Desperacja - rozdział I

Wstęp

 

W czasach, kiedy byłam jeszcze młoda i głupia oraz pisałam fiki bez ogłady, stworzyłam serię o pewnej dzielnej Mary Sue w uniwersum Dragonbolowo-startrekowo-gwiezdnowojnowo-różnym. Jak to jednak w moim przypadku, jeden fanfik mi nie wystarczył, więc stworzyłam sequele, side stories i inne takie. Po przeszło dziesięciu latach coś mi strzeliło do głowy, żeby sobie te stare fiki odświeżyć. Były napisane tak koślawo, że miałam niezły ubaw przy czytaniu. Ale doszłam do wniosku, że w sumie sam pomysł nawet miał potencjał i może warto byłoby go jeszcze wykorzystać. I tym sposobem w roku 2013 powstał remake mojego fika z przed przeszło 10 lat. A teraz prezentuję go wam.

 

ostrzeżenia: przemoc, wulgarny język i inne nieprzyjemności

 

Rozdział I

 

Nicość. Jak wyglądała nicość? Jak czarna otchłań bez dna, bez czasu, grawitacji i światła? Czy nicość w ogóle mogła wyglądać? Czy dało się ją opisać, wyobrazić, zobaczyć? Miało to jakiekolwiek znaczenie? Nicość po prostu nadeszła. Nie wiadomo skąd i czemu, a gdy zaczęła ustępować, pojawiły się uczucia, obrazy, zapach. Pojawiały się zmysły, jeden po drugim. Najpierw oślepiające światło, potem niebywale silnie, wzbierające nudności, a jeszcze później torsje. Sekundę później wyklarowały się kształty. Dłoń podpierająca trzęsące się ciało, kałuża wymiocin, a tuż obok pusta strzykawka. Kolejna, gwałtowna fala nudność nadeszła równie niespodziewanie, przez co kałuża się powiększyła. Przeszywające ciało skurcze przeplatające się z uczuciem odrętwienia nie poprawiały sytuacji.

Po kilku minutach zdołała usiąść i wziąć głęboki oddech. Dolegliwości ustępowały, a chłodny wiatr przyjemnie koił rozgrzane od wysiłku ciało. Otworzyła oczy i rozejrzała się, musiała jednak je szybko przymrużyć. Dwa słońca dawały dużo światła, nawet trochę za dużo. Gdy jej wzrok trochę się przyzwyczaił do tutejszych warunków, zdołała zauważyć, że znajduje się na jakiejś równinie. Krajobraz nie prezentował sobą niczego szczególnie ciekawego. Skały, trochę pożółkłych, wysuszonych krzaków i goła ziemia. Jednak to, gdzie teraz przebywała nie stanowiło jej głównego obiektu zainteresowania. Bardziej zaintrygowały ją napisy, który pokrywały jej przedramiona. Dopiero teraz je zauważyła.

Nie zostaw po sobie żadnych śladów. Staraj się nie zwracać na siebie uwagi. Nikomu nie ufaj. Udaj się na Omis i tam już zostań. I nigdy nie próbuj sobie przypomnieć – przeczytała.

Czy ona to napisała? Czy wstrzyknęła sobie coś powodującego amnezję? Po co? I skąd się tu wzięła? Co to w ogóle było za miejsce? - Przez jej umysł przewijały się setki pytań. Była wystraszona i zagubiona. Początkowo zastanawiała się nawet, czy nie ma omamów, czy to nie jest sen. Najbardziej przerażał ją fakt, że niczego nie pamięta, nawet własnego imienia. Pamiętała tylko torsje i widok strzykawki, ale wszystko, co miało miejsce wcześniej, było jak czarna dziura, jak nicość, jak próżnia. Jedyny punkt zaczepienia – wskazówki wypisane na ręce, nie mówiły jej praktycznie nic. Nie odpowiadały na żadne pytania, nie tłumaczyły, czemu się tu znalazła, kim jest, czy jaki ma cel. Sugerowały tylko, że może grozić jej jakieś niebezpieczeństwo, skoro ma nie zwracać na siebie uwagi i nie ufać nikomu. Nie zwracać na siebie uwagi, kiedy nic nie pamięta. Wspaniale.

W końcu wzięła się w garść. Siedzenie bezczynnie na pustkowiu i zachodzenie w głowę, co się stało bez wątpienia w żaden sposób nie poprawiłoby jej sytuacji. Chwyciła za plecak, który przy sobie znalazła i wysypała z niego całą zawartość. Nie było w nim zbyt wiele. Kurtka, okulary przeciwsłoneczne, butelka wody, pieniądze i paszport. Zainteresował ją najbardziej ze wszystkiego. Była to przezroczysta płytka z danymi osobowymi i zdjęciem. Nie pamiętała własnej twarzy, ale od razu domyśliła się, że przedstawia właśnie ją, głównie przez włosy. Były brązowe, równo przycięte na długości karku, z grzywką. Czyli właśnie takie jak jej zgodnie z oględzinami, których dokonała.

Adlin Nollan – przeczytała. Czyżby tak właśnie się nazywała? Nie miała żadnej gwarancji, że to jej prawdziwe imię. - Oczy niebieskie, wzrost średni, znaków szczególnych brak, narodowość kalsedońska. - Niewiele jej to mówiło, ale zawsze coś.

W plecaku znalazła coś jeszcze. Bilet w jedną stronę na Omis. Właśnie tam miała się udać, choć czemu akurat tam, tego widzieć nie mogła. Na bilecie figurowała data i godzina, ale to także nic jej nie mówiło. Mogło to być dzisiaj, jutro, a równie dobrze za miesiąc.

Musiała wreszcie się stąd ruszyć. Spakowała więc rzeczy i ubrała kurtkę, a strzykawkę i fiolki zakopała. Napiła się łyka wody, by wreszcie pozbyć się posmaku wymiocin, po czym zdała sobie sprawę, że nawet nie wie, w którą stronę iść. Westchnęła więc, założyła okulary i poszła przed siebie. Okazało się, że dobrze zrobiła, bo gdy uszła parę kroków, dotarła na krawędź wysokiego urwiska, a gdy spojrzała w dół, zdała sobie sprawę, że znajduje się tam miasto.

 

Teraz była Adlin. Powtarzała sobie to imię w głowie wiele razy, by się do niego przyzwyczaić. Było jej ciężko, bo tak naprawdę przyzwyczajać musiała się do wszystkiego. Miała nadzieję, że gdy już dotrze na miejsce, znajdzie odpowiedzi. A póki co musiała przetrwać. Przetrwać bez tożsamości w mieście, którego nie zna, tak naprawdę też bez celu, bo co na dobrą sprawę nim było? Czy cel w ogóle istniał? Cały czas o tym myślała. Snuła teorie i układała w głowie wszystkie możliwe scenariusze. Mogła być tajnym agentem, który się ukrywał, uciekinierem, albo zwykłą osobą, która widziała za dużo. Brała nawet pod uwagę możliwość, że jest częścią jakiegoś eksperymentu. Jednak jej domniemania w żaden sposób nie poprawiały sytuacji, a tylko powodowały niepotrzebny zamęt. Starała się choć na chwilę przestać o tym myśleć.

Miasto wyglądało na zadbane. Ulice były tu szerokie, za to budynki wysokie i wąskie. Na swojej drodze minęła wielu przechodniów, większość z nich przypominała zwykłych ludzi, ale zdarzali się też przedstawiciele innych ras. Jakiś chłopak wręczył jej ulotkę. Zerknęła na nią. Terapia gniewu – tak, bez wątpienia właśnie tego teraz potrzebowała. Przydałoby się raczej coś w rodzaju: „odpowiadamy na wszystkie pytania – czynne całą dobę”. W pobliżu nie było kosza na śmieci, więc schowała ulotkę do kieszeni i spojrzała na chłopaka.

- Gdzie tu można kupić plan miasta? - spytała.

- Za rogiem jest kiosk. - Wskazał.

Podziękowała i poszła zaopatrzyć się w plan oraz gazetę. Miała nadzieję, że może chociaż dowie się z niej jaka jest data. Usiadła więc na ławce i przejrzała zakupione artykuły. Wszystko wskazywało na to, że lot ma jutro, a to znaczyło, że do tego czasu musiała znaleźć sobie jakiś nocleg. Z gazety wynikało, że miasto nazywa się Redrein, ale to akurat wiele jej nie mówiło. Dokładniejszą lekturę wolała sobie zostawić na później. W pierwszej kolejności należało zająć się sprawami najważniejszymi.

Na razie nie musiała martwić się o pieniądze. Bez problemu załatwiła sobie pokój w hotelu, kupiła trochę zapasowych ubrań. Naprawdę potrzebowała odpoczynku. Była zmęczona fizycznie i psychicznie, i choć z tym pierwszym mogła się uporać, w obecnej chwili pozostawało jej jedynie cierpieć w samotności, ewentualnie próbować czymś się zająć. Prysznic trochę pomógł. Wytarła włosy ręcznikiem, spojrzała w lustro i dopiero teraz mogła w pełni się sobie przyjrzeć. Rzeczywiście, przypominała kobietę ze zdjęcia w paszporcie. Jej niebieskie oczy zdawały się puste, jakby kompletnie się wypaliła. Miała spiczaste uszy, co ją zaintrygowała. Mogło to oznaczać vulcańskie lub romulańskie geny, ale w jej żyłach bez wątpienia płynęła czerwona krew, biorąc pod uwagę odcień jej skóry. Wolała nie spinać włosów i ukryć ten szczegół. Takich krzyżówek za pewne wiele w kosmosie nie było i mogło to zwrócić niepotrzebną uwagę, której miała unikać.

Ubrała szlafrok i usiadła na kanapie. Westchnęła głęboko, bolejąc nad swym fatalnym położeniem. Gdyby tak po prostu mogła się obudzić i odkryć, że wszystko było tylko złym snem – jakże cudownie by się czuła. Zamknęła na chwilę oczy i miała nadzieję, ze jak je otworzy, to wszystko wróci do normalności, ale niestety nic się nie zmieniło. Za to zauważyła wbudowany w ścianę ekran. Przynajmniej miała teraz telewizjo-komputer, więc mogła chociaż się czegoś dowiedzieć. Raczej nie o sobie, ale przynajmniej o otoczeniu.

- Komputer – powiedziała, uruchamiając komendą urządzenie. - Podaj obecną lokalizację.

Na ekranie pojawiła się mapa gwiazdozbiorów, ale Adlin tylko na nią zerknęła, po czym się położyła. Wolała słuchać.

- Konstelacja 41b, system gwiezdny Cayen, planeta Kalsedonia, miasto Redrein, hotel Podniebny, dziewiętnaste piętro.

Zaczynało jej coś świtać, ale wolała się upewnić, czy dobrze kojarzy fakty.

- Podstawowe informacje o systemie Cayen – wydała komendę.

- System Cayen składa się z dwóch gwiazd, siedmiu planet i dwustu trzydziestu jeden naturalnych satelitów. Dwie planety są zamieszkałe: Kalsedonia i Metamorfis. Kalsedonia - druga od słońc, rasa dominująca: człowiekoidy. Metamorfis: trzecia od słoń, rasa dominująca: changellingi. Jest to rasa uchodząca za najsilniejszą w galaktyce, jednak z bardzo niewielką populacją. Kalsedonia i Metamorfis trwają w sojuszu od...

- Wystarczy. Podaj odległość z Kalsedoni do Omis – poleciła Adlin.

- Odległość między Kalsedonią a Omis wynosi 1112 lat świetlnych.

To bardzo daleko. Taka podróż musi trwać przynajmniej rok. Bez wątpienia pokonuje się drogę w stanie hibernacji – pomyślała.

- Komputer, jaką planetą jest Omis?

- Niegdyś planeta typu oceanicznego. Obecnie znajduje się na niej jedna wyspa o powierzchni 100233 kilometrów kwadratowych zamieszkana przez społeczeństwo rolnicze. Ze względu na odpowiedni klimat i bogatą glebę, uprawia się tam...

Adlin słuchała z zamkniętymi oczami, jednocześnie zastanawiając się, po co miałaby lecieć w tak odległe miejsce. Czemu akurat ta planeta? Co było w niej takiego szczególnego? Wszystko wskazywało na to, że to zapadła prowincja, którą rzadko kiedy ktoś odwiedza. Rzadko kiedy... Czyżby idealne miejsce na kryjówkę?

- Komputer, włącz telewizję.

- Proszę podać kanał.

- Pierwszy z brzegu.

Tak naprawdę nie miała ochoty na żadne programy. Nie miała na nic ochoty. Ale cisza ją przerażała, chciała żeby coś ją wypełniało, żeby działo się coś, co choć na chwilę pomoże jej uwolnić się od tych uporczywych myśli. Marzyła o poczuciu normalności i bezpieczeństwa.

- Panie profesorze, skąd pomysł na taką książkę? Był pan świadom kontrowersji, jakie może wzbudzić? - padło pytanie z ust telewizyjnej prezenterki.

Jakiś wywiad z podstarzałym pisarzem, czy naukowcem. Sama nie wiedziała, nie obchodziło jej to. Ale ważne, że coś mówiło, że nie było ciszy. Dziwne, ale to naprawdę trochę pomagało.

- Wiem, że wiele osób myśli podobnie, co ja, ale boi się o tym mówić. Badałem życie Saiyan przez ponad dwadzieścia lat i zapewniam, że gdyby nie ta katastrofa, to mogliby być dla nas nie lada zagrożeniem.

Adlin otworzyła lodówkę i przejrzała zawartość. Dobrze, że w tym hotelu dbali o to, by klientowi niczego nie brakowało. Na razie jednak nie miała apetytu i nic dziwnego. Wyjęła tylko butelkę wody i napiła się. Miała delikatnie słonawy posmak, ale w gruncie rzeczy smakowała dobrze.

- Ale nazywanie tej tragedii wybawieniem, to chyba lekka przesada, nie uważa pan?

Przez chwilę Adlin patrzyła w ekran, ale niewiele do niej docierało. Wciąż przeżywała psychiczne katusze i nic nie pomagało. Może powinna była napić się czegoś mocniejszego? Jeszcze raz otworzyła lodówkę i znalazła w środku butelkę piwa romulańskiego. Napiła się łyka i po jej ciele od razu rozlało się przyjemne ciepło.

- Odnoszą wrażenie, pani redaktor, że niezbyt uważnie czytała pani moją książkę. Wyraźnie tam opisałem, jaką rasą byli Saiyanie. I nie są to informacje wyssane z palca, ale poparte moimi wnikliwymi obserwacjami i doświadczeniami. Żyłem wśród tych istot, widziałem ich zwyczaje i podkreślam raz jeszcze: to zwierzęta. Walki plemion były tam na porządku dziennym. Mordowali się jak dzikusy, a potem zwycięskie plemię świętowało przy wielkim ognisku i działo się dosłownie wszystko. Parzyli się gdzie popadnie, a że nie było zbyt wielu kobiet i do tego najsilniejszy samiec nie dopuszczał nikogo do swoich partnerek, to akty sodomii były czymś całkowicie normalnym. Widziałem też przypadki kanibalizmu. To wszystko było odrażające i potworne. Najstraszniejsze jest to, że poprzez kontakt z innymi rasami Saiyanie uzyskali dostęp do technologii, a to bez wątpienia skończyłoby się bardzo nieprzyjemnie, gdyby nie ta katastrofa kosmiczna. Tak więc myślę, że mieliśmy sporo szczęścia.

Łyk piwa romulańskiego wystarczył, by Adlin nieco się rozluźniła. Otworzyła gazetę, bo właściwie sama nie wiedziała, czy lepiej słuchać, czy lepiej czytać. Wciąż było jej się ciężko skupić na czymkolwiek. Jedynie przeglądała strony i artykuły. Czasami tylko rzucała spojrzeniem na nagłówki, ale w zasadzie nie znalazła niczego, co mogłoby jej jakoś pomóc, albo ją zainteresować. Poza jedną, małą informacją: „Nowe miejsca pracy na Omis”. Przypadek?

 

Na ogromnym lotnisku panował gwar. Adlin podążała przed siebie wśród mieszanki języków i narodowości. Większość osób zdawała się być w pośpiechu, ale nie ona. Ona szła powoli, wpatrzona w podłogę. Jakby wciąż nie była przekonana, czy postępuje właściwie. Co miało ją czekać u kresu podróży? Czy było warto? Przez myśl jej nawet przeszło, czy nie zwrócić się do jakiegoś specjalisty, który pomógłby jej odzyskać pamięć. Ale nie zrobiła tego, bo się bała. Bała się prawdy, a jednocześnie jej pragnęła. Zastanawiała się też, czy nie wkracza w jakąś pułapkę. Może to nie ona wywołała u siebie amnezję, może ktoś kazał jej to zrobić. Kazał wypisać instrukcje na ręce. Ale po co? Po co zadawałby sobie tyle trudu? Nie, musiała zaufać instynktowi i zdrowemu rozsądkowi. Musiał istnieć powód, dla którego zrobiła to wszystko. Jeśli sama sobie dała wskazówki, to należało się ich trzymać. Inaczej nie miałyby żadnego sensu.

Dam radę – pomyślała i przyspieszyła kroku. Jeszcze trochę i będzie dobrze, czuła to. Do odlotu zostały aż dwie godziny, ale kolejka do odprawy była długa. Adlin pozostawało tylko stanąć, czekać i nie myśleć. Nie zadawać pytań, nie kwestionować, po prostu działać. Zamknęła więc oczy, wzięła głęboki wdech i wyobraziła sobie, jak cudownie będzie się stąd uwolnić. Może właśnie o to chodziło? O to, żeby się uwolnić. Spalić wszystkie mosty, zacząć od początku, nowe życie, nowa tożsamość. To miało sens, to naprawdę miało sens. Wciąż nie wiedziała przed czym tak naprawdę uciekała. Czy uciekała. Ale teraz to nie miało już znaczenia. Skoro chciała zapomnieć, może nie należało już do tego wracać.

- Uwaga, podróżni, informujemy, że wszystkie loty zostają wstrzymane do odwołania. Nie ma powodów do paniki. Za utrudnienia przepraszamy. Powtarzam, wszystkie loty zostają wstrzymane do odwołania.

Adlin nagle otworzyła oczy. Niosący się z głośników głos brutalnie przywrócił ją do rzeczywistości. Jak to odwołane? Tak po prostu? Co się dzieje?

Zaczęła czuć rosnący niepokój. Prawdopodobnie był to tylko przypadek, ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że wstrzymanie lotów ma z nią jakiś związek. Rozejrzała się dookoła i zauważyła, że nerwowa sytuacja udzieliła się wszystkim. Niektórzy stali z niedowierzaniem, inni przeklinali, jeszcze inni zasypywali personel pytaniami i dawali upust swoim frustracjom. Zdarzali się też tacy, którym panika zaczynała się udzielać. Potęgowało to tylko chaos. Zwiększyła się też ilość mundurowych patrolujących lotnisko. Adlin czuła, jak przechodzą ją dreszcze. Na razie nikt się nią nie interesował, nikt na nią zwracał uwagi, ale ona dalej nie mogła oprzeć się wrażeniu, że cała sytuacja ma z nią jakiś związek. Przełknęła ślinę, zacisnęła dłonie na uchwytach plecaka i oddaliła się. Teraz chciała stać się niewidzialna i po prostu stąd wyjść, ale ciekawość była na tyle silna, że podeszła jeszcze do grupki osób nerwowo wymieniających się uwagami. Może oni coś wiedzieli.

- Przepraszam... - wydusiła z siebie, ledwo słyszalnie. - Co się stało?

- Podobno kogoś szukają. Kogoś z Antyfriezeriańskiego Frontu Ludowego, zdaje się... Nie wiem dokładnie... Że jakiś spiskowiec, czy coś... Chcą go dorwać zanim zwieje z planety. Podobno nie ma zagrożenia terrorystycznego, ale wiadomo to?

Informacje, nawet takie z mało wiarygodnego źródła, przestraszyły Adlin jeszcze bardziej. To o nią chodziło? Jej szukali? Jeśli była spiskowcem, który próbował uciec, po co wymazywała sobie pamięć? Przecież to tylko utrudniłoby sprawę, chyba że... wiedziała o czymś, co nie mogło...

Nie, nie, nie... - myślała. To wszystko była bzdura. Jedna wielka bzdura. Chyba... Ale czemu akurat teraz...

Musiała stąd wyjść. Szła przed siebie, powoli, nie mogła inaczej. Gdyby zaczęła biec, od razu zwróciłaby na siebie uwagę. Ale było dobrze. Dookoła panoszyło się mnóstwo ludzi, w tym chaosie na pewno ciężko było ją zauważyć. Jeszcze tylko trochę. Już blisko. Zostało jej tylko kilka kroków.

Wejście było wręcz obstawione policją i ochroną. Sprawdzano każdego, kto próbował wyjść, ale nie miała wyjścia. Musiała to zrobić. Z duszą na ramieniu ruszyła przed siebie i poczuła się, jakby czas spowolnił. Każda sekunda trwała niewyobrażalnie długo. Do tego Adlin nie słyszała już wszechobecnego gwaru, a jedynie bicie swojego serca. Łup, łup, łup – jak oszalałe. Próbowała za wszelką cenę się uspokoić. Nie mogli wyczuć jej strachu, nawet jeśli wcale jej nie szukali. Tylko sprowadziłaby na siebie kłopoty.

Byli uzbrojeni, mieli detektory i wszyscy lustrowali ją wzrokiem. Zaś ona dalej szła, mając wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Uśmiechnęła się lekko, licząc na to, że zatuszuje w ten sposób swój strach. Nie była pewna, czy się udało.

- Mogę zobaczyć jakiś dowód tożsamości? - spytał funkcjonariusz.

Podała mu paszport, z trudem powstrzymując drżenie dłoni. Obejrzał go, przeskanowało i choć wszystko trwało zaledwie minutę, dla niej minęła godzina.

- Dziękuję.

Oddał jej dokument i puścił. Tak po prostu. Adlin odeszła parę kroków i nie wiedziała, czy się śmiać, czy zemdleć.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Szczur 27.02.2016
    I ciebie ochrzcił anonimek jedynką, witaj w klubie :) Ode mnie 5.
  • Vampircia 27.02.2016
    Uważaj, bo jeszcze nas posądzą o kółko wzajemnej adoracji:P
  • Szczur 27.02.2016
    To byłoby straszne i niedopuszczalne
  • Farfocel 28.02.2016
    Żeby nie był, Farfocel też się wypowie. Bo ma ten gest!
    Przyznam, że jeśli TO było marysuiste, to klasku-klask za wspaniały remake. Czytało się gładko, potknięć językowych nie zauważyłam, styl był naprawdę przyjemny. Fabuła ciekawi, nie mogę się doczekać kontynuacji. W ogóle, życzę duużo ciekawych pomysłów, doczekać się nie mogę czegoś równie wspaniałego (ach, jak ja uwielbiam takie walące po psychice klimaty ;)), jak walentynkowy special.

    Gdyby Farfocel miał konto na Opowych, to dałaby 5. A tak możesz się cieszyć jedynie z mentalnej piątki. Brzydki, brzydki Farfocel!
  • Vampircia 28.02.2016
    W zasadzie oceny na opowi są trochę jak punkty w Whose Line - nie mają znaczenia. Dziękuję ci, Farfoclu.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania