Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Baśka (14) Grunt, to dobry plan!
[Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci oraz zdarzeń jest przypadkowe i stanowi fikcję literacką.]
Ojgyn oczywiście nie był na nią zły, ani nawet jej nie winił za tą nieudaną próbę ucieczki. „Dyć to baba!” Wiadomo. Na wszelki wypadek jednak zamknął ją w kajucie i nakazał też zaspawać wejście do kanału wentylacyjnego. Dwoma blachami. I zabić podwójnym rzędem nitów. Dla pewności. Gorzej sprawy potoczyły się dla Canulasa. Tu Ojgyn poprzysiągł sobie większą ostrożność, po tym, jak okazało się, iż ten na wpół ślepy, z powodu potłuczonych okularów, i zezujący od czasu do czasu skurczybyk, miotał pięściami jak wytrawny bokser, powalając całą górę tęgich pirackich chojraków. Canulas bez swoich bryli wydawał się nawet groźniejszy, bo celował we wszystko „co się rusza”. Nie odpuścił nawet biednemu Adamowi, gdy ten w ogólnej szamotaninie, chciał go pochwycić za ramię, w celu wskazania ewentualnej drogi ucieczki. Rażony ciosem Agent, zachwiał się na ułamek sekundy, po czym padł jak długi. Wykorzystując moment konsternacji jakiej doznał Canulas, kiedy zdał sobie sprawę ze swojej tragicznej pomyłki, cały piracki motłoch rzucił się na niego. Ostatecznie runął on więc na podłogę, przytłoczony ciężarem atakujących, rycząc przy tym straszliwie, niczym zarzynane zwierzę. I tyle pozostało z tej ich brawurowej próby ucieczki. Zaskoczeni w jednym z korytarzy przez czatujących na nich ludzi Ojgyna, zostali szybko pokonani i, w asyście soczystych wyzwisk, miotanych szczególnie obficie przez rozeźloną Baśkę, zostali odtransportowani w miejsca, wskazane uprzednio przez Sztajgera.
***
— Zatem jest pan wojskowym szpiegiem, panie Canulasie?
— Kurwa, tak! No jestem! I co z tego?
— To niesamowite… — Adam, związany w jednym kącie celi, starał się wyrazić swój podziw dla Canulasa, związanego i ulokowanego w drugim kącie pomieszczenia.
— A co w tym niesamowitego? Sztajger na nas czekał, szuja jedna! Dobrze wiedział, co planujemy! Ma teraz pewnie ubaw po pachy!
— Ale udało się panu, panie Canulasie, wysłać ten umówiony sygnał alarmowy do pana Maczugi, prawda? — Agent zagaił konspiracyjnym szeptem.
— Taaa wysłałem! Jasne! Wysrałem chyba! I tysiąc razy ci już mówiłem, Gryzipiórku jeden. Jestem Canulas, nie paniuj mi tu.
— Dobrze, przepraszam panie… hm… znaczy ty. Ciebie znaczy.
— Jessssu… — uszom Agenta dobiegł zrezygnowany głos Canulasa — Z kim ja muszę się męczyć. To już nie wiem, kto gorszy? Ty czy Baśka.
— Ależ panie… to znaczy, proszę ja ciebie... Odkąd pani Basia mnie raczyła hm… przynieść do was, zupełnie jakbym rozwinął żagle. To takie ekscytujące, panie Can… to znaczy, proszę ja ciebie. Czy pan… ehhh znaczy ty. Czy ty to rozumiesz? Moje dotychczasowe życie, oglądane zza biurka, wie pan… ehhh znaczy, ty wiesz. Więc było straszliwie przyziemne, wie pan, znaczy...
— Dobra, mów mi na pan.
— Dziękuję — w głosie Agenta zabrzmiała wyraźna ulga. — Więc proszę pana, odkąd was poznałem, czuję że żyję. I przyznam się panu jeszcze do czegoś. Mianowicie, bardzo was polubiłem. Naprawdę. Jak bum cyk-cyk.
— Ooo poważnie? I co w związku z tym? — Canulas miał chwilowo dość wynurzeń wyjątkowo gadatliwego, jak się okazało, współwięźnia.
— Więc… — Agent zaczął konspiracyjnym tonem — mam plan…
— Co? Ty też? Dom wariatów! Ni chuja!
***
Ojgyn łaził wyjątkowo wkurwiony. „Mojo Basia cicho mszo mi łodprawjo” — myślał płaczliwie, snując się korytarzami w rozżaleniu, z jednego końca łajby na drugi. Był nie w sosie do tego stopnia nawet, że zakazał produkcji bimbru. Wywołało to oczywiście lawinę sprzeciwów, nikt jednak nie śmiał jawnie mu się odgryźć. Zatem kamraci podjęli nieco inną próbę ratowania sytuacji, odgrażając się Ukochanej Ojgyna, że „jak niy do se pokój z tyn fuczyniym, i ciyngym na Sztajgra bydzie harusić, to sie jeszcze łobejrzy co bydzie!” Szybko jednak zrezygnowali z tej formy perswazji, gdyż Baśka, nie w ciemię bita, natychmiast ofuknęła ich, klnąc przy tym siarczyście i miotając czym popadnie.
— Taaak? To se o bimbrowni pomarzcie! Bo jak mnie wkurwicie, to dopiero będziecie rakiem chodzić, patałachy, szubrawce jedne! Będziecie błagać Sztajgera, żeby was ode mnie ułaskawił! Wy… ! — Niewiele więcej zdołali usłyszeć, uciekając w popłochu przed rzucanymi w ich stronę elementami umeblowania z kajuty Zołzy. Z nosami na kwintę szybko się więc oddalili. W niedługim czasie, kolejny plan podsunął Lojzik, który sam był nieźle zaprawiony w bojach, mając za doświadczenie, trzydzieści lat małżeństwa z energiczną Gertrudą.
— Trza Zołze przełonaczyć, coby po naszyj stronie boła. Yno po dobroci z niom godać idzie — przemówił do kamratów. Decyzja zapadła po krótkiej naradzie.
— Dobra, ale ty do niej poleziesz! — No i, Lojzik polazł.
***
Do kajuty Zołzy, Lojzik wlazł niemrawo i nauczony doświadczeniem, przywitał się wykonując z namaszczeniem skłon z jednoczesnym wymachem ręki, niczym hrabia przed hrabiną. Baśka, racząca się właśnie w najlepsze przemyconym jej bimbrem, zastygła w bezruchu, z butelczyną przy ustach. Biorąc jej reakcję, a raczej jej brak, za dobra monetę, Lojzik wyciągnął pojednawczo rękę z flakonikiem wypełnionym bimbrem. Gest ten miał, w jego mniemaniu, oznaczać: „na zgodę”. Baśka momentalnie przetrzeźwiała i w lot zrozumiała aluzję:
— Aaaaa, chcecie po dobroci ze mną. Dobrze! Jak chcecie zgody, to musisz mi dać szyfr, żebym mogła otworzyć moją śluzę? Rozumiesz? Ten tajny szyfr?
— Szyfr? — Lojzik poskrobał się po długiej brodzie, nie bardzo wiedząc, o co Zołzie może chodzić.
— No, taki dinks, taki wichajster, co drzwi otwiera. Rozumiesz? No, jak rany!
— Aaa, wichajster. Ja, tera żech zrozumioł. Dyć trza było tak godać od razu.
— To już chyba łatwiej byłoby uciec wentylacją jednak! — mruknęła pod nosem.
— Ale jo tego niy moga złonaczyć. Sztajger by mje chyba łopatom zaczasnoł! — Lojzik odparł po chwili ciężkiego namysłu, wyraźnie strapiony.
— Ale przecież on się o niczym nie dowie, rozumiesz? Ja mu nic nie powiem, rozumiesz?
— Rozumia, rozumia! Ja, ja! Dyć mjechym mje jeszcze niy pizło. Jasne, że rozumia! — Zbuntował się. Lojzik jednak dość ciężko kumał, bo dopiero po kilku chwilach intensywnego wysiłku umysłowego, spytał podejrzliwym tonem:
— A po co ci tyn wichajster? Przeca jak pitniesz, to ze Sztajgrym dziepjyro bydymy mjeć zożyra! Pozabijo nos!
— Nigdzie nie będę pitać. To znaczy, jeszcze nie teraz. Trochę go udobrucham, pomiziam tu i tam. No odczekam aż wam odpuści. Słowo honoru. Potem dopiero pitnę. — A widząc zmarszczone czoło Lojzika i, będąc nie do końca przekonaną, czy aby zrozumiał co mówiła, dodała zrezygnowana:
— Zresztą, ja nic nie poradzę, że takiego żeście se Sztajgera wybrali.
Wraz z wypowiedzianym przez Zołzę ostatnim stwierdzeniem, Lojzika poraziła nagła myśl, która spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Nic jednak nie powiedział, tylko w asyście jej złowrogich przekleństw, szybko wybiegł kajuty.
***
— „Sacrebleu…” — Adam aż cicho mruknął z podziwu, gdy Canulas, niemalże wyłamując sobie bark, oswobodził się z więzów.
— Kurwa! Mówże po polsku! — konspiracyjny szept uniósł się w powietrzu.
— O przepraszam, panie Canulasie. To z wrażenia. — Agent odpowiedział równie konspiracyjnym cichym pomrukiem, podczas gdy współwięzień już rozsupływał i jego więzy.
— No to do dzieła. Teraz twoja kolej, Bondzie — mruknął zachęcająco w kierunku Adama.
— Naturalnie, zrobię jak obiecałem, proszę pana. Nie zawiodę — ten odpowiedział szybko i cały podekscytowany szykującą się znów akcją, obmacał się dokładnie w pasie, w poszukiwaniu sprzączki od spodni. Następnie przystawiwszy ją do skrzynki zamka kraty, zaczął nią zataczać niewielkie kręgi wokół mózgu elektronicznych zabezpieczeń. Canulas patrzył niezbyt przekonany, co do skuteczności poczynań pomysłodawcy tych działań, jednak nie skwitował tego żadną aluzją. Agent natomiast mruczał jak nawiedzony tajemniczą mantrę pod nosem:
— Magnesie neodymowy działaj, magnesie neodymowy działaj, magnes…
Po kilkunastu sekundach coś w zamku delikatnie strzyknęło, a na twarz Adama przybłąkał się diabolicznie perfidny uśmiech, o który Canulas w życiu by go nie podejrzewał.
— Teraz pana kolej, panie Canulasie. — Perfidny uśmiech znikł błyskawicznie, a w jego miejscu pojawił się, tradycyjnie łagodny wyraz twarzy Agenta Ubezpieczeniowego. Canulas sam już nie wiedząc co go bardziej zszokowało, otwarcie zamka kraty czy nagła zmiana w wyrazie twarzy Agenta, szybko jednak ochłonął. Chwilę później obaj, zakradając się bezszelestnie obok śpiących strażników, cichcem opuścili hangar.
* Dziękuję panu Jerzemu Strzeja za konsultację językową oraz czas poświęcony na przełożenie fragmentów tekstu na śląską gwarę.
Komentarze (22)
Jeden drobiażdżek :"szybko jednak ochłonął."
Czekam na dalsze epizody z niecierpliwością! Pozdrowienia!
Serdeczności :)
"— Co? Ty też? Dom wariatów! Ni chuja!" - a tak, bym się odezwał. Co jest, kurwa. Masz u mnie kamerę? Nawet jeśli, to w tym burdelu prędzej znajdę słotą monetę ze Szkocji, wiec wszystko jedno.
"— Dobra, ale ty do niej poleziesz! — No i, Lojzik polazł." - łądnie ujęte.
"Canulas sam już nie wiedząc co go bardziej zszokowało, otwarcie zamka kraty czy nagła zmiana w wyrazie twarzy Agenta, szybko jednak ochłoną." - ochłonął.
Gwara dopracowana, jakby jeszcze lepiej. ALbo więcej jej. Nie mniej, chyba wszystko rozumiem. Ciekawa część. Czyżby szykował się przewrót, bo wyglądało, jakby się Lojzik zastanawiał?
Czekom dali.
PS. Dzięki za uwagi, zaraz pozmieniam co trzeba. Pozdrowionka :)
Agent nie taki fajtłapa, ale - Perfidny uśmiech znikł błyskawicznie, a w jego miejscu pojawił się, tradycyjnie łagodny wyraz twarzy Agenta Ubezpieczeniowego... zadziwia tak szybka zmiana maski. Pewnie jeszcze Canulas nie się na co stać Adama.
szybko wybiegł kajuty... brakuje literki z
Pozdrawiam serdecznie.
Dziękuję za komentarz.
Serdeczności :)
Jest tak bardzo naturalnnie swojskie i napisane z takim poczuciem humoru, że cieżko sie nie śmiać czytając.
Super!
YEAH!
trochę mi się ten Adam T. z A.J. Pesymalem kojarzy. (u Pratchetta)
Pratchetta czytałam kilka pozycji, ale ze sto lat temu...
"— Ależ panie… to znaczy, proszę ja ciebie... Odkąd pani Basia mnie raczyła hm… przynieść do was, zupełnie jakbym rozwinął żagle."
"— Dobra, mów mi na pan.
— Dziękuję — w głosie Agenta zabrzmiała wyraźna ulga. "
Uśmiałam się. Fajnie że agent nabrał kolorów
Dzięki za ślad pod tekstem :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania