Poprzednie częściDalia w Krainie Rzeczywistości

Dalia w Krainie Rzeczywistości - Rozdział Trzeci.

31.12

Jeśli mam być z wami wszystkimi szczera to wizja tego że dzisiaj jest Sylwester z lekka mnie przeraża. Od jutra rocznikowo będę miała dwadzieścia siedem lat. A ja nie czuję się nawet na osiemnaście. Często nawet na czatach internetowych udaję osobę młodszą niż w rzeczywistości jestem, w sensie nastolatkę. Wszystkie inne szczegóły mojego życia takie jak niepełnosprawność, sytuację rodzinną zostawiam na miejscu. Tylko fantazjuję że nadal mam te czternaście lat. W sumie teraz to udawać jest mi trudniej bo średnio orientuję się w systemie ośmioklasowym – sama przecież chodziłam do gimnazjum.

 

Teraz jest piętnasta i dopiero zaczynam pisać. Wcześniej Laura spała do południa, więc większość dnia spędziłam w salonie, wpierw ćwicząc a potem oglądając zabijacze inteligencji typu „Ukryta Prawda” Co prawda zazwyczaj gardzę takimi serialami ale dzisiaj wciągnęła mnie historia nastolatki która chciała sprzedać dziewictwo by ratować chorą matkę swojego chłopaka. Oczywiście potem okazało się, że żadna operacja nie jest jednak potrzebna.

Teraz tak myślę że gdybym traktowała Laurę jak siostrę to nie przejmowałabym się, że śpi tylko wzięłabym laptopa i w naszym wspólnym pokoju zaczęłabym przy nim siedzieć. Jednak nie traktuję jej jak siostry i nie jesteśmy siostrami pomimo że nasi rodzice się spiknęli. Nie znaczy to że nie mamy w miarę okej relacji między sobą. Po prostu nie są one siostrzane.

Na przykład obie przed świętami pomagałyśmy robić sałatkę warzywną. Dowiedziałam się też że na naszym osiedlu nie ja jedyna jestem niepełnosprawna. Jednak po kolei. Jedyne za co jestem wdzięczna temu mieszkaniu to brak krzeseł w kuchni. Stoi tam jedynie coś, co ja nazywam narożnikiem. Taka drewniana długa ławka z oparciem i obiciem na nim a do tego stół. To wszystko jest ustawione w rogu kuchni, blisko okna które wychodzi na podwórze. Reszta wyposażenia pomieszczenia stanowi długi blat kuchenny, szafki różnego rodzaju i kuchenka gazowa. Najgorsze są tam kafelki. Te na ścianie w kolorze wyblakłej zieleni mi nie przeszkadzają. Jednak dokładnie takie same na podłodze budzą mój lęk. Moje kule się na nich z lekka ślizgają co sprawia że mój strach przed upadkiem wzrasta. Dlatego zdziwiłam się że dzień przed Wigilią gdy ja rozwalona leżałam na łóżku podczas chyba setnego czytania książki „Dane Wrażliwe” a Laura siedziała przy laptopie mama weszła do pokoju i powiedziała do nas:

- No, dziewczynki zmykajcie do kuchni, pomożecie mi!

Zaskoczyło mnie to. W poprzednich latach mama nie chciała bym pomagała jej w obowiązkach domowych, chociaż się do tego garnęłam. Co jej się odmieniło? Może chciała zaimponować Tadkowi? Jednak i tak nie było go wtedy w domu. Tuż przed świętami zdobył dodatkową fuchę jako ochroniarz.

Mama przyprowadziła mnie do kuchni. Nie oszczędzała mi przytyków które brzmiały mniej więcej tak:

- W twoim wieku powinnaś już umieć chodzić bez asekuracji. Tyle rehabilitacji, tyle turnusów...

Było mi przykro jak zawsze zresztą. W takich momentach zastanawiam się nad tym jak dwoista jest jej natura. Raz jest przeurocza by potem stać się złośliwa...

Okazało się, że ja i Laura mamy robić sałatkę warzywną. Tfu, zdecydowanie nienawidzę tego czegoś, no ale na Wigilii przecież nie jestem sama. Laura miała gotować i kroić warzywa a ja przeciskać je przez specjalną metalową krateczkę do miski. Przez większość czasu byłam pogrążona we wspominaniach i tęsknocie. Zastanawiałam się co robią Ada i Paweł. Pewnie przygotowali się do Świąt. Jednak zastanawiałam się jak to wyglądało. W końcu są weganami, więc i ryby nie będzie. Ale co zamiast tego? A może na Święta pojadą do któryś rodziców? Już po Świętach z instagrama Ady okazało się że spędzili ten czas tylko w czwórkę (Ada,Paweł i ich dwa koty) na spokojnie w domu. Wtedy jednak nie mogłam tego wiedzieć i żeby o tym nie myśleć to zerknęłam w okno które było tuż po mojej prawej. Widok tak jak mówiłam miałam na nasze podwórze. W sumie nic ciekawego. Szary beton, wokół szare bloki, gdzieś w tle majaczyły się huśtawki które muszą pamiętać czasy świetności PRLu i to wszystko pokryte było cieniutką warstewką śniegu.

Była około dziesiątej rano, więc widoczność miałam dość dobrą,szczególnie że słońce świeciło, a niebo było przyjemnie niebieskie. Pomimo słońca nikt nie wychodził na zewnątrz bo było około minus osiem stopni.

Więc nie dziwcie się że wędrujący samotnie chłopak przykuł moją uwagę. Jego chód nie był zresztą ani płynny ani typowy. Zdecydowanie jego mięśnie były sztywne i chodził szurając nogami o podłoże, kiwając się na boki. No tak! Przecież ten chłopak też ma MPD! „Swoich” umiem poznać z daleka! Oczywiście czasami i w tym zgadywaniu zdarzały mi się pomyłki, bo przecież nie tylko MPD wywołuję spastykę czy kaczy chód. Jednak tutaj byłam pewna. Niestety nie mogłam oszacować jego wieku bo był zwrócony do mnie tyłem. Wiem tylko że był ubrany w grubą kurtkę a spod czapki wystawały jasne kosmyki, chyba blond. Byłam tak ciekawa że aż zagadnęłam Laurę:

- Ej, wiesz kto to?

Nastolatka szybko podeszła do okna.

- Kto? Aaa, on! To syn tych Ukraińców co się niedawno przenieśli. Pani Maliniak mówi że to student, bo przyjeżdża po niego jakiś bus. Mówiła też że on kuleje dlatego że został postrzelony podczas tej wojny w Donbasie.

Na tą drugą informację dosłownie machnęłam ręką. Pani Maliniak to nasza sąsiadka. Typowa starsza pani która czego się nie dowie poprzez swoje wścibstwo to sobie dośpiewa.

- A wiesz jak ma na imię?

- A czemu co cię tak ciekawi? - Laura była zaciekawiona, jednak gdy nie odpowiedziałam, kontynuowała. – Kostantyn… nie, Kostia! Nazwiska nie znam.

- Dzięki – odparłam niczego więcej nie tłumacząc. I sądząc po minie „siostry”to trochę się obraziła za to że nie poplotkujemy na temat tajemniczego Kostii.

Potem próbowałam go szukać na fejsie i na insta na podstawie imienia i miasta, ale nic nie znalazłam. Może nie ma social mediów, ewentualnie ma ukryte czy też wpisane swoje dane po ukraińsku czy rosyjsku. Troszkę szkoda, ale spróbuję jeszcze raz.

 

Jeśli chcecie wiedzieć co teraz robię to mogę wam powiedzieć że farbuję włosy. Na miodowy blond. Zawsze chciałam spróbować tego koloru, szczególnie że w dzieciństwie miałam taki naturalny kolor włosów. Chciałam szamponetkę, ale niestety nie było i mama kupiła normalną farbę, przez parę dni się boczyłam, ale w końcu zdecydowałam się na koloryzacje. Trzymajcie kciuki by wyszło! Mam nadzieję tylko że mnie to nie postarzy i że będzie się fajnie kontrastować z ciemną zielenią mych ślepi. Na polecenie mamy Laura też mi kupiła dwa zestawy sushi z Biedry, ale potem zjem. Dobra,opowiem wam teraz o naszej Wigilii.

 

Daniel wraz ze swoją rodziną przybyli do nas około szesnastej. Przez cały ranek stresowałam się tym że siądę do stołu z bratem dla którego jestem obcą osobą. Jednak przeszło mi kiedy wszedł do mieszkania tak pretensjonalnie rozglądając się na boki, jakby wszystko oceniał i to niezbyt pozytywnie. Jednak się nie odezwał. Niezły burak z niego.

On i jego żona Sylwia byli zwykłą parą studenciaków którzy mieszkali sobie w akademiku i tam ich miłość kwitła. Jednak do czasu gdy Sylwia – wrażliwa, cicha dziewczyna zaszła w ciąże. Jej rodzice jako zatwardziali katolicy zarządzili o szybkim ślubie i o tym że młodzi zamieszkają u nich. Miejsca i hajsu mają sporo jako właściciele willi oraz największej w tym mieście hurtowni papierniczej. Daniel dostał prace w firmie teścia a po ciąży i Sylwia zaczęła tam pomagać. I tak już zostało. Dzisiaj Nela ma już pięć lat. Właściwie to moja bratanica ma na imię Aniela po naszej babci od strony mamy. Jednak pełna wersja imienia oraz zdrobnienie Anielka tak mocno przylgnęło do babci że aż nam wszystkim było dziwnie mówiąc tak do małej dziewczynki. Wtedy Sylwia wymyśliła że do małej można mówić Nela i to się przyjęło. Dzisiaj Nela jest rozbrykaną blondyneczką która nie usiedzi w jednym miejscu.

Wtedy też tak było:

- Prezenty, ja chcę prezenty!

- Neluś wpierw musimy zjeść kolacje – Sylwia z łagodnością przyklęknęła przy małej i pogładziła jej policzek.

Udaliśmy się do salonu gdzie przy oknie stała choinka cała zdobiona w biało-czerwone bombki i białe lampki. Drzewko udekorowałam ja (dół) i Laura (góra). Nastąpiło też przemeblowanie. O ile zawsze wysoka ława stoi pomiędzy fotelami to teraz tkwiła wzdłuż wersalki czekając na gości. Fotele ustawiono obok kanapy jakby zabrakło miejsca. Przyciągnięto też krzesło na kółkach od biurka Laury. Ławę okrywał biały, plastikowy obrus, który nosił wyblakłe ślady plam po barszczu. W tle ze starej wieży leciały kolędy Braci Golec (zwanymi przeze mnie w myślach Braćmi Pierdolec)

Przeszło mi przez myśl że w naszym domu Wigilia była jakaś fajniejsza, bo odbywała się w jadalni i to przy mocnym drewnianym stole a nie przy jakiejś ławie ze sklejki. Już nawet przetrwałabym siedzenie na krześle...

Nasi goście pochwalili wystrój mieszkania,bo byli u nas pierwszy raz. Jednak zachwyty nie wyglądały na zbyt szczere, szczególnie ze strony Daniela. Każdemu życzyłam jakieś generyczne banały. Było to przeciwieństwo moich internetowych życzeń do Pawła czy Ady które z kolei napisałam prosto z serca. Oni zresztą odpowiedzieli mi podobnymi.

A co do rodzinki to oprócz życzeń zdrowia od Laury i Tadeusza, Sylwii i Neli to dostałam też życzenia determinacji życiowej od Daniela oraz małżeństwa od mamy. Na te drugie śmiesznie się skrzywiłam, przynajmniej według Sylwii.

Jestem przyzwyczajona że przy rodzinnym stole raczej nikt się do mnie nie odzywa. W sumie nie wiem za bardzo co mogłabym powiedzieć. No i ciągle analizowałam w głowie życzenia Daniela. Byłam wtedy pewna, że ma mnie za totalne zero. Jednak zadał on Tadeuszowi pytanie którego ja odwagi nie miałam:

- Panie Tadeuszu, w sumie dlaczego nie wprowadził się pan do mamy? Mielibyście więcej miejsca.

- To mężczyzna ma zapewnić partnerce i dzieciom byt – niby był strasznie oficjalny, ale można było wyczuć, że jest urażony. Dla niego tradycyjne wartości to podstawa. - Poza tym Laura miałaby strasznie daleko do szkoły.

I wtedy zerknęłam na Laurę, po raz pierwszy tego wieczora. Wpatrywała się w Daniela gdy ten nie patrzył, czerwona jak piwonia. Jęknęłam w duchu. O nie, jeszcze opery mydlanej mi tu brak! Jednak o wiele ważniejsze było dla mnie budowanie dobrego obrazu na mój temat w oczach brata. Nikt w końcu nie chce być uznawany za zero.

Zaczęłam więc nieśmiało:

- Daniel, to jedziecie zaraz na Wigilię do teściów tak?

Spojrzał na mnie jak na kosmitkę.

- No tak.

- A mają duży dom? – Zapytałam, bo nigdy do tej pory tam nie byłam. Mama była, ale ja nie.

- Całkiem spory. A jak działa nowa drukarka?

- Dobrze, dziękuję.

I tu zakończyliśmy, bo atmosfera zrobiła się delikatnie mówiąc zbyt drętwa. To wszystko było strasznie sztywne. Już nieznajomym to lepiej wychodzi! Klęłam w duchu raz na siebie że nie umiem utrzymać rozmowy a potem na Daniela że nie wykazuje zainteresowania. Miałam jednak nadzieję na pewien przełom,przełamanie tych lodów. Pomimo że w Pierwszy Dzień Świąt siedzieliśmy jak te kurczaki wszyscy w salonie w tym samym gronie to słowem się do mnie nie odezwał. A może to ja powinnam bardziej się starać? Sama nie wiem...

Co do tej Wigilii to szybko się na szczęście skończyła bo nie dość że śpieszyli się do teściów to Nela jeszcze nalegała na otwarcie prezentów. Pozwólcie że opiszę wam tylko to co dostałam, bo gdybym wymieniała wszystkie to by za długo było.

To tak: Od Daniela, Sylwii i Neli dostałam świąteczny sweter. Czerwony, z wydzierganą choinką. Od mamy natomiast otrzymałam książkę „Wichrowe Wzgórza” bo od jakiegoś czasu rodzicielka chce mnie zarazić swoją miłością do klasycznych romansideł. Od Tadka i Laury dostałam moją ulubioną część Jeżycjady czyli powieść „Noelka” Dobrze że zapytali mnie jaką książkę chcę, to mogłam sobie wybrać tytuł. Elka, główna postać jest w swoim samolubstwie i egocentryzmie taka prawdziwa i bliska! Nie to co papierowe Aga czy Dorota z najnowszych części... Książka oczywiście przeczytana. A za „Wichrowe Wzgórza” zabiorę się od jutra.

 

No to skończyłam na dzisiaj! Sushi zjedzone a kolor się niestety nie przyjął,trudno.

Mam nadzieję że nie zostanę porwana do salonu na Sywka z Polsatem. Laura już wyszła do koleżanki z naprzeciwka a ja piszę sobie w ciemności, a wszystko oświecają tylko lampki choinkowe. Klimatycznie.

Szczęśliwego Nowego Roku!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Patriota 01.01.2022
    Jestem po lekturze wszystkich części, łącznie z prologiem i pod wrażeniem jak ciekawie to wszystko opisujesz, że prawie chciałoby się być na Twoim miejscu. Trochę współczuję tej całej przeprowadzki i przede wszystkim pogorszenia warunków lokalowych. To chyba jedna z głupszych decyzji Twojej mamy. Zamienić dom z ogródkiem na mieszkanie w bloku, to ostatnie o czym można marzyć. To w sumie ciekawe czemu nie przekonała nowego partnera do przeprowadzki do was. A mieszkanie mógłby przecież wynajmować i byłby dodatkowy dochód.
  • LittleDiana 01.01.2022
    Akurat przeprowadzka jest wątkiem fikcyjnym, ale dziękuję :)
  • Patriota 01.01.2022
    LittleDiana ojej, to całkiem zmienia postać rzeczy. Byłem przekonany, że to wszystko co opisujesz to fakty. Czyli w rzeczywistości nie musiałaś przechodzić tego całego koszmaru w związku z zachciewajkami Twojej mamy. Odetchnąłem nieco.
  • LittleDiana 01.01.2022
    Patriota jednak uznam to za komplement, bo chyba dobrze mi się udało to oddać :)
  • Patriota 01.01.2022
    I to doskonale Ci się udało Diano. Bo jak czytałem jeszcze Twoje wcześniejsze teksty, ze starej serii, to byłem przekonany, że to wszystko prawda. I pewnie tak było, ale pewnie w nowej wersji postanowiłaś nieco urozmaicić fabułę, co się zresztą znakomicie udało.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania