Poprzednie częściAnomalia - Rozdział 1

Anomalia - Rozdział 3.

Zjawisko to przyrównać można do przysłowiowego gromu z jasnego nieba. Ledwo Gyri skręcił za róg ślepej uliczki będącej odnogą starej i dawno zapomnianej przez wszystkich alejki, coś, co poruszało się z bardzo dużą szybkością, uderzyło w niego zupełnie niespodziewanie. Pierwszy raz w życiu doznał czegoś takiego. Czuł, że leci, że dzięki tej ogromnej ilości energii unosi się w powietrzu. Trwało to zaledwie parę sekund, zanim boleśnie przestał, uderzając całym ciężarem swojego ciała o powierzchnię ziemi, stanowiło jednak interesujące i warte zapamiętania doświadczenie.

Wpatrując się w niewyraźne na tle miejskiego nieba punkty gwiazd, przekonany był, że potrącił go samochód. Jednak gdy zastanawiał się, czy dobrym pomysłem jest się poruszyć, stwierdził, że właściwie nie usłyszał ani pisku opon, ani żadnego innego dźwięku powszechnie kojarzonego z uciekającym z miejsca wypadku wozem. Starał się wymyślić, co zatem mogło się stać. Z największą ostrożnością, bardzo powoli, przekręcił się na bok i gdy zdał sobie sprawę, że może poruszać rękami i nogami, czyli prawdopodobnie z jego kręgosłupem wszystko w porządku, podparłszy się na łokciach, delikatnie uniósł głowę i zaczął lustrować teren.

Tylko dzięki temu, że jego oczy przyzwyczaiły się już do wszechobecnego mroku, mógł cokolwiek dojrzeć w wypełnionej słabym światłem jedynej w okolicy latarni alei. Wodząc wzrokiem po ścianach pobliskich budynków, nie dostrzegł niczego nadzwyczajnego. Wzdrygnął się natomiast, gdy zdał sobie sprawę, że w niewielkiej odległości, jakieś parę metrów od niego, leży ktoś bliżej niezidentyfikowany. Choć przyglądał się usilnie, nie potrafił za wiele powiedzieć o tej osobie. Gdzieś obok niej poniewierała się niewielkich rozmiarów plastikowa skrzynka. Wyglądała na nieprzyjemnie kanciastą.

„No tak”, pomyślał Gyri, „jeśli ktoś chciał pozbyć się zwłok, to nic dziwnego, że…”, ale właściwie sam już przestawał sobie wierzyć. Zamiast tego zaczęło kiełkować w nim inne podejrzenie i z jakiegoś powodu poczuł się bardzo rozzłoszczony. Namierzywszy gdzieś w pobliżu niewielki kamień, chwycił go i celnie rzucił w kierunku postaci. Usłyszał niewyraźny, żałosny i jakby pełen wyrzutu jęk.

- Ej! – krzyknął przez zaciśnięte zęby. – Może trochę uważaj, jak leziesz, co!?

Choć człowiek ów wcześniej i tak się nie poruszał, teraz wydało się, że zastygł w bezruchu jeszcze bardziej, jak gdyby chciał odwrócić od siebie uwagę i wszelkie podejrzenia. Zaraz jednak wystrzelił ku górze jak oparzony, widocznie coś sobie przypomniawszy.

- Jezusmaria! – wrzasnęła postać jednym tchem, po czym zaczęła gorączkowo rozglądać się wokół siebie. Gdy już namierzyła małe, kanciaste pudełko, przygarnęła je do siebie gestem niemal opiekuńczym, po czym nieudolnie spróbowała wstać. Spojrzawszy bezradnie w stronę Gyriego, jak gdyby oczekiwała od niego jakiejś pomocy, niezdarnie przysunęła się bliżej ściany, a uczepiwszy się niej, powoli podciągnęła się do pozycji pionowej. Ten krótki zabieg sprawił, że nagle znalazła się w kręgu mętnego światła z wypalającej się żarówki i brunet mógł już w miarę dokładnie przyjrzeć się osobie, która brutalnie, choć zapewne nieumyślnie, go znokautowała.

Był to chłopak wzrostu zupełnie przeciętnego, zapewne nie wyższy ani też znacząco niższy niż on sam. Prawie sięgające jego ramion blond włosy miały skłonność do atakowania jego twarzy, szczególnie w okolicach oczu, a dwa pozostawione jakby na chybił trafił dłuższe kosmyki plątały się gdzieś na jego piersi. Mina człowieka zbitego z tropu sprawiała, że wyglądał nawet zabawnie. Uwagę zwracała biała opaska z wizerunkiem czerwonego krzyża przypięta do rękawa ciemnej kurtki z fikuśnymi zapięciami. Trudno powiedzieć, czy to kwestia słabego światła latarni, czy tego, że blondyn ubrany był niemal wyłącznie na czarno, ale wydawał się jakoś niepokojąco szczupły.

- Ho?... – wyrzucił z siebie, przechylając głowę, po krótkiej chwili lustrowania Gyriego wzrokiem. Wyglądał na nieco zdziwionego.

- Co!? – odrzucił chłopak, instynktownie reagując agresywnie. Podążył za wzrokiem nieznajomego i zatrzymał spojrzenie na swojej prawej dłoni, w której trzymał niewielkich rozmiarów siekierę. Zamrugał kilka razy, ponownie popatrzył na blondyna i sam jakby trochę się zdziwił. Chciał coś powiedzieć, podobnie do swojego towarzysza, ale w tym samym momencie gdzieś w dali, na początku alei, rozległy się głośne krzyki i gwizdy.

Nieznajomy zareagował na to natychmiast – jego twarz w ułamku sekundy w komiczny sposób zmieniła wyraz ze zdziwionego na przerażony, niczym w kreskówce. Blondyn zatupał gorączkowo w miejscu, jak gdyby nie wiedział, co ma teraz ze sobą zrobić, po czym ze zdesperowaną pewnością siebie zawyrokował:

- Masz broń, pomożesz mi!

Zanim Gyri zdążył cokolwiek na to odpowiedzieć, chłopak podszedł do niego i wyciągnął rękę w jego kierunku.

- Chodź! Jesteś w stanie iść?

Nieco opornie brunet przyjął jego pomoc i niewyraźnie mruknął w odpowiedzi coś, co tamten widocznie uznał za potwierdzenie. Ledwo Gyri stanął w miarę pewnie na ziemi, poczuł, że ta znowu ucieka mu spod nóg.

- Co?!...

Nieznajomy szarpnął go silnie. Chłopak potrzebował krótkiej chwili, żeby zdać sobie sprawę, że biegną w budzącym podziw tempie. W dodatku blondyn wciąż przyspieszał, nie zwalniając przy tym uchwytu z przegubu jego ręki.

- Hej! – krzyknął Gyri rozpaczliwie. – Nie tak szybko!...

- Dasz radę! – odkrzyknął blondyn. – Widzisz, czego to kwestia!

 

Nie wiedział, ile już tak biegli, ale od pewnego czasu nieznajomy dosłownie go holował. Gyri stracił już kompletnie siły i poruszał nogami tylko dlatego, żeby nie być przez niego ciągniętym po ziemi. Musiał jednak przyznać, że dźwięki pościgu umilkły gdzieś w dali, chyba że to szum wiatru w uszach zagłuszał wszystko dookoła. Blondyn nagle skręcił gwałtownie w jakąś uliczkę, krzycząc: „Tędy!” i dalej biegł wariacko. Gyri nie miał pojęcia, jak to się stało, ale wykraczali już poza miasto. Zaczynał się tu lekko zalesiony teren, a oni kierowali się prosto między drzewa.

- Gdzie… - rzucił brunet ostatkiem sił, ale nie zdołał dokończyć.

Właściwie jego oczy wobec braku światła już od jakiegoś czasu zaczęły przyzwyczajać się do ciemności, i tak jednak zadziwiała go precyzja, z jaką poruszał się nieznajomy. Potknął się zaledwie raz i dwukrotnie musiał wykonać jakieś dziwne akrobacje, by w ostatnim momencie nie uderzyć w nagle zagradzający mu drogę pień, ale wyglądało na to, że doskonale wie, dokąd się kieruje. Gyriemu nagle wydało się dość niepokojące, że ten nieco podejrzany blondyn ciągnie go za sobą coraz głębiej w leśne czeluści, przypomniał sobie jednak, że w lewej dłoni wciąż trzyma siekierę i w jakiś sposób pocieszony tą okolicznością zacisnął silniej palce na drewnianej rękojeści. Chwiał się na nogach, choć nie pędzili już w zawrotnym tempie, a jedynie maszerowali raźno. Niespodziewanie nieznajomy zatrzymał się.

- I jesteśmy na miejscu – powiedział, dając tym samym do zrozumienia, że dotarli do celu tej wypełnionej szalonymi wrażeniami podróży.

Gyri rozejrzał się wokół. Wśród otaczających ich drzew dostrzegł coś niby dwa pagórki utworzone z zadziwiająco stabilnej sterty liści. Zajęło mu chwilę, zanim zdał sobie sprawę, że blask księżyca wydobywa z ciemności niewielkich rozmiarów budynek, który przycupnął gdzieś pomiędzy wzniesieniami, wtulony w ich zbocza i jakby zalękniony. Zastanowiło go to na tyle, że w pierwszym momencie przystanął, chcąc zaprotestować i dać sobie czas na podjęcie decyzji, czy w ogóle ma ochotę tam wchodzić, jednak blondyn w dalszym ciągu trzymał przegub jego ręki, a on sam nie potrafił w stanie takiego zmęczenia za bardzo mu się przeciwstawić. Chłopak dość delikatnie i w roztargnieniu wepchnął go do środka, po czym zatrzasnął drzwi i przycupnął tuż obok nich, jak żołnierz czekający na wejście wroga z bronią w ręku.

Oswobodzony z uchwytu brunet osunął się na ziemię i upadł na coś, co przypominało betonową podłogę i prawdopodobnie nią było. Starał się dojść do siebie po tym szaleńczym biegu i uspokoić szamoczące się w piersi serce. Pierwsze sekundy zamiast upragnionej ulgi przyniosły ostatni atak konającego w agonii i odchodzącego w niebyt bólu, jednak kolejne minuty sprawiały, że czuł już tylko przyjemne oszołomienie, a chłód podłoża koił jego zmęczone ciało. Już miał wrażenie, że mógłby zasnąć tu i teraz, nie bacząc na konsekwencje, gdy usłyszał głos blondyna gdzieś koło ucha.

- Jak się nie jest przyzwyczajonym, to trudno tutaj trafić, więc na jakiś czas jesteśmy bezpieczni.

Gyri odwrócił głowę. Oczekiwał jakichś błyszczących w mroku oczu, ale zobaczył tylko ciemność. Nieznajomy jakby to wyczuł.

- Zapaliłbym światło, ale no, rozumiesz. Mam tu gdzieś latarkę. I… poczekaj… - Poruszył się gdzieś w czeluściach, widocznie czegoś szukając. Jego towarzyszowi wydawało się, że słyszy skrzypnięcie drzwi szafki, a potem wyraźne pyknięcie, jakby ktoś odkorkowywał butelkę. – Proszę, częstuj się.

Brunet niepewnie wyciągnął rękę i faktycznie wyczuł szklany kształt. Pociągnął z niego dość solidnie.

- Wino – skwitował, sam nie wiedząc, czemu.

- W rzeczy samej. Choć ja uważam, że smakuje jak soczek. – Blondyn odebrał z powrotem butelkę i sam się napił. – Naprawdę jak soczek – uśmiechnął się.

- Dlaczego uciekałeś? – zapytał Gyri. Skoro już tu z nim siedział, ba, skoro przebiegł z nim sporą część miasta, to uważał, że chyba może wiedzieć.

- A, taka dziwna historia – powiedział dość beztroskim głosem chłopak. – Zabrałem im coś, co oni myśleli, że od nas kupili, a my myśleliśmy, że nie, choć mieli, ale było takie zamieszanie i niech się teraz okaże, że nie mamy racji.

- Chodzi o tę skrzynkę, którą znokautowałeś moją twarz?

- Uhm. W rzeczy samej. – Po krótkiej chwili refleksji dodał: – Naprawdę tym dostałeś? Przepraszam… Tak jakoś wyszło niefortunnie – zaśmiał się krótko, a Gyri odkrył, że można śmiać się przepraszająco. Również z zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że jest mu tego wieczora tak wszystko jedno, że może bez skrępowania prowadzić dalszą rozmowę z nieznajomym blondynem.

- Co jest w środku? – zapytał od niechcenia, opierając twarz na przedramionach, które złożył swobodnie na chropowatej powierzchni podłogi.

- Chcesz zobaczyć?! – Chłopak ożywił się nagle, jakby podekscytowany. – Właściwie to nie powinienem… Względy bezpieczeństwa i takie tam… Ale chyba na chwilę nie zaszkodzi, co?

Gyri był pewny, że chłopak uśmiecha się radośnie i nie poczekawszy nawet na jego aprobatę, zaczął gmerać przy skrzynce. Osłonił dłonią wygrzebaną skądś w międzyczasie latarkę i uniósł plastikowe wieko.

W oślepiająco białym świetle brunet ujrzał coś, co jego oczy z trudnością próbowały zinterpretować. Nieważne, ile razy i jak próbował, zawsze w ostatecznym rozrachunku uznawał, że patrzy na kawałek obtoczonego w kostkach lodu mięsa.

- Co to?... – zapytał ze zdziwieniem, marszcząc brwi.

- Nerka – odpowiedział po prostu jego towarzysz.

- Co?...

- Nerka – powtórzy blondyn, jakby było to zupełnie oczywiste, na wszelki wypadek zaakcentowawszy to jednak głośno i wyraźnie. Po chwili namysłu dźgnął Gyriego w brzuch. – Nerka – dodał raz jeszcze.

- Aa… - Chłopak jak gdyby zrozumiał. – Nerka, powiadasz?...

- Tak właśnie powiedziałem.

- A, jeśli mogę o to zapytać… po co ci nerka?...

- Nie mnie. – Nieznajomy stanowczo pokręcił głową. – Ale są ludzie, którzy jej bardzo potrzebują – dodał niemal z troską.

- Hm, na przykład na przeszczep?

- Zgadza się!

- A takimi rzeczami nie zajmuje się, nie wiem, jakiś bank narządów czy klinika transplantologii?...

Chłopak milczał przez chwilę. Po namyśle zaczął mówić.

- Jest jeszcze trzecia opcja – my. No, jest to trochę nielegalne, ale… właściwie to robimy coś dobrego. Na taki przeszczep w normalnym trybie trzeba czekać naprawdę długo… A tak to składasz zamówienie – i nim zdążysz pomyśleć, dostajesz taką na przykład nerkę. Ludzie mają zwykle dwie, więc co to dla nich za różnica? Gdyby nie szwy, to nawet by nie zauważyli. Gorzej, jeśli chodzi na przykład o serce… No, ale zazwyczaj nie jesteśmy mordercami. Ale ty chyba jesteś, co?

Pomimo wszechogarniającego mroku Gyri był pewien, że blondyn spojrzał na niego wyczekująco. Poruszył się niespokojnie.

- Bo co?!... – rzucił niemal agresywnie.

Nieznajomy wzruszył beztrosko ramionami.

- Po prostu tak mi przyszło do głowy, gdy cię zobaczyłem w tamtej alejce. Pomyślałem, że skoro ja ci trochę o sobie opowiedziałem, to ty też byś mógł… No, ale skoro nie chcesz, to nie będę naciskał. – Zaśmiał się krótko, jak gdyby chciał go udobruchać. – Ale to wszystko i tak będzie naszą tajemnicą, ok? Oboje robimy coś, czym nie za dobrze się chwalić.

- Mnie pasuje – odburknął Gyri po krótkiej chwili milczenia wypełnionej dźwiękami wydawanymi przez najrozmaitsze nocne owady, po czym dodał na poły napastliwie: - A tamtemu kolesiowi się należało.

- No to… dobrze – odparł spokojnie blondyn. Gyriego dziwiło, jak łatwo przechodził nad wszystkim do porządku dziennego, tłumaczył to sobie jednak przypuszczeniem, że przy zajęciu takim jak nielegalny handel ludzkimi organami chłopak widział już pewnie niejedno. Chociaż, gdyby się zastanowić, nawet mimo to sprawiał wrażenie dość beztroskiego. Jeszcze raz solidnie pociągnął z butelki pełnej wina, po czym podsunął ją towarzyszowi.

- Właściwie – zaczął brunet, przyjmując poczęstunek – jak długo będziemy musieli tu tkwić? I co to właściwie za miejsce?...

- A bo ja wiem… - odpowiedział blondyn, jakby miał o tym pojęcie mniej niż zerowe, a w dodatku w ogóle go to nie obchodziło. – Jakiś stary bunkier?... Niewiele osób wie o tym miejscu, więc to taka moja kryjówka. Są takie rzeczy na ścianach. – Poświecił ostrożnie dookoła, wyłaniając z ciemności coś na kształt mapy i instrukcji bezpieczeństwa. – Ponoć znaleziono tu kiedyś jakiś pocisk czy coś. Ale różne są legendy… - Zamilkł na chwilę, zamyślony, po czym przypomniał sobie, że zadano mu jeszcze jedno pytanie i natychmiast pospieszył z odpowiedzią. - Gdy skończy się ta obława, ktoś, kto stoi akurat na czatach, powinien mnie poinformować. Ale nie martw się. W razie czego jestem przygotowany na każdą ewentualność. – Otworzył szafkę i po chwili rzucił w niego czymś miękkim. – Masz kocyk.

Gyri podłożył go sobie pod głowę jak poduszkę i westchnął. Myślał, że jest mu wszystko jedno, ale gdy uświadomił sobie, że przed nim długa noc i odległa perspektywa powrotu do domu, dotarło do niego, że jednak nie jest mu wszystko jedno aż tak bardzo.

 

Brunet nie zdążył nawet znaleźć sobie wygodnej pozycji na betonowej podłodze, gdy okazało się, że mogą już bezpiecznie opuścić to miejsce, oczywiście przy zachowaniu podstawowych środków ostrożności. Wyszedłszy z powrotem na świeże powietrze, kierował się niemal krok w krok za blondynem, nie mając pojęcia, jak się odnaleźć w tym nie dość znanym mu miejscu. Gdy wyszli na przecinającą trawnik piaszczystą drogę poza lasem, poczuł się nieco lepiej.

Jego towarzysz sprawiał wrażenie osoby towarzyskiej, lubiącej poznawać ludzi i nie przeszkadzał mu zupełnie fakt, że spotkał Gyriego jakąś godzinę wcześniej. Niemal bez przerwy coś gadał, najwyraźniej świetnie się przy tym bawiąc i wkrótce zakomenderował beztrosko, że co prawda ma jeszcze coś do załatwienia, ale później nie przepuści okazji, by wybrać się ze swym nowym znajomym na piwo. Brunet szczerze wątpił, by miał na to ochotę, jednak wobec braku argumentów i psychicznego zmęczenia poddał się biegowi wydarzeń.

- Właściwie, jak mam się do ciebie zwracać? – zapytał jeszcze od niechcenia.

- Ho? – zdziwił się chłopak, jakby nie rozumiejąc, po czym musiał zdać sobie sprawę, że w natłoku informacji, jakimi zasypał towarzysza, zapomniał o rzeczy tak ważnej, jak własne imię. – No tak! – Klepnął się w czoło, po czym wyciągnął rękę w kierunku Gyriego, uśmiechając się. – Jestem Rufin.

- Gyri Ustor – wypowiedział Gyri ku swojemu zaskoczeniu, po czym podał blondynowi dłoń.

Sedno sprawy tkwiło w tym, że ci, którzy w ogóle odzywali się do niego w jakiejś sprawie, zwykle używali jego nazwiska, przez co stało się ono jego drugim, bardziej uprzywilejowanym imieniem. Od swojego prawdziwego tak zdążył już odwyknąć, że korzystanie z niego wydawało mu się nienaturalne. Musiał jednak je wtrącić, by nie przedstawić się samym nazwiskiem, co byłoby jeszcze dziwniejsze niż to, że musiał wtrącić nazwisko, by nie przedstawić się samym imieniem.

- Rufin Nikorewicz – towarzysz radośnie podchwycił konwencję, a potem równie wesoło dodał: –Ruszajmy, Gyri Ustorze! Póki noc jeszcze młoda i miasto na nas czeka!

 

- Trzeba mi było powiedzieć, że się najebiesz jak ostatnia świnia, to nigdzie bym z tobą nie poszedł!

Gyri otrzymał właśnie kolejną okazję w życiu, by poczuć się rozzłoszczony i, jak łatwo się domyślić, nie był szczęśliwy z tego powodu. W odpowiedzi na swe pełne irytacji słowa usłyszał tylko stłumione mruknięcie w okolicy prawego ramienia. Rufin nie był w stanie iść o własnych siłach zbyt długo, uparcie uprawiając slalom na drodze i jednocześnie bezustannie walcząc z grawitacją. Taki sposób poruszania się nie miał przyszłości, dlatego brunet, chcąc nie chcąc, niósł go na plecach, za jedyny plus takiej sytuacji uważając fakt, że chłopak ważył tyle, na ile wyglądał, czyli jakoś nieprzyzwoicie niewiele. Być może właśnie dlatego blondyn doprowadził się aż do takiego stanu, z drugiej jednak strony trzeba było przyznać, że nie skąpił sobie wszelakiej maści trunków, co na pewno miało znaczenie.

„No i potrzebne mi wychodzenie z domu”, myślał Gyri ponuro i z bardzo negatywnym nastawieniem do świata. „Było zostać i siedzieć na dupie”. Co prawda przypomniał sobie, że ze względu na nagłą przemożną chęć wykończenia Kola wykraczało to poza krąg rzeczy możliwych do zrobienia, mimo to jednak w dalszym ciągu z uporem na siebie złorzeczył i tęsknił do bezpiecznej przestrzeni swojego pokoju, w której, szczerze mówiąc, prawdopodobnie byłby teraz nękany przez koszmary.

Zatem czy faktycznie było tak źle? Tej nocy Gyri po raz pierwszy od dawna wstąpił w czeluści jakiegokolwiek pubu. Akurat ten konkretny utrzymywano w jakiejś dziwnej, mrocznej konwencji, którą nie do końca potrafił rozszyfrować, jakby właściciel niezbyt mógł się zdecydować, co właściwie pragnie osiągnąć. Dominowały tam ciemne, grobowe barwy, a oświetlenie stanowiły jakieś niepokojące, podłużne lampy, przywodzące na myśl prosektorium. W efekcie uzyskano jedynie znaczny półmrok i nienaturalny wygląd twarzy zebranych klientów. Ściany przyozdobiono sporą liczbą zdjęć i grafik, z których każda była dziwniejsza od drugiej i Gyri mimo usilnych starań nie mógł wymyślić, co je łączy. Przedstawiały one smutnych ludzi, innych, którzy z kolei mieli mord w oczach, puste, czarno-białe krajobrazy, świece, lalki, z których niektóre nie posiadały oczu, a także jakieś dziwne przyrządy, co do których przeznaczenia można było mieć pewne wątpliwości. Wszystkie je podsumowano wspólnym hasłem „Weltschmerz”, wypisanym czarną farbą na utworzonej pośród nich przestrzeni. Właściwie mógł się tam czuć jak w domu, a kanapy przy niskich stolikach zaskakiwały oferowaną wygodą.

Niedługo było im dane siedzieć samotnie, jako że Rufin, który wydawał się stałym bywalcem tego lokalu, co i rusz z kimś się witał, a nowoprzybyli zajmowali kolejne miejsca w jednym z kątów pomieszczenia. Poznawanie takiej ilości najrozmaitszych ludzi naraz nie stanowiło szczytu marzeń Gyriego, niezłomny plus stanowił jednak fakt, że okazywali się oni zaskakująco pokojowo i przyjaźnie nastawieni, od razu zamawiali coś do picia i nie zadawali właściwie zbędnych pytań. Wystarczyło im krótkie wyjaśnienie, że jest on znajomym Rufina – i nie potrzebowali nic więcej. W miarę upływu przelewającego się alkoholu nawet sami zaczynali wymianę zdań, a on, odurzony już lekko dzięki procentom, nie czuł się tak sztywno w rozmowie z nimi. Pod koniec imprezy odniósł wrażenie, jakby traktowano go już niczym jednego z nich, pełnoprawnego członka paczki.

Nie istniała taka cecha, która stanowiłaby punkt wspólny wszystkich tych ludzi. Słowo, które określało tę grupę jako całość, to „różnorodność”, i to różnorodność wszystkiego – wieku, płci, upodobań, wykształcenia, sposobu na życie. Gyri śmiał twierdzić, że przyjęcie do tego zgromadzenia odbywało się na zasadzie „zaproszeń” – ot, ktoś przyprowadzał swojego znajomego – jak to zrobił dziś Rufin – choćby nie wiadomo jak różnił się od pozostałych – a i tak był mile widziany. Można było odnieść wręcz wrażenie, że to zbiór osób niewytłumaczenie tolerancyjnych, nauczonych takiego nastawienia właśnie przez to, że dość często przebywali z ludźmi tak się od nich różniącymi. „Zatem, jednak mają jakąś wspólną właściwość”, pomyślał Gyri, gdy uświadomił sobie tę rzecz.

- Hej… - odezwał się Rufin słabym głosem.

- Co chcesz? – Brunet nie znalazł najmniejszego powodu, by nie dać poznać po sobie zniecierpliwienia.

- Postaw mnie.

- Co!?

- Postaw…

- Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale noszenie ciebie nie jest moim hobby. Robię to tylko dlatego, że to lepsze niż podnoszenie cię z ziemi, więc może doceń to i…

Nie była to wcale najlepsza taktyka próby uświadomienia czegoś Rufinowi, gdy pozostawał w swoim obecnym stanie. Gyri używał zbyt dużej ilości słów.

- Zerzygam się…

- Co?

- Zerzygam się zaraz…! – jęknął Rufin. – Chcesz, żebym cię orzygał?

Gyri nie chciał i z tej prostej przyczyny posadził go na pierwszej napotkanej ławce. Blondyn siedział pochylony, z głową między kolanami i cicho pojękiwał. Wyglądał żałośnie. Splunął parę razy, po czym wstał chwiejnie i oparł się rękoma o krawędź kosza na śmieci.

- Nienawidzę rzygać… - jęknął płaczliwie.

- Nie wydaje mi się, żeby to mogła być czyjaś pasja – odparł niewzruszenie Gyri.

- Naprawdę nie znoszę… - mówiąc to, Rufin potarł oczy, jakby ocierał łzy. Potem zatrząsł się, niczym targany szlochem. A następnie przechylił się do wnętrza kosza i spektakularnie zwymiotował.

Kiedy skończył, wciąż się krztusząc osunął się na ziemię, po czym objął pojemnik rękoma, tuląc twarz do jego chłodnej powierzchni. Gyri trącił go nogą.

- Żyjesz? – Zauważył, że chłopak nieznacznie kiwnął głową. Choć był na niego zły, mimo wszystko wiedział, jak nieprzyjemne odczucia go dręczą, pochylił się więc i poklepał go po plecach. – No, wstawaj. Idziemy.

Gdy wreszcie po dłuższej chwili blondynowi udało się wstać, Gyri z powrotem wziął go na plecy.

- Pójdziemy na jakiś przystanek i odwiozę cię do domu – powiedział do półprzytomnego towarzysza. – Gdzie właściwie mieszkasz?

- Na Dorzeczu… - wyjąkał niewyraźnie Rufin.

- Co?! – Brunet odwrócił głowę w jego stronę. – Przecież to drugi koniec miasta! Co ja mówię, toż to już prawie wieś!

- Zamknij… - zaczął chłopak, po czym rozmyślił się jednak. – No – powiedział w zamian.

- Po pierwsze, że nie wiem, co jeszcze o tej porze może jeździć na takie zadupie, a po drugie, nie chce mi się zawozić ciebie na te peryferie, a potem wracać do siebie cztery razy dłużej niż stąd. – Gyri był wściekły z powodu tego nagłego zwrotu akcji.

Na Rufinie jego tyrada nie wywołała żadnego wrażenia. Możliwe, że akurat w tamtym momencie oddał się drzemce. Gyri westchnął z rezygnacją, poirytowany.

- No dobrze. Przenocujesz dziś u mnie, a rano spadasz na swoje przedmieścia.

 

Wejście do mieszkania stanowiło prawdziwą ulgę, zwłaszcza w kontekście tego jak zmęczony czuł się Gyri. Dodatkowo jemu również świat lekko wirował przed oczami i marzył jedynie o tym, by się położyć. Rzucił Rufina na łóżko; jedyną reakcją ze strony blondyna było wtulenie głowy w poduszkę. Od niechcenia przykrył go kołdrą, po czym położył się obok, na drugim końcu posłania tak wielkiego, że spokojnie pomieściłoby jeszcze kilka osób. Cieszył się ze swojego pijackiego amoku, mając nadzieję, że dzięki niemu szybciej zapadnie w sen, i właściwie się nie mylił.

Sen ten nie trwał niestety długo. Chłopak w pewnym momencie gwałtownie się przebudził i to tylko po to, by odkryć, że spał zaledwie godzinę. W jego pokoju, jak zwykle o tej porze, toczyła się ożywiona dyskusja.

Głosy zlewające się w szum szeleściły nieprzyjemnie, tworząc zbitek bezkształtnego, ruchliwego chaosu. Co jakiś czas jeden z nich wybijał się ponad inne, brzmiąc nieco głośniej i nieznośnie znajomo, aż ciarki przechodziły po plecach. Sceny z przeszłości rozgrywały się na nowo, przypominając o sobie bezlitośnie. Nieważne co robił, Gyri nie potrafił ich uciszyć. Zamarł więc po prostu w bezruchu, próbując nie oddychać, nie myśleć, zanegować w jakiś sposób swoje istnienie. Miał nadzieję, że nie zauważą jego przebudzenia i desperacko się jej trzymając, milczał uparcie. Starał się nie reagować na to, że raz za razem w mieszaninie dźwięków słyszy własne imię wypowiadane coraz natarczywiej, coraz bliżej. Skulił się, częściowo naciągając koc na twarz i przycisnął mocno dłonie do uszu, nie przyniosło to jednak żadnej widocznej poprawy. Głosy wciąż rozbrzmiewały, jakby od samego początku istniały jedynie w jego głowie.

- Ja… nic nie wiem… nie chcę… nie potrafię… - wyjąkał desperacko.

Jego słowa były pożywką dla głosów, a każdy z nich reagował na nie w swój specyficzny sposób. Niektóre śmiały się drwiąco, odpowiadały coś ironicznie, zachęcały go, by powiedział coś jeszcze, jeszcze raz zaszczycił je uwagą, pokazał, że cierpi. W porównaniu do tego jak wrogie i pełne nienawiści wydawały się pozostałe, te brzmiały niemal wesoło. I jak zawsze, za każdym razem, kończyło się na tym samym, na jednym wniosku, powtarzanym w nieskończoność.

Morderca.

Gyri wrzasnął, jednak nie jakieś konkretne słowo, gdyż nie znajdywał takich, które opisałyby natłok myśli i uczuć kotłujących się w jego umyśle. Usiadł gwałtownie, mocno ściskając swoją głowę, a łzy napływające do oczu zaczynały już ściekać ciepłymi strumieniami po jego policzkach. – Nienawidzę was… Nienawidzę… Kiedyś… - Podniósł głowę, kierując spojrzenie szeroko otwartych oczu w sufit. Jego twarz przyozdobił uśmiech raczej niepokojący. – Kiedyś… zabiję was wszystkich!!

To, co dało się słyszeć w powietrzu po tych słowach, przyrównać można do istnej zmaterializowanej zgrozy, wciskającej się w uszy, a przedostawszy się stamtąd ku mózgowi, świdrującej go makabrycznie. Chmara głosów wyła w rozpaczy i nieludzkim strachu, jakby targana nadzwyczajnym cierpieniem. Pomimo łez Gyri chichotał cicho, jak gdyby wreszcie doznał pewnej ulgi. A potem nagle wszystko zamarło i w głuchej, pustej ciszy rozlegało się tylko dzwonienie, które czasem słyszy się w uszach.

- Zobaczymy, kto będzie pierwszy, Gyri Ustorze. – Głos dochodził z tyłu, z okolic jego karku, sprawiając wrażenie, że ktoś siedzi idealnie za nim. Przeszedł go dreszcz, a później doświadczył tej dziwnej sensacji, gdy mimo gorąca skóra pozostaje lodowato zimna. Czuł, że umiera, że strach zatrzymuje mu serce, że zaraz zacznie wyć.

Rzucił się do ucieczki, do jedynej rzeczy, jaka mogła go jeszcze uratować, wiedząc tylko, że musi biec, że wszystko zależy właśnie od tego jednego, krótkiego momentu, że jeśli mu się nie uda, będzie po wszystkim. Wyplątawszy się z koca, gwałtownie wyciągnął przed siebie ręce, chcąc jak najszybciej zejść z łóżka, i wtedy jego dłoń natrafiła na przeszkodę.

Wyczuł przed sobą ciało. W oniemiałym osłupieniu, w trakcie milisekund, które wydawały mu się wiecznością, przeżywszy pierwszy szok, uśmiechnął się żałośnie. Zrozumiał tę wysublimowaną metaforę i w rozpaczy uznając wszystko za przemyślany symbol, w ostatnim odruchu ciekawości spojrzał na twarz leżącej przed nim osoby, ciekaw, kto został wybrany do odegrania tej roli. Kto spośród wielu, wielu rozkładających się trupów.

Głowę postaci otaczała aureola jasnych włosów rozpierzchłych w nieładzie na wszystkie możliwe strony. Nagle Gyri zdał sobie sprawę, że przez pisk w uszach może słyszeć bardzo cichy, regularny oddech. Ta osoba… była żywa.

Wspomnienia ostatniej nocy nadpłynęły jedną, gwałtowną falą i usadowiły się na swoich miejscach. Gyri wyciągnął dłoń i zacisnął palce na przegubie szczupłej ręki Rufina Nikorewicza. Przez ciepłą skórę wyczuwał pulsujące w jednostajnym rytmie naczynia krwionośne. W następnej chwili opadł bezsilnie na poduszkę, a łzy bezwiednie zaczęły płynąć po jego twarzy.

- Jeszcze nie teraz? – usłyszał jakby zawiedziony głos za swoimi plecami. – Jeszcze nie teraz…

Niepowstrzymany szloch Gyriego rozcinał panującą w pokoju ciszę, w której nie dało się słyszeć już nawet dzwonienia, jak kiedyś, dawno temu.

 

Gyri otworzył oczy i uznał za bezsprzeczną korzyść fakt, że Rufin wciąż pogrążony był we śnie. Wolał nie musieć mu się tłumaczyć, dlaczego ostatnie kilka godzin spędził uczepiony jego ręki, dlatego cieszył się, że udało mu się obudzić przed nim.

Niewątpliwe plusy stanowiły również brak bólu głowy i wcale nie najgorsze ogólne samopoczucie. Nie obyło się jednak bez nienaturalnej suchości w ustach, dlatego też chłopak skierował się do kuchni, by tam zniwelować niedobory wody. Siedział przy niedużym stole, popijając wodę z żółtego kubka i nie czuł właściwie nic. Cały strach i ulgę wyrzucił z siebie w nocy wraz z gwałtownie napływającymi łzami i wyrywającym się z gardła szlochem. Teraz na powrót stał się tylko pustym, wyjałowionym Gyrim, któremu bardzo chciało się pić i jeść, dlatego też zarządził inspekcję lodówki.

Gotowanie nie było dla niego przykrym zajęciem. Wręcz przeciwnie – działało na niego w pewien sposób kojąco, wobec czego raczej nigdy nie miał nic przeciwko trochę dłuższym przygotowaniom w imię smacznego, sycącego posiłku. Swoje puste życie wypełniał po części aktami związanymi z jedzeniem – kupowaniem go, wypakowywaniem, przyrządzaniem i konsumpcją, a także procesami planowania. Jedyną notorycznie zaniedbywaną przez niego czynnością było sprzątanie po zakończeniu uczty. Wiele czasu poświęcił na doprowadzenie kuchni do jej obecnego, opłakanego stanu, wypróbowując przepisy z całkiem pokaźnej kolekcji kucharskich książek spoczywających na drewnianej półce wiszącej nad jednym z blatów. Jego matka, nawet gdy jeszcze tam przebywała, właściwie nigdy z nich nie korzystała. To samo tyczyło się przyrządzania przez nią nowych dań, może więc trochę na przekór Gyri z uporem zaczął zagłębiać się w ich treść, urządzając sobie istne jedzeniowe maratony.

Nie minęło wiele czasu, gdy usłyszał niepewne kroki w korytarzu. Kontynuując przygotowywanie śniadania, odwrócił się, by zobaczyć stojącego w drzwiach kuchni Rufina.

- Łazienka jak zawrócisz po prawej – wypowiedział Gyri jednym tchem, dla ułatwienia wskazując ręką w odpowiednim kierunku. Blondyn popatrzył na niego półprzytomnie, ale z wdzięcznością, po czym ruszył ku pomieszczeniu naprzeciwko pokoju, z którego przyszedł. Siedział tam dłuższą chwilę i powrócił w stanie wcale nie lepszym. Usiadł przy stole, przytulając twarz do jego chłodnego blatu.

- To twoje mieszkanie? – zapytał, jakby miał ku temu jakieś wątpliwości.

- Zgadza się.

- Zapuszczone dość.

- Jak twoja morda – odpowiedział automatycznie Gyri. Spojrzał z ukosa na swojego gościa. Chłopak uniósł głowę i znów zaśmiał się tym przepraszającym, szczerym śmiechem.

- No tak, pewnie nie wyglądam dziś najlepiej – osądził. Znów przytulił policzek do stołu.

- Możesz jeść?

- Jestem co do tego prawie pewny.

- A będziesz jadł? Jesteś głodny?

- To, co masz na patelni, pachnie dobrze.

Gyri rozdzielił jajecznicę na dwa cudem ocalałe od brudu talerze. Jeden z nich postawił przed oczami gościa.

- Dziękuję, dobry człowieku – powiedział radośnie Rufin. – Jedzmy!!

Po tym okrzyku wpakował sobie do ust niemal uginający się pod ciężarem jadła widelec, a następnie zamarł w bezruchu. Siedział tak przez chwilę zapatrzony w jeden niesprecyzowany punkt, po czym odwrócił się w stronę towarzysza i przeniósł na niego wzrok.

- Co!? – spytał napastliwe brunet.

Chłopak zapatrzył się na swój talerz, delikatnie położył sztuciec obok jego wyszczerbionej krawędzi i cicho, acz z niezłomną pewnością powiedział:

- To…

Gyri pospiesznie spróbował jajecznicy. Jego zdaniem wcale nie była za słona.

- To… - nie mógł wysłowić się Rufin. Dalej wpatrywał się tępo w jedzenie, po czym gwałtownie uniósł wzrok. Zdawało się, że jego oczy świecą. – To… To jest pyszne!

- Hę? – Brunet przechylił głowę na bok, czując, że gubi się w sytuacji. Twarz jego towarzysza promieniała.

- Wspaniałe! – cieszył się. – Wszystko, co robisz, jest takie dobre?!

- Nie narzekam – odpowiedział chłopak, pochłaniając kolejny kęs i przyglądając się uważnie nowemu znajomemu.

- Zostań moim kucharzem! – wykrzykiwał Rufin. – Wyjdź za mnie! – Po tych słowach w zdwojonym tempie zabrał się za pałaszowanie potrawy. Pochłonął ją ekspresowo, pracowicie machając widelcem, po czym odchylił się na krześle i z zadowoleniem poklepał po brzuchu. Gyri zastanawiał się, czy może blondyn nie jest przypadkiem niedożywiony. Wyglądał na osobę, która cudowny proces jedzenia traktuje po macoszemu, choć z kolei sposób, w jaki pożerał, wskazywał na upodobanie do pochłaniania wszystkiego, co nie ma siły uciec i dobrze smakuje przypieczone na grillu z cebulką. Wciąż rozważając ten fenomen, chłopak zgarnął talerze ze stołu i położył je na piramidzie utworzonej z ich pobratymców, która opuściła już zlew i z nadzieją pięła się ku sufitowi.

- Naprawdę tak ci smakowało? – rzucił jeszcze dla pewności.

- Uhm, uhm! – Kilka entuzjastycznych kiwnięć głową miało dodać niezłomności temu faktowi. – Mówi ci to ktoś, kto na co dzień odżywia się mrożonkami i daniami instant!

Gyri przemyślał tę wiadomość.

- Wiesz, że to nie świadczy o mnie dobrze? – zauważył wątpiąco. – Smakowałoby ci cokolwiek, co jest świeżo przygotowane, na przykład najzwyklejsza zupa…

- Zupa? – Twarz Rufina wyrażała teraz największe skupienie. Spojrzał poufnie na Gyriego. – A… A może być pomidorowa?... – zasugerował z nadzieją.

Nagła zgroza spadła na Gyriego. Nie podejrzewał, że blondyn może zechcieć zostać na obiad. Właściwie chciał się go jak najszybciej pozbyć - nie był przyzwyczajony do tak długiego przebywania w czyimś towarzystwie. Niezdolny do jakiejkolwiek innej reakcji odpowiedział tylko:

- No.

Rufin klasnął w ręce i zaśmiał się z najwyższą radością, po czym spoważniał trochę, co oznaczało tyle, że jego uśmiech stał się odrobinę mniejszy.

- No, to skoro zjedliśmy już tę przekąskę, możemy pomówić o interesach – powiedział z szelmowskim wyrazem twarzy, kładąc łokieć na oparciu krzesła.

- Interesach? – Brunet skrzyżował ręce na piersi i spojrzał czujnie na towarzysza.

- Do-kła-dnie – przesylabował Rufin, za każdym razem przecinając powietrze wskazującym palcem, jakby komuś groził lub swobodnie dyrygował równie niefrasobliwą orkiestrą. – Nie potrzebowałbyś może permanentnego przypływu gotówki?

Sytuacja finansowa Gyriego podległa gwałtownemu rozważeniu w jego umyśle. Trzeba było szczerze przyznać, że nie miał się na co skarżyć. Jego matka jakieś dobre półtora roku temu wyjechała za granicę w celu poprawy komfortu życia i co jakiś czas przelewała mu zastrzyk gotówki. Chłopakowi po odliczeniu rachunków zostawała niezła nadwyżka pieniędzy, którą bez skrępowania wydawał na własne niezbyt częste zachcianki i sporą część działu spożywczego pobliskiego supermarketu. To, co uchowało się po miesiącu, składował w niewielkiej walizce, którą starannie ukrywał w kącie pokoju, pod łóżkiem. Jego zdaniem to właśnie oznaczało mieć klasę. Każdy lubi czasem spać na pieniądzach.

- Niezbyt – odpowiedział zatem zgodnie z prawdą.

Wyraz twarzy Rufina nie zmienił się, wręcz przeciwnie – jakby stężał, choć nie miał już racji bytu, jako że wydawało się, iż blondyn nagle stracił swój animusz. Wciąż tępo się uśmiechając, przechylił głowę.

- Ho? – wyrzucił z siebie.

- Nie narzekam na brak gotówki – odparł obojętnie Gyri, wzruszając ramionami.

Ten nieoczekiwany zwrot akcji sprawił jedynie, że Rufin go zignorował i przeszedł do dalszej części swojego wywodu.

- Widzisz – zaczął – nasze branże się przenikają, a wręcz jedna zdaje się wynikać z drugiej. – Wyglądało na to, że ma już wrodzoną skłonność do gestykulacji, jako że ciągle wykonywał dłońmi jakieś ruchy. – Ty zabijasz ludzi, którzy przechodząc w stan bycia martwymi, stają się właśnie tym, czego my potrzebujemy – całym arsenałem części zamiennych dla tych pozostających jeszcze przy życiu. Jak już ci wspomniałem, jestem jednym z pośredników i oczywiście nie robię tego charytatywnie. Jednak, jak nietrudno sobie wyobrazić, im więcej osób zaangażowanych w proces dostawy i im bliżej jest się głównego klienta, tym mniejsze wynagrodzenie. Nie wszyscy ludzie są uczciwi. – Pokręcił ze smutkiem głową. – Dlatego wyobraź sobie… - Tu znów nabrał entuzjazmu. – Ty i ja – własny biznes! – W jego oczach znów tańczyły gwiazdy. Gyri z uprzejmym zainteresowaniem oczekiwał, co nastąpi dalej. Rufin raczył kontynuować. – Nasza dwuosobowa firma, w której ty dostarczasz mi towar, a zyskami dzielimy się po połowie!

Nastąpiła krótka chwila milczenia, gdy blondyn najwyraźniej już skończył, a jego towarzysz czekał, aż ten jeszcze coś dopowie. Nie wiedział, jaki system może działać w sposób opisany przez chłopaka.

- Hm – rzucił uprzejmie, po czym już mniej grzecznie dodał: - Dlaczego mam wrażenie, że to jest opłacalne tylko dla ciebie?

- Hehe, wiesz, dla mnie każdy przypływ gotówki to dobra sprawa. Na wagę złota wręcz. – Znów dał się słyszeć jego przepraszający śmiech, jednak po chwili już bardziej trzeźwo zapytał: – Ale, zaraz – czemu dla ciebie miałoby to być nieopłacalne? Przecież powiedziałem: fifty-fifty.

Gyri podrapał się po brodzie.

- Jak już wspomniałem – naprawdę nie cierpię na brak gotówki. A taki układ ograniczałby moją wolność twórczą.

- Och – powiedział z żalem Rufin. – Och! – dodał. – No, weź! Nie mówię, żebyśmy się obłapiali za każdym razem, ale po prostu pozwól mi od czasu do czasu zaopatrzyć się w towar. – Zamrugał, patrząc na niego prosząco. – Podejdź do tego jak do nowej możliwości twórczej!

Brunet westchnął. Naprawdę miał wrażenie, że jakoś nieszczególnie na tym zyska. Kolejną sprawą, która nie dawała mu spokoju, był fakt, że cenił sobie swoje względne poczucie niezależności. Dodatkowo doznał nagłego wrażenia, że jest wykorzystywany. Niespodziewanie ogarnęła go fala wstrętu spowodowana pamięcią wszystkich wydarzeń, gdy ludzie w znajomości z nim upatrywali jedynie interesu.

- Pazerna gnido – rzucił, żeby sobie ulżyć.

Twarz blondyna wyrażała uprzejme nic. Gyri nie mógł tego zrozumieć, ale wydawało mu się, że mimo całej tej sytuacji w jego oczach kryją się jakieś iskierki wesołości. Być może to było właśnie tym, co sprawiało, że człowiek jednak chciał mu zaufać. Chwycił własną głowę w obie ręce i wydał z siebie jęk bezsilności.

- Dobra! Zastanowię się!

Iskierki zebrały się w radosne płomyczki i kolejny raz rozbrzmiał śmiech Rufina.

- Super! Musimy to oblać! Masz jakieś wino? – Chłopak wstał i zaczął przeszukiwać kuchenne szafki w poszukiwaniu trunków.

- Zaraz, nie powiedziałem jeszcze, że się zgodziłem! – Gyri zamachał ostrzegawczo rękami, po czym dodał z niedowierzaniem: - Nie masz jeszcze dość?

- Powodzenie w interesach zawsze trzeba przypieczętować lampką wina! – niemal śpiewał blondyn. – Więc jak, znajdzie się coś?

 

„Co to właściwie miało być?!”, zapytał Gyri samego siebie, kiedy po paru godzinach Rufin w końcu sobie poszedł. Tak długotrwałe i natarczywe towarzystwo prawie zupełnie obcej osoby wyczerpało go psychicznie. Leżał wyciągnięty na łóżku, z głową pod poduszką i próbował ogarnąć umysłem wydarzenia ostatnich dwudziestu czterech godzin. Szczerze powiedziawszy mimo „obietnicy” współpracy zarobkowej miał nadzieję, że już nigdy blondyna nie zobaczy. Jedynym słabym punktem planu było to, że znał on już jego miejsce zamieszkania, a nie wyglądał na takiego, co krępowałby się ponownie przyjść. Gyri jęknął bezsilnie, uświadomiwszy sobie ten fakt. Przeklinał swoje wczorajsze lenistwo. Może jednak warto było odwieźć Rufina prosto do domu…

Przewrócił się na plecy i nieśmiało wyjrzał spod poduszki. Lustrując wzrokiem sufit, zaczął zastanawiać się, co właściwie wie o swoim nowym znajomym. Z tego co blondyn sam mu o sobie opowiedział, był w jego wieku i chodził do jakiejś plastycznej szkoły. Mieszkał na Dorzeczu, odżywiał się jedzeniem, którego przygotowanie nie wymagało wiele czasu i umiejętności, ale umiał docenić coś naprawdę pysznego. Zajmował się pośrednictwem w nielegalnym handlu ludzkimi organami i lubił wypić, przynajmniej od czasu do czasu. Poruszał się nieludzko szybko, a gadać potrafił bez przerwy i chyba na każdy możliwy temat. Jeśliby oceniać ludzi po wyglądzie, nie wydawał się być kimś złym, tyle że Gyri już dawno nauczył się tego nie robić. Rufin mógł sobie mieć ten swój przepraszający śmiech i wesołe spojrzenie, ale wnioskowanie czegokolwiek na tej podstawie stanowiło zwykłą lekkomyślność. Ta jedna pewność tkwiła wciąż nienaruszona w umyśle bruneta. Wiedział, że czujności nigdy nie jest za wiele i nie można jej stracić nawet na chwilę.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • NataliaO 17.04.2015
    Czytałam częściami. Po prostu piękne i genialne opisy, wszystko można ujrzeć. Czyta się z zapartym tchem, wszystko było poprawnie ujęte, barwne ale bez przesadnej barwności. taki ład i skład totalnie fajnie ; 5:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania