stosunkowo rzadko. Ponury wzrok wbił w przestrzeń i katował ją swoim spojrzeniem. Blady kolor jego twarzy ewidentnie nie kojarzył się ze zdrowiem. Doświadczał właśnie jednego z dwóch dominujących w swoim życiu stanów, który następował u niego po jakimś dość silnym poruszeniu – kotłującej się złości, gniewie, którego nie można znieść, strachu, który nadchodzi zupełnie niespodziewanie. W efekcie doznania któregoś z nich wpadał później w krótkotrwały stan otępienia, przyjemnego transu, w którym mózg poruszał się wolno i niepewnie, a on sam czuł się, jak gdyby śnił na jawie.

 

Odwrócił głowę w kierunku jednego z kątów pokoju i przez chwilę patrzył tam, jakby widział coś interesującego, po czym ściągnął słuchawki i sięgnął za krawędź łóżka w poszukiwaniu swojej torby. Wyjął paczkę papierosów i odpalił jednego. Swąd dymu zaczął wypełniać i tak duszny już pokój, a promienie późno popołudniowego słońca osiadały na oparach sprawiając, że wszystko wyglądało jeszcze mniej realnie.

 

Powiedzieć, że nie był lubiany, to powiedzieć właściwie całą prawdę. Można jeszcze tylko wspomnieć, że poza faktem, że po prostu nie posiadał nikogo bliskiego, niektóre osoby nie tyle nie żywiły do niego ciepłych uczuć, co żywiły uczucia bardzo od ciepłych dalekie. Należeli oni jednak do gatunku ludzi, którzy szybko się nudzą – zatem większość czasu doświadczał względnego spokoju, chyba że ta sama nuda skłoniła ich jednak do jakichś zaczepek. Jednak dla nowo przybyłego Amerykanina z wymiany był to nowy, niezbadany teren i upodobał on sobie wszczynanie burd z jego udziałem. Był prowokatorem – nic nie robił, ale dużo gadał – co było bardzo bezpiecznym typem zachowania, szczególnie przy sposobie myślenia wychowawcy, dla którego jedynym i bezwzględnym wyznacznikiem winy był pierwszy zadany cios. Dlatego właśnie po jednym z takich zdarzeń sprowokowany chłopak usłyszał z ust nauczyciela:

 

- Tego już za wiele, chłopcze. Widzę cię dziś po lekcjach.

 

W ogólnej ciszy rozległo się kilka złośliwych chichotów, w tym jeden należący do wysokiego, opalonego blondyna Alana. Wychylił się do przodu ze swojej ławki i szepnął mu do ucha:

 

- Ojej, słyszałem, że jego kary są tak legendarnie nieprzyjemnie, że nawet nikt z „wybranych” nie śmie powiedzieć o nich prawdy…

 

Niestety miał rację. Nauczyciel geografii był człowiekiem złośliwym, a przy tym próbującym uchodzić za luzackiego i zabawnego. W efekcie był uwielbiany przez swoich ulubieńców i nienawidzony przez ofiary. Za pupili obierał ludzi, którzy zapewne przypominali mu samego siebie, gdy był w wieku lat siedemnastu – osobników równie wrednych i z tak samo niesmacznym poczuciem humoru. Jak na zabawnego luzaka przystało, kary stosowane przez niego na co dzień mieściły się w typie stawiania w kącie czy pisania czegoś odpowiednią ilość razy na tablicy – czegoś, co nie jest rzeczą trudną czy bolesną, jednak wysublimowanie upokarzającą. Na jego prawdziwą reakcję trzeba było sobie zasłużyć. Zawsze wtedy mówił tylko, że oczekuje kogoś po zakończeniu zajęć – i nikt, oprócz samego zainteresowanego, miał się nigdy nie dowiedzieć, co się tam wtedy dzieje. Ukarani uparcie milczeli na ten temat bądź odpowiadali od niechcenia, mówiąc o czymś zupełnie zwyczajnym, zatem o wydarzeniach tych krążyły istne miejskie legendy.

 

Zabrzmiał obwieszczający koniec zajęć dzwonek wolności, jednak w ogólnym harmiderze on nie ruszył się z miejsca. Uczniowie tłoczyli się przy wyjściu, powoli opuszczając salę. Jakaś dziewczyna, zbierając książki z ławki, spojrzała na niego ze współczuciem, jednak nie zauważył tego, wpatrując się obojętnie w jeden ze stojących przed nim stolików. Po jakiejś minucie ludzka lawina wytoczyła się, zostawiając otwarte drzwi, przez które napływał szum szkolnego korytarza. Przysłuchiwał mu się mimochodem, nie wiedząc, co ma czuć i myśleć. Nie mógł przyspieszyć czasu, zatem po prostu czekał na niewiadome. Nie należał do osób potulnych i pokornych, zakładał więc opcję, że w razie konieczności po prostu wyjdzie, jakiekolwiek miałoby to mieć konsekwencje. Był jednak trochę ciekawy, postanowił zatem przyjąć postawę badacza-odkrywcy - i dzięki temu poczuł się nieco lepiej.

 

Gdy dzwonek wybrzęczał swą ostatnią nutę, nauczyciel wstał i wolno przeszedłszy salę zamknął drzwi, po czym wrócił tym samym leniwym tempem do swojego biurka. Chłopak nie zwracał na niego uwagi, w dalszym ciągu wpatrując się w blat i czekając. Ręce trzymał symetrycznie ułożone po obu stronach stolika. Znudzony oczekiwaniem, zaczął lekko bębnić palcami. Po paru minutach tej rytmicznej ciszy usłyszał:

 

- Podejdź tu, chłopcze.

 

Niespiesznym krokiem podszedł do biurka, nie zastanawiając się zupełnie nad celem tego wezwania. W następnej chwili poczuł silny ucisk na swoim przedramieniu, a później sensację o wiele bardziej delikatną, ale też niespodziewaną - lekkie ukłucie w okolicy zgięcia łokciowego. Ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że ignorując rzeczywistość przeoczył coś bardzo ważnego - fakt, że w swojej prawej dłoni mężczyzna trzymał strzykawkę. Substancja, którą była wypełniona, rozchodziła się teraz po ciele bruneta.

 

Chłopak odskoczył jak oparzony i niczym zaatakowane zwierzę zaczął gorączkowo rozglądać się wokół siebie, szukając najlepszego wyjścia z tej sytuacji. Szczerze mówiąc, wobec zaistniałych faktów nie zamierzał zostać tu ani chwili dłużej. Wykonał stanowczy krok w stronę ławki, by zabrać swoje rzeczy, jednak nieoczekiwanie poczuł, że gonitwa myśli w jego głowie zwalnia dość gwałtownie, a jego własne nogi uginają się pod nim. Zaczerpnął gwałtownie powietrza, gdy usłyszał dźwięk swoich kolan uderzających o podłogę. Starał się pojąć, co właściwie się z nim dzieje i znaleźć jakieś rozwiązanie tego nieprzewidzianego problemu. Mętniejącym wzrokiem wpatrywał się w podłogę i we własne dłonie zaciskające się w pięści. Czuł się tak strasznie…

 

- …śpiący? – Usłyszał jadowicie słodki głos nauczyciela tuż przy swoim prawym uchu. – W porządku. Uroczych snów.

 

A potem świat wypełnił się już tylko głuchą, bezkształtną ciemnością, tak ciepłą, że nawet senne marzenia nie miały do niej wstępu.

 

 

Przebudzenie nadeszło nagle i boleśnie, jak gdyby siłą wwiercało mu się w czaszkę. Przez chwilę zupełnie nie wiedział, co się z nim stało – odczuwając wszystkie sensacje takie jak chłód i niewygodę drewnianego parkietu, otaczający go delikatny półmrok, mrowienie całego ciała i niewyjaśniony szum w uszach, nie potrafił połączyć ich w jedną, logiczną całość, na każdym z tych zjawisk skupiając się z osobna. W dodatku nie mógł pozbyć się uczucia przytłaczającego niepokoju, a brak rezultatu usilnych prób zlokalizowania jego źródła napawał go jeszcze większym lękiem. Otworzył usta, desperacko chwytając nimi powietrze, tak by pozbyć się wrażenia, że tonie. Całym sobą skupił się tylko na tym, by poczuć się choć odrobinę lepiej i spokojniej, sprawy takie jak przemyślenia nad tym, gdzie i dlaczego się znajduje, zostawiając na później.

 

Nieoczekiwanie coś zamajaczyło na krawędzi jego pola widzenia i przed oczami ukazała mu się para nienagannie wypastowanych, czarnych butów. Traktując ją jako jedyną i nieoczekiwaną wskazówkę, podążył wzrokiem ku górze, chcąc przyjrzeć się jej właścicielowi. Gdy tylko ujrzał jego twarz, fragmenty wspomnień zaczęły powoli do niego powracać, układając się na swoich miejscach niczym płatki prószącego delikatnie śniegu. Brunet drgnął i chciał jak najszybciej znaleźć się we w miarę bezpiecznej pozycji, jednak w chwili tej zdał sobie sprawę, że nie może się poruszyć. Nie miał pojęcia, czy to ze względu na niewiadomego pochodzenia substancję, która krążyła w jego żyłach, czy też może po prostu został w jakiś inny sposób unieruchomiony. Z wyrazem przytłumionego, wystraszonego zawodu przyglądał się dalej uprzejmie zwróconej ku niemu twarzy.

 

- Witam cię na moim małym herbacianym przyjęciu – odezwał się mężczyzna, uśmiechając się do niego obłudnie. W dłoniach trzymał dwa niewielkie spodeczki z równie maleńkimi filiżankami, nad

 

którymi wesoło tańczyły obłoczki pary. Usiadł przy stojącej obok ławce i z cichym brzękiem ustawił naczynia na jej blacie. – Gratuluję ci, jesteś moim siódmym gościem. Słodzisz?...

 

- Ach…

 

Czarnowłosy chciał odpowiedzieć coś więcej, cokolwiek, ale ze zdziwieniem zdał sobie sprawę, że głos jakby uwiązł mu w gardle i nie może wydobyć z siebie nic poza tym. Nauczyciel wydał się tym faktem co najwyżej lekko rozbawiony. Wciąż się uśmiechając, ujął w dłoń jedną z parujących filiżanek.

 

- Czyżbyś nie mógł normalnie mówić? Nie ma czym się martwić, to niedługo minie. Co byś powiedział na to, żebyśmy wznieśli mały toast? Za nasze urocze spotkanie.

 

Powiedziawszy to, mężczyzna delikatnie przytknął do ust brzeg naczynia, po czym z rozmysłem trącił drugą filiżankę, sprawiając, że przewróciła się spektakularnie, rozlewając wokół ciemną ciecz. Brunet syknął i drgnął gwałtownie, gdy skapująca z blatu gorąca herbata sięgnęła jego twarzy. Niespodziewany skurcz bólu sprawił, że przesunął nieco głowę i sceneria przed jego oczami uległa zmianie. Patrzył teraz na swoje własne dłonie, ułożone swobodnie przy jego piersi. Uświadomił sobie, że nie jest związany, jednak kłujące mrowienie, które zaczęło rozchodzić się po jego ciele wraz z nieplanowanym ruchem, podpowiedziało mu, że poruszanie się jest dla niego w tym momencie zajęciem bolesnym i po prostu zbyt trudnym. Nie potrzebował więzów, które zabezpieczałyby go przed ucieczką - i tak nie był w stanie niczego zrobić. Jego serce zabiło gwałtowniej, gdy dotarło do niego, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazł. Przezwyciężając dyskomfort, powoli uniósł głowę i spojrzał w oczy wychowawcy.

 

- Co to… wszystko… znaczy? – zapytał z trudem. – Czego chcesz?...

 

- Czego chcę? – powtórzył nauczyciel, przechylając głowę. Jego twarz wciąż nosiła na sobie ten obłudny, przymilny wyraz, przez który przebijały się jakaś satysfakcja i swego rodzaju złośliwość. – Zaprosiłem cię tutaj, żeby zabrać cię w pewną podróż.

 

- Podróż?... – W swoim zaskoczeniu chłopak nie był w stanie zapytać o nic więcej. Zmarszczył brwi, dziwiąc się jednocześnie, że nawet tak nieznaczny ruch sprawia, że przechodzą go dreszcze.

 

Nauczyciel przytaknął lekko, nagle jakby nieco się uspokajając. Wydawało się, że niespodziewanie pozornie złagodniał. Przymknął oczy, lekko rozmarzony.

 

- Tak. Podróż. Do najgłębszych zakamarków twojej duszy i umysłu.

 

Brunet zamrugał szybko, zupełnie zbity z tropu. Czuł, jak krople potu powoli zaczynają spływać mu po plecach. Konwulsje wywoływane przez niepowstrzymane emocje raz po raz zadawały mu ukłucia bólu. Otaczający go świat wydawał się nie tyle przerażający, co szalenie dziwny i nieokiełznany, choć wypadki w nim toczyły się powoli, jakby ktoś celowo je rozwlekał. Niepewność sytuacji, w której się znajduje i niemożność obrony zaczynały stawać się dla niego nieznośne.

 

- Co… do cholery… - zdołał wymamrotać, niczym zahipnotyzowany wpatrując się w parę zmętniałych oczu.

 

Drgnął, gdy mężczyzna przyklęknął tuż obok niego, choć nie był to ruch nagły czy zaskakujący. Nauczyciel pochylił się nad nim stanowczo zbyt poufale i lekko postukał palcem jego czoło. Uśmiechnął się, jak gdyby chciał go do czegoś zachęcić.

 

- Interesuje mnie, co dzieje się w tej głowie. Jaki jest twój największy lęk. Najgorszy koszmar. Co przeraża cię tak bardzo, że doprowadza cię do szaleństwa. – Jego uśmiech poszerzył się, nadając jego twarzy bardzo niezdrowego wyrazu. – Powiesz mi?

 

Chłopak nie był zdolny do niczego poza uporczywym, pełnym szoku milczeniem. W oplatającej ten pomylony świat ciszy słyszał jedynie swój własny, urywany oddech. Pragnął oderwać wzrok od tych niedających mu spokoju oczu i spróbować uciec jakoś od tej dziwacznej rzeczywistości, jednak znienawidzona twarz stanowiła teraz wszystko, co mógł dojrzeć. Czuł się jak zwierzę, którego serce podczas konfrontacji z przeciwnikiem bije tak szybko, że jest gotowe umrzeć z napięcia.

 

- …Oczywiście, że mi nie powiesz, prawda? – odezwał się rzeczowo mężczyzna, jakby od niechcenia przerywając tę hipnotyzującą ciszę. – Dopóki nie dostaniesz drugiej dawki.

 

Brunet nie wiedział, jak to się stało, ale ponownie poczuł ukłucie na swojej ręce. Jego serce zareagowało natychmiast, jeszcze zanim substancja zdążyła do niego dotrzeć. Tłukło się w piersi, niespokojne i rozgorączkowane, a on zastanawiał się, czym jest ten strach, który powoli rozchodzi się po jego ciele i połyka go z rozkoszą, napawając się jego lękiem; czy źródłem jego jest jakiś dziwny chemiczny związek, czy też jego własna bezsilność.

 

- Teraz nie wolno ci zasnąć. Rozumiesz? Spójrz na mnie. I pomyśl o tych kilku rzeczach: „strach”. „Koszmar”. „Ból”. …No więc? Co przychodzi ci do głowy?

 

Mimo niebywale sprzyjających okoliczności umysł bruneta pozostał nietknięty i wypełniała go jedynie głucha pustka przecięta cieniutką nicią niezidentyfikowanego przerażenia. Chłopak miał wrażenie, że dzwoni mu w uszach, a gdzieś z tyłu, poza twarzą nauczyciela, dostrzec może jakiś najmniejszy, najsubtelniejszy ruch, najdelikatniejsze zamieszanie. Oczy mężczyzny drgnęły lekko, jakby zauważył wzrok swego ucznia i zastanawiał się, co też może on widzieć w pustce za jego plecami, nie dał się jednak ponieść ciekawości i westchnął nieco ciężko.

 

- Czyżby mały zanik pamięci? – zapytał tonem niespodziewanie nienoszącym śladów ironii. – Nie martw się. Wiesz, w życiu każdej osoby istnieje pewien moment, gdy pamięta ona wszystkie swoje przeżycia. Każdą minioną sekundę. Moment śmierci.

 

Dłonie nauczyciela nieoczekiwanie objęły szyję chłopaka i splotły się na niej, powoli zwiększając siłę nacisku, jakby chcąc dodać smaku tej chwili przez stopniowanie napięcia.

 

- Patrz uważnie… Chcę znać każdy szczegół…

 

Uścisk stawał się coraz silniejszy i nie pozwalał się ignorować. Jeszcze raz, o wiele bardziej realnie, chłopak poczuł, jak gdyby został gwałtownie wepchnięty pod wodę i tonął, nie mogąc złapać tchu. Jedyną rzeczą, na której mógł się skupić, był ten napierający ból, nieuniknienie wkraczający do jego świata. Doskonale zdawał sobie sprawę, że umiera i zachwyciło go niemal, jak bardzo niezłomna była to pewność w porównaniu do wszystkiego, co kiedykolwiek odczuwał w życiu. Nieoczekiwanie, w jednej z ostatnich sekund swojej świadomości zwrócił uwagę na z pozoru nieistotną w tej sytuacji

 

rzecz, a mianowicie na swoje własne ręce, które nawet w tak dramatycznym momencie nie starały się go obronić, omdlałe i leżące bezładnie w wywołanym przez zastrzyk paraliżu. Tym bardziej zdziwiły go słowa, które następnie usłyszał w swojej głowie, gdzieś na granicy przytomności i snu:

 

„Nie chcę…”

 

Nigdy w życiu, będąc przy zdrowych zmysłach, nie zadeklarowałby, że nie chce umrzeć. Bał się śmierci, ale tylko dlatego, że nikt nigdy nie zagwarantował mu, że będzie miał po niej spokój i nie trafi do jeszcze bardziej parszywego miejsca, a jak to mówią, zawsze lepiej trzymać się diabła, którego się już zna. Postanowił więc nie prowokować losu, choć gdyby tylko ktoś wiarygodny obiecał mu tam, po drugiej stronie, pokój z widokiem na morze, przyjąłby tę propozycję bez najmniejszych oporów. Nie potrafił więc zrozumieć, dlaczego w tej chwili nie tyle waha się, co stanowczo protestuje. Odpowiedź nadeszła ponownie z głębi jego umysłu.

 

„Nie chcę… umierać… w ten sposób…”

 

Czuł jednak, że jest już za późno. Świat odsuwał się od niego, pozostawiając za sobą jedynie przytłaczającą, nieprzeniknioną ciemność wypełnioną niemiłym dzwonieniem. Nie mógł już dojrzeć nawet twarzy swego oprawcy. Na dnie jego duszy coś drgnęło gwałtownie, powodując niewielką wyrwę, przez którą niczym gęsty syrop zaczął wlewać się strach. Nie potrafił powstrzymywać tego ani chwili dłużej.

 

„Boję się… Boję się… BOJĘ SIĘ!”

 

- …On…

 

Nauczyciel ocknął się z zamyślenia. Z zawodem zaczynał już przyzwyczajać się do faktu, że niesforny uczeń prawdopodobnie nic mu nie powie. Zbliżał się już do granicy, którą bałby się przekroczyć ze względu na brak pomysłu na ukrycie ciała i niechęć wobec perspektywy spędzenia reszty życia w więzieniu. Niepokoił się, że jeśli to wszystko potrwa jeszcze odrobinę dłużej, to niechcący go zabije, a tego przecież nie chciał. Nieoczekiwanie jednak usłyszał jego głos i odetchnął z ulgą, oczekując na dalszą część wyznań. Rozluźnił nieco swoje dłonie.

 

- On… odszedł… a wtedy… - Brunet milczał jeszcze przez moment, a potem słowa same zaczęły wypływać z jego ust, jak gdyby już nie mogły się doczekać swego oswobodzenia. – ta wstrętna baba… nie znosiła mnie… było mi tak zimno… bolało… zawsze… sam… ten miły gość… dobierał się do mnie… zdrajca… zostawił… ona… uderzyła mnie w twarz… przy wszystkich… bili mnie… moja wina… wyrzuciła go… jak śmiecia… jak ŚMIECIA!

 

Wyglądało na to, że w tym coraz bardziej rwącym potoku słów brunet nie jest w stanie dłużej pozostać spokojny. Wrzasnął i choć chwilę wcześniej nie był w stanie się poruszyć, teraz wykonał gwałtowny ruch, jakby chciał się skulić, i pochwycił swoją głowę w obie dłonie. Płakał jak dziecko, nie próbując nawet się powstrzymać, najwidoczniej ponownie przeżywając jakieś niemiłe momenty swojego życia. Rzucał się na boki, zupełnie nie zważając na swoje otoczenie.

 

- Prawie mnie zabiła… Boli!... Już nie mogę!... Wystarczy!... Nigdy więcej… Nigdy więcej!... JUŻ.NIE!...

 

Choć niewątpliwie mężczyzna był pod wrażeniem tej emocjonalnej tyrady, pozostawał też nie mniej skołowany. Słowa ucznia stanowiły dla niego niezrozumiałe mamrotanie, zbiór niepowiązanych

 

ze sobą, wyjętych z kontekstu wyrażeń i zupełnie nie pojmował, o co w tym wszystkim chodzi. Napawało go to niejaką irytacją, odbierając satysfakcję z faktu, że w końcu zmusił chłopaka do mówienia. Z lekkim rozdrażnieniem jeszcze bardziej pochylił się nad nim.

 

- Mógłbyś mówić nieco jaśniej, proszę?...

 

Nie uzyskał już jednak żadnej odpowiedzi. Czarnowłosy tylko w dalszym ciągu zanosił się przytłumionym już nieco płaczem, sprawiając nieodmiennie żałosne wrażenie. Widocznie pozostawał teraz w jakimś własnym, nieprzyjaznym świecie, z którego mężczyzna póki co nie był w stanie ściągnąć go z powrotem. Zdawszy sobie z tego sprawę, nauczyciel westchnął z pewnym zawodem, po czym powoli wstał i otrzepał spodnie. Mimo wszystko miał nadzieję, że to wystarczy.

 

 

Tym razem przebudził się nieco delikatniej, odnosząc jedynie wrażenie, że spał bardzo niespokojnie w potwornie twardym i niewygodnym łóżku. Niewiele myśląc nad tym, gdzie się znajduje, z wolna podniósł się do pozycji siedzącej i niepewnie wbił wzrok w kawałek podłogi przed swymi oczami. Lekko kręciło mu się w głowie, co sprawiało, że czuł się jak małe dziecko, które ktoś niesłusznie i niesprawiedliwie obudził w środku nocy. Przetarł oczy, jak to zwykł czynić w takich sytuacjach, i ze zdziwieniem zauważył, że jego twarz jest mokra. „Płakałem?...”, pomyślał zaskoczony, po czym uniósł wzrok i zauważył siedzącego przy biurku nauczyciela. W ułamku sekundy zerwał się na równe nogi, pchnięty ku temu bardziej jakimś niejasnym, nieuświadomionym i okropnym skojarzeniem niż falą wspomnień. Mężczyzna popatrzył na niego i uśmiechnął się niemal szyderczo.

 

- I jak tam? Dobrze spałeś?

 

- Ty… - zaczął mówić z wściekłością, chwiejąc się na słabych nogach. Instynktownie sięgnął ręką ku miejscu, gdzie został ukłuty i stał dalej w milczeniu, trzęsąc się ze złości i próbując ująć w słowa swoje oburzenie.

 

- Och, nie bądź taki zły – wyrzekł nauczyciel tonem sugerującym, że pobłażliwie poucza niesforne dziecko. – Przecież bardzo dobrze się spisałeś. Chcesz zobaczyć?

 

Mówiąc to, mężczyzna uniósł lewą dłoń, pokazując mu niewielkich rozmiarów kamerę. Uśmiechał się przy tym szyderczo i z satysfakcją, napawając się jego reakcją.

 

- Bardzo użyteczna rzecz, nie sądzisz? Dzięki temu mogę zachować twoje śliczne wyznanie na zawsze. Nie chciałbyś, żeby ktokolwiek to zobaczył, prawda? Właśnie dlatego… od teraz… będziesz robił, co sobie zażyczę. Rozumiesz? Teraz jesteś częścią armii moich marionetek.

 

Brunet zachwiał się. Choć jeszcze przed sekundą pragnął coś powiedzieć i wyrazić jakoś swoje emocje, teraz nie znajdował już na to słów. Przez moment trząsł się jeszcze w niemej wściekłości, po czym bez słowa wyszedł z klasy, trzaskając drzwiami. Po chwili zdał sobie sprawę, że biegnie i nie może się zatrzymać. Nie zwracał uwagi na nic i na nikogo, chciał być ciągle dalej, stale zwiększać swoją odległość od tego miejsca. W chwilach takich jak te dopadało go przypuszczenie, że tak naprawdę umarł już dawno temu. Trudno mu było wyobrazić sobie, by mogło istnieć jakieś miejsce gorsze niż to.

 

I tak siedział teraz w pokoju i palił już trzeciego papierosa. Słońce zachodziło, popołudnie powoli zmieniało się w wieczór, wypełniając pomieszczenie półmrokiem. Zgasił niedopałek na zaimprowizowanej popielniczce ze starego talerzyka i położył się na łóżku, wpatrując się w sufit. Wszystko miał już przygotowane i zaplanowane. Pod wpływem impulsu wstał jeszcze tylko i podszedł do znajdującego się pod przeciwległą ścianą regału. Wszystkie rzeczy, które go zajmowały, miały jedną wspólną cechę: starość. Poza tym były różnej maści – od rozmaitych książek, przez stare zeszyty, po zastawę stołową i papiloty. Jeśli się zastanowić, odznaczały się jeszcze jedną wspólną właściwością – nie należały do niego. Wszystkie były pozostałością po kimś innym, z braku miejsca upchniętą w tym regale, w jego pokoju. Ze sterty pożółkłych, sypiących się tomików wyjął jedną z części atlasu anatomicznego i zaczął go powoli kartkować. Trafiwszy w końcu na odpowiednią stronę, zlustrował ją krótko wzrokiem i upewniwszy się co do pewnego faktu, odłożył książeczkę na miejsce. „Co za upierdliwość”, pomyślał. „Nawet jeśli nie chcę tego robić… niektórzy po prostu wchodzą mi w drogę”.

 

 

Codzienne pokonywanie kilku rzędów schodów prowadzących na trzecie piętro stawało się już zbyt męczącym zajęciem dla ponad sześćdziesięcioletniego człowieka. Nie mając innego wyboru, ubrany w szarą, nieprzemakalną kurtkę mężczyzna o siwych włosach człapał powoli do swojego mieszkania, walcząc z każdym stopniem osobno. Gdy znajdował się już na wysokości drugiego piętra, zgasło światło i klatka schodowa pogrążyła się w ciemności. Nie było to dla niego niczym nieoczekiwanym – przytrafiało mu się zawsze, gdy znajdował się w okolicach tego poziomu. Powlókł się dalej w mroku swoim niespiesznym tempem. Najważniejsze przecież to się nie forsować.

 

Po tym długotrwałym, mozolnym wysiłku dotarł w końcu pod drzwi swojego lokum. Postawił na ziemi skórzaną teczkę, którą zawsze nosił do pracy i sięgnął do włącznika, mając zamiar zająć się wygrzebywaniem kluczy z jednej z obszernych kieszeni. Ledwo mętne światło pojedynczej, starej już żarówki nieznacząco rozjaśniło mrok, zdał sobie sprawę, że stoi twarzą w twarz z chłopcem o czarnych, nieostrzyżonych włosach, których kilka kosmyków opadało na jego prawe oko. To, które było widocznie, miało jasnozielony kolor i przyglądało mu się. Choć nie można było dostrzec w nim ciepła, brunet uśmiechnął się niemal życzliwie i wyrzekł:

 

- Czekałem na ciebie.

 

A potem świat ponownie pogrążył się w mroku, przypominającym kolor jego włosów, gdy tępy koniec siekiery z siłą spowodowaną sporym rozmachem uderzył mężczyznę w skroń.

 

 

Jednym z pierwszych wrażeń, których doświadczył mężczyzna po odzyskaniu przytomności, był pulsujący ból z lewej strony głowy. Zdał sobie również sprawę, że w dalszym ciągu patrzy prosto w oczy spotkanego wcześniej chłopaka. Leżał on tuż obok niego na dywanie w jego własnym mieszkaniu. Znów uśmiechnął się lekko.

 

- Czekałem, aż się obudzisz.

 

Jego twarz otaczała biała poświata, której źródłem okazała się być postawiona na szafce obok telewizora spora latarka, i mężczyzna zdał sobie sprawę, że skądś go pamięta. Na pewno już go

 

widział, i to wielokrotnie. Przelotnie, nie zwracając na niego większej uwagi, ale były też chwile, gdy wpatrywał się w niego z większą intensywnością. Podążał dalej z nurtem strumienia swych myśli i w końcu nieopodal mętnie zaczął jawić mu się cel.

 

- Gyri… Ustor? – wyszeptał powoli pierwszą rzecz, która mu się przypomniała. Chłopiec zmrużył oczy.

 

- We własnej osobie – odparł.

 

- Co ty tu… gówniarzu… Dlaczego… - Mężczyzna wyrzucał z siebie te ciche, noszące ślady gniewu słowa, wciąż nie rozumiejąc, co się wokół niego dzieje. Zapewne tylko dzięki efektom ogłuszenia pozostawał dość spokojny. Wydawało mu się, że świat, w którym się znajduje, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, że to jakaś ułuda, dziwny sen na jawie – a może wciąż śpi? Może jeszcze nie wstał tego ranka i nie wybrał się do szkoły, w której pracował jako nauczyciel? Ale dlaczego twarz tego chłopca, twarz Gyriego Ustora, ucznia placówki, widniała teraz przed jego oczami? Czemu miała służyć ta wizja?

 

Wtem mężczyzna zdał sobie sprawę, że obraz czarnowłosego znikł i dopiero po chwili dotarło do niego, że chłopak podniósł się z ziemi i przeszedł wolnym krokiem wzdłuż pokoju. Wyglądał jakoś niezdrowo w nienaturalnie białym świetle rzucanym przez latarkę. Przywodził na myśl woskową figurę.

 

- Wiesz, gdybyś spał, w ogóle nie byłoby zabawnie – oświadczył z przymilnym kaprysem, kołysząc się lekko z boku na bok, jak gdyby oczekiwał na coś ekscytującego. – Bo wiesz… Chciałem ci się odwdzięczyć za zaproszenie na twoje herbaciane przyjęcie!

 

Narastający gniew rozpraszał opary oszołomienia, przywracając nauczyciela do rzeczywistości. Choć był mocno zdziwiony zaistniałą sytuacją, pozwolił ponieść się fali swojej złości, co z kolei dało mu możliwość lepszego dopasowania się do zwariowanej rzeczywistości. Trzęsąc się w oburzeniu, lustrował dobrze znane sobie otoczenie swojego mieszkania i ze zdziwieniem stwierdził, że jest związany, co tylko doprowadziło go do jeszcze większej wściekłości.

 

- Ty gnoju… Myślisz, że to zabawne?... Normalny jesteś?! Przekroczyłeś granicę, której nie powinieneś był przekroczyć! Napad na nauczyciela… W szkole możesz się już nie pokazywać! I bądź pewny, że w tym mieście nie znajdzie się żadna inna, która by cię przyjęła! Gwarantuję ci to!

 

Chłopiec zwany Gyrim Ustorem zamarł w bezruchu, z uwagą słuchając słów wychowawcy. Na jego twarzy wciąż malował się delikatny, pełen spokoju uśmiech, a wzrok pozostawał pustawy i zamyślony, jak gdyby nie tyle interesowały go słowa mężczyzny, co moment, w którym skończy i on sam będzie mógł zacząć mówić. Gdy tylko nadarzyła się odpowiednia okazja, chłopiec faktycznie natychmiast się odezwał.

 

- Wiesz, mam pewien pomysł! Co ty na to, gdybym dziś to ja mógł zobaczyć, co kryje się w twojej głowie? Jak myślisz?

 

Wyglądał na podekscytowanego, jak dziecko, które ma nadzieję dostać cukierka. Gdzieś na granicy świadomości nauczyciel dostrzegał ten fakt, jednak złość wciąż nie pozwalała mu na głębsze przemyślenia na ten temat.

 

- Słuchasz ty mnie w ogóle?! – wrzasnął w kierunku bruneta, tylko po to jednak, by po chwili poczuć na ustach delikatny dotyk podeszwy jego buta.

 

- Oczywiście, że cię słucham – odpowiedział chłopak jadowicie słodkim i przymilnym głosem. Spokojnie przypatrywał się swojemu rozmówcy, ale jego spojrzenie nabrało już jakiegoś chłodnego odcienia. – Przecież jestem twoją małą marionetką, prawda?

 

- Słuchaj… Jeśli przerwiesz to w tej chwili… - wyrzekł nieco ciszej mężczyzna, jak gdyby po raz pierwszy zastanowił się nad całą sytuacją i zdał sobie sprawę, że znajduje się we wcale nie najlepszym położeniu. – Jeśli natychmiast przestaniesz, możemy zapomnieć o tym wszystkim, dobra? Nie ukarzę cię, tylko…

 

- Ooch – przerwał mu czarnowłosy, ni to zawiedziony, ni podekscytowany. – Ale dziś to ja jestem osobą, która kogoś ukarze. – Uśmiechnął się promiennie, przyglądając mu się przez chwilę w radosnym milczeniu, po czym zapytał uprzejmie: - Wiesz, co to trepanacja?

 

- O czym ty właściwie gadasz?...

 

- To chirurgiczny zabieg, podczas którego wierci się lub wydrapuje dziurę w ludzkiej czaszce. Ludzie robili to od strasznie dawna, żeby leczyć różne choroby. Prawdopodobnie pochodzi ze starożytnego Egiptu. Czasami ludzie nosili odłupany kawałek czaszki jako amulet.

 

Nauczyciel najwyraźniej nie zamierzał mu przerywać, powoli pochłaniany przez wypełnione niepewnością oszołomienie. Chłopak był nieco zaskoczony tym brakiem reakcji z jego strony, zważywszy na fakt, iż uważał przekazywane przez siebie informacje za całkiem interesujące. Przeszło mu jednak przez myśl, że może faktycznie ktoś, kto ma za chwilę umrzeć, nie potrzebuje ich aż tak bardzo. Zamierzając powoli zabrać się do dzieła, pochylił się i zaczął grzebać w swojej torbie, kontynuując swój wywód.

 

- Powinno się to robić odpowiednim narzędziem, ale mam tylko to.

 

Zwrócił się ku mężczyźnie, pokazując mu trzymaną w dłoniach wiertarkę, jakby uważał, że ten uzna to za ciekawe.

 

- Ty… robisz sobie jaja… prawda?...

 

- Hmm, mam całkiem dużo chirurgicznych instrumentów – odpowiedział brunet, wysypując na podłogę imponującą zawartość swojej torby – ale żaden nie jest odpowiedni. Wybacz.

 

- Żartujesz… Puszczaj mnie natychmiast! Przestań!! – zaczął wrzeszczeć nauczyciel, sprawiając przy tym wrażenie, jakby nagle dostał szału. Być może dopiero w tej chwili zaczęło do niego docierać, że jest naprawdę źle. Wszak każdy chyba zdaje sobie sprawę, jak kruche i ulotne jest ludzkie życie. Żeby je stracić, nie potrzeba wiele – wystarczy choćby nieobliczalny siedemnastolatek z wiertarką w dłoni. Mężczyzna jeszcze przez chwilę wykrzykiwał coś pod adresem swego ucznia, gdy nagłe ukłucie bólu sprawiło, że jego myśli rozpierzchły się we wszystkich kierunkach, ku gwiazdom widocznym pod jego powiekami. Poczuł ciepło w podbrzuszu, jak wtedy, gdy kładł się do łóżka ze świeżo napełnionym termoforem. Chłopak jednym sprawnym gestem wyszarpnął skalpel z jego ciała. Siedział pochylony, ze spuszczoną głową, za kurtyną swoich czarnych włosów.

- Spokój - wyrzekł głosem, którego ton stał się już inny, bardziej złowrogi, a jednocześnie jakby pusty, należący do półprzytomnej osoby. Mimo wszystko spływał z niego jad.

 

Uniósł skalpel do swojej twarzy i wytarł go o policzek, pozostawiając na nim dwie krwiste pręgi. Później starym nawykiem wpakował go do ust i zaczął lekko, raz po raz, wgryzać się w ostrze. Przyglądał się przy tym mężczyźnie spod opuszczonych powiek.

 

- Brzydzę się tobą – powiedział cicho. – Skończmy to szybko, dobrze?

 

Kuląc się z bólu, mężczyzna nie zwracał już większej uwagi na to, co robi czarnowłosy. Nie miał też siły na próby wyciągnięcia siebie z opresji za pomocą próśb czy gróźb. Mętnie zdawał sobie sprawę, że wokół niego rozgrywa się jakaś krzątanina, jednak nawet nie myślał o tym, by w jakiś sposób ją komentować. Całym sobą skupiał się na przezwyciężeniu cierpienia i nie starczało mu uwagi na nic więcej. Niejasno dotarło do niego, że został przekręcony tak, by leżeć na plecach i że załzawionymi oczami wpatruje się w twarz Gyriego Ustora, który przykłada wiertło do czubka jego czaszki.

 

- No to… papa – powiedział brunet. – I nie martw się. Zostawię ci amulet na szczęście.

 

 

Torba opadła na podłogę w przedpokoju z cichym pacnięciem. Gyri przeciągnął się w półmroku mieszkania, w nastroju stanowiącym istne przeciwieństwo smutku. Chwila taka stanowiła jedną z nielicznych w jego życiu. Czuł się zadowolony i spełniony, jakby cały świat mu wiwatował. Zakręcił się wokół własnej osi, przemieszczając się w stronę łazienki. Przyjrzał się sobie w lustrze, co również czynił rzadko, jako że nie lubił siebie jako integralnej całości. Wciąż miał na twarzy krwawe rysy, pomijając rzeczy tak oczywiste jak szkarłatne plamy na ubraniu i dłonie, które wyglądały jak zasłonięte przez czerwone rękawiczki.

 

Zgodnie z nawykiem odkręcił prysznic, ustawiając temperaturę na stanowczo zbyt wysoką jak dla przeciętnego człowieka. Wszedł do wanny w ubraniu i usiadł pod strumieniem wody, rozkoszując się otaczającym go ciepłem i obserwując odpływającą krew, która zwijała się w fantazyjne kształty, zanim znikała w odpływie. Krwiste wzory tańczyły i on również miał ochotę tańczyć. Przetańczył więc całą drogę z wanny do swojego pokoju. W mokrym ubraniu wpakował się do łóżka, zbyt zmęczony, by zrobić cokolwiek innego, a czując przeszywające go zimno szczelnie otulił się kołdrą. Pokój stopniowo wypełniał mrok, coraz gęstszy i bardziej groźny. Gyri bezmyślnie wpatrywał się przed siebie, a ciemność przytłaczała go i zabierała powietrze, którym oddychał, wpuszczała istoty, których nie chciał widzieć oraz myśli, których nie chciał myśleć. Pragnęła mówić jego ustami. Zamknął oczy, myśląc o swoim dzisiejszym dziele, a potem strasznie bał się je otworzyć. Pomyślał, że chce płakać, ale nie było żadnych łez, które by mogły zostać wypłakane. Sen nie chciał do niego przyjść. Naciągnął kołdrę na głowę, chociaż tam też nie było bezpiecznie.

 

„Być może naprawdę umarłem”, pomyślał Gyri. „Być może ten świat naprawdę jest piekłem. Ale jeśli tak…”. Zacisnął powieki jeszcze mocniej, jakby myślał, że uchroni go to przed jakimś niewidzialnym atakiem. Przez chwilę serce biło mu szybciej, jakby czekał na nadchodzący cios, a później gwałtownie wypuścił powietrze, uśmiechając się delikatnie, czy raczej wykrzywiając usta w jakimś niepokojącym grymasie. „…ale jeśli tak, to ja jestem jednym z diabłów”.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Hi Hidalf 18.03.2015
    Przeczytanie tego zajęło mi wieki, ale warto było. Szczególnie spodobał mi się wstęp,ale zdecydowanie mogłaś to podzielić na rozdziały, mimo wszystko zostawiam 5 ;)
  • NataliaO 18.03.2015
    Zajęło trochę czytanie ale jakoś wielce mi to nie przeszkadzało. Opowiadanie jest dobrze napisane, z inteligencją i dużą ilością świetnych sentencji zawartych w nie których zdaniach. Opowiadanie ma sens. Jest ciekawe. Dam 5:)
  • GirlFriend 18.03.2015
    O rany, to jest genialne! Długość moim zdaniem jest tu ogromną zaletą. Nie liczyłam czasu, gdy to czytałam, po prostu pochłonęłam wszystko co zamieściłaś w całości. Uwielbiam tak dobre i długie teksty. Przynajmniej jak będę czekać na kolejne rozdziały, będę wiedziała, że wiążą się ze sporą porcją nowej akcji ;3. Szczerze mówiąc już nie mogę się doczekać następnych części tej historii.
    Życzę dużo weny i wytrwałości.
  • PolkaPL 02.04.2015
    Wow, dawno nie widziałam tak dobrego opowiadania. Moim zdaniem długie teksty troche męczą,ale w w tym przypadku pochłania i to w całości. Gratuluję :)
  • Amy 09.04.2015
    Powiedzieć, ŻE nie był lubiany, to powiedzieć właściwie całą prawdę. Można jeszcze tylko wspomnieć, ŻE poza faktem, ŻE po prostu nie posiadał nikogo bliskiego, niektóre osoby nie tyle nie żywiły do niego ciepłych uczuć, co żywiły uczucia bardzo od ciepłych dalekie.

    Trafiwszy w końcu na odpowiednią stronę, zlustrował ją krótko wzrokiem i UPEWNIWSZY się co do PEWNEGO faktu, odłożył książeczkę na miejsce.

    Znalazłam jeszcze dwie czy trzy literówki, ale nie ma to dla mnie większego znaczenia. Jest to chyba najdłuższe i jedno z najlepszych opowiadań, na jakie natrafiłam na tej stronie. Czytając je, przestałam dziwić się Twojej wypowiedzi na forum. :D Dziś na pewno już nie przeczytam drugiego rozdziału, ale w weekend nadrobię zaległości. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania