Poprzednie częściDrezyna - rozdział 1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Drezyna - rozdział 3

Wtem z jednego przedziałów wyszedł jakiś czarny kształt. Uniósł w górę jakiś lśniący przedmiot. I krzyknął.

- Panie, tchnieniem swoich ust odpędź złe duchy: rozkaż im, aby się stąd wyniosły, bo przybliżyło się Twoje Królestwo! - i machnął lśniącym przedmiotem w stronę zjawy, z niego zaś poleciało kilka kropel - Ave Maria, gratia plena; Dominus tecum: benedicta tu in mulieribus, et benedictus fructus ventris tui Jesus. Sancta Maria, Mater Dei, ora pro nobis peccatoribus, nunc et in hora mortis nostrae.     Amen. Ave Maria, gratia plena…

I machnął świetlistym przedmiotem jeszcze kilka razy. Nacisk zaś na pierś Potra zelżał, a potem architekt zwalił się na ziemię. Kiedy ból miną podniósł głowę i zobaczył kucającego obok siebie księdza. Miał czarne włosy i brodę. Jego oczy były bladoniebieskie i chłodne jak oczy rewolwerowca. Wyciągnął do niego rękę.

- Wszystko w porządku? Możesz wstać?

- Chyba tak. – odparł architekt.

Spróbował się podnieść. Całe ciało bolało go jak cholera, ale chyba kości i stawy były całe

- Nie wiem jak księdzu dziękować. – wysapał – Gdyby nie ksiądz byłoby po nas.

Gdy to powiedział przypomniał sobie o Kasi. Leżała tam gdzie upadła. Podbiegł do niej i odwrócił ją na plecy.

- Żyje! – krzyknął. Dziewczyna miała na czole wielkiego siniaka, ale oddychała – Musimy ją stąd zabrać. – powiedział.

- Ja ją wezmę. Ty idź pierwszy.

Ksiądz jednym ruchem podniósł dziewczynę jak piórko. Był bardzo wysoki i dobrze zbudowany. Jego ruchy i sposób mówienia przywodziły na myśl żołnierza. Ruszyli w stronę lokomotywy. Minęli drzwi do przedsionka, a następnie otworzyli hydrauliczne drzwi prowadzące do lokomotywy. Ich oczom ukazało się spore pomieszczenie z ławkami po bokach oraz niewielkimi stolikami przytwierdzonymi do ścian. Przy jednym z takich stolików siedział znany im siwy konduktor i jadł właśnie kanapki, popijając herbatą ze szklanki.

- Na miłość boską! Co się stało? – krzyknął widząc księdza wnoszącego dziewczynę.

- Dzisiaj rozhulali się na dobre. – powiedział ksiądz – Zupełnie jakby jechał tu jakiś członek „Drezyny”.

- Niech to szlag! – zaklął konduktor z kanapką w ustach – Jest tam ktoś jeszcze?

- Nikogo nie widziałem.

- To dobrze.

- Zaraz! – Piotr zwrócił się do konduktora – Wiedział pan o tych wszystkich upiorach i nic nam nie powiedział?

Konduktor sapnął głośno. Przeżuł co miał przeżuć, wytarł twarz lnianą chusteczką i cisnął ją na stół.

- Daj tą dziewczynę Krzysiek. Trzeba ją obejrzeć.

- Czy pan wie co myśmy przeszli? – ciągnął dalej Piotrek – Czy pan sobie kurwa zdaje sprawę z tego co tam jest? Słyszy mnie pan?

Wraz z księdzem konduktor położył dziewczynę na ławie i skierował się w stronę niewielkiej lodówki skąd wyjął lód.

- Słyszysz kurwa co do ciebie mówię? Ja cię kurwa zapodam na policję! Mam wpływowych przyjaciół! Zdechniesz w pierdlu!

- Skończyłeś Pan? – spytał konduktor przykładając lód do skroni dziewczyny – Żyjesz Pan i pana dziewczyna też. Będzie miała guza, ale to wszystko. Za chwile miniemy Czersk, potem jeszcze godzina i będą Chojnice. Tam przestaną się pojawiać. Tu jesteście bezpieczni. Do lokomotywy nie mają wstępu.

Piotrek patrzył na niego to na księdza osłupiały.

- Co tutaj do kurwy nędzy się dzieje? – spytał opuszczając ręce.

- Niech pan usiądzie. – zaproponował ksiądz.

Sam usiadł z drugiej strony obok konduktora.

- Chyba musimy panu opowiedzieć historię odcinka Czersk-Chojnice. – powiedział konduktor – Zanim zacznę chcę żeby pan wiedział że to co dzisiaj się stało nie dzieje się tutaj co noc. Coś w podobnej skali odbyło się tu ostatnio jakieś 10lat temu. Ale po kolei. To było w 1939r. dokładnie 23 czerwca. Nasi od dawna już wiedzieli że Niemcy szykują się do wojny. Od 32 mieli przecież Enigmę i prowadzili stały nasłuch niemieckich radiostacji. Wiedzieli więc że Niemcy planują przetransportować duży transport silników czołgowych z Prus do Niemiec. Trzeba podkreślić że granica z Prusami zaczynała się wtedy na Tczewie, zaś z Niemcami w Chojnicach. Odcinek którym dzisiaj Pan jedzie znajdował się w całości na terytorium II RP. Właśnie tymi torami miały przejechać 22 wagony pełne silników do Panter. Miało odbyć się to w nocy z 22 na 23 czerwca. Skład miał nosić klauzulę przesyłki dyplomatycznej, dlatego nie można było go zatrzymywać na granicach. Polacy oczywiście wiedzieli o tym transporcie i postanowili działać. Nie mogli jawnie sabotować jego podróży, gdyż oznaczałoby to incydent dyplomatyczny. Ale gdyby zdarzył się wypadek? Pociągi wypadały z torów tak samo wtedy jak i dzisiaj. Zorganizowano więc tajną operację o kryptonimie „Drezyna”, którą dowodził major Maksymilian Gorczycki. Miała ona za zadanie wykolejenie…

- Co Pan powiedział? – spytał Piotrek.

- Że chcieli wykoleić…

- Nie! Wcześniej!

- Że akcją kierował major Gorczycki.

- Maksymilian Gorczycki?

- Tak.

Piotrek pobladł na twarzy.

- Mój pradziadek nazywał się Maksymilian Gorczycki i był majorem.

- Stacjonował może w Bydgoszczy?

- Tak.

- A więc mamy nasz odgromnik. – skwitował ksiądz.

- Co takiego?

- Wszystko w swoim czasie. – uciął konduktor – „Drezyna” miała wykoleić transport z silnikami, ale tego nie zrobiła. – Piotrek poczuł jak jakaś niewidzialna pięść, ściska mu żołądek od środka. Przeczuwał już co powie mu konduktor.

- Właściwie to nie wiadomo co zaszło. Czy to Niemcy omyłkowo przepuścili transport cywilny przed dyplomatycznym? Czy to Polacy popełnili jakiś błąd? Tego już się nigdy nie dowiemy. Dość, że o wyznaczonej godzinie – 2:15 23 czerwca 1939 roku, na wyznaczone miejsce jakieś 2 km od Brdy przyjechał nie pociąg towarowy, ale pasażerski, wiozący cywilów z Prus do Niemiec. W pociągu były 52 os. Polacy ułożyli na torach rzekomo zwalone drzewo, które miało być przykrywką dla niewielkiego ładunku wybuchowego który realnie miał wysadzić pociąg z szyn. Wybuch nastąpił, lokomotywa zsunęła się z nasypu i pociągnęła za sobą pięć wagonów, I i II klasy. 47 os. Zginęło na miejscu. Trzy w szpitalu, dwie się uratowały.

Konduktor zamilkł w tym miejscu, gdyż Piotr kulił się już na ławce koło Kasi. Nie trzeba było mówić już nic. Wszystko dotarło do niego tak jasno, że aż nienawidził się za to że jest w stanie to zrozumieć. Wtem dziewczyna się poruszyła. Zamrugała powiekami i zaczęła rozglądać się po okolicy.

- Co… Co się stało?

- Kasia! – krzyknął Piotrek i klęknął koło niej, nie tyle z przywiązania do współpasażerki, co z chęci zajęcia myśli, czymś innym niż zbrodnia swojego pradziada – Nic ci nie jest?

- Piotrek! Co się stało?

- Już w porządku. Jesteśmy w lokomotywie. Ten ksiądz nas uratował.

Dziewczyna popatrzyła na kapłana. Wzrok miała jeszcze błędny.

- Dziękuję – wyszeptała raczej machinalnie, gdyż nie zdawała się kojarzyć zbyt wiele – Ale boli mnie głowa.

- Uderzyłaś się w nią. – powiedział Piotrek – Leż spokojnie. Wszystko będzie dobrze.

Pogłaskał dziewczynę po ręku i siedział z nią dłuższą chwilę. Konduktor przyniósł nowy lód. Piotrek potrzymał go przez chwile przy skroni Kasi, ale ta szybko stwierdziła że jest zbyt zimny, więc dali sobie z tym spokój. Dziewczyna wkrótce usiadła. Konduktor zaproponował jej herbatę i coś do zjedzenia. Przyjęła to z wdzięcznością. Piotrek też posilił się jedną z kanapek konduktora. Kiedy oboje już zjedli i wypili Piotrek zaczął.

- Czyli te duchy za ścianą, starają się na nas zemścić ponieważ zginęły na skutek błędu Polaków?

- Starają się zemścić na tobie. – powiedział ksiądz – Tak jak powiedział Adam, co noc nie szaleją tak bardzo. Czasem może przejdzie korytarzem Elza, ale poza tym jest spokój.

- Elza? – spytał Piotr nie kryjąc konsternacji

- Elza Schrodinger. Trzynastoletnia dziewczynka w białej sukni. Może ją widziałeś?

Piotrek wzdrygnął się na samo wspomnienie.

- Otóż – kontynuował ksiądz – Nie dzieje się tu za wiele. Nasi pasażerowie feralnego składu aktywują się tylko wtedy kiedy tym pociągiem jedzie jakiś kombatant, stary wojskowy, a zwłaszcza członek grupy „Drezyny”, tudzież jego bliski krewny. Takich ludzi nazywamy odgromnikami, bo przyciągają duchy, jak druty błyskawice. Prawnuk samego Maksymiliana Gorczyckiego, to dla nich prawdziwa gratka.

Piotrek popatrzył na Kasię. Ta, została już wprowadzona przez niego w temat przy jedzeniu.

- Jak tyś to powiedziała? Dusze dybią na swoich oprawców w miejscu swojej śmierci?

Dziewczyna nie odpowiedziała. Miała taką twarz, jakby ożył potwór z jej ulubionej książki z bajkami.

- Ale tutaj nie wejdą? – upewnił się Piotr.

- Tak. – odparł konduktor – Krzysiek wyłożył całą lokomotywę fragmentami pisma świętego.

- Litanią do Najświętszego Serca Jezusowego – doprecyzował duchowny.

- No właśnie. Kartki z tą litanią są wszędzie. Pod boazerią, pod podłogą, jak się nawet przyjrzycie, to zobaczycie że drzwi też są nią wyklejone, tylko pociągnięte farbą żeby nie było widać.

- Wejść nie wejdą, ale czy my jesteśmy tu tacy bezpieczni, to tego też bym nie powiedział. – podjął ksiądz – Zaraz muszę iść znowu poświęcić cały skład.

- Dlaczego? – spytał Piotrek.

- Ano. – odparł konduktor zwany Andrzejem – To że nie mogą tu wejść, to jedno. A że mogą wykoleić pociąg to drugie.

- Co?! – oczy Piotra zrobiły się wielkie jak spodki – One… mogą… wykoleić pociąg? Wysadźcie mnie stąd! Rozumiecie? Chce natychmiast wysiąść!

- Uspokój się pan.

- Chce wysiąść! Macie mnie wysadzić i to natychmiast! Gdzie jest hamulec bezpieczeństwa?

Piotr poderwał się na równe nogi i począł ciskać się po przedziale niczym ryba wyciągnięta z wody.

- Uspokój się synu! – syknął Krzysztof łapiąc architekta w swój mocarny uścisk – Zastanów się! Jesteśmy w środku lasu! Jest noc. Myślisz że ten pociąg jest nawiedzony? Oni leżą w tej ziemi. Pojawiają się w każdym składzie który jedzie nocą tą trasą. Wysiadając sam wleziesz w ich zimne łapska. Siedź tu spokojnie! Pójdę poświęcić skład i niedługo wrócę. Słyszałeś, za godzinę będzie po wszystkim.

Piotr przestał się szamotać. Kiedy ksiądz zelżył uścisk podszedł do ławki i usiadł na niej ciężko. W lokomotywie zapadła cisza, tzn. słychać było tylko szum silników i stukot kół. Nagle odezwała się Kasia.

- Konduktor był polski. – powiedziała i zamilkła.

Dopiero po chwili mężczyźni spojrzeli w jej stronę.

- Co powiedziałaś? – spytał Piotr.

- Sam powiedziałeś że konduktor miał polski przedwojenny mundur. Jak to możliwe, skoro pociąg był niemiecki?

- Mundury są do siebie podobne. – podjął konduktor – Pewnie wydawało wam się że rozmawiacie z Polakiem, a był to Niemiec.

- Mówił po polsku. – podjęła Kasia – A poza tym chyba poznałabym niemiecki mundur.

- Po pierwsze to nie mówił, ale rozmawiał z wami telepatycznie, a po drugie w nocy wszystkie koty są czarne. Równie dobrze mógł być to Niemiec, jak i Polak który wsiadł do tego nieszczęsnego pociągu, żeby wrócić do domu. Kto to teraz wie.

- Rozmawiał telepatycznie? – Piotr który ogólnie wyglądał na poruszonego na wspomnienie o konduktorze, który będąc zjawą niemal go dotknął, dostawał ciarek.

- Ano. – odparł konduktor – Nie mają przecież strun głosowych, żeby poruszać powietrze. Telepatia to jedyny sposób.

Przez ten czas ksiądz Krzysztof przygotowywał się do poświęcenia pociągu. Nalał wody w metalowe kropidło, oraz w butelkę po wodzie mineralnej, postawił je na jednym stoliku otwarte, rozłożył ręce w geście oracji i wypowiedział formułę.

- Panie, Boże wszechmogący, Ty jesteś źródłem i początkiem życia ciała i duszy. Prosimy cię, pobłogosław tę wodę, którą z ufnością się posługujemy, aby uprosić przebaczenie naszych grzechów i uzyskać obronę przeciwko wszelkim chorobom i zasadzkom szatana. Spraw, Boże, w miłosierdziu swoim, niech źródła żywej wody zawsze tryskają dla naszego zbawienia, abyśmy mogli zbliżyć się do ciebie wewnętrznie oczyszczeni i uniknęli wszelkich niebezpieczeństw duszy i ciała. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen. – i zrobił znak krzyża nad pojemnikami.

Następnie zakręcił kropidło i butelkę. Pierwsze wziął w rękę, drogie wrzucił do sportowego plecaka na plecach. Chwycił różaniec i już gotował się do wyjścia, kiedy powstrzymał go Piotr.

- Czekaj! – wszyscy spojrzeli na niego – Jeśli dobrze kumam, te diabły chcą mnie dopaść, ale nie mogą tu wejść.

Konduktor z księdzem wymienili zaintrygowane spojrzenia.

- Formalnie rzecz biorąc, dusze potępione, ale tak.

- I mogą wykoleić pociąg.

- Tak. Jest takie niebezpieczeństwo. Wprawdzie nigdy tego nie zrobiły, ale zdarzało im się zaciągać hamulec bezpieczeństwa, blokować koła, a nawet uszkadzać układ jezdny.

- Poprawcie mnie jeśli opowiadam głupoty. Wychodzi więc na to, że im dłużej tu siedzę, tym większe jest prawdopodobieństwo że go wykoleją.

Duchowny i kolejarz znów wymienili spojrzenia.

- Nie jest to w stu procentach pewne – powiedział ten pierwszy – ale jak je znam, to gdybyś siedział teraz w przedziale wolałyby cię załatwić, że tak to ujmę, gołymi rękami.

- W takim razie idę z tobą. – powiedział architekt wstając na równe nogi. Lęk gdzieś go opuścił i stał teraz przed nimi pewny siebie mężczyzna – Nie mogę narażać was wszystkich, jeśli tylko mnie chcą dopaść.

Ksiądz przyglądał mu się bacznie. Konduktor z werwą wtrącił się do rozmowy.

- Zwariowałeś Pan! Wiesz co one mogą ci zrobić? Nie mam ochoty mieć w pociągu trupa na swojej zmianie! Dziękuje uprzejmie! Policja! Pytania! Jeszcze mnie o coś oskarżą! Siedź Pan na tyłku jak ci dobrze!

- Musisz przyjąć komunię świętą. – podsumował ksiądz.

- Dobrze. – odpowiedział Piotr.

- Nie wiesz Pan w co się pakujesz! – sapał nadal konduktor – Oni…

- Tak się składa, że wiem. – skwitował Piotrek – Jeden z nich mało nie wycisnął mnie jak cytryny, kiedyś Pan żarł swoje drugie śniadanie. Tak, że zamknij Pan jadaczkę z łaski swojej.

Konduktor nic nie powiedział. Krzysztof zaś tłumaczył Piotrowi, że najpierw musi przystąpić do spowiedzi, kiedy nagle do rozmowy włączyła się Kasia.

- Idę z wami. – powiedziała.

- Nie możesz. – odparł Piotr.

- Widziałam co działo się z tobą ostatnio. Beze mnie nie dasz rady.

- Nonsens. To było wtedy, a teraz jest teraz. Idzie ze mną Krzysiek, tzn. ojciec…

- Może być Krzysiek – odparł ojciec.

- Piotrek. No więc, idzie Krzysiek. Z nim będę bezpieczny.

- Nie będę tu czekała, nie wiedząc co się z wami dzieje.

- Mam komórkę.

- To zły pomysł – wtrącił ksiądz – Komórkę zostawiamy w lokomotywie.

- Czemu?

- Oni będą cię zwodzić. Będą chcieli żebyś wszedł w ich ręce. Komórka, to świetne narzędzie do tego celu. Musisz być skoncentrowany i mieć serce czyste.

- Widzisz? - podjęła Kasia ze zdwojoną mocą. - Muszę z wami iść.

Ksiądz patrzył na nią dłuższą chwilę i rozważał za i przeciw.

- Jest Pani matką? – spytał ni stąd ni zowąd.

- Nie. – odpowiedziała Kasia mocno się rumieniąc.

- Ma pani męża, chłopaka?

- Ksiądz wybaczy, ale czemu mają służyć te pytania?

- Wbrew pozorom, są dosyć istotne. Ale miała pani chłopaka?

- Kasia. Tak, miałam kilku.

- Krzysiek. Czemu już ich nie ma?

- Nie wiem. Nie wyszło. O co ci chodzi.

- Nurtuje mnie jedna myśl. Jak zrozumiałem. Poznaliście się dzisiejszej nocy. – rzucił obojgu pytające spojrzenie.

- Tak. – odparli.

- A jednak chcesz – zwrócił się do Kasi – iść z nami, bo boisz się o Piotra. Nie sądzisz że to trochę dziwne?

- Ekstremalne przeżycia zbliżają ludzi. – odpowiedziała.

- Wygląda zaś na to, że ty bardzo szybko się do nich przywiązujesz. Pewnie zbyt szybko jak dla twoich byłych. – twarz dziewczyny stężała – Może nie jest to zaleta przy podrywie, ale teraz twoje przywiązanie może nam się przydać. Pójdziesz z nami.

Biorąc pod uwagę minę Kasi, Piotr był pod wrażeniem psychoanalizy księdza. Z jeszcze większym zapałem i pewnością siebie przystąpił do wszystkich czynności, które rozkazał mu wykonać duchowny. Najpierw się wyspowiadał, a zaraz po nim Kasia. Następnie przyglądał się błogosławieniu dodatkowej porcji wody, w którą wyposażał go Krzysiek, dając tradycyjne, słomiane kropidło, które wyciągnął z plecaka. Następnie obydwoje przyjęli komunię i wraz z księdzem odmówili Modlitwę po Komunii Świętej. Dopiero teraz byli gotowi do drogi.

- Zostawcie komórki, zegarki, mp3, każdy sprzęt elektroniczny. – poinstruował ich kapłan – Jeśli macie krzyże, bądź medaliki, załóżcie je. – okazało się że nie mieli nic takiego, więc Krzysiek dał im po krzyżyku z własnych zapasów – Przez cały czas święcenia składu będziemy odmawiać Litanię do Najświętszego Serca Jezusowego. Wygląda ona tak. – wyciągnął kilka kartek ze skserowaną modlitwą – Ja mówię to, a wy tutaj „Zmiłuj się nad nami”.

- Nie moglibyśmy mówić czegoś prostszego? – spytała Kasia.

- Ostatnio „Ojcze nasz” okazało się zbyt trudne. – powiedział puszczając jej oko – A poważnie, jeżdżę tą trasą od 15 stu lat. Z doświadczenia wiem że ta Litania odnosi najlepsze skutki. Poradzicie sobie. Jak coś to czytajcie z kartki. Tak naprawdę liczy się stan ducha, a nie to co się mówi.

- Nie moglibyśmy po prostu odmawiać modlitw kiedy zobaczymy ducha?

- Wtedy będzie już za późno. Twój umysł w międzyczasie będzie rozkojarzony, i wobec nagłego zagrożenia nie będzie mógł się należycie skupić. Odmawiając Litanię, wobec nagłego zagrożenia, będziemy przygotowani, jak sportowiec po rozgrzewce. A poza tym osobiście wolałbym zobaczyć jak najwięcej duchów.

- Czemu. – mężczyzna i kobieta spojrzeli z niedowierzaniem po sobie.

- Pamiętacie co się stało kiedy wam pomogłem? – oboje mieli pytające miny – Duch dopóki był widzialny nie zaatakował. Zrobił to dopiero kiedy wyzbył się widzialnej formy. Przybieranie widzialnych kształtów kosztuje zjawy energię, tak jak nas wspinanie się, czy inne czynności wymagające koncentracji. Kiedy więc atakują stają się niewidzialne, by zaoszczędzić własne siły.

- A ja myślałem że udało się nam ją pokonać.

- Nie. Pokonać raczej się ich nie da. Należałoby zlokalizować groby wszystkich z nich i odprawić nad nimi egzorcyzmy, a tego jeszcze nie udało nam się zrobić.

Kiedy byli już gotowi stanęli przed zamkniętymi jeszcze drzwiami. Krzysiek stał z plecakiem na plecach i kropidłem w ręku. Piotr miał drugie kropidło i wiaderko z poświęconą wodą. Kasia dostała różaniec. Zanim jeszcze otworzyli drzwi Krzysiek zaintonował.

- Kyrie eleison. Chryste eleison . Kyrie eleison. Chryste usłysz nas. Chryste wysłuchaj nas. Ojcze z nieba, Boże zmiłuj się nad nami. Synu, Odkupicielu świata, Boże. Duchu Święty, Boże. Święta Trójco, Jedyny Boże.

W tym momencie urwał i otworzył drzwi prowadzące do wagonów. Syknęły hydrauliczne siłowniki.

 

CDN...

Następne częściDrezyna - rozdział 4 (ostatni)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • droga_we_mgle 8 miesięcy temu
    "Dzisiaj rozhulali się na dobre. – powiedział ksiądz – Zupełnie jakby jechał tu jakiś członek „Drezyny”." - oho, moja ciekawość weszła na wyższy poziom :)

    Kiedy ból miną podniósł głowę - minął
    Dość, że o wyznaczonej godzinie – 2.15 23 czerwca 1939 roku - godzina to raczej z dwukropkiem niż z kropką
    13stoletnia dziewczynka - jak już, to 13-letnia, choć lepiej po prosty napisać całość słownie
    Tak, że zamknij Pan jadaczkę z łaski swojej. - także
    - Widzisz? Podjęła Kasia ze zdwojoną mocą. Muszę z wami iść. - w tym zdaniu się myślniki zgubiły
    Następnie obydwoje przyjęli komunię - Komunię, zwłaszcza, że zaraz potem sam też używasz dużej litery

    W poprzednich częściach dostaliśmy dużo pytań, teraz dostajemy odpowiedzi... które również są interesujące. Zawsze doceniam umiejętność osadzenia fabuły w realiach historycznych, to coś, czego jeszcze nie potrafię, a chciałabym.

    Wkrótce zabiorę się za ostatnią część, pozdrawiam.
  • Marcin Adamkiewicz 8 miesięcy temu
    Cieszę się, że zaciekawienie wzrasta i widzę, że jest ono odwrotnie proporcjonalne do liczby błędów, które zrobiłem;) Dziękuję, za wszystkie miłe słowa (i za krytykę oczywiście też) i mam nadzieję, że zakończenie będzie satysfakcjonujące:) Pozdrawiam
  • Aleks99 5 miesięcy temu
    O,i tu mi się podoba. Są historyczne smaczki, dobre tempo, wszystko układa się dobrze. Zdecydowanie lepiej niż w drugiej części
  • Marcin Adamkiewicz 5 miesięcy temu
    Aleks99: W takim razie jestem zachwycony:D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania