Poprzednie częściKonflikt czerni i bieli cz. 1

Konflikt czerni i bieli cz. 12

//Od Autora.

Wiem, trochę przydługawe, ale nie chciałam znów rozbijać tego rozdziału na dwa wpisy. Wierzę w Was i myślę, że dacie radę to przeczytać za jednym zamachem :) Pozdrówka :) //

 

****

 

Zapadła głucha cisza, jakiej nikt z obecnych mnichów nie śmiał przerywać. Z narastającym niepokojem obserwowali odwróconą do nich tyłem Arellę, która wpatrywała się nieustannie w przestrzeń przed sobą, zamkniętą teraz przez litą, kamienną ścianę. Strażniczka, po długiej chwili przestoju, położyła dłoń na murze i spuściła wolno głowę.

— Zdradliwa kanalia — wyszeptała, zastygając w tej bezradnej pozycji, coraz bardziej spięta. Trzeźwo myśląca i jak zawsze rozważna Ashel, jako pierwsza zabrała głos, widząc jak irytacja i nerwowość, z każdą sekundą narastają.

— Strażniczko, musimy natychmiast zawrócić…

Arella długo nie odpowiadała. Stojący obok Tariush z Mariel wyglądali na równie mocno skonsternowanych, a frustrująca cisza jeszcze silniej wzmagała w nich niepożądane emocje. Mnich posłał Kapłance niepewne spojrzenie. Ashel po chwili znów przemówiła.

— Korytarz za nami pozostał nietknięty. Możliwe, że droga powrotna jest dość podobna. Jeśli tylko dotrzemy do wyjścia pierwsi, diablokrwisty utknie tu niczym mysz w klatce. Ma kajdany. Nie może skorzystać z portali bez użycia mocy.

— Nie o portal mu chodzi — odezwała się bardziej do siebie, niźli do Kapłanki, w tej samej chwili opuszczając rękę i na nowo kierując się w przeciwnym kierunku. Wyminęła mnichów pewnym krokiem, idąc żwawo ciemnym korytarzem. — On coś knuje. Knuje od samego początku — mamrotała dalej, a biała szata łopotała wściekle podczas szybkiego chodu. Mnisi i Kapłanka jak jeden duch udali się za nią.

— Winniśmy zamknąć go w lochu za zdradę, zniewagę i oszustwo, jak tylko się odnajdzie, Strażniczko. Niech snuje swoje niecne plany tam, gdzie nie mogą nikomu zaszkodzić.

Arella milczała, zerkając co jakiś czas na znaki, nakreślone na niektórych murach, oznaczających poszczególne sektory. Pewnie skręcała w kolejne korytarze, lecz szybko doszła do wniosku, iż zupełnie straciła wiedzę, co do położenia. Mury przesunęły się, przemieszczając ich prawdopodobnie w całkowicie odmienną część Sanktuarium.

— Na Świętą Azarath, zgubiliśmy się… prawda, Strażniczko? — rozległ się w korytarzu cichy, łamiący się głos zastępczyni Kapłanki.

— Cisza — skarciła ją ostro Ashel, wiedząc, że owa uwaga Zastępczyni, nawet, jeśli okaże się prawdziwa, nie pomoże im ani trochę w odnalezieniu drogi powrotnej.

— Skupcie się na pułapkach i runach. Nie możemy teraz w żadną wejść przez chwilę nieuwagi.

— Jak duże są takie znaki, Strażniczko?

— Potrafią mieć średnicę jedynie kilku centymetrów.

Mariel spojrzała w dół i wyobraziła sobie piętnastocentymetrową runę, wyrytą jakimś ostrym narzędziem na kamiennym bloku pod ich stopami. Szybko stwierdziła, że przy obecnym oświetleniu i narzuconym przez Arellę tempie marszu nie było szans na dostrzeżenie tak niewielkiego znaku w porę. Nie ważyła się jednak odezwać, robiąc jedynie niepewną minę i zerkając przez ramię na Tariusha. Ten stworzył w dłoni wiązkę białej energii i oświetlając posadzkę pod swoimi stopami, z nietęgą miną rozpoczął wnikliwą obserwację mijanych kamieni.

Po kilkunastu minutach wędrówki Arella postanowiła zmienić taktykę. Gdy zrozumiała, że przyspieszone tempo tylko zgubi ich pośród plątaniny ciemnych korytarzy, ochłonęła. Wiedziała, że teraz przyjdzie jej zdać się na własną intuicję i pamięć. Żadne zaklęcia czy zwoje, nie pozwolą im się stąd szybciej wydostać. Ściany Sanktuarium były doskonale zabezpieczone przed magią, dodatkowo ją zakłócając. Jedyne, co mogło pomóc, to notatki i prowizoryczne mapy, które Arella tworzyła miesiącami podczas niszczenia pierwszych trzech portali. Zatrzymała się i sięgnęła do kieszeni. Przestudiowała z uwagą własne szkice, zerkając również na oznaczenia, wykonane wcześniej na ścianach poszczególnych sektorów. Zaczęła intensywnie myśleć, analizując możliwe kombinacje przestrzeni i drogi powrotnej. Zwolniła kroku. Spokojniejszy chód ciemnymi korytarzami, pozwolił jej maksymalnie skupić się na odnalezieniu rozwiązania. Robiąc po drodze kolejne notatki, metodą prób i błędów wykluczała złe ścieżki, sprowadzając ich z wolna w kierunku wyjścia. Opanowanie i wewnętrzny spokój Arelli, szybko doń powróciły, wzbudzając niewysłowiony podziw w jej towarzyszach. Bez cienia strachu czy paniki prowadziła ich przez labirynt i nawet w chwilach porażki, nie zrażała się, obierając nowy wariant. Cały ten czas milczała, a nikt z towarzyszących mnichów, nie śmiał zakłócać owego skupienia choćby półsłowem. Po ponad godzinie żmudnych poszukiwań, natrafili w końcu na sektor, który Arella doskonale znała. Schowała mapy pod połę szaty, zwijając je w ciasny rulon, dalszą drogę przebywając już na pamięć. Mnisi na ten widok odetchnęli z ulgą. Po chwili wyszli na ostatnią prostą, gdzie w dali majaczyło im okrągłe pomieszczenie przed wyjściem. Arella nie przyspieszała, ani też nie zwalniała, stale tym samym, miarowym krokiem zbliżając się do głównej bramy Podziemnego Miasta.

Szybko dostrzegli czarną sylwetkę spoczywającą nieruchomo pod wrotami. Diablokrwisty otworzył oczy słysząc ich kroki i podniósł głowę, omiatając sylwetkę Arelli wzrokiem.

— Widzę, że w końcu dotarliście.

Kobieta długo mu nie odpowiadała, przemierzając w milczeniu korytarz.

— Widocznie jesteśmy mniej obeznani w sekretach tego miejsca w porównaniu z tobą — rzuciła tonem chłodnym jak zimowe powietrze, dając tym samym upust swojemu niezadowoleniu. — Myślisz, że spacer po Sanktuarium mnie bawi, Rosher? — Zatrzymała się przed nim z założonymi na piersi rękoma. Ciężar smukłej, idealnej w proporcjach sylwetki przeniósł się na jedną z nóg, gdy stanęła w lekkim kontrapoście.

— Rozdzieliliśmy się. — Rosher cofnął się szybko, jakby obawiał się jej gniewu. — Korytarze się przesunęły...

— I odskoczyłeś w przeciwnym kierunku — dokończyła za niego. Ten rozłożył wielkie łapska w bezradnym geście, na tyle, na ile pozwalały mu na to łańcuchy kajdan. Uśmiechnął się krzywo, ukazując ostre kły.

— To był odruch.

Arella umilkła, przyglądając się jeszcze jakiś czas Rosherowi. Odetchnęła cicho i sięgnęła do kieszeni szaty, wyciągając z niej klucze do bramy.

— Wróciłem tutaj. Grzecznie, bez żadnych sztuczek. To chyba czegoś dowodzi, czyż nie?

— Pozwól, iż ja będę to oceniała — mruknęła, podając klucze Kapłance. Sama podeszła do wysokiego diablokrwistego i chwyciła łańcuch kajdan. Rosher nachylił się lekko ku niej. Głowę miał pokornie spuszczoną, a postawę spokojną i nienaturalnie łagodną.

Arella sprawdziła dokładnie zaklęcia nałożone na metalowe ogniwa, które skutecznie blokowały moc Roshera. Gdy upewniła się, iż nic nie zostało naruszone, oglądnęła z uwagą jego szatę.

— Wywróć kieszenie na lewą stronę.

— Czy naprawdę nie ufasz mi aż tak bardzo?

— Zjawiasz się po blisko dwudziestu latach i od progu masz zbyt wygórowane oczekiwania. Kieszenie.

Rosher westchnął teatralnie i sięgnął najpierw do jednej kieszeni, a później do drugiej, wywracając je kolejno na lewą stronę. Krótkie jęzory materiału zawisły po bokach, ukazując kompletnie puste wnętrze. Arella uspokoiła się nieco, choć nadal lekkie ukłucie niepokoju nękało jej umysł. Odstąpiła od diablokrwistego o krok, nie spuszczając uważnego spojrzenia.

— Ktoś jest w Sanktuarium?

— My, oczywiście. Nasza piątka. Nikt więcej, a przynajmniej nikt, o kim jest mi wiadomo. — Schował wylazły materiał z powrotem do wnętrza. Arella przytaknęła jedynie, po czym zerknęła na mnicha stojącego najbardziej w cieniu.

— Tariushu, przeszukaj go — rzekła i cofnęła się. Założyła ręce na piersi, obserwując nieustannie poczynania diablokrwistego. Ten z błyskiem niecnego rozbawienia w oku przyglądał się Tariushowi.

— Na co czekasz? Chodź i przeszukaj mnie. Mam tyle asów schowanych pod szatą, że aż wysypują mi się rękawami.

Tariush podszedł bez wahania. Diablokrwisty był wyższy o głowę, postawny i dobrze zbudowany, lecz mnich nie wydawał się tym ani trochę speszony.

— Podnieś ręce do góry.

Rosher powoli wykonał polecenie. Ogniwa łańcucha zadzwoniły cicho, uderzając jedno o drugie, gdy diablokrwisty wznosił wielkie ramiona, wyciągając je wysoko ponad głowę. Tariush przeszukał diablokrwistego, oklepując jego szatę centymetr po centymetrze.

— Odwróć się.

— Nie możesz po prostu mnie obejść? To nieuprzejme, jeśli odwrócę się plecami do pań.

— Po prostu się obróć — powtórzył spokojnie. Arella czekała, rzucając Rosherowi znaczące spojrzenie. Diablokrwisty zamruczał z niezadowoleniem, po czym odwrócił się, zwracając plecami do Tariusha i pozostałych. Mnich przeszukał go tak samo, jak uprzednio. Wyprostował się.

— Strażniczko...

— Dziękuję. Rosher...

Spojrzał na Arellę przez ramię.

— Zapytam po raz ostatni. Wyniosłeś coś z Sanktuarium?

Diablokrwisty uśmiechnął się.

— Jak sama widzisz, Strażniczko. Nie mógłbym tego dokonać, nawet, gdybym chciał.

— Ściągnij buty — rzuciła na koniec, nie dowierzając jego niewinności. Rosher uklęknął i posłusznie wykonał polecenie. Zsunął oba buty. Następnie przewrócił do góry nogami by pokazać, że wewnątrz nie ma nic ukrytego. Arella śledziła każdy drobny ruch i po ostatnim dowodzie jego niewinności, zwróciła wzrok ku Ashel.

— Rezygnujemy na dziś.

Mariel odetchnęła tylko z ulgą, a Kapłanka pchnęła oburącz wielkie wrota. Gdy metalowe skrzydła z głośnym skrzypnięciem ustąpiły, Ashel zapytała:

— Kiedy znów spróbujemy, Strażniczko?

— Dam ci znać. Przyjdź wieczorem do mojego pokoju — opowiedziała, kiedy opuszczali po kolei mury podziemnego miasta. Przejęła od Kapłanki klucze, zatrzymując się przy metalowych wrotach.

— Zatem wolno nam się rozejść?

— Tak.

Mariel skłoniła się nisko Arelli, żegnając ją z szacunkiem i odeszła.

— Któremu z mnichów przekazać pieczę nad diablokrwistym?

— Tariushu?

Zatrzymała maga, który również odchodził, chcąc powrócić do swoich obowiązków. Zwrócił się w kierunku Arelli, kłaniając lekko i z należytym szacunkiem. W mig podchwycił aluzję, zgadzając się bez wahania.

— Oczywiście, Strażniczko.

— Znów się żegnamy, Arello Ruth. Mam nadzieję, że nie na długo — stwierdził Rosher, odchodząc powoli w stronę Tariusha, choć czerwonych oczu nie spuszczał ani na moment z twarzy kobiety. Ta również na niego patrzyła, jednak niczego nie mówiła. Milcząca, nieruchoma niczym posąg, odprowadziła go wzrokiem, póki nie zniknął w dali śnieżnobiałego korytarza.

 

****

 

Ashel dzień zleciał zatrważająco szybko. Miała wrażenie, że gdy opuścili mury Sanktuarium, ledwo zdążyła zabrać się do wypełniania akt, a już zastał ją wieczór i przyszła pora na wspomnianą wizytę u Strażniczki. Zabrała zatem uzupełnione teczki oraz te, do których zajrzeć nie zdążyła i udała się do archiwum akt, by poodkładać je na odpowiednie miejsca. W tym czasie pozwoliła sobie na krótkie przemyślenie wizyty w Sanktuarium, zakładając, że Strażniczka będzie oczekiwała od niej wniosków, dotyczących nieoczekiwanej konfrontacji z Rosherem. Ashel jednak nie za wiele potrafiła na ten temat powiedzieć. Jedyne, czego była pewna, to fakt, że Rosher doszczętnie ją przerażał i robił to w niezwykle perfidny i wyrachowany sposób. Owy strach z kolei popychał ją do podejmowania nieprzemyślanych, złych decyzji. Miała również parę pytań co do osoby diablokrwistego i liczyła, że Arella zechce na nie odpowiedzieć.

Gdy zamknęła za sobą drzwi do archiwum akt, szybkim krokiem udała się na dziesiąte piętro. Stanęła przed drzwiami od pokoju Strażniczki i zapukała. Zamarła, nasłuchując odpowiedzi. Arella wpuściła ją po krótkiej chwili, kończąc coś notować. Siedziała przy biurku pośród stosów rozłożonych pergaminów, na jednym z nich kreśląc precyzyjne linie. Długie, fioletowe włosy miała spięte w bezładny kok, by żaden kosmyk nie przeszkadzał jej w pracy. Wyglądała na niezwykle skupioną, błądząc myślami w odległym miejscu. Gdy Kapłanka zamknęła za sobą drzwi, Strażniczka odłożyła pióro i uniosła wzrok, jeszcze przez moment pozostając nieobecna.

— Przepraszam, jeśli przeszkodziłam — rzekła Ashel z szacunkiem się kłaniając. —Przybyłam, jak tylko wykonałam dzisiejsze obowiązki. Zbliża się noc.

Arella bezwiednie przeniosła spojrzenie na okno, dostrzegając za gładką taflą szkła zachodzące słońce. Następnie podniosła się, wychodząc zza biurka.

— Dobrze, że przyszłaś. Usiądź, proszę. —To mówiąc wskazała niewielkie, oddalone w kąt pomieszczenia dwa mniejsze fotele i ustawiony pomiędzy nimi okrągły stolik. Sama również udała się w owym kierunku. Ashel, nie rozglądając się zanadto dookoła, bowiem wydawało się jej to niegrzeczne, podeszła do stolika i usiadła. Złożyła dłonie na podołku i wyprostowała sztywno. Strażniczka zajęła miejsce po przeciwnej stronie i sadowiąc się na skraju siedziska, wbiła wzrok w drewniany blat przed sobą. Jej nieobecne spojrzenie wskazywało, iż myślami jeszcze nie zeszła do teraźniejszości, jednak Ashel przywykła do owych nietypowych zachowań Arelli. Każdy podejrzewał, że ogromna moc Pieczęci oraz wieloletnia samotność po Wyludnieniu, odcisnęły na niej pewne piętno. Czekała zatem cierpliwie, aż Arella w końcu się odezwie.

— Chciałam omówić z tobą kilka kwestii. Zakładam, że i ty masz do mnie parę pytań.

— Kłamałabym, mówiąc, że słowa Roshera nie nasunęły mi na myśl pewnych wątpliwości — stwierdziła i skinęła głową, spuszczając ją na moment, by okazać skruchę. Bądź, co bądź, rozmawiając z diablokrwistym, łamała jeden z narzuconych wcześniej zakazów. —Z całym szacunkiem dla Strażniczki.

— Byłabym głupia łudząc się, iż w pełni będziecie przestrzegać poleceń co do Roshera. Ale teraz przyznasz mi chyba, że owe zakazy nie są moim wyuzdanym kaprysem. Mylę się? — Podniosła fioletowe oczy na Kapłankę, spoczywając spojrzeniem na jej twarzy.

— Nie, Strażniczko. To był dobry zakaz. Rosher jednak... —Ashel przemogła się, by zerknąć na Strażniczkę. Nie było to dla niej łatwe. Czuła do siebie żal za złamanie obowiązującego zakazu rozmów z diablokrwistym. Zlekceważyła go już w kilka dni po przybyciu Roshera do Wieży i teraz nie potrafiła sobie tego wybaczyć. — On jest bardzo sprytny, Strażniczko.

— Jest niezwykle inteligentny i przebiegły, wykorzystując to na swoją korzyść. Potrafi pokierować drugą osobą wedle własnego uznania, a następnie wmówić, iż wszelkie decyzje podejmowała sama. Znam go dobrze i dlatego was przed nim ostrzegałam. — To powiedziawszy, odetchnęła cicho i złożyła ręce przed sobą, pochylając się delikatnie w kierunku Ashel. — Nie mam ci za złe, popełnionego błędu. Wiem, że nie miałaś złych intencji. Proszę cię tylko, byś po tej lekcji wyciągnęła odpowiednie wnioski.

Ashel przytaknęła.

— Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z diablokrwistym i choć spędziłam z Rosherem trochę czasu w Wieży, kilka razy go pilnując, dopiero przed wyprawą do Sanktuarium zdałam sobie sprawę, jak bardzo się go boję. Czy on roztacza wokół siebie jakąś aurę? Odniosłam wrażenie, że nie tylko ja to odczuwam — odrzekła przypominając sobie paraliżujące przerażenie, jakie widziała w oczach Mariel podczas niemal całej ich wyprawy.

— To prawda. Diablokrwiści roztaczają wokół siebie negatywne odczucia, tak samo jak Aasimarzy wzbudzają w nas te pozytywne. Strach przed Rosherem to naturalny odruch każdego człowieka, lecz im więcej go okazujemy, tym bardziej zachęcamy go do nieodpowiednich czynów. Diablokrwiści karmią się strachem i cierpieniem. To ich napędza. Dlatego tak ważnym jest, by nie okazywać wobec nich słabości. By nie dać się sprowokować.

— Rozumiem. Bez wątpienia ta lekcja była dla mnie bardzo cenna, Strażniczko. Dziękuję za nią. — I znów spuściła pokornie głowę, lecz tym razem nie z zażenowania, a z wdzięczności.

— Nie dziękuj mi. Chciałam tylko, byś zrozumiała kilka spraw, dochodząc do pewnych wniosków sama. To ważne, zwłaszcza w sytuacji, gdy przyjdzie ci kiedyś samej zadbać o ten wymiar.

— Wciąż czuję, że brakuje mi doświadczenia.

— Stale będziesz czuła niedosyt. Do tego nie da się przygotować.

— Jednak mój przypadek jest wyjątkowy. Nigdy nie byłam mniszką i nie mogłam uczyć się od wcześniejszej Kapłanki. — stwierdziła ze smutkiem, szczerze żałując, że nie miała okazji choćby poznać słynnej Edeline von Broth. Jako mała dziewczynka widywała ją na oficjalnych wystąpieniach czy przemowach, lecz dziś pamiętała postać jak przez mgłę. — Na szczęście Strażniczka jeszcze nigdzie się nie wybiera.

Arella tylko przytaknęła, milcząc długo. Nie patrzyła na Ashel, nie odrywając nieobecnego spojrzenia od okien. Odezwała się dopiero po kilku długich sekundach ciszy.

— Miej świadomość, że ja również nie miałam zbyt wiele czasu na naukę. Wiem, że często będziecie jeszcze podważać moje decyzje. Nie będziecie się z nimi zgadzać, tak jak dziś nie zgadzacie się na Roshera... Wyczuwam wasze niezadowolenie i niepewność z powodu jego obecności. Poniekąd ją rozumiem. Jesteście młodzi... Nie chcę się jednak na was zawieść. Zbyt wiele razy tego doświadczałam. — Tu zrobiła krótką pauzę, zastygając w bezruchu niczym cudowny, alabastrowy posąg. W jej wyrazie twarzy brakowało jedynie radości, czy choćby cienia szczęścia, który dodałby owemu obliczu pełni urody, a w oczach nie było nawet śladu blasku, który z pewnością niegdyś w nich płynął. — Postarajcie się spełniać solidnie swoją powinność, wówczas ja będę wkładała wszystkie swe siły, by dobrze wypełnić moją.

Dla Ashel słowa Strażniczki były dość jasnym przekazem. Przed laty, gdy Arella stworzyła Pieczęć, przyjmując do swojego ciała pokłady mocy tak ogromne, że mogły zabić, Rada opuściła Azarath, pozostawiając ją samą. Kapłanka nie potrafiła sobie wyobrazić jak trudne to musiało być dla tej kobiety, jeszcze wtedy bardzo młodej. Po takich przeżyciach nikt nie chciałby doznać podobnego rozczarowania ponownie.

— Obecni mnisi to prawowici Azarath'ci. Pracują bardzo ciężko i wielce zależy im na dobru naszego wymiaru oraz mieszkających nań ludzi. Ufam im. Każdemu jednemu.

— Dobrze — mruknęła, przytakując niemal niezauważalnym ruchem głowy, by po krótkiej pauzie zmienić temat, urywając poprzedni. — Na kolejną wyprawę do Sanktuarium zdecydowałam się pójść sama. Późnym wieczorem zejdę ponownie z Rosherem do podziemi. Możemy nie zdążyć do porannego treningu. Ty w tym czasie obejmiesz pieczę nad Radą.

— Nie uważa Strażniczka, że to zbyt niebezpieczne? Diablokrwisty może coś planować.

— Poradzę sobie. Łatwiej mi się skupić, nie musząc martwić się o was. Dodatkowo Rosher nie będzie odgrywał swych marnych ról, nie mając dostatecznie dużej widowni.

— Strażniczka ma z nim duże doświadczenie — stwierdziła cicho, lecz z wielkim uznaniem. Arella nie odpowiedziała. Podniosła się powoli z fotela i przeszła parę kroków po pokoju, przenosząc spojrzenie z okna na posadzkę. Założyła dłonie za plecami, pochylając lekko głowę. Niesforny, fioletowy kosmyk wydostał się z luźnego koka, spływając miękko na skroń kobiety.

— Czy macie jeszcze jakieś wątpliwości?

— Dotyczące Roshera? Obawiam się jedynie, że może próbować Strażniczkę oszukać. Wciągnąć w pułapkę gdzieś w cieniach Sanktuarium.

— On stale coś knuje. Muszę po prostu na niego uważać.

— A co jeśli on nigdy nie doprowadzi Strażniczki do portalu?

— Doprowadzi. Obiecał mi to — odparła bardziej do siebie niż do Kapłanki i choć zabrzmiało to nadzwyczaj dziecinnie, zwłaszcza z ust takiej kobiety jak Arella, coś w jej tonie głosu nie pozwalało Ashel kpić z owego stwierdzenia. Wprawiało jedynie w zakłopotanie.

— Skoro jest taki zakłamany, dlaczego Strażniczka ufa mu na słowo?

— Diablokrwiści mają swoje zasady, których nie łamią — rzekła i jakby to wszystko wyjaśniało, umilkła, zatrzymując się przy swoim biurku. Przelotnym spojrzeniem objęła zapiski i naszkicowane prowizoryczne mapy Sanktuarium.

Ashel przytaknęła choć nie potrafiła zrozumieć o jakich zasadach mówi Arella. Już od samego początku miała mieszane uczucia w stosunku do diablokrwistego i do teraz nie umiała wyrobić sobie o nim zdania. Bała się go, a siedzący w głowie głos wył ze strachu na widok czerwonych źrenic. „On pożre cię żywcem. Pożre-cię-żywcem” — powtarzał z uporem maniaka. Jednak najstraszniejsze było dla niej nie bijące grozą oblicze diablokrwistego, lecz przeczucie, że Azarath'cka strona tego mężczyzny jest w gruncie rzeczy dobra. Młoda kapłanka zmarszczyła brwi, zmyślając się.

— Rosher również ma pewne zasady i zawsze ich przestrzega. Portali jestem pewna. Jednak niczego więcej. Macie go pilnować jak oka w głowie, Ashel. Niech pieczę nad nim mają jedynie najdojrzalsi i najrozsądniejsi mnisi. — To mówiąc, zwróciła się na powrót w kierunku Kapłanki, wbijając w nią uważny wzrok. — I pilnujcie Core'a. Chłopak jest jeszcze dzieckiem, a to właśnie w tych najsłabszych Rosher może upatrywać swój cel.

— Core stroni od Roshera. Mariel wspomniała mi niedawno, że bardzo się go obawia.

— Mimo wszystko. Nie kierujcie się pozorami. W Rosherze strach wzbudza w nas to, co w nim obce i niezrozumiałe. Boimy się nieznanego, lecz gdy się na tym poznamy, przestaje być takie straszne. I właśnie wtedy tracimy czujność. Nie pozwól sobie na to, Ashel.

— Nie pozwolę, Strażniczko. Choć nie rozumiem... — Znów zmarszczyła brwi. — Czasem wydaje mi się, że on ma dobre serce. Gdzieś głęboko w sobie...

Arella milczała długo. Ashel wpatrywała się w nią uważnie i mogła dostrzec jak jej własny niepokój odbija się w Strażniczce w postaci smutku. Może i było to mylne wrażenie, wciągnięte pod wpływem złych emocji oraz nostalgii tkwiącej stale gdzieś głęboko w duszy Arelli, lecz nie zdołała tego ocenić. Chwilę potem twarz przywódczyni wróciła do normalnego, niedającego się odczytać wyrazu.

— Gdyby nie miał, nie byłby mnichem przez tyle lat. Pokonuje go jednak instynkt, któremu nie potrafi się oprzeć. Wbrew pozorom, to człowiek, który potrzebuje pomocy.

— Da się mu pomóc? — spytała, ożywiając się nagle. Nigdy nie przeszła jej przez głowę myśl, że mogliby podjąć próbę „wyleczenia” Roshera z dręczącego go od wielu lat spaczenia. W duchu skarciła się za to. Ten człowiek był w połowie Azarathem i należała się mu pomoc Rady tak samo, jak każdemu innemu mieszkańcowi wymiaru. — Strażniczka wie, jak wpłynąć na jego duszę i umysł?

— Myślałam, że wiem, jednak Rosher się zmienił. Póki sam nie będzie tego pragnął, owa przemiana nigdy nie zajdzie. Poza tym, obawiam się, że nie jestem odpowiednią osobą, by mu pomóc. Niestety... Jeśli nie masz więcej pytań, możesz odejść.

Kapłanka skinęła lekko głową, podniosła się powoli i skłoniła Arelli z szacunkiem.

— Życzę spokojnej nocy, Strażniczko.

— Wzajemnie, Ashel — mruknęła, odwracając się od niej i kierując w stronę siedziska za biurkiem. Kapłanka szybkim krokiem opuściła pokój, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (16)

  • Zaciekawiony 18.05.2018
    "Potrafią mieć średnicę jednie" - jedynie

    "w tej samej chwili opuszczając rękę wzdłuż tułowia" - myślę, że wystarczy samo "opuściła rękę". Bo dzieje się to w tej właśnie chwili w narracji i nie trzeba tego dopisywać, oraz po opuszczeniu ręki nie ma za bardzo alternatyw wzdłuż czego jeszcze.

    "diablokrwisty wznosił wiele ramiona" - gdyż miał ich bardzo wiele. Wielkie

    "byś zrozumiała klika spraw" - kilka

    "zmarszczyła brwi na, zmyślając się" - ee... co?
  • Kim 18.05.2018
    Dziękuję, błędy poprawione :)
  • Agnieszka Gu 18.05.2018
    Witam,
    drobiazg:
    "Gdy upewniła się, iż nic nie zostało naruszone, olądnęła z uwagą jego szatę." — oglądnęła (?)

    Ten Rosher to mroczna i jednocześnie, w jakiś sposób pociągająca postać ;))
    Ok, koniec lektury :))
    Pozdrowionka :))
  • Kim 18.05.2018
    Dzięki za wizytę i komentarz, Agu! Zjedzona literka już na miejscu :)
  • Karawan 18.05.2018
    "i spuściła wolno głowę." ... "zastygając w tej bezradnej pozycji," - uczcie sie modzieży i karawanie jak sie pisze! Pozornie "w tej" jest zbędne. Pozornie, bo to właśnie "przypominajka" powoduje,ze czytający utrwala w łepie obraz ! Brawo !

    i wewnętrzny spokój Arelli, szybko doń powróciły, - to sugeruje, że wróciły do Arelli więc sama sobie się zdziwiła. Trzaby imho zmienić nieco dodając wzbudzając niewysłowiony podziw w jej towarzyszach. Ale przypomnę z zazdrością, że to Twój tekst, a moja jedynie supozycja!

    dostrzegli czarna sylwetkę - paskuda Rosher zeżarł ogonek!

    w lekkim kontrapoście.- mam wątpie czy kontrapost może być lekki?

    Ashel dzisiejszy dzień zleciał - imho dzisiejszy do wycięcia.

    Aasimarzy - a gdyby lud nazywał się Kantar to byliby Kantarzy czy Kantarowie - tak mie naszło ;)

    czy choćby cienia szczęścia, który dodałby owemu obliczu pełni urody. W oczach brakowało choćby - sama wiesz, zmora pisujących-powtorzenie

    przenosząc swoją koncentrację - sorry ale koncentracja tu mi zgrzypi, wolałbym spojrzenie, boć uwaga i koncentracja u bohaterki w innym całkiem miejscu - na tym co mówi i na tym co uczyni.

    się ze on ma dobre serce. - świntuch znowu połknął kropeczkę ;)

    Piątunia jak ta lala. Wygląda na romansidło w pączku, zobaczymy czy wyjdzie w kolce czy w kwiat.
    Odrobina prywaty; pomysł proponowany wygląda, że częściowo załapał (weszła Ench i Can, odnośnie Rithy - nie wiem. Zapytam krótko tak czy nie, bo byłoby fajnie...:)
  • Kim 18.05.2018
    Dziękuję za komentarz i uważne prześledzenie tekstu pod kątem błędów. Nagle robi się ich masa, jak każdy dorzuci od siebie ze dwa czy pięć. Poprawiłam co należy :)

    Jeśli chodzi o "lekki kontrapost", nie zgodziłabym się z Twoją sugestią. To sformułowanie jest często używane w przypadku opisu dzieł sztuki i nie raz się z takim spotkałam. Podobnie jak z "mocnym" kontrapostem.

    Z kolei odmiana rasy "Assimarów" - przyznam, że jesteś już drugą, albo trzecią osobą, która zwróciła na to uwagę i masz rację. Nie wiem dlaczego, ale jakoś przyzwyczaiłam się pisać "Aasimarzy".

    No i ostatnie... Karawan... romansidło? Serio? :P
    Co do reszty komentarza, przyjmuję do wiadomości :) Fajno :)
    Pozdrawiam :)
  • Karawan 18.05.2018
    Kim Taka naszła mnie wizja - miłość niespełniona z jednej lub dwu stron (a może z trzech? to dopiero materiał na akcje i kontrakcje...)
  • Pasja 18.05.2018
    Witam
    Zapukałam i wrócę jutro, bo dzisiaj wybieram się na noc muzeów.
    Pozdrawiam
  • Kim 18.05.2018
    Noc muzeów! Super :D Jak wrócisz, to napisz, gdzieś była i co widziała :) Pozdrawiam :)
  • Zaciekawiony 18.05.2018
    Z technicznych rzeczy - w paru miejscach brak spacji przed myślnikiem. Dotyczy to głównie myślników między wypowiedzią a dopiskiem narracyjnym.

    Generalnie opowiadanie rozwija się całkiem fajnie. Bardzo skupiasz się na relacjach, na "grze pozorów" między postaciami. Mam tylko nadzieję, że nie zgubi ci się przez to sama fabuła.
  • Kim 21.05.2018
    Też mam taką nadzieję ;) Dzięki za komentarz!
  • Pasja 19.05.2018
    Dobry wieczór
    No i zaskoczyłaś. Byłam pewna, że Rosher uciekł, a jednak wrócił i czekał przed bramą. Jednak mam wrażenie, że zimnokrwisty nie jest do końca szczery. Czy wyniósł coś z Sanktuarium? Arellia bardzo opanowana i zapobiegawcza, jednak obawia się. Rozmowa z Ashel odkrywa wiele tych obaw. Jednak wobec Roshera ma pewne plany i w pewnych kwestiach wierzy w jego zasady.
    Zastanawia mnie czy kapłanki, a zwłaszcza Ashel nie podkochuje się w Rosherze.
    Pozdrawiam i miłego wieczoru życzę
  • Kim 21.05.2018
    Kto się w kim podkochuje, i czy w ogóle, nie zdradzę. Za to zachęcam do czytania dalej, gdy wstawię następne części :) Pozdrawiam!
  • Ozar 19.05.2018
    Muszę przyznać, że byłem pewien że diablo ucieknie, wykorzystując okazję. Jednak jak widzę byłoby to zbyt proste. Jak wiesz ja zawsze pisze o odczuciach i teraz jakos mi sie wydaje że z tych dwóch pań to raczej Ashel ma rację, a strażniczka coś zbyt mocno wierzy, że da sobie radę z diablo. A pójście do sanktuarium sama z nim jest chyba już trochę szalone. Moim zdaniem albo diablo coś knuje, albo strażniczka chce go wykorzystać do czegoś nie do konca dobrego dla miasta i kapłanek. 5+ i czekam na dalszy ciąg
  • Kim 21.05.2018
    Dzięki, Ozar! Widzę, że wnikliwie analizujesz przebieg akcji :) Bardzo mi miło z tego powodu. Główkuj dalej, główkuj :)
  • Elorence 09.07.2018
    Kurczę, ja już nic nie wiem. Chcę wierzyć, że Rosher chce zadośćuczynić, ale nie wiem już sama co mam o tym wszystkim myśleć. No kurde.
    Czekam na rozwinięcie akcji :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania