Poprzednie częściAnomalia - Rozdział 1

Anomalia - Rozdział 2.

Na całym świecie nie było osoby, którą kochałby Gyri Ustor. On sam zaryzykowałby również stwierdzenie, że nie znajdzie się tam nawet jednego człowieka, który darzyłby go choć podobnym uczuciem. Stąd wynikał już jeden, prosty wniosek czy może raczej niepodważalny fakt, iż Gyri nie miał nic wspólnego z miłością. Jedyne uczucie z kategorii wyższych, jakie czasem go nawiedzało, stanowiło to, które żywił względem niektórych przedmiotów – lubił je. Istniało również mnóstwo rzeczy, których nie lubił, z tą tylko różnicą, że w przypadku tym odznaczał się pewną tendencją do przesady i trzeba uczciwie przyznać, że z nienawiścią miał już wspólnego niezmiernie wiele. Raz po raz, mimochodem dziwiąc się temu spostrzeżeniu, snuł wielorakie przemyślenia na ten temat i nawet ciekawiła i zaskakiwała go mnogość teorii, które wymyślał. Czasem przekonany był, że w ludzkim życiu czy psychice istnieje jakaś pula uczuć do wykorzystania, narzucająca pewną „sprawiedliwość” i powodująca, że niedosyt jednej emocji rekompensuje się drugą, wobec czego za brak miłości otrzymywał solidne porcje wstrętu. Innym razem wydawało mu się, że świat po prostu jest tak parszywie skonstruowany, że tak jak prosto jest kogoś znienawidzić, tak niezwykle trudno zostać pokochanym. Jeszcze kiedy indziej dziwił się, że w ogóle jeszcze cokolwiek czuje.

Właściwie, kiedy tylko mógł, starał się podchodzić do rzeczy możliwie obojętnie. Nie pragnął już zwykłego, przyziemnego spokoju, dążąc do zupełnego, pozbawionego jakichkolwiek odczuć olewania. Życie niemal nigdy nie szło mu na rękę i w odpowiedzi na jego prośbę ukształtowało tor przebiegu jego emocji w coś przypominającego wykres obrazujący bicia serca, przez pewien czas pozwalając mu funkcjonować w totalnej próżni po to tylko, by jeszcze bardziej niespodziewanie poderwać wartość jego ciśnienia ku górze. Gdy osiągnął już apogeum swojej wściekłości, uspokajał się, wchodząc w stan szczególnego otępienia, w którym jednak jakaś cząstka niego, coś ukrytego w najgłębszych zakamarkach, pracowało intensywnie. Wiedział, że rozwiązanie jest jedno i nieuchronne, a co najważniejsze – możliwe, i że rozwiązaniem tym jest zemsta. W chwili wykonywania planu w jakimś sensie wykazywał oznaki całkowitego spokoju. Natomiast po osiągnięciu celu czuł się niczym człowiek spełniony, którego życiowe aspiracje nie domagają się już uwagi. Przez jakiś czas był zaciekawiony, co mówią ludzie i czy ktoś słyszał, i w poczuciu jakiejś satysfakcji i tego, że wszystko jest, jak należy, powracał do swojego zwykłego trybu, kolejny raz zataczając koło. Kręcił się tak już od jakiegoś czasu i żywił szczerą nadzieję, że od tej metafizycznej przejażdżki nie zakręci mu się w głowie.

Pamiętał, że nie zawsze tak było. W chwili, kiedy został sam – ale tak zupełnie, zupełnie sam i gdy nikt już dłużej nie patrzył mu na ręce – przez moment doświadczył zachłyśnięcia się tą nowo uzyskaną wolnością. Wyglądało to jednak zgoła inaczej, niż można by sobie wyobrazić – zajmował się głównie siedzeniem w domu i zastanawianiem się, czy to, co teraz czuje, to właśnie poczucie bezpieczeństwa. Ta wciąż pachnąca świeżością samotność, możliwość bycia samemu całe godziny, dnie, tygodnie, a myśląc naiwnie może i całe życie, napawała go najprzyjemniejszym zdumieniem i utrzymywała w jakimś ciepłym oszołomieniu. Trwało to co prawda do pierwszego telefonu od wychowawcy, mającego do opowiedzenia jego matce wiele ciekawych rzeczy na temat jego nieobecności, i tak uważał jednak, że było warto. Później natomiast odkrył internet i życie stało się trochę mniej niemiłe. Nie miał ochoty wychodzić z domu i lubił przebywać w otoczeniu czterech solidnych ścian. Rozsiadłszy się jednak w starym, obrotowym fotelu naprzeciw monitora, na swój sposób obserwował świat przez jego szklany ekran. Na początku, gdy natrafił na coś szczególnie zaskakującego czy głupiutkiego, przyciskał do ust obie dłonie, chcąc zagłuszyć swój niepowstrzymany śmiech. Po chwili przypominał sobie jednak, że przecież jest sam, i rozbawiony niemal do granic śmiał się na głos, tym samym napędzając siebie jeszcze bardziej, aż do bólu. Zwyczaj ten utrzymywał się przez jakiś czas i minął po upływie kilku miesięcy, wciąż jednak czasem zdarzało mu się unieść lekko kąciki ust, jakby w nagłym, zaskakującym nawet jego samego uśmiechu. Z jakiegoś powodu absurd napełniał go rozczulającą radością.

Obudził się na chwilę przed delikatnym stuknięciem czołem o blat biurka. Uniknąwszy niebezpieczeństwa, otrząsnął się i półprzytomnie powiódł wzrokiem po pokoju. Stojący nieopodal zegarek wskazywał około piętnastu minut do dwunastej, co oznaczało, że za jakiś czas będzie dziesięć po czwartej. Nieco oszołomiło go, do jak późnej pory się zasiedział, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, jak wcześnie musiał wstać następnego dnia. Po chwili machnął jednak na to ręką. Miał w swoim życiu pewne priorytety i sen znajdował się na czele tej listy. Poruszył myszką i spojrzał na ekran komputera.

Miasto, w którym mieszkał, choć w regionie stanowiło centrum gospodarczo-kulturalnego życia, nie pretendowało jednak do miana metropolii. Nie dość, że większe i ważniejsze wydarzenia omijały je szerokim łukiem, nie mogło poszczycić się wieloma spektakularnymi wypadkami. Niewyjaśnione zabójstwo nauczyciela nieźle jednak zapełniało tę pustkę i niektórzy nawet byli nim zainteresowani. Po krótkim zapoznaniu się ze wszystkimi możliwymi do znalezienie w internecie informacjami na ten temat Gyri wyłączył komputer z cichym wyrazem dezaprobaty. Gdzieś w głowie jednak błysnęła mu myśl, że nie jest jedyny – wiedział na pewno, że istnieje jeszcze przynajmniej sześć osób, które na tę wiadomość zareagowały pełnym ulgi oszołomieniem, jeśli nie entuzjazmem. Powlókł się do łóżka i opatulił szczelnie kołdrą, a szczere zmęczenie pozwoliło mu zasnąć nader szybko.

Właściwie zdawał sobie sprawę, że sen czasem nie przynosi niczego dobrego, ale nie obchodziło go to w ogóle za wyjątkiem chwil, gdy budził się gwałtownie, z przestrachem i bijącym sercem. Dysząc ciężko, starał się zapomnieć, co jeszcze przed sekundą roiło się w jego głowie jako senne marzenie. Na oślep szukając jakiegoś sposobu, by poczuć się choć trochę bezpieczniej, całym ciałem wsunął się głębiej pod kołdrę. Czuł, że co jakiś czas wstrząsają nim nieprzyjemne dreszcze.

- Hej - odezwał się głos, niejako bezczeszcząc ciemność, od której zwykle oczekuje się ostrożnych szeptów. – Co mi powiesz?

Gyri drgnął jeszcze silniej. W takich chwilach czuł jakiś nieludzki strach, od którego nie sposób uciec, bo i nie ma dokąd. Wiedział, że życie jest niczym zamknięty pokój, w którym można jedynie bezwładnie obijać się o ściany i szarpać za klamkę zatrzaśniętych na głucho drzwi. I chociaż, podobnie jak każdy człowiek, posiadał klucz, nie miał odwagi nawet wyciągnąć go z kieszeni, a co dopiero wsunąć w zamek i przekręcić, by sprawdzić, co znajduje się po drugiej stronie. Tymczasem przez pokój raz po raz przebiegały obrzydliwe, dorodne karaluchy, tłoczyły się w kątach, wspinały po ścianach i spadały z sufitu, doprowadzając go do szału szemraniem dziesiątek odnóży. Każdy z nich choć raz wspiął się na niego, przebiegł mu po ciele, dotknął jego skóry, doprowadzając go do niewysłowionego obrzydzenia, i choćby po tym kontakcie miał raz na zawsze zapomnieć o nim, przez resztę czasu zajmując się zwiedzaniem pozostałej części pokoju, Gyri nie mógł znieść samej ich obecności, samej możliwości ponownego przeżycia czegoś podobnego. Dlatego też usilnie starał się stąd wydostać, a nie osiągając rezultatów, dochodził do wniosku, że jest tylko jeden sposób, jeden ratunek – jeśli sam nie może stąd wyjść, to musi wytępić je wszystkie, każdego jednego robala z osobna.

Głos, o którym zdążył na moment zapomnieć, kolejny raz bezwiednie zapadając w tego typu rozmyślania, gwałtownie przywrócił go do rzeczywistości.

- O czym śniłeś? – Zamilkł na chwilę oczekująco, nie uzyskawszy jednak odpowiedzi, zaczął mówić dalej: – Nie musisz mi mówić, bo ja i tak…

Gyri usiadł dość gwałtownie i niby od niechcenia, jednak z pewną natarczywością rzucił ręką gdzieś na bok i na ślepo uderzył pięścią. Stojąca na szafce lampka zapaliła się posłusznie. Siedział przez chwilę w wypełnionym mętną jasnością pokoju, dysząc i próbując uspokoić się w choć najmniejszym stopniu. Dojście do siebie sprawiało mu nie lada trudność. Powiódł wzrokiem po swoim otoczeniu, chcąc przekonać sam siebie, że wszystko jest w porządku. Zatrzymał się, zanim zdążył odwrócić głowę. Powoli, nieco niepewnie wyciągnął rękę i zbadał nią teren za swoimi plecami, jednak nie wyczuwszy nic poza zmiętą kołdrą, spojrzał za siebie raczej niechętnie i po to tylko, by przekonać się na własne oczy, że istotnie jest w pokoju sam.

- Idź… do diabła – wyszeptał. – Idź do diabła…

Czuł, że ma dosyć. Wstrząsały nim dreszcze, a ponad to mdliło go tak niemiłosiernie, iż był przekonany, że nie wytrzyma ani chwili dłużej. Wstał i na chwiejnych, dziwnie sztywnych nogach udał się do łazienki. Pochyliwszy się nad umywalką, zwilżył twarz zimną wodą i przez kilka minut stał tak nieruchomo, próbując uspokoić oddech. Wciąż męczyła go słabość, chciał więc delikatnie osunąć się na ziemię i posiedzieć tak choć przez chwilę, w momencie tym jednak na powrót zesztywniał, tknięty czymś jakby przeczuciem. To, czego w tamtej chwili doświadczył, było właściwie tym szczególnym doznaniem, gdy człowiek, spojrzawszy na jakiś przypadkowy przedmiot, nagle jakby coś sobie przypomina, wiedząc doskonale, że na granicy jego świadomości błądzi jakaś tajemnicza sugestia, niezłomna pewność, że rzecz ta czegoś dotyczy, brała w czymś udział, z jakiegoś powodu w niedalekiej przeszłości była ważna. W tej chwili nie potrafił nawet uzmysłowić sobie, co tak przykuło jego uwagę, mimo to całym sobą goniąc za tą niejasną wizją. Gdy w końcu, gwałtownie, udało mu się pochwycić swój cel, otworzył dłonie i spojrzawszy na ich zawartość, drgnął. Tym, co trzymał, był jego własny sen.

 

Miejsca z jakiegoś powodu cieszące się złą sławą z pewnego punktu widzenia uchodzić mogą za wcale ciekawą atrakcję turystyczną i dostarczać pewnego dreszczyku emocji, jeśli człowiek zdecyduje się na ich zwiedzaniu spędzić kawałek swego wolnego czasu. Gyri wiedział o tym, całym sobą gotowy był zgodzić się z tą teorią, musiał jednak stanowczo podkreślić, że nieodłącznym warunkiem czerpania przyjemności z tego typu wypraw jest właśnie owo bycie gościem, chwilowa wizyta, by rzucić okiem, a na deser szybki i zdeterminowany powrót do domu. Odczuwał niejaką przykrość, że dla miejsca tego stanowi kogoś więcej niż zbłąkanego przybysza – choć niewątpliwie właśnie tak się czuł – i że właściwie od dzisiejszego dnia miał się stać jego pełnoprawną częścią.

Nigdy nie miał nic przeciwko szkolnym mundurkom i w każdych innych okolicznościach zapewne uznałby możliwość ich noszenia za ciekawe doświadczenie, jednak to, co w tej placówce uchodziło za uniformy, przypominało bardziej coś na wzór więziennego stroju młodego recydywisty, do stopnia, w którym było to aż ironiczne. Gyri spojrzał przelotnie na swoje odbicie w szybie i fakt ten uderzył go aż zbyt dobitnie. Musiał jednak przyznać, że strój ten dopasowany był do otoczenia, i to nawet nie w kwestii wyglądu, tylko aury, którą dało się tu wyczuć.

Budynek ten przypominał właściwie każdą inną szkołę, może tylko trochę bardziej odrapaną i zaniedbaną niż pozostałe. Choć Gyri zdawał sobie sprawę z tego faktu, nie mógł oprzeć się absurdalnemu wrażeniu, że coś jest nie w porządku i każdy najmniejszy element otoczenia wzbudzał w nim cichy niepokój. Panujące milczenie wydawało mu się nienaturalne i nie do zniesienia, choć ze względu na trwające zajęcia powinno uchodzić za raczej zwyczajne. Miarowo kiwająca się na boki sylwetka jednego z nauczycieli, który prowadził go do klasy, również przywodziła mu na myśl jakieś złowieszcze skojarzenia. Przypominając sobie różne obejrzane przez siebie filmy, zdał sobie sprawę, iż czuje się niczym bohater horroru i gdyby w tej chwili okazało się, że właśnie rozpoczyna się atak żywych trupów, odczułby nawet niejaką ulgę. To już byłby jakiś konkret, coś bardzo kuszącego w porównaniu z tym nieokreślonym niepokojem…

W końcu mężczyzna zatrzymał się, otworzył drzwi pobliskiej sali i wprowadził go do środka. Nie wymagał od niego nawet krótkiego przedstawienia się – machnął tylko ręką w kierunku jednej z pustych, pojedynczych ławek, jakby chciał dać mu do zrozumienia, żeby nie tracił czasu i usiadł. Tak właśnie uczynił Gyri, nawet zadowolony z faktu, że nie musi zwracać na siebie nadmiernej uwagi. Ta chwilowa radość okazała się jednak raczej płonną nadzieją, gdyż mimo wszystko wzbudził wśród pozostałych nieme zainteresowanie. Nie musiał nic słyszeć czy długo ich obserwować – wystarczył jeden rzut oka, krótkie, przelotne spojrzenie, by odkryć nie tyle zwyczajny fakt, iż jako nowy uczeń wzbudza swego rodzaju ciekawość, co lekko niepokojącą sugestię, że stał się sensacją. Nie rozumiał, z czego właściwie wynika ta niespodziewana popularność, jednak gdzieś w głębi umysłu znalazł nieodparte przypuszczenie, iż nie jest to nic dobrego. Drgnął nerwowo i w tej samej chwili zaczął żywić ogromną nadzieję, że nikt tego nie zauważył.

Do końca lekcji pozostał w jakimś nieprzyjemnym napięciu. Z niecierpliwością czekał na dzwonek, choć nie do końca wiedział, co ma ze sobą zrobić, gdy istotnie nastanie już przerwa. Najchętniej od razu uciekłby stąd jak najdalej, ale opcja taka nie wchodziła w grę – do końca dnia pozostało mu jeszcze parę zajęć, a szkolny woźny stanowił najlepszy substytut ochrony, jaki tylko można było sobie wymarzyć. Nie dałby rady w żaden sposób się wyśliznąć, nawet gdyby porwał się na ten nierozsądny pomysł. Gdy więc choć przez dziesięć minut mógł zrobić ze sobą, co chciał, przynajmniej na terenie szkoły, postanowił udać się do łazienki i tam na spokojnie przemyśleć swoje położenie, a przynajmniej doprowadzić się do psychicznego ładu.

Z perspektywy czasu wiedział, że pomysł ten był bardzo zły. Wielokrotnie myślał później, iż gdyby mógł cofnąć czas, udałby się wówczas w jakieś najbardziej zaludnione miejsce, choć natychmiast zaczynał wątpić, czy przyniosłoby to jakikolwiek skutek. Wkrótce zaczął wierzyć i właściwie sam przekonał się, że owo szkolne środowisko wytworzyło swój własny, odrębny świat, ograniczony systemem i pewnymi zasadami, zgoła jednak innymi, niż w normalnych placówkach.

Gyri wszedł do łazienki i niemal natychmiast usłyszał za sobą głośne trzaśnięcie drzwiami. Odwrócił się, ciekaw przyczyny tego dźwięku, i stanął twarzą w twarz z czterema dość rosłymi chłopakami. Nie miał zbyt wiele czasu, by się zdziwić czy zastanowić. Jeden z nowo przybyłych lekko wysunął się naprzód, czy może po prostu nieznacznie skinął głową; grunt, iż nagle przybrał wyraz twarzy człowieka, który bez żadnych wątpliwości jest przywódcą. Kiedy już dał to po sobie poznać wszem i wobec, odezwał się:

- Ustor… tak?

Na odpowiedź również nie dano mu czasu. Niemal w tej samej chwili pozostali trzej kolesie zbliżyli się do niego, po czym, skrępowawszy go, rzucili na ziemię. Dwóch z nich przytrzymywało mu ręce, rozciągnięte w taki sposób, że zupełnie nie mógł się ruszyć; trzeci stanął gdzieś z tyłu, chyba w celu asekuracji swych kolegów, ot tak, na wszelki wypadek. Gyri spojrzał na lidera z czymś na kształt niepomiernego zdziwienia.

- Coś ty taki? – zakpił tamten. – Spodziewałeś się kwiatów czy fajerwerków na powitanie?...

Gyri wiedział, iż w niektórych szkołach panuje niepisany zwyczaj, by przeprowadzać nowym uczniom swego rodzaju chrzest, nie spodziewał się jednak, że tradycja ta jest wciąż tak żywa i że on sam stanie się jej częścią. Gdzieś w jego głowie coś zachichotało cicho i drwiąco, jakby miało zamiar wykpić całą tę komiczną sytuację, jednak on sam nie odezwał się nawet słowem. Opuścił lekko głowę, jednak uniesionymi ku górze oczami uparcie lustrował stojącego przed nim chłopaka. Ten postąpił kilka kroków naprzód, stanął niemal tuż nad nim, popatrzył na niego z wyższością i znów zaczął mówić:

- Jestem Kol. A ponieważ znalazłeś się w moim rewirze… mam obowiązek powitać cię w naszym gronie.

Wypowiedź swą zakończył jakimś złośliwym, niezdrowym uśmiechem. Z kieszeni bluzy wyjął paczkę papierosów, odpalił jednego i zaciągając się dymem, wciąż nie spuszczał wzroku z Gyriego.

- Słyszeliśmy o tobie kilka ciekawych rzeczy. W niezłe bagno się wplątałeś… Albo masz jaja, albo niezwykłego pecha. – Jego drwiący uśmiech stał się jeszcze większy. – No, i co? To jak to z tobą jest?

Gyri milczał uparcie, po pierwsze dlatego, że kompletnie żadna odpowiedź nie przychodziła mu do głowy, a po drugie z powodu gonitwy myśli, która rozpętała się w jego umyśle. Zaczął się zastanawiać, skąd ci ludzie, których widzi na oczy po raz pierwszy w życiu, wiedzą cokolwiek o jego przeszłości, nie wspominając już o tym, że znają tak ważny, okrutny fakt. Przez chwilę myślał nawet, że może jest to jakiś blef, coś, co ma zmusić go do mówienia i palnięcia czegoś głupiego, jednak w tym świetle wszystkie dzisiejsze okoliczności, jak wzbudzanie tak jawnego zainteresowania, nabrały większego sensu. Rozważania te przerwał mu ponownie zirytowany głos Kola.

- No, co jest? Zapomniałeś języka w gębie czy co?!

- Hm, może tak zobaczymy? Co ty na to?

Uwaga ta, rzucona przez jednego z jego kolegów, z jakiegoś powodu niezwykle przypadła do gustu liderowi. Na powrót uśmiechnął się, a Gyri nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jest to uśmiech w jakimś sensie złowieszczy.

- Słuszna uwaga – przyznał z uznaniem. Spojrzał na trzymanego w dłoni papierosa, a później przeniósł wzrok na swą ofiarę. – Zrobisz: „Aaam!”?

Brunet zupełnie nie wiedział, co się szykuje i o co chodzi, ale instynktownie zacisnął szczękę tak mocno, jak tylko mógł. Kol popatrzył na niego z jakimś ironicznym rozczuleniem.

- Słodko – powiedział, po czym zamachnął się i pięścią z całej siły uderzył go w brzuch.

Gyri wrzasnął. W tej chwili całą swą uwagę skupił na tym, by łzy, które stanęły mu w oczach, nie spłynęły żałośnie po jego policzkach. Nie do końca rozumiał, co się wokół niego dzieje, mgliście zdał sobie jedynie sprawę z faktu, że ktoś mocno chwycił go za brodę.

- No już – powiedział Kol, jakby naprawdę chciał go uspokoić. – Za mamusię.

Sam nie wiedział, czy i tym razem krzyknął, gdy gorący niedopałek papierosa wbił mu się w język. Zakręciło mu się w głowie i przez chwilę wydawało mu się, że ziemia rozstąpiła się i że spada, nieuchronnie i coraz głębiej. Gdy Kol zwolnił uścisk, opuścił głowę na pierś i jęknął cicho i żałośnie. Oprawca chwycił go za włosy i zmusił, by ten na niego spojrzał.

- Nie ma o co płakać. Wielkie rzeczy. Każdy z nas to przeszedł. Prawda? – zwrócił się do swoich towarzyszy.

W tym momencie Gyri, który nie miał innego wyboru, jak tylko patrzeć tam, gdzie mu kazano, ujrzał, jak każdy z czterech jego napastników wysuwa szyderczo język po to tylko, by pokazać mu małe, zabliźnione piętno. Kol znów uśmiechnął się z jakąś złośliwą uciechą.

- To taki nasz znak rozpoznawszy. Znak, że… teraz jesteś jednym z nas. A właściwie, że… - Opuścił lekko głowę, a jego twarz znów przybrała ten szpetny, niezwykle złowieszczy wyraz. - …należysz do nas.

Brunet w dalszym ciągu nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa, nawet gdyby chciał. Wpatrywał się tylko w tę okropnie nieprzychylną twarz, jakby czynność ta mogła cokolwiek zmienić w jego nieszczęśliwym położeniu. Kol nie pozostał na to obojętny i z satysfakcją odwzajemniał spojrzenie Gyriego. Gdy ponownie się odezwał, jego głos zdawał się dziwnie cichy i spokojny.

- No, to skoro mamy już za sobą te formalności… czas na zabawę. Trzeba go nauczyć, gdzie jest jego miejsce i kto tu wydaje rozkazy. – Rzucił okiem na swoich towarzyszy, po czym ponownie jego wzrok spoczął na Gyrim. – Od czego by tu zacząć? Może na początek…

 

Gyri powrócił do rzeczywistości gwałtownie i ostro, niczym człowiek, który po stanowczo zbyt długiej chwili wynurzył się z wody i łapczywie, boleśnie chwyta ustami powietrze. Kilka sekund zajęło mu dojście do siebie i zdanie sobie sprawy, że już nie śpi i jest nigdzie indziej, tylko w swoim mieszkaniu. Uniósł wzrok i ujrzał własną twarz odbitą w lustrze, bladą i przerażoną. Z jakąś dziwną niepewnością i oporem uniósł dłoń do swych ust, po czym lekko rozchylił wargi i wysunął język. Niewprawne oko nie zauważyłoby na nim nic szczególnego, jednak on już dawno nauczył się rozpoznawać ten zabliźniony niemal do niepoznaki, maleńki ślad.

Zrobił chwiejny krok do tyłu i potknął się niemal, po czym pozwolił sobie powoli osunąć się na ziemię. Był najzupełniej pewny, że niektóre rzeczy wystarczy przeżyć w życiu raz, później nie wracając do nich nawet we wspomnieniach. Wszystko to niezwykle go zmęczyło i nadwerężyło jego i tak już nadszarpnięte nerwy. Miał ochotę paść na podłogę tam, gdzie siedział, zmusił się jednak, by dojść do łóżka niemal na czworaka. Osunąwszy się na pościel, nie zasnął już jednak tej nocy, dopiero późnym świtem zapadając w nieco niespokojną drzemkę, zupełnie już wyczerpany.

Choć jego sen nie był zbyt długi czy solidny, pomógł mu jednak osiągnąć poziom względnego spokoju i znaczną przejrzystość umysłu. Niemal natychmiast po przebudzeniu usiadł, krótko rozejrzał się po pokoju, po czym wstał, aby zabrać się do pracy. Jak już wspomniano, miał w życiu pewne priorytety, a zemsta znajdowała się gdzieś tuż obok snu. Wiedział dokładnie, co należy zrobić. Włączył komputer i zalogował się na jednym z portali społecznościowych. Fikcyjne konto, które tam założył, już parokrotnie okazało się mu przydatne. Chwilami zastanawiał się, jaki ogrom pracy dzięki temu zaoszczędził. Informacje o ludziach leżały niemal na ulicy, z tym udogodnieniem, że nie musiał nawet wychodzić na zewnątrz, by je zdobyć.

Wiedział już, dokąd i kiedy ma się udać, wystarczyło jeszcze tylko zgromadzić parę istotnych przedmiotów. Na szczęście miał jeszcze sporo czasu i nie przewidywał większych trudności. Wyłączył komputer, gdzieś w szafie znalazł niewielkich rozmiarów, pusty już kanister, spakował go do plecaka wraz z kilkoma innymi akcesoriami, założył kurtkę i buty i wyszedł z domu.

 

Zaułek był cichy, nieco ciemny i jakby wilgotny, choć deszcz nie padał już od kilku dni. Z jakiegoś powodu Gyri nagle zaczął cieszyć się, iż nie musi siedzieć na cuchnącej, błotnistej ziemi, w przeciwieństwie do jego towarzysza, który nie miał większego wyboru, skrępowany i raczej bezbronny. Znalezienie Kola nie zajęło brunetowi wiele czasu. Wiedząc, do której szkoły chodzi i kiedy kończy zajęcia, udał się pod wskazany budynek i od momentu, w którym ujrzał starego znajomego, nie odstąpił go już na krok, a właściwie na kilkanaście kroków, gdyż taki dystans między nimi umyślnie utrzymywał, śledząc go cierpliwie. Mgliście pamiętał, gdzie mniej więcej mieszka chłopak i przeanalizowawszy najkrótszą trasę dzielącą to miejsce od szkoły, zaznaczył kilka potencjalnych miejsc, gdzie on i Kol nie będą mieć niepotrzebnych świadków. Udało mu się to wcale nieźle i niewiele czasu i wysiłku zajęło mu, by znaleźć się z chłopakiem na osobności. Ocknąwszy się z tych przemyśleń, Gyri potrząsnął lekko głową i znów poświęcił całą swą uwagę towarzyszowi.

- To teraz jak kotek – odezwał się do Kola. – Jak robi?...

Szatyn spojrzał na niego z jakimś wyrazem niepewnej konsternacji. Dziwił się, że z jakiegoś powodu nie jest aż tak przerażony, jak zapewne być powinien. Większość osób być może zdumiałby fakt, iż przeświadczenie, że brunet jest wariatem, napawało Kola jakąś ulgą. Z niezrozumiałych względów tkwił w przekonaniu, iż niezrównoważeni psychicznie ludzie są niczym dzieci, do których wystarczy mówić łagodnie, powoli i wyraźnie, no, może bez używania zdrobniątek, a wszystko jakoś się ułoży. Zastanawiał się właśnie, jak wyperswadować Gyriemu, że to wszystko to raczej niemądry pomysł, gdy zauważył, że brunet wyciągnął kolejną zapałkę z niewielkiego pudełka, odpalił ją i uniósł do góry jakby od niechcenia, jednak z wysublimowaną groźbą.

- Miał! Miał! Miał! Miaaaał! – rozwrzeszczał się Kol. Jako na człowieka oblanego od stóp do głowy benzyną, argument z ogniem działał na niego niezwykle skutecznie. Gyri rozpromienił się, zdmuchnął płomień, niedbale rzucił zapałkę za siebie i niemal zaklaskał w dłonie.

- Tak! – roześmiał się. – Brawo! Wspaniale! To teraz…

Wyglądał na kogoś, komu cały ten proceder sprawia ogromną radość. Kol nie wiedział, jak wiele czasu spędził w tym zaułku, zmuszany do wydawania różnorakich odgłosów. Wciąż nie mógł pozbyć się poczucia zażenowania, jednak wolał już płonąć ze wstydu i w zupełnej przenośni. Pomijając całe poczucie żenady, zrobił się już naprawdę zmęczony za sprawą napięcia, które mimo wszystko raz po raz wstrząsało jego ciałem na widok ognia. Najzwyczajniej w świecie miał już wszystkiego dość. Gdy twarz Gyriego po raz kolejny wydobyła się z półmroku za sprawą niewielkiego płomienia, Kol nie wytrzymał.

- Nie! Już dość! Koniec! Wystarczy!...

Brunet spojrzał na niego niemal ze zdziwieniem. Istotnie przypominał w tym momencie dziecko, które w trakcie najlepszej zabawy zupełnie nieoczekiwanie zostało poinformowane, że już czas wracać do domu. Zaskoczenie to trwało jednak nie dłużej niż kilka sekund. Gyri uśmiechnął się jakby odrobinę współczująco, przyglądając się szatynowi, który oddychał jakoś nadzwyczaj szybko i nierówno, utkwiwszy wzrok w drgającym na końcu zapałki płomieniu.

- Kol… ty nie rozumiesz, prawda? – powiedział, powoli zbliżając się do chłopaka. Przykucnął naprzeciw niego, z zapałką niemal tuż przy jego twarzy, czym wywołał na niej coś na kształt grymasu przerażenia. – Nie rozumiesz, że teraz to ty jesteś moją własnością?

Przez chwilę badawczo wpatrywał się w szatyna, jakby chcąc wyczytać coś z jego oczu, po czym wyciągnął w jego kierunku wolną rękę. Kol drgnął lekko, jednak Gyri chwycił tylko jego język i pociągnął delikatnie.

- To mogło cię zmylić – zauważył, patrząc na jego równie słabo widoczne piętno. – Ale odkąd ja mam to samo… kto może zgadnąć, który z nas wydaje rozkazy, a który je wykonuje? Hm? Bo mnie się wydaje… - dokończył, patrząc na jego skrępowane ciało - …że tym razem to ja tutaj rządzę.

- „Nie rozumiem”… „Nie rozumiem”… - powtórzył Kol cicho i spokojnie, jednak jakby z jakimś mającym potencjał zaczątkiem irytacji. – Czego mam nie rozumieć!... Mścisz się i tyle, co?! Za jakąś głupotę sprzed lat… - dodał z pewnego rodzaju pogardą.

- „Głupotę” – podjął Gyri, jakby usłyszał coś nawet interesującego. Zdmuchnął płomień, pogrążając ich w całkiem przyzwoitej ciemności. – Tak. „Głupotę”.

Przez parę chwil pozornie nic się nie działo. W otaczającym ich mroku Kol nie mógł rozróżnić, co robi brunet, wiedział jedynie, że krótko przy czymś się krzątał, po czym sam zaległ w kompletnym bezruchu. Niespodziewanie wstał, przyprawiając towarzysza o kolejne nerwowe drgnięcie.

- „Głupota”, co? – wyrzekł, zamachnąwszy się. Ostrze siekiery ugodziło Kola w ramię. – Jasne. Pewnie. Drobnostka. Totalne mrzonki, nie? Absurd. Dziecinna zabawa. Nieistotny epizod… Kto… by się… przejmował?!...

Niemal po każdym słowie, machając narzędziem tam i z powrotem, Gyri raz po raz zamierzał się na szatyna. Kol wrzeszczał, próbując w jakiś sposób unikać ciosów. Przechylił się i upadł na twarz, gotów choćby czołgać się ze skrępowanymi rękoma, byle dalej od napastnika. Po chwili brunet uspokoił się i znieruchomiał, dysząc ciężko. Potrzebował choć jednego momentu, by odpocząć, nie tyle od fizycznego zmęczenia, co od targającego jego wnętrzem oburzenia. Nagle jakby coś sobie przypomniał, myśl ta jednak nie wywołała w nim zaskoczenia, zdziwienia czy czegoś na kształt przestrachu, wręcz przeciwnie – sprawiła jedynie, że obrócił się z pewnym zaciekawieniem i niby od niechcenia spojrzał na majaczący w mętnym świetle starej latarni wylot zaułka. Miejsce ziało pustką i Gyri uśmiechnął się przelotnie, jakby chciał zadrwić ze swej naiwności. Wiedział, że nikogo tam nie będzie, bo i nikt nie miał prawa tam być. Kol jęczał gdzieś u jego stóp.

- Popapraniec… Popapraniec… Jesteś powalony… - łkał niemal, przyciskając policzek do brudnej ziemi.

- Taa… - przytaknął niechętnie Gyri z jakimś zirytowanym cmoknięciem. – A jak myślisz, dlaczego taki jestem?...

- Wielkie rzeczy, no!... Ale się stało, do cholery!... – złorzeczył dalej Kol, w międzyczasie raz po raz sycząc i krzywiąc się z bólu. – A bo może nie wiedziałeś, do jakiej szkoły idziesz, co?! Czego się spodziewałeś, no?! Wszyscy tam… zachowywali się właśnie w ten sposób!

- Och – odpowiedział brunet z najbardziej pustym i sztucznym współczuciem, na jakie było go stać. – A ty byłeś taki biedny i wcale nie chciałeś, co?

- Każdy… każdy przeszedł tam przez to samo. Ja też. Zatem, do cholery… przestań robić z siebie ofiarę!

- Hm, racja – wyrzekł Gyri, nawet odrobinę nie zmieniając swojego tonu głosu. – No tak, pewnie. Wszystkim się oberwało, więc co tam. Nie ma sprawy.

Zamachnął się i z całej siły wymierzył chłopakowi solidnego kopniaka. Nie skończył jednak na tym, w dalszym ciągu z całej siły okładając go zapamiętale.

- Wiesz, co ja myślę na ten temat?! – wrzeszczał. – Myślę, że nie musiałeś… że nie było najmniejszej potrzeby… żebyś mnie tak katował! Żebyś w każdy możliwy sposób się nade mną znęcał! Może wydaje ci się, że tego nie widać? Ale wiesz… każdy, każdy, kto spojrzałby ci w oczy, zobaczyłby… jaką sprawiało ci to przyjemność! – Przerwał na moment, ponownie wyczerpany atakiem złości. Przyłożył dłoń do swojej twarzy, jakby chcąc się uspokoić, po czym przemówił już nieco łagodniej: - Ale skoro tak… Dobrze, mogę przyjąć twój punkt widzenia. Tylko że nie zmienia to faktu, dlaczego to robiłeś. Sam to przed chwilą powiedziałeś. Wszyscy tak robili. Każdemu się dostało, i tobie również. Właśnie dlatego pomyślałeś, że skoro ktoś skrzywdził ciebie… ty również masz prawo kogoś skrzywdzić. Zatem, skoro ty miałeś prawo zemścić się na mnie bez żadnego powodu… to czy ja nie mam teraz prawa zemścić się na tobie?

W ciemności dało się słyszeć cichutki trzask i zmęczona twarz Gyriego znów zapłonęła blaskiem.

- W końcu… ja też zostałem skrzywdzony, prawda? I w końcu… wiele osób tak robi, nie? Zatem właściwie… nawet nie musisz tego brać za bardzo… do siebie. Mógłbym powiedzieć: „To nic osobistego”…

- Przestań, do cholery!... – wrzasnął Kol, z bólem i jakąś niejasną, rodzącą się dopiero w jego głosie rozpaczą. - No, świetnie, zemściłeś się!... Nie masz już dość?! Nie wystarczy ci?!

Gyri spuścił wzrok i spojrzał na leżącego na ziemi Kola, zakrwawionego, utytłanego błotem, trzęsącego się ni to z wściekłości, ni z przerażenia, z twarzą wykrzywioną jakimś niezidentyfikowanym grymasem.

- Ok – odrzekł. – W porządku. Już koniec. Zatem… chcę ci pokazać coś jeszcze. Ostatni, najwspanialszy płomień mojej nienawiści.

Zapałka wysunęła się z jego dłoni. Kol nie miał nawet czasu się wystraszyć.

Fala gorąca przebiegła Gyriego od stóp do głowy, jednak zapewne było to niczym w porównaniu z tym, czego doświadczał Kol. Jego ciało płonęło i nie było to żadną przenośnią. Chłopak wrzeszczał w nieopisanym cierpieniu, być może próbując jeszcze coś wyperswadować swojemu oprawcy, ale ten nie zwracał na jego słowa najmniejszej uwagi. Czuł, że jest mu przyjemnie ciepło i z pewnym upodobaniem przyglądał się migotliwym, tańczącym na ścianie cieniom. Wydawało mu się wtedy, że widok ten jest jedną z najpiękniejszych rzeczy, jakie zdarzyło mu się widzieć w swoim życiu, i, urzeczony, nie mógł oderwać od niego wzroku, obserwując to rozgrywające się wyłącznie dla niego przedstawienie. Wtem jedno skojarzenie, pociągające za sobą pewne wspomnienie, przemknęło mu przez głowę, przywracając go do rzeczywistości. Drgnął i rozejrzawszy się wokół zdał sobie sprawę, że stoi w ostrym świetle, raz po raz dosięgają go fale gorąca, a zapach płonącego człowieka to najmniej pociągająca rzecz spośród całego tego krajobrazu. Porządkując wszystkie te fakty, zdał sobie sprawę, że nic tu po nim.

Odwrócił się i powoli zaczął zbierać się do odejścia. Niedbale zarzucił na ramiona plecak, przeciągnął się i kierując się ku wylotowi zaułka, rozmyślał, jak przyjemnie będzie położyć się do łóżka i nieco odpocząć. Dotarł do miejsca, które łączyło się z maleńką, również niebrukowaną uliczką i zrobił krok przed siebie.

Dokładnie w tej samej chwili, gdy tylko wychylił się zza rogu, coś dosłownie podcięło go i zwaliło z nóg. Nie miał najmniejszego wyboru – protest czy choćby delikatne wyrażenie dezaprobaty nie wchodziło w grę. Czasami życie toczy się w sposób, którego człowiek nie zdąży wcześniej nawet sobie obmyślić.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • NataliaO 31.03.2015
    Zgadzam się z ostatnim zdaniem :) Bardzo fajnie piszesz. Wciąga 5:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania