Poprzednie częściDalia w Krainie Rzeczywistości

Dalia w Krainie Rzeczywistości - Rozdział Dziewiętnasty.

Znów do was piszę. Czuję się trochę rozproszona obecnością bratanicy która jest u nas od szóstej rano i zostaje na noc bo Daniel z Sylwią pojechali sobie na jakiś romantyczny wypad. W sumie to gdy słyszę dziecięce krzyki zabaw z salonu to cieszę się że będę mieszkała na większej powierzchni. Nie jest tam aż tak źle. Wiem, bo byłam tam grillu z mamą i jej dawnymi koleżankami. Salon, kuchnia oraz podwórze są już zdatne do użytku reszta podobno musi zostać dokładniej wysprzątana, aczkolwiek większego remontu podobno nie trzeba. Jednak teraz chciałabym wam poopowiadać o zupełnie innej sprawie.

Pamiętacie jak mówiłam że od kiedy syn koleżanki mojej mamy pojechał do Ady i Pawła to mama jest przychylniej nastawiona do perspektywy turnusów u moich przyjaciół? Nawet jeśli nie pamiętacie to właśnie wam przypomniałam. No i mama miała skontaktować się z tą właśnie koleżanką lecz tygodnie mijały. Ten chłopak był moim kołem ratunkowym. Głęboko wierzyłam że serio znaleźli hotel gdzieś relatywnie blisko. W końcu ten chłopak jest mniej więcej w moim wieku, jeździ na wózku a jego matka też nie jest najmłodsza, więc byłam pewna że znaleźli coś niedaleko pomimo że Ada i Google twierdzili że niczego tak blisko jakby moja mama chciała nie znajdziemy. No i niestety mieli rację. Kiedy napisałam do tego chłopaka okazało się że on i jego matka po prostu mają rodzinę w tym mieście i tam nocują. Wtedy wpadłam w kilkudniowy poważny dół. W sensie ćwiczyłam, czytałam książki ale na sercu czułam ciężar a pod powiekami łzy. Starałam się przyzwyczaić do myśli że już raczej nigdy tam nie pojadę i nie ma o co się starać, jednak coś we mnie się buntowało i nabrałam jakiejś szczątkowej odwagi. Postanowiłam zawalczyć o asystentkę. Mejl do gminy z pytaniem jakie dokładnie asystentka musi mieć wykształcenie pozostał jednakże bez odpowiedzi. Kiedy dzwoniłam za każdym razem sekretarka tłumaczyła się tym że ona nic nie wie a aktualnie nie ma jakiejś kierowniczki która wie. Nie byłam tak odważna by walczyć i odkładałam słuchawkę.

Wczoraj tak jak zresztą dzisiaj strasznie lało. Tośka jednak nie chciała tkwić przez bite trzy godziny w gabinecie. Właśnie jechaliśmy do budynku gminy miasta bo tam są schody a Tośka chciała poćwiczyć ze mną chodzenie po schodach, a te były jedynymi pod zadaszeniem po jakich chodziłyśmy razem do tej pory. W aucie zwierzyłam się fizjoterapeutce z tego że ten chłopak wcale mi nie pomógł tak jakbym chciała.

- Dalia, najważniejsze że twoja mama chce jechać, to jest plus. Mówiłaś mi też że są zadowoleni z turnusu więc jak się kobietki zdzwonią to wszystko raczej wyjdzie na twoje, nie martw się.

Być może miała rację. Faktycznie mam tendencje do czarnowidztwa i zawsze przewiduję najgorsze. Nie potrafiłam jednak i nadal nie potrafię znaleźć pozytywów tej sytuacji. Kiedy powiedziałam Antoninie o tym że moja gmina mnie olewa to zaproponowała mi byśmy skoro przy okazji będziemy w takim a nie innym miejscu zapytały jak ten projekt asystentury wygląda. Słowem wyjaśnienia dla was: Ja jestem zameldowana w gminie wiejskiej bo po przeprowadzce do Tadeusza nie zameldowałam się u niego. Wieś w której od września będę mieszkała też znajduje się na terenie gminy mojej dawnej wsi, więc nie mogę ubiegać się o asystentkę w gminie miasta. Tośka jednak stwierdziła że przecież tylko zapytamy jak to wszystko wygląda bo projekt jest państwowy a nie gminny.

Muszę przyznać że w gminie miejskiej zdecydowanie lepiej do mnie podeszli. Na początku jakaś miła pani kazała nam poczekać na korytarzu ale już po chwili zostałyśmy zaproszone do jakiegoś gabinetu do którego po jakimś czasie przyszła sama pani dyrektor. Obie panie były dla mnie bardzo miłe, ale chyba też patrzyły na mnie ze sporym współczuciem. Ja siedziałam natomiast przestraszona i sztywna ze strachu aż cud że przekazałam im najważniejsze informacje na mój temat i z czym przychodzę, ale i tak Tośka i jej zdolności oratorskie wiodły prym.

Niestety dowiedziałam się że moja gmina zrobiła mnie w konia. Po pierwsze powinna zgłosić chęć uczestnictwa w programie i wystartować w konkursie, chyba takim wojewódzkim. Gmina z największą ilością chętnych na usługi asystenckie wygrywa, więc raczej trudno byłoby wygrać mojej skoro byłam tam jedyną chętną. W dodatku taka asystentka musiałby albo mieć papiery na bycie asystentem bądź opiekunem osoby niepełnosprawnej, ewentualnie psychologiem, pielęgniarką albo fizjoterapeutą oraz mieć przynajmniej roczny staż pracy. Średnio widzę żeby ktoś z takim wykształceniem chciał pracować za dwadzieścia złoty na godzinę. Taka osoba mogłaby spędzać ze mną tylko dziewięćdziesiąt minut dziennie, więc raczej na turnusy nie byłoby szans. W dodatku trzeba dokładnie zaplanować każde spotkanie i wyjście na rok do przodu co według mnie jest średnio wykonalne. No i taka asystentka nie mogłaby pójść ze mną na spacer czy zawieźć do Tośki. Cel musi być konkretny,taki w którym asystentka mogłaby mi realnie pomóc (np dojazd do szkoły, sprawy urzędowe) a nie robić za towarzyszkę spacerów czy kierowcę. Zresztą jakby nawet moja gmina wygrała ten konkurs to by było wiadomo gdyż wyniki tego konkursu były gdzieś na jesieni tamtego roku, więc siłą rzeczy musieliby się ze mną skontaktować żeby ustalić te wyjścia na ten cały rok. No i to oni musieliby szukać mi asystentki, ja ewentualnie mogłabym kogoś polecić. Podłamana wyszłam z gabinetu uprzednio się żegnając i dziękując za pomoc. Chciałyśmy jeszcze pochodzić po schodach, ale z tych nerwów tak mi się kręciło w głowie że prawie z nich spadłam. Postanowiłyśmy wracać na dół windą. Jednak przed wejściem do windy siedziałam na ławce bo w głowie nadal mi hulało. Tośka pomimo że pozornie było mi z tym głupio zadzwoniła do mojej gminy. Na początku to ja rozmawiałam z telefonu Tośki, ale gdy prawie dałam się spławić to fizjoterapeutka przejęła rozmowę. Okazało się że podobno o mnie pamiętają, że będą specjalnie dla mnie startować w projekcie oraz zapytali się Tośki do kiedy składa się wnioski! Po tym Antonina grzecznie zakończyła rozmowę uprzednie zostawiając swój numer telefonu. Gdy zawroty mojego pustego łba przeszły to ruszyłyśmy dla pocieszenia na lody a na koniec chodziłam po sklepie budowlanym dla kondycji i nowych wrażeń sensorycznych. Mama chce bym starała się jeszcze o opiekę wytchnieniową bo córka koleżanki mojej mamy ma z tego spacery i rehabilitację. Tyle że one są z Warszawy i że urzędnicy sami do nich zadzwonili z propozycją...

I tak to jest, jak opisałam to Adzie to stwierdziła że to wszystko jest bardzo skomplikowane. Niestety muszę przyznać jej rację.

 

Co do grilla to odbył on się we wtorek po zajęciach u Tośki. Było słonecznie, ale bez upałów. W drodze na wieś mama opowiadała mi że ma tu tylko siedem dobrych znajomych. Tylko siedem? Ja przez całe moje życie nazbierałam troje. Jestem zupełnie inna od mojej rodzicielki, ona kocha ludzi a ja ich unikam bo są zbyt nieprzewidywalni. Zresztą jak można zawrzeć głęboką więź emocjonalną z tuzinami koleżanek? No chyba że powierzchowne znajomości są dla niej wystarczające, mnie to nie kręci. Nie podzieliłam się z nią jednak swoją opinią.

Na miejscu okazało się, że posesje mamy całkiem sporą, otoczoną zieloną siatką. Dom za to nie był imponujący. Szara parterowa bryła z płaskim dachem i jednym tylko wejściem do środka co mnie zdziwiło skoro dom jest bliźniakiem. Koleżanek jeszcze nie było, więc mama zrobiła mi wycieczkę po dostępnych pomieszczeniach w naszej części domu. Kiedy weszłyśmy do środka znalazłyśmy się w długim korytarzu. Ściany są pokryte boazerią a podłoga tanimi panelami. Po zarówno lewej i prawej stronie znalazły się bliźniaczo podobne brązowe drzwi. Przy każdych wisi wieszak na kurtki a pod nimi stoją półki na buty z siedziskiem. Weszłyśmy do tych po lewej, bo w tych drzwiach znajduje się nasza część domu.

Nie ma tu żadnych korytarzy od razu wchodzi się do sporego salonu pokrytego boazerią. Na północnej ścianie naprzeciwko drzwi wejściowych znajdują się drzwi balkonowe. Podobno prowadzą do sadu na tyłach domu ale jeszcze tam nie byłam. Zachodniej ściany prawie nie ma, bo zajmuje ją ogromna futryna prowadząca do kuchni, też wyłożonej boazerią. (a przynajmniej tyle widziałam z salonu.) Za to ściana wschodnia była bogata aż w cztery pary drzwi. Sam salon natomiast jest duży i przestronny lecz w wystroju wręcz minimalistyczny. Na środku stoi duży dębowy stół z pięcioma krzesłami. Przy zachodniej ścianie, a raczej przy jej resztkach (bo resztę zajmuje przecież futryna) tkwi staromodna wersalka. Innych mebli na razie nie stwierdzono, podobno są w naprawie. Chciałam tam zostać ale niestety właśnie przyjechały koleżanki mamy i musiałam wyjść przed dom gdzie stały zużyte meble ogrodowe i jeszcze wtedy nierozpalony grill.

Kobiety na początku zajęły się grillem, więc wygodnie siedziałam na krześle opartym o ścianę domu. Potem zaczęło być głośno i gwarno, ale gdzieś odpłynęłam myślami.

- Alinka jak fajnie że stara Wadomska przepisała ci ten dom, twój były i tak w Opolu siedzi. - W pewnym momencie zaświergotała pani Basia a ja nadstawiłam uszu.

Rodzicielka przyjęła minę męczennicy, więc jej koleżanka szybko zmieniła temat.

- A wiesz że ta twoja Dalia to do Irenki podobna? - Mogłam się oburzać że mówią o mnie jakby mnie nie było, ale ciekawość była wtedy silniejsza.

- Kto to Irenka? - Zapytała moja mama.

- A ty nie wiesz? Byłaś z tej rodziny i nic nie wiesz! – Niezadowolona rozmówczyni aż cmoknęła ze złości. - Moja matka przyjaźniła się z Heleną za panieńskich czasów to wie, poza tym są zdjęcia tej Irenki a ja oczy mam! Irenka to starsza siostra Heleny. Niestety biedaczka była upośledzona umysłowo i to Helena musiała zajmować się nią zajmować, dla niej kupiła ten dom! Tyle że Stefan czyli twój były teść nie chciał mieć upośledzonej w domu. Ile się o to kłócili! Dopiero po urodzeniu Krzyśka oddali Irenkę do jakiegoś przytułku.

Aż mi się w głowie zakręciło. Dzięki tej rozmowie wiedziałam że mój ojciec mieszka w Opolu i że miałam cioteczną babcię która była upośledzona umysłowo. Nie, za dużo informacji jak na jeden dzień! Poprosiłam mamę żeby zaprowadziła mnie do środka, do salonu. Na początku się oburzyła ale w końcu mi uległa. A ja gdy byłam już sama to położyłam się na wersalce i zaczęłam płakać w sumie sama nie wiem czemu. Za Adą i Pawłem? Za ojcem? A może było mi żal Irenki? Po chwili zasnęłam a po godzinie obudziły mnie krople deszczu. Chwilę potem wróciłyśmy do mieszkania.

No to chyba wszystko co chciałam wam dzisiaj przekazać.

Trzymajcie się!

 

Od autorki :

Niedługo w komentarzu zobaczycie portret Kostji :)

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • LittleDiana dwa lata temu
    Kostia :)
    https://zapodaj.net/images/09c3deb0743ca.png
  • Noico1 dwa lata temu
    Witaj, przeczytałem już wczoraj po powrocie z wycieczki podziemną trasą turystyczną po Kopalni Soli Kamiennej w Kłodawie, ale było zbyt późno, żeby skomentować. Wzięliśmy też sąsiadkę, która powiedziała, że była to jej najpiękniejsza wycieczka w życiu. Zwiedzałem już zarówno Bochnię, jak i Wieliczkę, ale zakład w Kłodawie to coś zupełnie wyjątkowego. Wędruje się w środku złoża o grubości i szerokości kilkuset metrów i długości kilkunastu kilometrów, a wkoło sama sól i w dodatku po czynnej kopalni, po której jeżdżą wagoniki z wydobytą solą, pracują maszyny, zakładane są ładunki wybuchowe. Tego nie ma w Bochni, ani Wieliczce, gdzie złoża solne otoczone są zwykłymi skałami. Ale dość już o tym.

    Ucieszyło mnie, że Dalia będzie miała w końcu większy dom, i najprawdopodobniej oddzielny pokój, a w dodatku jakiś ogródek, gdzie można się przespacerować w towarzystwie, czy choćby usiąść na tarasie lub pod drzewem w cieniu. No, a przeprowadzka w to samo miejsce rodziny Kostii gwarantuje dalszą część perypetii między nim, a Laurą. Więc zapowiada się ciekawy ciąg dalszy.

    Interesująca jest też ta sprawa asystenta osoby niepełnosprawnej. Wydawało mi się, że to powinno być załatwiane jakoś z automatu, a takie osoby dostępne w każdej chwili na żądanie, a tutaj masz ci los. Tyle w mediach mówiono na ten temat, jako sprawie już dawno załatwionej. A to nadal terra incognita.
    Jego fotografia w pierwszej wersji wydawała mi się tak bardziej naturalna.

    Co do fotografii Kostii, to pierwsza wersja wydawała mi się lepsza, bardziej naturalistyczna.
  • rozwiazanie dwa lata temu
    Pamiętam z okresu szkolnego w Wieliczce wszyscy lizaliśmy ściany:))
  • Noico1 dwa lata temu
    rozwiazanie my dostaliśmy duże kryształy soli niebieskiej i różowej, jedynej w swoim rodzaju i po dwa kilo soli spożywczej do domu gratis.
  • rozwiazanie dwa lata temu
    Noico, my też pewnie dostaliśmy jakieś suweniry, ale już nie pamiętam:)
  • rozwiazanie dwa lata temu
    Diano, czytam z zainteresowaniem. Pozdrawiam ?
  • Noico1 dwa lata temu
    A który portret Kostii uważasz że lepszy. Ja bym optował za tym pierwszym.
  • rozwiazanie dwa lata temu
    Noico, co do Kostii trudno mi się zdefiniować, bo utrwaliłam już jego wizerunek po swojemu w swojej wyobraźni.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania