Poprzednie częściAnomalia - Rozdział 1

Anomalia - Rozdział 4.

Zdarzały się takie chwile, w których Gyri pragnął robić cokolwiek innego niż rzecz, którą istotnie w danym momencie się zajmował. Rozważania takie stanowiły niezwykle kreatywne ćwiczenie i sprawiały, że do głowy przychodziły mu najrozmaitsze pomysły, pogrążając go w marzeniach o tym, co w normalnych warunkach nawet nie przeszłoby mu przez myśl. Nie miał pojęcia, czy zasadzie tej można by nadać znamiona uniwersalności, w jego wszechświecie istniały jednak czynności czy zjawiska, których jedyną funkcją było uświadamianie mu, że wszystko inne da się uznać za ciekawsze. Tęskniąc do tych bardziej fascynujących i zajmujących rzeczy, chcąc jak najbardziej odwlec nieunikniony punkt w czasie, gdy zabranie się do roboty okaże się już najwyższą koniecznością, w desperacji poddawał się swojej wyobraźni, wymyślając coraz to nowsze zajęcia, których podjąłby się o wiele chętniej niż tego, co go czekało.

Siedział w swoim pokoju, na dywanie zaniedbanym i niesprzątanym od tak dawna, że kurz utworzył własne konstelacje na pierwotnej mozaice tkaniny, przesłaniając swym szczegółowym, jakby zaplanowanym kształtem tajemnicze, ledwie widoczne wzory. Skrzyżował ręce na piersi, twarzy nadał wyraz trudnej do wyperswadowania zaciekłości i wzrokiem pełnym dezaprobaty i najwyższej pogardy, przez opary swoich wyobrażeń wpatrywał się w leżący naprzeciw podręcznik do fizyki. Spojrzenie jego niosło ze sobą spory ładunek emocji i mogłoby odnieść zadowalający, tak pożądany efekt na jakiejś niezbyt pewnej siebie, mało zdeterminowanej i nieco już zalęknionej osobie, bezczelna książka jednak nic sobie z niego nie robiła, w dalszym ciągu mając się świetnie mimo stanu odrapania wynikającego bynajmniej nie z częstego jej używania. Gyri czuł się już zmęczony tą wyimaginowaną, psychologiczną bitwą i z westchnieniem wyciągnął się na podłodze, nie zwracając uwagi na stopień zabrudzenia i fakt, że mniejsze kawałki śmieci osiadają mu we włosach.

Październikowe wieczory zapadały coraz wcześniej i pokój wypełniał już znaczny półmrok. Jedyne źródło światła stanowiła maleńka dioda mrugająca nieśmiało i smutno przy wygasłym ekranie komputera, jakby chciała go zachęcić, żeby wrócił. Chłopak posłał jej równie niewesołe spojrzenie, po czym utkwił swój zamyślony wzrok w suficie, lustrując go tak metodycznie, iż sprawiał wrażenie, że chce zapamiętać położenie każdej najdrobniejszej plamki. Wygodnie rozciągnięty na ziemi, pogrążony w trywialnym zajęciu, zaczął odczuwać swojego rodzaju spokój, jedynie u fundamentów podszyty cienkimi żyłkami niewytłumaczalnego lęku. Żyłki te drgnęły gwałtownie i wystrzeliły ku powierzchni niczym wzrastające w zaskakująco szybkim tempie pędy kwiatów, kiedy przestrzeń wokół niego niespodziewanie wypełniła się dźwiękiem i delikatną poświatą. Natychmiast poderwał się do pozycji siedzącej i popatrzył wokół siebie przerażonymi oczami, przyciskając dłoń do piersi i niemal wstrzymując oddech.

Położony na nierównej powierzchni biurka telefon wibrował miarowo, wydając dźwięk imponujący jak na tak niewielkie urządzenie. Brzmiał raczej jak pracująca na wysokich obrotach wiertarka, a bijące od niego światło nadawało wszystkiemu wokół atmosferę jeszcze większej tajemniczości i absurdu. Gyri potrzebował chwili, by uzmysłowić sobie, że nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo, choć odbieranie połączeń nie należało do jego ulubionych zajęć. Podniósł się i powlekł w stronę biurka, w najgorszym razie licząc na jakąś kilkuminutową upierdliwość. Ostrożnie ujął komórkę, jak gdyby bał się, że ta zaraz wybuchnie albo uczyni mu jakąkolwiek inną krzywdę, i na swój sposób wyzywająco i wrogo rzucił okiem na ekran.

Stał chwilę, przechylając głowę i nieco tępo wpatrując się w przedmiot. Czasem człowiek nagle odkrywa, że pewien element rzeczywistości zupełnie do niej nie pasuje i wówczas jego umysł zaczyna podejmować uporczywe wysiłki, by całą sytuację jakoś ułagodzić i pogodzić zwaśnione części. Niekiedy trzeba tu dokonać trudnego wyboru: zdecydować, czy to w funkcjonowaniu świata nastąpił jakiś niezauważony wcześniej błąd, czy też samemu nie działa się tak, jak należy. Gyriego przepełniała niezłomna pewność, że imię widniejące na ekranie jego komórki w żadnym wypadku nie powinno się tam znajdować. Chcąc jak najszybciej i możliwie najdokładniej wyjaśnić tę kwestię, chłopak zrobił jedyną słuszną według siebie rzecz – odebrał telefon, po czym podniósł go do ucha i odezwał się ostrożnym, nieco nieśmiałym głosem:

- Halo?...

- Hej, Gyri! Jak się masz? – Głos znajdującej się gdzieś po drugiej stronie osoby brzmiał radośnie, a entuzjazm wylewał się ponad jego brzegami. Brunet uświadomił sobie, że stanowi on ten rodzaj doświadczenia, na które nie trzeba być narażanym szczególnie długo czy intensywnie, by utrwalić je sobie w pamięci - jemu samemu wystarczyło zaledwie parę godzin obcowania z nim, by nie mógł pomylić go z czymkolwiek innym.

- Rufin?!... – zapytał chłopak z niekłamanym zdumieniem, choć jego własny telefon osobiście wcześniej go uprzedził. – Skąd mam twój numer?... Nie, skąd ty masz mój?!...

- Zapisałem ci, tak na przyszłość – odpowiedział jego rozmówca lakonicznie, jakby była to kwestia w ogóle niewarta uwagi, po czym kontynuował wesoło: - To co słychać?

Gyri wzruszył ramionami z wyrazem najwyższej obojętności, która nie nosiła znamion irytacji tylko dlatego, że brunet wciąż nie mógł wydobyć się ze stanu oszołomienia. Zdawszy sobie sprawę, że znajdujący się poza zasięgiem jego wzroku Rufin nie mógł dojrzeć tego gestu, chciał już równie krótko i niejasno coś odmruknąć, ale blondyn nie dał mu nawet dojść do słowa, wykorzystując niczym niezmąconą chwilę ciszy.

- Siedzisz w domu?

- No… tak.

- Bo wiesz? – wykrzyknął retorycznie chłopak, sprawiając wrażenie, jakby przez chwilę nawet czekał na odpowiedź. – Jestem na imprezie!

- No to super… - Gyri powiedział to tonem właściwym osobom, które głaszczą po głowie małe dzieci, może tylko z nieco większą domieszką osłupienia. Czuł, że opary absurdu wzbierają wokół niego niczym fale przypływu. Spojrzał w okno na nieśmiało zaglądający do jego pokoju księżyc, jakby to wszystko było jego winą.

- I pomyślałem – kontynuował dalej Rufin – że też mógłbyś przyjść, jeśli się nudzisz!

- To świetnie, tylko że ja wcale nie…

Brunet urwał gwałtownie chwilę przed tym, gdy już miał powiedzieć, że nie, dziękuje, ale właściwie to wcale się nie nudzi, wręcz przeciwnie i nawet ma coś do zrobienia, dlatego chłopak powinien uprzejmie zostawić go w spokoju. Problem polegał na tym, że nagle Gyri zawahał się, czy to na pewno dobry pomysł. Odwrócił się nieznacznie i kątem oka spojrzał na leżący na ziemi, lśniący delikatnie w półmroku podręcznik, wyglądający w tym momencie jakoś wyjątkowo złowieszczo. Przez myśl przebiegły mu jego własne słowa: „Wszystko, tylko nie to…”. Poruszył się niespokojnie.

- A… Ale… - zdołał wydukać, niepewny, w tym krótkim słowie chcąc przekazać wszystkie swoje wątpliwości. Nie umiał stwierdzić, czy to kwestia przypadku, czy też blondyn posiadał niewidoczne pokłady budzącej podziw emocjonalnej inteligencji, ale natychmiast uzyskał morze wyjaśnień i zapewnień, że to zebranie tego typu, gdzie znajomy znajomego, z samego faktu bycia znajomym znajomego, może czuć się zaproszony, że wszystko odbywa się w mieszkaniu jego dobrego przyjaciela i że będzie tam sporo osób, które już zdążył poznać. Całość przypieczętował genialnie trafnym i celnym zapytaniem: „Masz coś lepszego do roboty?”. I Gyri musiał przyznać, że nie ma. W końcu, wymówka taka jak ta była lepsza, niż żadna.

 

Zanim zastukał, Gyri jeszcze raz sprawdził adres zapisany w swoim telefonie. Porównał numer mieszkania z mosiężnymi cyframi przybitymi do równie majestatycznych drzwi. Na tle ciemnego drewna metalowa dwudziestka błyszczała tajemniczo w nikłym świetle jedynej żarówki, jaką mógł się poszczycić ów niedługi korytarz. Wyglądało na to, że trafił we właściwe miejsce, co do czego upewniały go jeszcze dochodzące zza ściany, lekko przytłumione dźwięki muzyki. Ponieważ dość długo nie otrzymał żadnego odzewu, postanowił użyć dzwonka, w nadziei, że przebije panujący wewnątrz hałas. Nacisnął krótko znajdujący się na wysokości jego wzroku przycisk.

Kiedy już drzwi otworzyły się zamaszyście, stanął twarzą w twarz z jakimś niewysokim kolesiem w fartuchu z jabłuszkiem na piersi i zaimprowizowaną z białej chusty czapką kucharską. Nieznajomy trzymał w ręce drewnianą łyżkę i dyrygował nią do rytmu. Przyjrzał się krótko Gyriemu, a ten czuł, że chce zapaść się pod ziemię.

- Ty musisz być… - Chłopak wskazał na niego łyżką. – Hm… Gyri! Tak?...

- Uhm. – Brunet kiwnął głową z minimalną ulgą. Człowiek w fartuchu zamachał ręką, jakby chciał nałapać do mieszkania trochę świeżego powietrza.

- Wchodź, wchodź! – zaprosił go nieznajomy, a gdy tylko Gyri zdążył przekroczyć próg, wcisnął mu w rękę piwo. – Robimy spaghetti. Chcesz budyniu?

- Ee… - Chłopak stał tylko, trzymając w ręku zimną puszkę. Nie miał pojęcia, jak zachować się w danej sytuacji, a kucharz-amator najwidoczniej lada chwila zamierzał zostawić go samemu sobie. Czarnowłosy w desperacji nabrał nagłej ochoty, by błagać go o jakąkolwiek wskazówkę czy chociaż delikatną sugestię, co powinien zrobić, jednak w tym momencie ratunek nadszedł zupełnie niespodziewanie z któregoś z przyległych pokoi.

Rufin prawdopodobnie zamierzał podbiec do niego, chwycić w pół i być może zakręcić wkoło. Gyri mgliście zdawał sobie z tego sprawę gdzieś na krawędzi świadomości, faktem natomiast pozostawało, iż blondyn osiągnął jedynie taki efekt, że z całej siły ugodził znajomego w brzuch własną czaszką. Gdy chłopak mógł w końcu złapać oddech, chwycił go za kołnierz i zdecydowanie szarpnął ku górze, tak, by móc utopić w jego twarzy swoje zbolałe spojrzenie i tym samym wytworzyć w jego duszy uporczywe i niedające się zbyć poczucie winy. Wiedział, iż miał zamiar na niego nawrzeszczeć, ale nie za bardzo był w stanie dobrze operować swoim głosem.

- O… panuj się… - powiedział jedynie bardzo cicho i z odcieniem agonii.

Rufin przyglądał mu się, jakby na króciutką chwilę ogarnęło go zdziwione własną egzystencją zaskoczenie, po czym rozpromienił się.

- Gyri! Chodź do nas! – krzyknął entuzjastycznie, machając rękoma w bliżej nieokreślonym celu. Być może brunet nie za bardzo aprobował sposób przywitania i wciąż zastanawiał się, jakie odczucia wzbudza w nim ten nadmiernie ożywiony chłopak, ale jednak musiał przyznać, że cieszy się, iż ten w końcu się pojawił. Stanowił coś na kształt żywej instrukcji postępowania czy może po prostu przewodnika po tym nieznanym świecie. Gyri wiedział, że właśnie tak być powinno – skoro już Rufin go tu sprowadził, to niech weźmie teraz za to odpowiedzialność.

 

W pokoju panowała ciepła, błoga cisza z gatunku tych, które doskonale współgrają z rozproszonym leniwie wpadającą przez uchylone drzwi poświatą półmrokiem. Gyri nie wiedział, co zaprowadziło go do tego miejsca – wielogodzinne picie, spowodowany znużeniem ową praktyką sen czy ten dziwaczny stan po zaciągnięciu się dymem z podanej mu przez Rufina szklanej lufki. Koniec końców przyczyna nie wydała mu się aż tak istotna, sprawiła jednak, iż znajdował się w tym ulokowanym gdzieś poza czasem i życiową przestrzenią pomieszczeniu, jakby nagle miał obserwować wszystkie egzystencjalne zawiłości z lotu ptaka. Zdawał sobie sprawę, że parę metrów za przecinającą podłogę złotą pręgą, za szparą ledwo rozwartych drzwi rozlegają się jeszcze głosy i spotkanie toczy się swoim zwykłym trybem, jednak tutaj wszystko tkwiło w jakimś letargu i bezruchu, niewidzialnymi ramionami odrywane od reszty świata. Gyri czuł, że nie tyle nie ma nic przeciwko, co ten stan rzeczy najzupełniej mu odpowiada, niczym dziecku, które przysypia w wypełnionym szumem jazdy, ciepłym wnętrzu samochodu i znużonym wzrokiem obserwuje pędzący poza oknami świat. Oparł czoło na kolanach i postanowił nie walczyć już dłużej ze swoją sennością, karmiąc odpływającą świadomość przypadkowymi bodźcami, gdy wtem spokój jego świata został niespodziewanie, acz raczej delikatnie zaburzony.

- Hej… - Głos Rufina zdawał się nie zakłócać ciszy w całym pomieszczeniu, a zaledwie jej maleńki skrawek otaczający Gyriego. – A ja to bym coś zjadł.

Chłopak popatrzył na towarzysza, jak gdyby zapomniał, że ten w ogóle istnieje. Po ponownej akceptacji jego egzystencji w tej rzeczywistości uprzejmie rozważył jego słowa i gdzieś na dnie duszy odezwał się jego dawny, spychany poza krawędź świadomości lęk.

- Nie jedz moje twarzy… - jęknął niemal płaczliwie, odgradzając się dłońmi od reszty świata, a w szczególności od blondyna. Ten przemyślał daną kwestię i po chwili zastanowienia odparł rzeczowo:

- Dobrze. Ale chodź ze mną.

Spoza rozsuniętych palców patrzyła na niego para zielonych oczu gotowych na wszystko, by nie spełnił się ich najgorszy koszmar. Gyri opuścił powoli ręce i potulnie, z jakimś uporczywym zawzięciem kiwnął głową.

- W porządku. Prowadź.

Rufin nieco chwiał się na nogach, jednak w miarę pewnie, bezszelestnie opuścił pokój i gdy stanął już za progiem, odwrócił się i przyłożył palec do ust, jakby również swojemu towarzyszowi chciał nakazać ciszę. Chłopak nie bardzo to rozumiał, jednak dostosował się do jego instrukcji. Czuł się niczym podczas zabawy w tajnych agentów, a dochodząca spoza mijanych przez nich drzwi muzyka nieźle dopełniała ten klimat. Grupa siedzących w pomieszczeniu osób prawdopodobnie grała na konsoli. Zerknąwszy ukradkiem, Gyri zdziwił się, jak niewielu ich już pozostało – ledwie niewielka garstka. Zastanawiał się, co stało się z resztą i mgliście przypomniał sobie jakieś człekokształtne figury porozrzucane po różnych częściach pokoju, w którym jeszcze niedawno sam przebywał. Nie miał pojęcia, ile czasu minęło, odkąd się tu pojawił, podejrzewał jednak, że impreza zbliża się już ku końcowi.

Blondyn trafił do kuchni jak po sznurku. Podczas gdy oglądał zawartość lodówki i pakował do torby na zakupy różne produkty, jego towarzysz rozglądał się wokół jak osoba, która znajduje się w obcym miejscu w stanie lekkiego odurzenia. Zatrzymywał wzrok na poszczególnych przedmiotach i dziwił się im, nie potrafił jednak utrzymać swojej uwagi zbyt długo na jednym tylko miejscu, dlatego obrazy migały przed jego oczami niczym pokaz slajdów. Gdy jego spojrzenie prześliznęło się po Rufinie, który nieoczekiwanie wpakował się w jego pole widzenia, zaczął się zastanawiać, czy ma on w głowie jakiś radar, pozwalający mu instynktownie trafiać do miejsc, gdzie ludzie przechowują jedzenie. Chłopak uśmiechnął się tylko, zupełnie nieświadom tych przemyśleń, po czym skierował się do drzwi wejściowych i zaczął nakładać buty.

- Co? Dokąd idziemy? Zbieramy się już? – zapytał Gyri, nagle zbity z tropu. Spojrzał na swoje własne trampki i wpatrywał się w nie spod zmarszczonych brwi, jakby się zastanawiał, do czego służą.

- Nie, Jeremiasz powiedział, że możemy tutaj spać, choć nie gwarantuje żadnych luksusów. To niezbyt duże mieszkanie, jak widać, ale…

Brunet przestał go słuchać, zastanawiając się, kim jest Jeremiasz. Chciał o to zapytać, zamiast tego powtórzył jednak:

- To dokąd idziemy?

- W jedno miejsce, gdzie zawsze chodzę. Pokażę ci.

Wyszli na niewielki korytarz, który Gyri pamiętał mgliście sprzed paru godzin, choć właściwie nie potrafił dokładnie określić, kiedy tu przyszedł - poczucie czasu było czymś, co zupełnie się od niego odwróciło. Podążył za Rufinem, który skierował się ku schodom, a następnie w górę. Człapał za nim powoli, przytrzymując się poręczy i licząc własne kroki. W pewnym momencie zachwiał się niebezpiecznie i przystanął, jednak uniósł tylko uspokajająco dłoń, by dać znać, że wszystko z nim w porządku. Uporczywie kontynuował swoją wspinaczkę do chwili, gdy minęli ostatni poziom i znaleźli się na półpiętrze wieńczącym budynek. Zdawszy sobie sprawę, że nie ma już drogi, którą mogliby dalej iść, Gyri rozejrzał się rozczarowany, po czym odezwał się do towarzysza bez śladów wyrzutu, a raczej z jakimś osobliwym smutkiem:

- I co?...

Rufin jakby tylko na to czekał. Uśmiechnął się jakoś triumfalnie i uniósł dłoń, wskazując palcem gdzieś w górę. Nie czekał już nawet na reakcję bruneta – zarzucił torbę z jedzeniem na ramię, po czym zaczął się wspinać po przytwierdzonej do ściany metalowej drabinie, na którą Gyri wcześniej nie zwrócił uwagi. Fakt, że w tym niezbyt stabilnym stanie chłopak potrafił jednak zachować umiarkowaną zręczność budził w nim swego rodzaju podziw. Gdy blondyn pokonał już niemal wszystkie szczeble, sięgnął w bok i nacisnął klamkę znajdujących się wysoko nad ziemią drzwi, których jego towarzysz również nie zauważył, po czym bez wahania wkroczył w ciemność, która ukazała się poza nimi.

- Ej!... – zawołał słabo Gyri, który nagle poczuł się jakoś samotny i opuszczony. Głowa Rufina wychyliła się zza krawędzi i roześmiała wesoło, a także w jakiś sposób pokrzepiająco.

- No chodź! – powiedział blondyn, wyciągając ku niemu rękę. – Dasz radę.

Pokonawszy niepewnie kilka szczebli, Gyri uchwycił się kurczowo nadgarstka chłopaka i pół wszedł, pół pozwolił się wciągnąć dalej. Wylądował na twardej, betonowej powierzchni obok towarzysza. Na twarzy poczuł zimny podmuch wiatru, a gdy otworzył oczy, zobaczył ciemne, nocne niebo z bardzo niewyraźnymi punktami gwiazd. Otaczały ich jakieś trudne do zidentyfikowania kształty nieco przypominające kolumny. Brunet przez chwilę obserwował teren z poziomu podłoża, po czym podniósł się, trzymając się kurczowa ściany budki, z której wyszli.

- Dach?... – zapytał niepewnie, jakby nie do końca przekonany i zawstydzony, że może udzielić złej odpowiedzi. Rufin rozpromienił się.

- Uhm, uhm! – powiedział radośnie, kiwając z entuzjazmem głową, a następnie rozłożył ręce i zaczął się kręcić wokół własnej osi. – I jak?

Dłoń Gyriego gwałtownie zatrzymała go w miejscu. Chłopak patrzył na niego oczami wypełnionymi lękiem.

- Spadniesz!... – ostrzegł półprzytomnie. Rufin zareagował na to lekkim rozbawieniem.

- Chyba nie masz lęku wysokości? – zapytał zaczepnie, po czym odwrócił się i pobiegł w bliżej nieokreślonym kierunku. Towarzysz od razu puścił się za nim w pogoń, jednocześnie próbując mu wyperswadować, by na niego poczekał i uważając, by nie wpaść na coś podczas tej nieco szaleńczej gonitwy. Znalazł nawet chwilę, by jeszcze raz rozejrzeć się na boki i zachwycić się widokiem tak ogromnej ilości nieskalanego nieba. Tuż pod nim rozciągało się morze świateł niewielkiego miasta wypuszczającego cieniutkie, lśniące macki w otchłań ciemności.

Niespodziewanie blondyn uskoczył gdzieś w bok i zniknął za jednym z większych kominów, pozostawiając swojego towarzysza zziajanego, zmęczonego i jeszcze bardziej zbitego z tropu. Gdy w końcu udało mu się znaleźć Rufina, ten siedział spokojnie oparty o ścianę, czekając na niego z radosnym uśmiechem. Na kolanach trzymał niewielkie, drewniane pudełko. Gyri przysiadł obok i spojrzał na nie z umiarkowaną ciekawością.

- Co to? – zapytał, lekko przechylając głowę.

- Kiedyś to tutaj zostawiłem – odparł chłopak w ten lakoniczny sposób, którego zwykle używał, gdy nawet nie próbował się zastanawiać, czemu jakaś informacja może być istotna dla jego rozmówcy. Chwilę wodził palcami po gładkim wieku, a upewniwszy się, że brunet jest już dostatecznie zaintrygowany, otworzył skrzyneczkę i podsunął ją towarzyszowi niemal pod sam nos. Na dnie pojemnika w nienagannym porządku leżały talia kart, miętówka i pudełko zapałek.

- Dlaczego? Po co ci to? – zapytał Gyri w nieprzyjemnym rozczarowaniu.

Rufin sprawiał wrażenie, jakby z jednej strony zadowalała go reakcja bruneta, a z drugiej w jakimś minimalnym stopniu wprawiała w zdziwienie. Zmierzył chłopaka roziskrzonym spojrzeniem, po czym odpowiedział radośnie:

- Bo to fajne, prawda? Takie trochę mistyczne. Znajdujesz jakieś miejsce i zostawiasz w nim coś, a później regularnie do niego wracasz. Jak na filmach!

Gyriego zdumiało niemal, jak błahe rzeczy potrafiły sprawiać blondynowi radość i przez jak dziwaczny pryzmat oglądał on rzeczywistość. Przez chwilę zastanawiał się, czy jemu samemu taki pomysł mógłby kiedykolwiek przyjść do głowy, po czym zrezygnowany uniósł wzrok i jeszcze raz wbił spojrzenie w odległe widma gwiazd. Zaczerpnął głęboko wypełnionego zapachem kurzu i starego betonu powietrza, gdy podmuch chłodnego, nocnego wiatru delikatnie oblał jego twarz. Pierwszy raz w życiu znajdował się w podobnym miejscu i czuł się tym nawet zaintrygowany. Oparł się na tyle wygodnie, na ile było to możliwe, po czym zwrócił się do Rufina:

- To jak właściwie się tu dostałeś?

- Jeremiasz wspomniał kiedyś, że w jego bloku wejście na dach jest zawsze otwarte. Jakoś tak… zapadło mi to w pamięć. Sam nie wiem. – Zachichotał cicho z delikatnym, absurdalnym poczuciem zażenowania. – Pewnego razu siedziałam na jednej z tego typu imprez, późną nocą, gdy wszyscy już odpłynęli, jak dziś. Przypomniałem sobie o tym. I postanowiłem to sprawdzić. – Spojrzał na Gyriego i uśmiechnął się już bez odcienia jakichkolwiek negatywnych uczuć.

Historia ta wydała się chłopakowi raczej niecodzienna, choć jednocześnie po raz kolejny doznał wrażenia czegoś na kształt niemiłego zaskoczenia, jakby oczekiwał czegoś o wiele bardziej spektakularnego. Jego zdaniem jednak w każdym calu pasowała do blondyna, dlatego też nie miał najmniejszych wątpliwości co do jej autentyczności.

- I często tu przychodzisz? – zapytał niczym policjant kontynuujący śledztwo. Kąciki ust Rufina drgnęły lekko, gdy gdzieś między wierszami wyczuł ten niezamierzony ton.

- Wtedy, gdy wszyscy już śpią albo nikt nie zwraca na mnie uwagi. Taki nawyk – zakończył wesoło, poklepując wieko pudełka.

- I czemu akurat takie rzeczy?...

- Bo ja wiem? – Chłopak roześmiał się, słysząc ten wypełniony niemal wzgardą ton. – Nie myślałem wtedy o tym. Akurat to było pod ręką. Wziąłem to z mieszkania Jeremiasza. Szkatułki ponoć nawet szukał jeszcze przez jakiś czas.

Gyri czuł, że rozmowa zmierza na jakieś absurdalne tory i zamierzał albo ją uratować, albo chociaż się wycofać.

- To co właściwie tutaj robisz?

- Chyba po prostu odpoczywam. – Blondyn wzruszył ramionami, sam niezbyt pewien, czy uważa to za mało istotne, czy czas spędzany w tej izolacji po prostu jakoś uszedł jego uwadze. – Czasem słucham muzyki… Hm… Kiedyś bawiłem się w pasjansa, ale pogubiłem sporo kart i już nigdy mi się nie udało. – Ujął w dłonie wysłużoną talię i zaczął bawić się nią, przesypując z ręki do ręki jak początkujący krupier, po czym spojrzał na towarzysza z miną człowieka, który wpadł na genialny pomysł. – Ale dziś mogę ci powróżyć!

Gyriego przepełniała absolutna niemal pewność, że puściłby tę uwagę mimo uszu i zbył ją nieco wzgardliwym milczeniem, gdyby nie fakt, że chłopak naprawdę zaangażował się w swój nowo obmyślony plan i już zaczynał rozkładać na ziemi jakieś skomplikowane karciane wzory.

- A nie mówiłeś, że brakuje ci kart?...

- To na pewno były jakieś złe wróżby!

- Znasz ty się w ogóle na tym?... – dodał jeszcze brunet niemal szeptem, czując, że z jakiegoś powodu nie wywiera żadnego wpływu na otoczenie. Podejrzewał, że powodem tym jest Rufin. – No dobra… - zakończył zrezygnowany.

Blondyn bawił się pysznie i wcale tego nie ukrywał, podśpiewując cicho pod nosem słowa jakiejś piosenki, która brzmiała, jakby mógł ją wymyślić tylko on sam. Gdy tylko skończył rozkładanie wybrakowanej talii, ułożył nad nią dłonie w zamaszystym geście, niczym osoba znajdująca się na antenie jakiegoś ezoterycznego programu, po czym wykonał kilka tajemniczych ruchów i wybrał jedną kartę.

- No więc… - zaczął uroczyście, starając się nadać swojemu głosowi znamiona tajemniczości. - …spotkasz takich trzech kolesi – dokończył już zupełnie beztrosko, z każdej strony dokładnie oglądając trójkę trefl, jakby oczekiwał, że znajdzie tam jakąś podpowiedź. – I oni dadzą ci wino – kontynuował, wyciągnąwszy piątkę pik. – A potem…

Gyri przyglądał mu się spod spuszczonych powiek w jakiejś dziwnej nadziei, że jego zmysły wzroku i słuchu ulegną gwałtownemu scaleniu i zabieg ten spowoduje, że będzie mniej słyszał. Właściwie bardziej instynktownie o tym marzył niż świadomie zaplanował. Puszczanie słów Rufina mimo uszu nie czyniło mu żadnej szkody, w przeciwieństwie do próby podążania za jego tokiem myślenia. Gdy jego wywód zaczął zmierzać w już naprawdę dziwnym i mocno fantastycznym kierunku, brunet postanowił delikatnie, acz stanowczo wtrącić swoje trzy grosze i przez to zapobiec dalszemu rozwojowi akcji. Wątpił, by ktoś pragnął takiej przyszłości.

- Wiesz… Jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby… ktoś tak po prostu dał mi wino.

- Tak sądzisz? – zapytał blondyn, gwałtownie odrywając się od swojego zajęcia. Popatrzył na porozrzucane wokół karty, które były dowodem jego właśnie wykonanej, obszernej pracy. – A to pech…

Przyjemna, kojąca cisza jedynie od czasu do czasu przerywana szumem gwałtownie zrywającego się wiatru była jedynym, co przez chwilę wypełniało uszy Gyriego. W ponownie ogarniającym go znużeniu przymknął oczy i pozwolił swoim myślom płynąć swobodnie. Nie minęła nawet minuta, gdy poczuł, że powoli odpływa, a świadomość tego, gdzie jest, zaciera się zdradziecko w jego umyśle. Cały ten nocny świat kusząco tulił go do snu, jakby próbował uśpić nie tylko jego ciało, ale też duszę, pozbawiając go czujności i ostrożności raz na zawsze. Perspektywa ta wydawała się niezwykle miła. Pragnął udać się do tej iluzoryczno bezpiecznej rzeczywistości, nawet jeśli stanowiła jedynie ułudę.

Głos Rufina ponownie wśliznął się do jego świata w pewien sposób uprzejmie.

- Mogę… cię o coś zapytać?

Gyri drgnął, odpędzając od siebie wszystkie marzenia i urojenia i ponownie powiódł dookoła czujnym wzrokiem. Jego towarzysz siedział tuż obok, ponownie bawiąc się talią kart, które zdążył pozbierać w ciągu tej krótkiej chwili. Z metodycznym roztargnieniem przekładał je z ręki do ręki z wyuczonym wyrazem twarzy osoby, która bardzo stara się udawać, że podejmuje jakiś temat zupełnie mimochodem. Brunet mógł to stwierdzić z całą pewnością dzięki odkryciu pewnego drobnego faktu polegającego na tym, że pod względem wyrażania emocji Rufin w pewnym sensie stanowił istne przeciwieństwo reszty ludzi. Podczas gdy każdy normalny człowiek potrzebuje napiąć mięśnie, by zmusić się do uśmiechu, chłopak najwidoczniej używał jakiejś całkiem sporej siły, by nadać swojej osobie zupełnie zwyczajny wyraz. Mówiąc nieco prostszymi słowami, zjawisko to można by opisać następująco: tak jak na twarzy ponurego człowieka dostrzec można zazwyczaj wymuszony uśmiech, tak na twarzy Rufina dało się dojrzeć całkowicie wymuszoną obojętność. I nie chodziło tu wcale o to, że sprawa, którą miał zamiar poruszyć, w jakikolwiek sposób go bawiła i musiał powstrzymywać kąciki swoich ust od drżenia – po prostu ten grymas tak do niego nie pasował, że na dnie podświadomości Gyriego tkwiła zaledwie sugestia przeczucia, że w jakiejś innej rzeczywistości tak właśnie by było. Zupełnie jak w przypadku osoby, która nie chcąc zostać podejrzana o kłamstwo wybucha spowodowanym stresem, powstrzymywanym usilnie śmiechem i wygląda, jakby nie robiła niczego innego.

- O co chodzi?... – odpowiedział pytaniem brunet, zdziwiony całym obrotem sprawy i obszernością własnych przemyśleń.

Rufin odetchnął cicho i jeszcze raz przyjrzał się wysłużonej talii, jakby zastanawiał się, od czego zacząć.

- Wtedy, gdy się spotkaliśmy… Czemu… zabiłeś tę osobę?

Gyri poczuł się niczym człowiek, który doznawszy fałszywego przebudzenia ponownie budzi się ze snu, tym razem w najzupełniej prawdziwej rzeczywistości. Otworzył usta, jakby chciał gwałtownie zaczerpnąć powietrza, zrezygnował jednak i po prostu przeniósł na towarzysza spojrzenie wypełnionych najostrzejszą czujnością oczu, przypominając przez to zaatakowane zwierzę. Jego źrenice stały się maleńkie niczym główka szpilki i można było odnieść wrażenie, że we własnej obronie chcą przebić Rufina na wskroś.

- Już ci mówiłem. Należało mu się – wycedził cicho brunet, zaciskając mocno zęby.

- Tak. Zgadza się. Pamiętam. Ja tylko… chciałem zapytać… tak dokładnie – czemu. Z czystej ciekawości. – Powiedziawszy to, chłopak zrobił jakiś dziwny wyraz twarzy, jakby chciał swoim zwyczajem przepraszająco się uśmiechnąć, a jednocześnie zachować swego rodzaju powagę. Gyri zareagował na to natychmiast, swoją śmiertelnie poważną ostrożność przekształcając w ironię.

- Bo co? – zapytał z pobłażliwym uśmiechem. – Chcesz wiedzieć, jakie to uczucie kogoś zabić czy jak?

- Nie – odpowiedział Rufin już zupełnie spokojnie. Oparł się swobodniej o ścianę, jakby przebrnięcie przez sam początek rozmowy sprawiło mu jakąś ulgę, po czym spojrzał na towarzysza, starając się jak najdelikatniej położyć na nim swój wzrok. – Myślę, że potrafię sobie wyobrazić.

Gyri otworzył usta, ale nie był w stanie nic powiedzieć. Uśmiech blondyna uległ zmianie, jakby została do niego dodana odrobina smutku, co poskutkowało tym, że cała jego twarz zaczęła wyglądać inaczej. Brunet miał wrażenie, że bez ostrzeżenia znalazł się przed kimś innym, obcym – tak bardzo zdążył już przyzwyczaić się do wiecznie roześmianego wizerunku chłopaka. Nastąpiła krótka chwila milczenia, podczas której Gyri zastanawiał się, czym jest to, co widzi. Z jakiegoś powodu jego umysł wypierał spostrzeżenie, że w oczach Rufina dostrzec można coś na kształt współczucia, żalu albo może melancholii. Oczy te zniknęły z jego pola widzenia, kiedy blondyn wstał i skierował swoje kroki gdzieś ku krawędzi dachu, idąc tak pewnie i zdecydowanie, jakby wcale nie zamierzał się zatrzymać. Z jakiegoś powodu Gyriego tak to zszokowało, że na chwilę wstrzymał oddech – jednak w bezpiecznej odległości od granicy przepaści blondyn zatrzymał się nagle. Jego sylwetka zlewała się właściwie z kolorem nieba, jedynie jasne włosy odcinały się na tle ciemności, przywodząc na myśl świecący po przeciwnej stronie horyzontu księżyc. Zdawało się, że patrzy na odległe światła miasta i rozmyśla o czymś w zadumie, wziąwszy się pod boki. Po chwili odwrócił się i ponownie spojrzał na Gyriego, tym razem uśmiechając się ciepło i sprawiając, że brunet doznał największego jak do tej pory szoku. Pierwszy raz odkąd się spotkali dotarło do niego dobitnie i w całej okazałości coś, co powinno być dla niego zupełnie oczywiste od samego początku – że chociaż Rufin zachowuje się beztrosko, niepoważnie i pewnie czasem wręcz głupio, chociaż ma tendencje do lekkomyślności i lekceważenia konsekwencji, chociaż za nic ma wszelkie przeciwności losu i kto wie, czy w ogóle zdaje sobie sprawę, co znaczy słowo „przyszłość” – to wcale nie jest już dzieckiem.

- To jak? Powiesz mi? – zapytał niemal zachęcająco. Odwrócił się w kierunku towarzysza i przyglądał mu się wyczekująco.

- Po prostu… to był bardzo… niefajny koleś – zakończył Gyri kulawo. Jego wszechogarniająca wrogość rozwiała się bez śladu, ustępując miejsca jakiemuś uczuciu, które nigdy nie nadeszło, pozostawiając po sobie jedynie pustkę. Nie pozwolił zupełnie odejść swojej czujności, jednak jego twarz wyrażała teraz co najwyżej pewne zdystansowanie. Opuścił lekko głowę i przyglądał się Rufinowi, jak wtedy, gdy wszystkimi zmysłami starał się wybadać stojącą przed nim osobę.

Blondyn powoli zbliżył się do towarzysza, wciąż śledzony przez jego baczne spojrzenie, po czym usiadł na swoim poprzednim miejscu. Nawet wtedy chłopak nie spuścił z niego wzroku, a może nawet jego intensywność jeszcze wzrosła.

- „Niefajny”? – podjął Rufin spokojnym głosem szkolnego psychologa, który wie, że niewinne słowa skrywają o wiele bardziej wrogie treści, jednak stara się tego po sobie nie okazywać.

- Tak – odpowiedział Gyri trywialnie, po czym czując się niezmiernie głupio przez ten dziecięcy styl mówienia, zmarszczył brwi w niezadowoleniu, szukając jakiegoś bardziej odpowiedniego określenia. – On…

Po chwili usilnego myślenia brunet poddał się w końcu, uznając, że nie będzie umiał streścić całej sytuacji z wszystkimi jej mankamentami i zawiłościami w jednym zdaniu, nie generując przy tym dalszych pytań. Chcąc jak najszybciej mieć wszystko z głowy, niechętnie przystąpił do wyjaśnień.

- W trzeciej klasie gimnazjum musiałem zmienić szkołę. Wcale tego nie chciałem, ale… zostałem wplątany w pewną strasznie podejrzaną sprawę i postanowili mnie wyrzucić. Chociaż to nie była moja wina. – Na wszelki wypadek Gyri podkreślił to wyraźnie i dobitnie. – Właściwie można by to nazwać nie tyle wyrzuceniem, co przeniesieniem. Takim… wyrzuceniem z rekomendacją. Bardzo złą rekomendacją. Uznano mnie za tak bardzo nieprzystosowanego do życia w normalnej szkole, że stwierdzili, że potrzebuję szczególnych warunków. Wiesz, o czym mówię?

Rufin zamrugał, zbity z tropu, gdy chłopak skierował na niego jakieś niechętne spojrzenie. Po chwili jego twarz rozjaśniło coś na kształt zrozumienia.

- Mówisz o tej szkole, gdzie…

- Tak. – Brunet nie pozwolił mu dokończyć. – Wysłali mnie do tej szkoły wyrzutków, ostatniego stopnia przed poprawczakiem, gdzie trafiają wszyscy ci, których z jakiegoś powodu trzeba było odizolować od normalnego świata. I ja. – Przez chwilę milczał, zapatrzony gdzieś w ciemne niebo czy może śpiące pod nim miasto. Przymrużył powieki i mówił dalej, głosem cichym i odległym, niechętnie wydostającym się nawet na mrok nocy. – Właściwie… stworzenie takiego miejsca musiało być dla wszystkich naprawdę strasznie wygodne. Wiesz, jaki znaleziono sposób na uczniów, z którymi nikt sobie nie radzi? Wrzucono ich wszystkich w jedno miejsce i pozwolono, by radzili sobie sami ze sobą nawzajem. Życie tam toczyło się określonym rytmem i według określonego schematu. Niemal jak wojny gangów – mój teren, moja działka, moje zadanie, twój obowiązek. Miejsce, w którym dzieciaki dają innym szkołę życia w zamian za to samo. Miejsce, gdzie stoisz w określonej hierarchii i jeśli nic nie znaczysz, inni mogą robić z tobą wszystko. Jak myślisz, jaką pozycję tam zająłem? Dostatecznie niską, żeby traktować mnie jak najgorszą szmatę. A on… on był osobą, która przesądziła wszystko. Od jego łaskawości zależało, jak bardzo będzie mi tam źle. I wyznaczył mi najgorszy wyrok. Chociaż nie zrobiłem… nic złego. – Zamilkł na chwilę, jakby od ilości słów zabrakło mu tchu. Powiódł ręką po swojej piersi i delikatnie zacisnął palce. – Byłem tam zaledwie kilka miesięcy… i nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak można wytrzymać tam dłużej. I właśnie… właśnie… to jest odpowiedź na twoje pytanie, prawda? – zakończył, przytomniejąc nagle i w niezmiernym zdziwieniu uświadamiając sobie, jak strasznie się rozgadał.

- I… chciałeś się zemścić? – Rufin nie wyglądał już dłużej, jakby pod maską pozornej obojętności ukrywał uśmiech. W tym momencie wydawał się niemal śmiertelnie poważny.

- Właśnie tak – odparł Gyri stanowczo, tonem sugerującym, że przyjmie każdy atak i nie da sobie niczego wmówić, a tym bardziej wpędzić się w śmieszne poczucie winy. Z pewnym zaskoczeniem jednak uświadomił sobie, że nic takiego się nie dzieje. Blondyn wydawał się poruszony bardziej jego opowieścią niż faktem, że kogoś zabił i do jego towarzysza dotarło nagle, że prędzej spodziewać się może słów współczucia niż pogadanki o tym, jak niemoralną rzeczą jest morderstwo. Przez chwilę zdumiewało go to niemal do szpiku kości, po czym gwałtownie otrzeźwiał, przypominając sobie, z kim rozmawia. W końcu Rufin był kimś na kształt przemytnika nerek i innych organów zabranych ich właścicielom raczej przemocą niż po dobroci. Sam miał styczność ze światem kierującym się zasadami tak innymi od tych, które zwykle deklarują ludzie w wykładzie na temat swoich etycznych poglądów, że na pewno zdążył już przywyknąć do wielu rzeczy i możliwe, że sam wykształcił swój własny system wartości. Po raz pierwszy od rozpoczęcia tej rozmowy Gyri naprawdę uwierzył, że Rufin zadał mu swoje pytanie wyłącznie z ciekawości.

- I to męczyło cię przez ten cały czas?

Brunet drgnął, gdy głos towarzysza wyrwał go z zamyślenia. Przez chwilę nie rozumiał, o co chłopakowi chodzi, po czym szybko i rezolutnie udzielił mu odpowiedzi:

- Od zakończenia szkoły? Nie. Myślę, że to taki rodzaj wspomnień, które spycha się poza krawędź świadomości. Po prostu tak ostatnio mi się przypomniało.

Kilka sekund zajęło mu uświadomienie sobie, jak dziwacznie musiały zabrzmieć te słowa. W jakiejś dziwnej panice zapragnął wyjaśnić dokładniej, co miał na myśli.

- To znaczy… Wiesz, to nie tak, że nie miałem o czym myśleć przez cały ten czas. Tylko że… kiedy już ktoś zachowa się wobec mnie w taki podły sposób albo gdy taka rzecz z jakiegoś powodu mi się przypomni… nie potrafię znieść faktu, że tacy ludzie mogą dalej żyć bez poznania tego bólu, który mi zadali. Nie chcę żyć… na świecie… gdzie takie osoby istnieją.

Rufin pozwolił pochłonąć się milczeniu, które nastało po tych słowach. Obserwował Gyriego, jakby chciał wybadać, czy ten jeszcze coś powie, gdy wtem dotarł do niego fakt, na który wcześniej z jakiegoś powodu nie zwrócił uwagi. Otworzył usta i trwał tak przez chwilę w zaskoczeniu, po czym zdołał wypowiedzieć swoje pytanie:

- To znaczy, że to… nie było tylko raz?

Chłopak uniósł wzrok na towarzysza, ponownie zastanawiając się, co ten może mieć na myśli, a gdy już dotarło to do niego z całą pewnością, przymrużył oczy w jakimś pobłażliwym grymasie i uśmiechnął się ze złośliwą, nieco ironiczną uciechą.

- Niestety, z jakiegoś powodu już od bardzo dawna wielu ludzi postanowiło zrobić ze mnie ofiarę.

Jak główka zapałki, która po potarciu wybucha gwałtownym płomieniem tylko po to, by po chwili wypełniać przestrzeń wokół siebie smętną, leniwą smużką dymu – oczy Rufina błysnęły i zamarły niemal natychmiast. Wyglądało na to, że targnęło nim jakieś niespodziewane, natychmiast stłumione uczucie, którego tożsamości Gyri nie mógł być zupełnie pewny. Przyglądał się towarzyszowi z niezmienionym wyrazem twarzy, szukając w jego obliczu jakiejś wskazówki, jednak chłopak obdarzał go spojrzeniem tak zagadkowym, że nie potrafił nic z niego wyczytać. W chwili, gdy zaczynało go to już irytować, blondyn w końcu się odezwał:

- Nie boisz się, że kiedyś cię znajdą?

- Kto?

- Policja.

Choć jeszcze przez moment brunet czuł się zbity z tropu, teraz na jego twarzy ponownie zagościł wyraz pobłażliwej ironii. Westchnął i odezwał się niemal od niechcenia:

- To się nigdy nie stanie. Niezależnie od okoliczności.

- Skąd możesz mieć taką pewność?

- Musisz mi wierzyć na słowo – odparł Gyri stanowczo, po czym dodał szybko, jakby chcąc już kategorycznie zakończyć tę kwestię: - A ty skąd masz pewność, że policja nigdy cię nie złapie? Pomyśl o tym w ten sposób.

Ten wymyślony na poczekaniu argument wydał mu się nieco naciągany, jednak w chwili tej nie potrafił stworzyć niczego lepszego. Rzecz taka, jak powiedzenie prawdy, zupełnie nie wchodziła w grę, dlatego póki co ten nie najlepszy przykład musiał wystarczyć.

- Hmm… Mam nadzieję, że tak będzie. – Rufin uśmiechnął się, jakby on również przystał na to, by zakończyć tę kwestię w danym punkcie. Przeciągnął się z ulgą, sprawiając wrażenie, że zrzucił z siebie swego rodzaju ciężar, po czym przemówił już wcale pogodnie: - Jeśli ktoś zachowuje się obrzydliwie względem innych, to nie powinien się dziwić, że budzi się z siekierą w głowie, prawda? Jesteś interesującą osobą, Gyri! – zachichotał, jednak bez śladu jakichkolwiek negatywnych intencji, a wręcz ze znamionami autentycznej radości. – Byłoby smutno, gdyby cię zamknęli!

Z oparów myśli bruneta zaczęło ostatecznie wyłaniać się coś, co klarowało się w jego umyśle już od dłuższego czasu – niekłamane, dojmujące zdumienie. Nie miał pojęcia, co zrobić czy w jaki sposób się zachować – Rufin zaskakiwał go chyba na każdym możliwym polu i w każdej możliwej kwestii. Reagował w sposób, którego chłopak zupełnie się nie spodziewał i wnosił tym samym – czy może raczej samą swoją obecnością – coś świeżego do jego świata. Jednak rzeczą, która dziwiła go w stopniu na pewno nie mniejszym, był fakt, że jakkolwiek rozglądał się we wszystkich kierunkach i wypatrywał zagrożenia, przed którym powinien się bronić i ataku, który powinien próbować odeprzeć – nie znajdował w swoim otoczeniu niczego w tym rodzaju. Blondyn nie miał najmniejszego zamiaru podnieść broni, a ponieważ Gyri nie był do tego przyzwyczajony, po kilku chwilach podszytej niepokojem niepewności speszył się niemiłosiernie, niczym dziecko, które będąc dobrym jedynie w deklamacji wierszy na rodzinnych spotkaniach odkrywa nagle, że innych wcale nie interesuje, co ma do przedstawienia. Siedział więc dalej w milczeniu, czując się strasznie nieswojo i żywiąc jakąś cichą nadzieję, że zdarzy się cud, który wybawi go z tej opresji.

Rufin wyczuwał takie rzeczy bardziej dzięki mocy swojego instynktu niż autentycznej znajomości psychologii. Jedno spojrzenie wystarczyło mu do wystawienia diagnozy i zalecenia odpowiedniego lekarstwa. Należało po prostu zakończyć ten widocznie niewygodny temat.

- Zagramy? – zapytał, skinąwszy głową na ułożone w nienagannym stosiku karty.

- A… nie mówiłeś, że talia jest wybrakowana? – odparł Gyri, wciąż nie patrząc na towarzysza i mając nadzieję w miarę płynnie przeskoczyć od jednej kwestii do drugiej. Starał się nie wpaść w niekończące się koło zażenowania, jako że wdzięczność za zmianę tematu również napawała go jakimś wstydem i poczuciem bycia nie na miejscu. Przez chwilę miał wrażenie, jakby dopiero co się urodził i kompletnie nie znał świata, w którym się znajduje. A jednak mimo wszystko musiał przyznać, że naprawdę nie był to zły świat.

- Na pewno jest jakaś gra, w którą można grać nawet bez jednej czy dwóch kart – orzekł Rufin z entuzjazmem. – Przychodzi ci coś do głowy?

- Właściwie to… - Gyri zamilkł na chwilę, sam nie wiedząc, czy do czegoś zmierza. Sięgnął po talię i uniósł ją na wysokość swojego wzroku, jakby dzięki temu mógł dokładniej rozważyć całą kwestię i wymyślić najcelniejsze rozwiązanie. Niespodziewanie faktycznie coś zamajaczyło na granicy jego świadomości. – Właściwie to tak.

- Świetnie! To w co będziemy grać?

Rufin zasiadł w pozycji młodego adepta sztuk walki, który oczekuje od swojego mistrza wykładu swoich ociekających mądrością nauk. Ułożył dłonie na kolanach i czekał w nagłej i ledwo powstrzymywanej ekscytacji, jakby zaraz miało wydarzyć się coś niewiarygodnie ciekawego. Gyri ścisnął talię, naprężając grzbiety kart, po czym wystrzelił nimi w górę, sprawiając, że nagle obaj znaleźli się w papierowym deszczu. Po krótkiej chwili wypełnionej leciutkim zdziwieniem swojego towarzysza, dodał:

- Kto zbierze więcej, ten wygrywa.

Potraktował to bardziej na zasadzie żartu, dlatego nie był zupełnie przygotowany na to, że Rufin w jednej chwili z dzikim zaangażowaniem rzuci się do zbierania kart. Myślał, że w ogóle nie zareaguje, powie mu, że jest głupi, albo zacznie się śmiać. Tymczasem trzymał w ręce już prawie połowę tego, co leżało i Gyri pomyślał nagle w desperacji, że nie chce przegrać. Po chwili oboje klęczeli na ziemi, przyciskając do piersi swoje zdobycze i szaleńczo lustrując teren w poszukiwaniu kolejnych łupów. Oprócz tego, że brunet wystrzelił karty dość zamaszyście, od czasu do czasu wiał lekki wiatr i przemieszczał je delikatnie w różnych kierunkach. Rufin puścił się biegiem w stronę jednego z otworów wentylacyjnych, gdzie na ziemi leżała karta, której Gyri wcześniej nie zauważył. Ten podążył w ślad za nim, jednak szybko zrezygnował – nie miał szans wygrać z blondynem w bieganiu, musiał zatem znaleźć własny cel. Niespodziewanie szybko mu się to udało, ruszył zatem w innym kierunku i ze zgrozą odkrył, że słyszy za sobą regularny tupot kroków. Zwiększył nieco tempo i z impetem nastąpił na kartę, po czym natychmiast ją podniósł. Blondyn przystanął w pewnej odległości za nim, straciwszy swoją szansę, po czym rzucił się w przeciwną stronę.

Trwało to dobrych kilka minut, aż w końcu oboje spotkali się mniej więcej na środku dachu, patrząc czujnie wokół i rzucając niepewnie spojrzenia na siebie samych.

- To już… wszystkie? – zapytał Rufin, oglądając swoje karty. Tylko trochę się zasapał, w przeciwieństwie do Gyriego, który czuł, że chyba zaraz wypluje płuca.

- Hm… Widocznie tak – odpowiedział brunet, po czym serce zabiło mu szybciej. – Chcesz policzyć punkty? – zapytał, od niechcenia obejrzał zawartość swoich dłoni i natychmiast znów rzucił się do biegu.

Jego towarzysz nie od razu to zauważył. Czynność liczenia tak go pochłonęła, że gdy w końcu uniósł głowę i zobaczył, że jest sam, aż uniósł brwi ze zdziwienia.

- Ho?... – wyrzucił z siebie, gdy odwrócił się w zaskoczeniu, po czym prawda dotarła do niego jak wyjątkowo ciekawy naukowy fakt, o jakich czasem czyta się w czasopismach popularnonaukowych. Różnica polegała na tym, że wobec tych okoliczności zdecydowanie nie powinien pozostawać biernym obserwatorem i gdy tylko w pełni zdał sobie z tego sprawę, przystąpił do działania.

Gyri biegł tak szybko, jak tylko pozwalały mu nogi, choć był już wykończony. Mimo wszystko czuł już niemal na karku oddech Rufina, który dosłownie deptał mu po piętach. Przyspieszył jeszcze odrobinę, niejasno zdając sobie sprawę, że traci panowanie nad własną koordynacją, po czym widowiskowo wyrżnął o ziemię, przykrywając kartę własnym ciałem.

Przez moment przytłaczała go niezłomna pewność, że zrobił sobie coś strasznego. Gwałtowny wstrząs, którego doznał, nie pozwalał mu dokładnie stwierdzić, w którym miejscu się uszkodził, ale wydawało mu się absolutnie niemożliwym, aby nie złamał sobie choć jednej kości. Powoli i bardzo ostrożnie uniósł głowę po to tylko, by gdzieś obok natrafić na nieco zaniepokojone spojrzenie Rufina, który widocznie wykazał się większą dozą zręczności niż jego towarzysz i zdążył ładnie wyhamować. Przez chwilę w milczeniu lustrowali się wzrokiem, a następnie oboje wybuchli śmiechem.

Gyri pamiętał, kiedy ostatnim razem śmiał się tak bardzo, nie potrafił natomiast sobie przypomnieć, kiedy ostatnio śmiał się tak bardzo z radości. Nie mógł przestać, chociaż brzuch rozbolał go już tak bardzo, że przyćmiło to wszystkie inne poprzednie sensacje. Nie wiedział właściwie, co go tak rozbawiło, choć podejrzewał, że chodziło o absurd całej tej sytuacji. Delikatnie przewrócił się na plecy i w dalszym ciągu starał się nie umrzeć od tego nagłego ataku wesołości. Gdy w końcu zaczął stopniowo wracać do normalności, usłyszał gdzieś obok siebie głos Rufina:

- Pierwszy raz słyszę, jak się śmiejesz, Gyri.

Brunet posłał mu krótkie spojrzenie pełne zaskoczenia, czuł się jednak zbyt dobrze, by przejmować się takimi drobnostkami.

- Głupoty gadasz – odparł, ostatecznie się uspokajając. Odetchnął z ulgą, mogąc w końcu trochę odpocząć, zarówno od szaleńczego biegu, jak i niepowstrzymanego śmiechu. Przymknął oczy i leżał spokojnie, czując, że jest mu wszystko jedno, ale nie tak, jak wtedy, gdy starał się dojść do siebie na betonowej podłodze w bunkrze gdzieś na obrzeżach miasta, ale w jakiś nowy, przyjemniejszy sposób, niczym dziecku, które kładzie się do łóżka po dniu pełnym wrażeń i uznaje, że jego przygody mogą się skończyć właśnie w tym punkcie. Tak w tym momencie czuł się Gyri – gdyby świat miał ulec zagładzie w następnej sekundzie jego życia, nigdy nie byłoby mu przykro z tego powodu, jednak teraz stwierdzenie to nabrało jakiegoś nowego znaczenia.

- Mimo wszystko wygrałem – zauważył Rufin. – Ale jak dla mnie za ten finał może być remis!

- Jak chcesz – odpowiedział chłopak, nie otwierając oczu. – Naprawdę nie myślałem, że się tak zaangażujesz…

- Gra to gra – podjął blondyn tonem znawcy. – Prawdziwą przyjemność sprawia chyba dopiero wtedy, gdy bierze się ją na poważnie. Poza tym, to okazało się naprawdę zabawne – uśmiechnął się szeroko. – Koniecznie musimy to kiedyś powtórzyć!

„Kiedyś” – to słowo było dla Gyriego mocno mętne. Brak mu było konkretu i stanowiło jedynie niewiadomą, przez co wydawało się raczej odległe. Z drugiej jednak strony, dzięki tym właściwościom posiadało też pewną dowolność i można było je traktować jako radosną obietnicę. I dlatego właśnie postanowił na nie przystać.

Następne częściAnomalia - Rozdział 5.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • NataliaO 03.06.2015
    Chcesz wiedzieć, jakie to uczucie kogoś zabić czy jak? / – Myślę, że potrafię sobie wyobrazić. / Odpowiedź była zaskakująca. Oni są do siebie podobni.

    - Gra to gra – podjął blondyn tonem znawcy. – Prawdziwą przyjemność sprawia chyba dopiero wtedy, gdy bierze się ją na poważnie. Poza tym, to okazało się naprawdę zabawne – uśmiechnął się szeroko. – Koniecznie musimy to kiedyś powtórzyć!
    „Kiedyś” – to słowo było dla Gyriego mocno mętne. - To zakończenie było bardzo staranie podsumowane ich całym spędzonym czasem.

    Oni są na prawdę bardzo fajni, razem tworzą coś na zasadzie symbiozy, tak mi się wydaje. 5:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania