Jasiu - 4 - Gelap Mata
Ubrałem się i zszedłem na dół akurat w momencie, gdy wrócił Niko z Jasiem. Mały zobaczył mnie i się zatrzymał, wczepiając w spodnie Nikodema. Kucnąłem i wyciągnąłem do niego ręce:
- Chodź do mnie, mała żabo!
- Nie zabijesz mnie? – wyszeptał zalękniony.
- To nie na ciebie się gniewałem, młody, tylko na tego faceta z krzaków – uśmiechnąłem się do niego. - No chodź, przebierzemy skarpetki na suche i napijemy się herbatki z miodzikiem.
Słysząc do Jasiu podbiegł do mnie i przytulił się. Rany, jaki on zimny. Jak musiał tam wymarznąć…
- Nie jest Ci zimno?
- Bardzo… Ale się bałem wrócić…
- Ze mną zawsze będziesz bezpieczny. Jestem twoim starszym bratem.
Złapałem go na ręce i zaniosłem do łazienki. Zrzuciłem przemoczone i brudne skarpetki i spodnie do prania, wsadziłem młodego do wanny.
- Ty się chlap w pianie, a jak przyniosę ci herbatkę z miodzikiem. Dać jedną łyżkę miodu czy dwie?
- Trzy!
Zaśmiałem się. Coraz bardziej lubię tego malca. Czemu byłem na niego taki zawzięty?
Zszedłem do kuchni. Zobaczyłem, że jest jeszcze herbatka malinowo-lipowa. To chyba będzie dobre dla przemarzniętego dzieciaka. Dodałem trzy czubate łyżki miodu i wcisnąłem pół cytryny. Zaniosłem na górę.
- Pij, żabo – podałem mu kubek.
- W swoim kubku mi zrobiłeś? Nie pozwalasz z niego pić… - wyszeptał zdumiony.
- Ty możesz z niego korzystać zawsze – uśmiechnąłem się.
Bo co miałem powiedzieć? Z przyzwyczajenia wziąłem swój ulubiony kubek.
- Fajnie! To musisz sobie sprawić drugi, bo z tego już zawsze będę pić!
Ten to umie wykorzystać okazję… Wypił herbatkę. Wyciągnąłem go z wanny, wytarłem i ubrałem w ulubioną niebieską piżamkę.
- Idziemy na dół? – zapytałem.
- A mogę u Ciebie pooglądać bajkę?
- Jasne! – Odpaliłem mu Nickelodeon, owinąłem kocem. – To oglądaj, a ja idę pomóc tacie zrobić kolację. Nie wiadomo, kiedy mama wróci.
Chyba zszedł ze mnie stres, albo to reakcja jakaś obronna, ale byłem w radosnym humorze. Zabrałem się za robienie kanapek i to takich, jakich nawet Melka by mi zazdrościła. Wyjąłem chleb biały i pumpernikiel, porozkładałem na tacach, przystroiłem sałatą, położyłem ser, szynkę. Pokroiłem pomidora na półplasterki i przyozdobiłem. Cofnąłem się dwa kroki i spojrzałem krytycznym wzrokiem. Jeszcze coś… Znalazłem w lodówce paprykę. Pokroiłem na piórka i każdy z pomidorów dostał włoski. Wyciągnąłem słój z oliwkami. Pokroiłem na plasterki i zrobiłem oczka na pomidorowej twarzy. Jeszcze buzia. Otwarłem lodówkę, ale nic mi nie pasowało. Tata stanął koło mnie.
- Czego szukasz?
- Jakieś buzie chcę zrobić kanapkom, ale nic mi do głowy nie przychodzi…
- Hm… Popatrzmy… O! Jest sos tatarski. Będzie dobry – podał mi butelkę.
Dokończyłem dzieła. Spojrzałem i oceniłem efekt. W sumie to nawet fajne. Jak obraz, tylko z innych materiałów. Może czasem wyręczę mamę w kolacji? Byle nie za często, bo jak się przyzwyczai, to nie będę mógł ciągle u Melki siedzieć… A właśnie, Melka! Nie byłem u niej dzisiaj. Trudno, zadzwonię wieczorem.
Mama wróciła z Frakiem i Agatką.
- No, to na szczęście tylko przeziębienie – zaczęła od progu. – Spodziewamy się gości? – Wskazała na stół, na którym ustawiałem kieliszki.
- Tata zaprosił komisarza Dobrzyńskiego na koniaka – odparłem.
Ojciec właśnie schodził z góry z litrową butelką Hennesy.
- O, jesteś, kochanie! Jak dzieciaki?
- Na szczęście zwykłe przeziębienie. Trzy dni i będzie po problemie. Po co zaprosiłeś komisarza Dobrzyńskiego? Znów Jasiu dmuchał żaby? Chyba nie, o tej porze roku nie znajdzie…
- Mamy poważny problem. Ale powiem Ci dokładnie, jak będziemy bez dzieciaków.
- Jasiu, Franek, Agatka, kolacja na stole! – zawołał.
Franiu i Agatka zdjęli kurtki, zmienili buty na łapcie i siedli przy stole.
- Łapy umyć, raz, dwa, trzy! – rzucił z uśmiechem Szymon.
Markotnie zwlekli się z krzeseł i poczłapali do zlewu w kuchni.
Z góry zszedł Jasiu. Ubrany był w ulubioną niebieską piżamkę.
- Jasiu, o tej godzinie w piżamie? Tata wysłał wcześniej spać za karę, co?
- Nie, mamuś. Trochę biegałem po dworzu bez kurtki i zmarzłem. Położyłem się do łóżka, bo mi zimno… - szepnął.
- Szymon! Dwójka maluchów przeziębiona, a ty pozwalasz trzeciemu biegać bez kurtki? – zezłościła się Daniela. – Oszaleję z wami!
- Spokojnie, kochanie, nie denerwuj się…
- Jak mam się nie denerwować, co?
- To może ja ci zaparzę melisę, mamuś? – wtrąciłem się. – Tata ma rację. Powiemy Ci wszystko, jak maluchy pójdą na górę.
Pstryknąłem czajnik. Wyciągnąłem saszetkę melisy, wrzuciłem do kubka. Zalałem i zaniosłem mamie.
- Wiesz, co się dziś w domu działo? Dobrze, że Cię nie było. Ale powiemy Ci wszystko, tylko maluchy pójdą na górę.
- Co to za sprawa, że maluchy nie mają słyszeć?
- Później, później…
Postawiłem kanapki na stole. W tym momencie usłyszeliśmy syrenę tuż za domem, a przez okno zaczęło błyskać niebieskie światło. Ktoś zapukał do drzwi. Niko otworzył.
- Dzień dobry, a raczej dobry wieczór!
- Witaj, wejdź – Szymon podszedł do drzwi.
- Ja nic złego nie zrobiłem! – zawołał Jasiu.
- Nie, jesteś niewinny – komisarz puścił oko do Jasia. – Dostałem zgłoszenie, że w tym domu jest nadmiar kanapek, których nie ma kto zjeść.
- Zapraszamy do stołu – rzekł Szymon. – Zjemy, dzieciaki pójdą się bawić, a my porozmawiamy.
- Coś wspominałeś o koniaku – wtrącił Niko.
- Komisarz jest chyba na służbie, nie może – zaoponowała mama.
- Już po służbie, szanowna Pani – komisarz z galanterią ucałował mamie dłoń. – Dzisiaj to przyjacielska wizyta. Potem mnie chłopaki odwiozą.
Siedliśmy przy stole. Komisarz ze zdumieniem spojrzał na kanapki.
- To twoje dzieło, Danusiu? Aż szkoda jeść.
- Nie, wyjątkowo nie. Dopiero wróciłam do domu, a kolacja gotowa. Co się tu dzieje, nie mam pojęcia.
- To dzieło Marcela – wtrącił Niko. – Talerz mu się pomylił ze szkicownikiem.
Kopnąłem go pod stołem.
- Auł! No co! Boję się zjeść, jak ona tak na mnie patrzy – wyszczerzył zęby.
- To jedz z zamkniętymi oczami – odparłem. – Jak ty jej nie zjesz, to ona zje ciebie.
- Ja nie lubię oliwek – zaczął marudzić Franek.
- Jedz! – rzucił Szymon.
Sięgnąłem do talerza Franka i zabrałem oliwki z jego kanapki.
- Teraz twoja kanapka jest ślepa.
Po kolacji zabraliśmy z Niko bliźniaków na górę. Ojciec nawet nie wspomniał o lekcjach. Puściłem im Nickelodeon, a Agatka zajęła się ubieraniem lalek w nowe kreacje, które babcia z nią szyła. Zeszliśmy na dół, gdzie tata już nalewał koniak komisarzowi.
- Też dostanę? – uśmiechnął się Niko.
- Chyba pasem po dupie – dałem mu sójkę w bok.
- No co, ty opróżniłeś po południu pół butelki!
- Szymon! Rozpijasz nam syna?
- Spokojnie, Danuśka, już wszystko wyjaśniamy.
Siedliśmy wokół stolika. Podniosłem kieliszek, jak uczył mnie tata, powąchałem, siorbnąłem nieco.
- Luksus, ojciec! To jest o niebo lepsze niż tamto!
- Tamto jest do polewania lodów – odparł Szymon. – A to na specjalne okazje.
- A co to za okazja? Może wreszcie zdradzicie tajemnicę? – wtrąciła mama. – Pytam i pytam, a wy ciągle: później, później!
- No to nadszedł czas. Mów, Marcel – tata obrócił się do mnie.
Nie wiedziałem od czego zacząć, więc zacząłem od początku, jak wróciłem ze szkoły i poszedłem pod prysznic. Próbowałem ominąć fakt, że spadł mi ręcznik przy listonoszu, ale Niko nie popuścił.
- Ale co, rzuciłeś się na listonosza? – wtrącił. – Pomijam już, ze znowu wycierałeś się w mój ręcznik, ale uwaliłeś go przy drzwiach.
- Sam spadł! – walnąłem go łokciem. – A on mnie zaczął podrywać!
Niko skulił się na kanapie ze śmiechu.
- Oj, to Melka będzie zrozpaczona, że po tylu latach rzucasz ją, i to dla faceta!
- Zamknij się debilu! Nie rzucam Melki! Nie jestem gejem!
- Marcel, uspokój się! – wtrącił tata.
- Ale to on zaczyna!
- Czy to ta sprawa, Szymonie? – zapytał komisarz. – Wiesz, twój syn jest już chyba pełnoletni. Może oczywiście oskarżyć listonosza o molestowanie, ale nie widzę tu sprawy dla policji.
- Nie, clou opowieści dopiero nadchodzi – odparł tata. – Marcel od małego nawija makaron na uszy. Przejdź do rzeczy – zwrócił się do mnie.
- No to jak wróciłem na górę, to Jasiu kończył rysować wielkiego penisa na tle krzaków.
- Mogę zobaczyć ten rysunek? – wtrącił komisarz.
- Jasne – zerwałem się. – Już niosę.
Po minucie byłem z powrotem.
- Faktycznie niepokojące – ocenił Dobrzyński. – Zbyt wiele szczegółów jak na ośmiolatka.
- No i wtedy mi Jasiu powiedział, że gdy sikał w krzakach, to jakiś facet walił konia na jego oczach!
- On wie, jak to się robi? – zdziwił się Niko.
- No coś ty, debilu! Myślał, że sika, tylko mi mówił, że tak dziwnie na biało.
Zapadła na moment cisza. Przerwał ją tata.
- Marcela poniosło. Zaczął wrzeszczeć, że zabije gnoja. Jasiu pomyślał, że to o niego chodzi i zwiał. Prawdę mówiąc, też myślałem, że chce zabić Jasia i już chciałem go stłuc kablem w miazgę. Ale spojrzałem mu w oczy i zobaczyłem, że jest gelap mata.
- Ge co? – wtrąciłem.
- Gelap mata. To po indonezyjsku znaczy „zaciemnione oczy”. Miałeś całe czerwone! Widziałeś cokolwiek?
- No nie, jak mnie gniew poniósł, to jakaś czerwona mgła się pojawiła. A serce tak dudniło, że nic nie słyszałem, tylko łomot.
- No i właśnie zrozumiałem, że jesteś w amoku. Chwała Bogu, że cię utrzymałem wtedy. Amok często kończy się śmiercią, gdy osoba w furii niszczy wszystko, aż sama zginie.
- Nie wiem, co mnie aż tak poniosło, naprawdę! Ale jak tylko pomyślę, że ten facet Jasia…
- Spokojnie. Nie nakręcaj się – przerwał ojciec. – Dwa oddechy, napij się jeszcze. Amok to silne uczucie, człowiek traci wolę. To nie twoja wina.
- To dlaczego tak zareagowałem? To nienormalne!
- Widocznie kochasz Jasia – wtrącił komisarz.
- Marcel? Jasia? – zaśmiał się Niko. – W życiu! Ciągle nazywa go mendą.
- Żabą!
- Mendą!
- Żabą!
- Spokój, chłopaki, bo obu dam klapsa! – przerwał nam ojciec. – Czasem się zachowujecie, jak osiem lat temu, gdyście się poznali!
- Na szczęście udało mi się Marcela uspokoić – kontynuował. – Ale okazało się, że mamy problem. Na terenie szkoły grasuje pedofil. Bryndzluje się na widok dzieci.
- Bryndzluje się? Tato, skąd ty znasz takie słowa! – zawołał Niko ze śmiechem.
- Czytam słownik slangu w internecie – odparł poważnie ojciec. – Muszę wiedzieć, o czym gadają dzieciaki w szkole.
- Zrobimy tak, aby Jasia nie obciążać więcej. Umieścimy wokół placu zabaw miniaturowe kamery. Nagramy tego typa. A nieoznakowana furgonetka z funkcjonariuszami będzie stała tuż za płotem. W razie potrzeby zespół ruszy do akcji. A chłopaki w takim przypadku uwielbiają przylać. Ja im bronił nie będę. Dokończmy tę butelkę – komisarz wyciągnął kieliszek w stronę Szymona.
Przed wyjściem komisarz zwrócił się do mnie:
- Słuchaj Marcel, nie chciałbyś zarobić paru stówek?
- A co trzeba zrobić? – zainteresowałem się.
- Zawsze na Mikołaja robimy małe spotkanie dla dzieciaków policjantów z kryminalnego. Nie chcemy brać żadnej firmy, cateringu. Takie spotkanie w prywatnym gronie. Zawsze to moja małżonka przygotowuje poczęstunek i narzeka, że nie może się bawić. Może mógłbyś to ogarnąć? Żona będzie się cieszyć, tobie wpadnie parę stówek? Może być?
- A moglibyśmy się umówić, aby przewieźć bliźniaków radiowozem na sygnale? Ja też zresztą chętnie bym się przejechał…
- Jak tak chcesz, da się załatwić.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z moim Marcelem? – wtrącił się ojciec. – Mowa o pieniądzach, a ty myślisz o frajdzie dla rodzeństwa? Ale nie oddawaj go, ta wersja bardziej mi się podoba.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania