Poprzednie częściDalia w Krainie Rzeczywistości

Dalia w Krainie Rzeczywistości - Rozdział Szósty.

No i znowu jestem chora. W sumie to już od poprzedniej środy moja zaleczona grypa wróciła z pełną mocą a nawet bardziej. Musiałam z tego powodu wcześniej wrócić do domu. Nie żałuję jednak, bo nie było czego jak mam być z wami tak całkowicie szczera. Z jednej strony chciałabym wam o tym wszystkim opowiedzieć, a z drugiej strony boję się pozwu sądowego. No ale nie mam tu takich zasięgów by to chyba do nich trafiło. Zacznijmy od początku bo tam się znajdzie jednak parę plusów. Szkoda, że nie dotyczą one ćwiczeń, ale jednak są. Pierwszy: nie trzeba było zrywać się o piątej rano by wyjechać na turnus. Wyjechaliśmy około trzynastej. Po raz pierwszy to Tadeusz nas zawiózł swoim trzydziestoletnim BMW którym się szczyci i nazywa zabytkiem. Niestety droga trwała tyle ile byśmy jechali do Poznania bo zabytek miał swoje kaprysy. A to wycieraczki padły, a to trzeba było tankować gaz więcej razy niż się przypuszczało i ojczym wtedy już całkowicie zapalił nienawiścią do inflacji i partii rządzącej. Przez całą resztę drogi gadał tylko o tym jak Kaczyński chce nas sprzedać ruskim i że to się niedługo stanie. No i jeszcze nie wspomniałam o jednej niedogodności na początku. Ten samochód nie ma tylnych drzwi, więc żeby usiąść z tyłu to musiałam wchodzić przez przednie ze złożonym siedzeniem. Wymagało to ode mnie trochę akrobatyki ale w końcu się udało. Podobnie było z wysiadaniem, ale ostatecznie też dałam radę. Jednak to nie był koniec naszych wpadek. Ogrzewanie w aucie padło, trzeba było iść do Biedry by kupić dla mnie ciepły koc i jakieś cukierki do ssania.

 

Kiedy jednak dojechaliśmy do ośrodka to na samym początku byliśmy dość pozytywnie zaskoczeni. Budynek pomimo że niewielki to urządzony całkiem gustownie. Była też winda czyli coś czego w moim ośrodku nie ma. Pokój trafił nam się przestronny i gustowny, ściany kremowe, łóżka, szafki i stół na którym był telewizor były zrobione z lekkiego, jasnego drewna. Panele były w tym samym kolorze i były śliskie jak nie wiem co. Łazienka chociaż mała to dostosowana oraz z szafkami. Mama była zachwycona i jedynie zbyt płaskie poduszki ją zniechęciły. Ja już widziałam niedogodności w grafiku na pierwszy dzień. Zdziwiło mnie że nie ma tam terapeuty prowadzącego, czyli takiego który ma z pacjentem główne zajęcia, wie na jego temat najwięcej i w razie potrzeby pokieruje pozostałymi, tu takiego nie ma. Pierwszego dnia miałam dwa razy te główne zajęcia na sali, każde z inną terapeutką a do tego trzy razy rozciąganie. Zrzuciłam to na krab pierwszego dnia, że muszą mnie porozciągać zanim zaczną ćwiczyć. Wszystko poprzedzało badanie lekarskie. Weszłam do gabinetu a tam ujrzałam sobowtóra wokalisty zespołu Wilki tylko że jeszcze brzydszego. Poprosiłam o brak basenu i zajęć z jazdy konnej z powodu niedawnego przeziębienia a on stwierdził że i tak by mi nie dał bo mi to niepotrzebne! Pływam na każdym turnusie w moim ośrodku, no ale mniejsza. Pozginał mi nóżki i rączki, sprawdził czy umiem ścisnąć mocno dłonie i zobaczył moje plecy. Na koniec powiedział że dostanę dużo ćwiczeń fizycznych, masaży, rozciągania i terapii ręki. Brzmiało całkiem obiecująco, ale zaraz zobaczycie co z tego wyszło. No to na pierwsze zajęcia poszłam na salę gdzie było pełno innych dzieci i to od początku mi przeszkadzało, ale przecież nie mogłam marudzić na pierwszych zajęciach. No i nie było na nich nic odkrywczego. Zdziwiłam się, że terapeutka nie zapytała nawet co umiem a czego nie. Nie chciała nawet zobaczyć kartki z mojego ośrodka na której jest napisane nad czym pracuję i jakimi metodami. Dawała mi w miarę proste ćwiczenia, być może nawet za proste, ale znowu zwaliłam to na krab pierwszego dnia. Jednak następne zajęcia chyba były jeszcze gorsze. Znowu totalny brak zainteresowania moimi umiejętnościami. Położyła mnie na materacu i nałożyła ciężarki z rzepami na ręce i kazała mi je podnosić do góry a potem opuszczać w dół. Sama fizjo nawet nie patrzyła czy dobrze robię tylko gapiła się w telefon oraz zjadliwie dyskutowała z innymi terapeutami jakie to dzieciaki niewdzięczne bo nie chcą wykonywać poleceń na już. A może by tak dziecko zrozumieć, zachęcić? A po co!

 

Pożaliłam się Adzie już pierwszego dnia. Dostarczyłam jej dokładny opis ćwiczeń. Dało się wyczuć że to jej nie pasuje, ale jak sama stwierdziła to był dopiero pierwszy dzień, więc trudno cokolwiek stwierdzić. Wieczorem dostałam plan zajęć. Oczywiście nadal nie było żadnego terapeuty prowadzącego, ale nie przygotowałam się że każdego dnia do każdej terapii będzie ktoś inny! Jasne, po grafiku było widać, że będą się powtarzać bo nie pracuje ich tam miliard, ale to i tak był problem. W każdym innym ośrodku jak masz rozciąganie czy chodzenie z panem XYZ to tak już masz do końca turnusu by mieć ciągłość i jakiś cel terapii. A tu czułam się jakby każdego dnia był pierwszy dzień turnusu, bo tak się ciągle zmieniali, trudno było ustalić jakikolwiek cel. W dodatku nie dostałam zajęć na czucie i równowagę czyli Integracji Sensorycznej. Niestety nie było też chodzenia bo tutaj mają jakieś dziwne myślenie bo czas rehabilitacji to według nich to czas na ćwiczenia na materacu. (w dodatku miękkim a z mojego doświadczenia na takich ćwiczyć się nie powinno, bo... są na to zbyt miękkie) Zwykle miałam po prostu robić podstawowe ćwiczenia typu unoszenie bioder do góry przy zgiętych nogach co już umiem od lat dziecięcych, stać w czworakach z oporem czy chodząc na tych nieszczęsnych czworakach w tą i z powrotem z wałkiem pod brzuchem, też czysta łatwizna. Ewentualnie było jeszcze rozciąganie gumy w rękach to jest też coś co znam z NFZ i nigdy mi to nic nie dało. A kiedy dostałam coś trudniejszego typu klęczenie na jednym kolanie to ogólnie było zdziwienie że trzeba mi do tego jakiejkolwiek asekuracji, bo przecież wtedy nie mogliby gadać między sobą! No i na przykład z mojego klęczenia na jednym kolanie wyszły nici bo nie miałam się o kogo oprzeć, albo kogoś kto chociażby przytrzymał kolano bo sama nie jestem w stanie go jeszcze kontrolować a leci za bardzo do środka co owocuje upadkiem a tu nic,zero pomocy. Raz też spadłam z piłki bo fizjo nie patrzył i po prostu walnęłam łokciem o parkiet. Nikt tym się nie przejął. Nikt też nie patrzył czy wykonuję dane ćwiczenie dobrze czy źle. Narzekanie na dzieci było na porządku dziennym. Tak jak teksty typu:

 

- Zmarnowałeś mi całe zajęcia!

 

Oczywiście nikt nie pomyślał że dla danego dziecka ćwiczenie może być za trudne czy coś. Chodzenia natomiast nie było bo tam uznają tylko ćwiczenia w kombinezonach, a ja tych zajęć nie miałam. Chodziłam kiedyś w takich, miałam nawet na własność i o ile możesz chodzić sobie w czymś takim parę lat i super chodzisz prosto bo cię trzymają linki to po zdjęciu kombinezonu wracasz do punktu zero więc to bezsens. Terapia ręki niestety nie polegała na ćwiczeniach rąk tylko kolorowaniu i wycinaniu czy graniu na kompie w gry edukacyjne. Potem zamieniłam to na więcej ćwiczeń na sali.

 

Ada, której z dnia na dzień relacjonowałam wszystko była coraz bardziej przerażona. Stwierdziła, że powinnam domagać się chodzenia i tłumaczyć im takie podstawy że nie do końca czuję moje ciało, więc kiedy chcą bym ruszyła prawym kolanem gdy nie mam do niego dostępu wzrokiem to niech mi fizjo dotknie te kolano bym wiedziała gdzie je mam. Tłumaczyłam spokojnym i cichym głosem. Tylko jedna terapeutka przyznała mi racje i zaczęła stosować te metody.

 

W drugim tygodniu mama w końcu już wkurzona tym wszystkim dobrała mi więcej zajęć. W tym raz miałam mieć zajęcia na bieżni, ale z racji tego, że bieżnia nie posiada poręczy to zrobiłyśmy sobie z fizjo po prostu chodzenie i nie było aż tak źle, oprócz tego że trochę nieumiejętnie mnie trzymała i wykazywała zdziwienie że nie umiem wchodzić po schodach tyłem.

 

Zdziwienie też wykazywali pozostali terapeuci gdy okazywało się że nie umiem robić fikołka do tyłu (serio o to pytali!) czy że nie podniosę piłki stopami. Dopiero gdy odmówiłam to sprawdzili moją ruchomość stóp i okazała się zbyt mała na chwytanie piłki z ziemi.

 

Wkurzał mnie jeden terapeuta, nie miałam z nim zajęć ale widzieliśmy się często i jakimś cudem wiedział do jakiego ośrodka zazwyczaj jeżdżę. I nasz dialog zawsze wyglądał mniej więcej tak:

 

- Który ośrodek wolisz, ten w Poznaniu czy nasz? Który lepszy?

 

- Wasz jest po prostu inny.. - Odpowiedziałam, bo nie chciałam robić sobie pod górkę póki tam byłam bo wyznaję zasadę „Nie sra się tam gdzie się je”

 

- Ale pozytywnie inny czy negatywnie inny? - dopytywał

 

- Po prostu inny…

 

I tak nie dawał mi spokoju aż do końca mojego pobytu. Miałam mieć z nim zajęcia w ostatni piątek, ale na szczęście los mi tego oszczędził.

 

W drugim tygodniu udało mi się wyprosić osobną salę zwaną izolatką. Dało mi to możliwość większego skupienia się, chociaż poziom zajęć nadal był tak samo żenująco niski.

 

Dostałam jeszcze propozycję od kobiety która najbardziej darła się na najmłodszych. Otóż ta kobieta na drugim etacie pracuje w projekcie który organizuje półroczne turnusy na NFZ, niestety tam rehabilitacja odgrywa mniejszą rolę, bardziej szukają ci zawodu i dają zajęcia z psychologiem, przynajmniej to wynika z ulotek które dostałam. Nie wiem jeszcze co o tym myśleć... Mojego pozytywnego wrażenia nie zrobiła ta kobieta sama w sobie, bo pomimo ciągłych poprawek mówiła na mnie Daria i zwracała się we wszystkim do mojej mamy tak jakby mnie tam nie było!

 

Jedzenie też jakieś bez smaku, dlatego mama często zabierała się z innymi rodzicami na zakupy. Niestety w tym rejonie w Biedrach nie ma sushi, ale chociaż kupiła fajną książkę „Złoty Płatek Śniegu” i to chyba jedyny plus wyjazdu. No i to że brali mnie za sporo młodszą niż jestem.

 

Innych pozytywów nie stwierdzono, a o tym co się dzieje w domu nie chce mi się dzisiaj pisać.

 

Trzymajcie się!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Patriota 03.02.2022
    Rzęch Twojego ojczyma, z którego jest ... dumny, faktycznie zasługuje na szacun, aż dziwne, że mu dotychczas dowodu rejestracyjnego nie odebrali i że przechodzi coroczne przeglądy techniczne. Jego opis to zdecydowanie najjaśniejszy punkt tego rozdziału, bo nadaje się do ... kabaretu.
    Co do ośrodka, to faktycznie dno. Pewnie dyrektor bez polotu i nie umie ustawić personelu, żeby służył pacjentowi a nie wdawał się w pogaduszki ustne i netowe. Być może ktoś z nich nawet tutaj się udziela cały dzień, więc nie dziwota że do rehabilitacji nie mają zacięcia.
    Miałem kiedyś zapisane takie dwa tygodnie rehabilitacji, pierwszy tydzień był w porządku, bo zajmowała się mną jedna terapeutka, która zwiększała stopniowo stopień trudności ćwiczeń fizycznych. W drugim natomiast jak popadnie, bo ta moja była na innej zmianie. Doszło do tego, że terapeuci pytali się jaki punkt programu teraz mam mieć, a na ćwiczeniach dawali mi ćwiczenia z początków. Doszło do tego, że z ostatniego dnia po prostu uciekłem i byli stratni, bo to była rehabilitacja płatna.
  • LittleDiana 03.02.2022
    Specjalnie wymyśliłam tęgo rzęcha by nie było tak dołująco :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania