Konflikt czerni i bieli cz. 1
//Od autora.
Fantasy rodem wyjęte z butów. Historia dość długa. Czy ciekawa - ocenicie sami. Universum identyczne, co we wszystkich wcześniejszych publikacjach, stąd można spodziewać się klimatu... sami wiecie jakiego.
A jak nie wiecie, to zaraz się dowiecie.
Zapraszam do czytania.//
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jaskrawe, bijące ze wszystkich stron światło oślepiło go. Było nie do zniesienia. Przysłonił oczy ręką i zmrużył powieki. Szeroki rękaw czarnej szaty rzucił nikły cień na spowitą kapturem twarz. Nie pomogło.
Ruszył przed siebie, chcąc jak najszybciej znaleźć się u celu podróży. Choć widział wokół jedynie zarysy kształtów, zatopione w głębokim, mlecznym blasku, stawiał kroki pewnie, nie wahając się ani nie rozglądając, doskonale świadom, dokąd zmierza.
W ciągu pięciu minut marszu ulicą, prowadzącą między budynkami miasta, nie spotkał żywej duszy. Żaden z mieszkańców nie wyszedł z domu, by udać się do biblioteki czy parku. Nie było widać spokojnie spacerujących rodzin, bawiących się dzieci z opiekunkami przy boku, czy starców, decydujących się opuścić mieszkania, by zażyć nieco świeżego powietrza. Mimo pełni dnia, na horyzoncie wisiała jedynie cisza.
Azarath było wymarłe.
Wszędzie tylko to białe, jaskrawe światło, jakby każda ławka, każda ściana i każdy kamień były nim przesycone. Od przybycia jego oczy nie przyzwyczaiły się ani trochę, a szara skóra twarzy zaczynała uporczywie piec. Ciało jasno dawało do zrozumienia, że nie powinien tu być. Mimo tego zdecydowanie parł naprzód, z każdym krokiem zbliżając się ku Wieży. Budowla pięła się ku górze, niczym jakaś rozszalała, świetlista rzeka, którą siła nurtu porywała wysoko w bezkres błękitnego nieba.
Przed ogromnymi wrotami wejściowymi stała kobieta. Wysoka, o krótkich włosach w kolorze brudnych, mosiężnych monet i bladej cerze, spotykanej zawsze wśród mieszkanek Azarath. Jej białą szatę bogato zdobiły złote naszycia, układające się w skomplikowane wzory. Smukłą talię luźno przepasał sznur.
Skłoniła się przed przybyłym i delikatnym ruchem dłoni zasugerowała, by wszedł do Wieży. Było w tym geście coś dziwnego, niepewnego, jakby kobieta w głębi serca wcale nie chciała wpuścić mężczyzny. Jakby robiła to wbrew sobie, wykonując rozkazy, których celu nie rozumiała.
On to zauważył. I uśmiechnął się.
— Witaj, przybyły. Strażniczka cię oczekuje. Jestem Kapłanką Rady Azarath i mam obowiązek zaprowadzić cię do pokoju, w którym zostaniesz przyjęty. Chodź za mną.
Odsunęła się o krok, gdy ją mijał, bardziej z ostrożności niźli strachu i samej wchodząc, zamknęła wrota.
Przeszli korytarzem w stronę schodów prowadzących na wyższe piętra Wieży.
— Jak ci na imię, Kapłanko? — spytał, gdy pięli się po stopniach na górę. Głos miał chrapliwy, lecz było w nim także coś melodyjnego, co zachęcało słuchacza do podjęcia rozmowy. Słodko grająca orkiestra z wyjątkowo paskudnym dyrygentem.
— Ashel.
— To dość nietypowe uczucie, widzieć cię w szatach, które jeszcze niedawno należały do kogoś innego, Ashel.
Kobieta poczuła, jak dreszcz przechodzi jej po karku. Mówił prawdę, te szaty należały także do poprzedniej Kapłanki. Wyszyte wzory obowiązywały niezmiennie od niepamiętnych czasów, a stroje na Azarath niszczały bardzo rzadko. Można było je w prosty sposób naprawić za pomocą magii, przez co z powodzeniem zachowywały pierwotny wygląd, dziedziczone z pokolenia na pokolenie.
Kobieta zerknęła na przybysza przez ramię. Przez chwilę miała wrażenie, że czerwone ślepia pod kapturem błysnęły.
— Co masz na myśli?
— Otrzymałaś tę szatę w spadku po poprzedniej Kapłance. To bardzo... tradycyjne z twojej strony. Porzucona przez starsze pokolenia spuścizna to jedyne, co zostało na Azarath po Wyludnieniu, czyż nie, Ashel?
Cisza.
— Czy Strażniczka powiedziała wam, Radzie Azarath, kogo wpuściła? Czy zostałaś poinformowana o tym, kogo masz eskortować? — Zaśmiał się cicho. — Nie? Tak myślałem. Nie masz pojęcia, kogo właśnie wprowadziłaś na teren waszej Świętej Wieży Azarath.
— Moja wiedza nie ma tutaj żadnego znaczenia — odparła ostrym, pewnym tonem. Mimo to gdzieś w głębi umysłu zagrała cicho nuta niepewności. Strażniczka rzeczywiście nie zdradziła nikomu swych planów. Oczywiście, miała do tego pełne prawo, jako osoba sprawująca absolutną władzę na wymiarze. Rada przyrzekła podążać za jej przywództwem w każdej sytuacji. Tym razem jednak Ashel wątpiła w nieomylność Wielkiej Strażniczki Azarath. Czuła, że powinna wiedzieć o całej sprawie więcej. O wiele więcej.
— Masz rację, Ashel. Nie ma — mruknął cicho diablokrwisty, wyrywając Kapłankę z zamyślenia.
Dotarli na dziesiąte piętro. Stanowiło ono długi korytarz, na którego końcu widniały drzwi. Były bardzo proste. Gładkie, białe, z dwoma płycinami, niczym nie różniły się od dziesiątek innych, które mijali po drodze. Po prawej stronie zamocowana została metalowa gałka. Jako jedyny ciemny punkt w otoczeniu, aż prosiła się, by złożyć na niej dłoń i przekręcić.
Kapłanka zatrzymała się przed wejściem i otworzyła je powoli. Przepuściła gościa przodem, samej wycofując się na powrót w głąb korytarza.
Biel we wnętrzu pomieszczenia była przytłaczająca. Przybysz błyskawicznie uniósł dłoń, przysłaniając zmrużone oczy. Dopiero po chwili wahania przekroczył próg. Usłyszał, jak drzwi zamykają się za nim cicho.
Początkowo nie mógł dostrzec nic, poza migoczącym w oczach światłem, które docierało w każdy zakamarek tego przestronnego pomieszczenia. Oślepiało, odbijając się od śnieżnobiałych ścian i jasnych, niemożliwych do zidentyfikowania sprzętów. Tak, jak wzrok każdego człowieka potrzebuje czasu, by przyzwyczaić się do ciemności, jego wzrok upośledzało nawet niewinne, poranne światło. Ukojenie przyniósł powoli wzrastający cień, rzucany przez stojącą przy oknie kobietę. Jej chłodny, czysty jak łza głos poniósł się delikatnym echem po pokoju, jeszcze zanim kształty właścicielki przybrały wyraźny kontur.
— Witaj, Rosher — rzekła beznamiętnym tonem. Stała odwrócona tyłem. Jej wzrok, wbity najwyraźniej gdzieś w przestrzeń rozpościerającą się za gładką taflą szkła, powędrował po chwili w kierunku przybysza. Odziana w szaty równie białe, co ściany pokoju, skrywała twarz za cieniem szerokiego kaptura. Spod niego spływały gładko długie, gęste włosy o głębokiej ciemnofioletowej barwie. Sama figura postaci, proporcjami wręcz idealna, przywodziła na myśl majestatyczną rzeźbę, wyjętą spod palców prawdziwego wirtuoza, którym nie mógł być człowiek. W obliczu tak skrajnego piękna wystarczyło jedno, krótkie spojrzenie, by obserwatora ogarnęła fala kompletnie odmiennych odczuć. Respekt, niepokój i przejrzyście czysta fascynacja.
Kobieta uniosła lekko podbródek, przyglądając się bacznie swojemu gościowi.
— Przyznam, że niemało mnie zaskoczyłeś swym przybyciem — dodała po dłuższej pauzie. Bystre źrenice nie przestawały lustrować skrytej pod kapturem twarzy. Przybysz nie potrzebował się im przyglądać, by przywołać w umyśle intensywny, fioletowy kolor, współgrający z włosami o tej samej barwie.
— Arella Ruth. — Skłonił się nisko. — Witaj.
Zdjął niespiesznie kaptur, wychodząc ze swym obliczem do światła. Niejeden już przeraził się na ten widok. Skóra twarzy była szara niczym kościelny popiół. Włosy krótkie, kruczoczarne, okalały dwa wyrastające z tyłu głowy rogi. Demonicznego wyglądu dopełniały krwistoczerwone oczy, śledzące Strażniczkę z uwagą. Głęboko w tym spojrzeniu tkwiły straszliwa pustka i mrok, których bezkresnych głębi każdy by się obawiał. Ona jednak pozostawała niewzruszona. Złożyła dłonie za plecami, nie reagując tym samym na jego ukłon. Nie widziała potrzeby odsłaniania twarzy w ślad za swym gościem. Milczała, w oczekiwaniu na rozwinięcie wypowiedzi, która, jak do tej pory, zdawała się nie robić na niej żadnego wrażenia.
— Przybyłem na Azarath — podjął po chwili, przemierzając pokój wolnym krokiem. — ...by zaoferować ci swą pomoc.
— Pomoc? — powtórzyła za nim, a nuta powątpiewania zagrała czysto, okalana melodyjnym tonem jej głosu. Widać było, że to nie są słowa, jakie spodziewała się usłyszeć. Stała nieruchomo, wsłuchując się jednocześnie w odgłos wolno stawianych przez Roshera kroków.
— Czuję się do tego zobowiązany od dnia, w którym opuściłem Azarath. Mam wobec ciebie dług. Pragnę go teraz spłacić.
Zatrzymał się i wlepił w nią czerwone ślepia. Lśniły, odbijając świetlisty blask niczym dwa oszlifowane rubiny. Kobieta znosiła cierpliwie spojrzenie diablokrwistego, przeciągając znacząco tę niemą konfrontację odmiennych bytów. Wyraźnie nieprzekonana co do autentyczności zamiarów przybysza, w odpowiedzi mruknęła cicho pod nosem, krzyżując w tym samym czasie ręce na piersi.
— Mówisz tak, jakbym cię nie znała, Rosher. Od kiedy to diablokrwisty ma w zwyczaju spłacać jakiś dług? — zapytała kąśliwie, naciskając znacznie na ostatnie słowa.
— Długo zmagałem się ze sobą, by przemóc niechęć do ponownego postawienia stopy na tej... świętej ziemi Azarath. Jak zapewne zdążyłaś zauważyć, pobyt tutaj, szczególnie po takim czasie, nie jest dla mnie łatwy. Doceń moje starania.
— Ja ich nie doceniam, a oceniam i śmiem twierdzić, że jest w twych szlachetnych chęciach jakieś drugie dno.
— Nic nie umknie twojej uwadze, Strażniczko.
Uśmiechnął się, ukazując dwa nienaturalnie długie kły.
Ten dobry nastrój zdawał się jednak wprowadzać Strażniczkę w jeszcze większą podejrzliwość. Nadal utrzymując ową niecodziennie długą wymianę spojrzeń, stała niewzruszona i majestatyczna niczym niezwykłe, szlachetne zwierzę, czujne nawet podczas spoczynku.
— Przejdź więc do rzeczy i przedstaw mi konkretne przyczyny twojej wizyty — rzekła oschle, poruszając miękko pełnymi, bladymi ustami, mimo owego ostrego tonu.
— Chciałbym odnowić nieco naszą starą, dobrą relację, to wszystko.
— Z dziesiątek określeń, jakich mogłeś użyć, „dobry” wydaje się najmniej odpowiedni – mruknęła cicho. Pomimo tego, Rosher usłyszał dokładnie każde słowo. Głębokie westchnienie poniosło się po pokoju, gdy diablokrwisty teatralnie wyrażał swoją urazę. Wyglądał, jakby głęboko ruszył go komentarz Strażniczki.
— Nie ufasz mi, to zrozumiałe. Spodziewałem się tego, stąd jestem gotów pomóc ci na takich warunkach, jakie mi postawisz. Poświęcę swoją dumę, by zasłużyć na twoje zaufanie, Arello Ruth.
Kobieta wydawała się nieco rozśmieszona jego oficjalnym tonem i wzniosłymi słowami. Wbiła na chwilę wzrok w posadzkę, by pozbierać myśli i wyzbyć się rozbawienia, ledwie widocznego na surowej, niezmiennej w wyrazie twarzy.
— I niby w czym chciałbyś mi pomóc, hm? Czyżbyś nie widział, że wymiar po kilkunastu latach, w końcu zaczął się podnosić z kolan? Poradziłam sobie bez was. Jak dotąd twoje argumenty nie bardzo mnie przekonują.
— Przed Azarath jeszcze długa droga, nim powróci do dawnej świetności. Twoja Rada jest wciąż młoda i niedoświadczona. Jestem pewien, że w tak trudnych czasach każda pomoc jest dla ciebie bardzo cenna. Nawet moja.
Arella umilkła, nie spuszczając z niego wzroku, choć wydawało się, że przez krótką chwilę nie widziała nic wokół. Jak gdyby kotłujące się w głowie myśli były jedyną rzeczą, na jakiej się teraz skupiała. Wyraz twarzy pozostawał jednak taki sam. Skryty częściowo pod cieniem kaptura, nie zdradzał żadnych emocji.
— Wszystko na twoich warunkach. Żadnych sztuczek.
— Nie jestem przekonana, czy moi mnisi byliby przy tobie bezpieczni.
Mężczyzna rozłożył dłonie w bezradnym geście.
— Co złego mogę im zrobić? Wiesz przecież, że w twojej obecności nie mam żadnej mocy.
— I doprawdy jesteś gotowy zgodzić się na każdy mój warunek?
Rosher długo milczał, wpatrując się szkarłatnymi ślepiami w oblicze Strażniczki. Stał przed nią, w spokoju rozważając odpowiedź, co stanowiło niezwykłą odmianę dla kogoś jego pokroju. Trudno było wyobrazić sobie diablokrwistego pieczołowicie analizującego za i przeciw przed podjęciem ostatecznej decyzji. Ich gwałtowna natura skutecznie to utrudniała. Dogłębne rozmyślania na tematy moralne czy etyczne nie imały się owych istot, a jednak Rosher sprawiał wrażenie zamyślonego i minęło dobre kilka chwil, nim odpowiedział.
— Każdy.
— Nie wierzę, w to, co słyszę — powiedziała bardziej do siebie niż do niego. Zdawała się doskonale świadoma, że owa długa pauza pełna rozważnych min stanowiła tylko mały teatrzyk w całym repertuarze oszustw, jaki Rosher potrafił mieć w zanadrzu.
— I ty nie masz żadnych warunków do przedstawienia? Jeśli mam się zgadzać, chcę być pewna, że nie występuje w tej umowie haczyk.
— Nie ma haczyka. Chcę jedynie zapracować na twoje zaufanie.
— Dobrze więc — odparła nagle jak gdyby wszelkie wątpliwości nie istniały już od początku ich rozmowy. Wyprostowała się pewnie, opuszczając skrzyżowane wcześniej ręce wzdłuż tułowia, jeszcze bardziej przywodząc na myśl alabastrowy posąg.
— Tym razem to ty będziesz musiał uważać na haczyk, Rosher. Przemyślę wszystko, a do tego czasu... — Przerwała na moment, by jeszcze raz zbadać go swym bystrym wzrokiem. — Ty posiedzisz w jednym z pokoi gościnnych, który specjalnie dla ciebie odpowiednio zabezpieczę.
— Wnioskuję, że nakładanie zabezpieczeń potrwa jakiś czas.
— Nie myśl, że zaufam ci tak łatwo.
Komentarze (43)
A tak serio to bardzo dziękuję.
I już mi nie słodź, bo aż się czerwienię.
I nie spodziewaj się za dużo po tym tekście. 'Błogosławiestwo aasimara' stawia wysoko poprzeczkę i nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek w tamte okolice doskoczę.
Pożyjemy, zobaczymy. Na pewno bardzo ucieszę się z twojej szczerej (jak kurwa zawsze :>) opinii i będę wyczekiwała jej ze zniecierpliwieniem.
Miłej pracy :D
Pedzialam zreszta, że tw2 byl dobry ale zabraklo pierdolniecia. Aasimar byl świetny. We'll see ;)
Nie pracuje dzis ;) Mialam chwilowa przerwe w dostawie wewnetrznej energii :D
Pierwsze co przyszło mi do głowy to to, że mamy podobny styl, momentami miałam wrażenie, jakbym czytała napisane przez siebie zdania. Nawet niektóre nazwy, ich brzmienie takie znajome... Dziwne uczucie xd
Mam kilka zastrzeżeń:
"Głos miał chrypiący" - nie jest to błąd, ale mi osobiście "chrypiący" zgrzyta, ja zastosowałabym "chrapliwy",bądź "chrypliwy", jak na moj gust ładniej brzmi, przyjemniej dla ucha :)
"Szara niczym popiół skóra pokrywała twarz" - wydaje mi się, że to błąd, ale ręki nie dam uciąć - w definicję twarzy wchodzi skóra (tak jak nos, oczy itp), więc wychodzi takie trochę masło maślane, bo wątpię by chodziło o szarą skórę na skórze, a tak wynika z tekstu.
"Bystre źrenice nie przestawały lustrować skrytej pod kapturem twarzy." - skoro była skryta, to na chłopski rozum nie było jej widać, a co za tym idzie - nie szło jej "lustrować".
"Poświęcę swoją dumę, by zasłużyć na twoje zaufanie, Arella." - to twoje opowiadanie, twoja postać i twoje imiona, ale tu aż prosi się o odmianę (Arello).
To tyle z zastrzeżeń. Przejdźmy do reszty. Po pierwszym rozdziale ciężko powiedzieć coś na temat fabuły, bo będzie się dopiero kształtować i nie wiem czego się spodziewać, ale zapowiada się nieźle. Podoba mi się pomysł diabłokrwistych, z chęcią poznałabym bliżej historię świata i prawa nim rzadzące, ale uzbroję się w cierpliwość. Styl masz przyjemny, czytało się szybko i płynnie. Co więcej mogę rzec? Jak będziesz się nudzić albo najdzie cię ochota, wpadnij, z chęcią poznam twoją opinię. A teraz życzę weny i do następnego przeczytania. Piąteczkę ofiaruję, gdy tylko będę przy laptopie ;)
Dzięki za odwiedziny w mych skąpych w publikacje progach.
Odpowiem szybko bo akurat mam otwarte, a zaraz muszę mykać.
"Głos miał chrypiący" - masz rację, poprawię.
"Szara niczym popiół skóra pokrywała twarz" - racja
"Bystre źrenice nie przestawały lustrować skrytej pod kapturem twarzy." - nie zgadzam się. Z perspektywy postaci można próbować lustrować nawet kogoś skrytego.
"Poświęcę swoją dumę, by zasłużyć na twoje zaufanie, Arella." - kwestia umowna, jak wspomniałaś, ale w tym wypadku przyznaję Ci rację i poprawiam
Cieszę się, że przypadło do gustu zarówno pod względem stylu jak i (jak dotąd nieco bidnej) historii. Na pewno odwiedzę Cię wieczorem, więc zostaw otwarte okno.
Do miłego. ;)
"Przysłonił oczy ręką i zmrużył powieki. Szeroki rękaw czarnej szaty rzucił nikły cień na spowitą kapturem twarz. Nie pomogło." - skopiowałem całość tylko po to, by odnieść się do zdania nie pomogło.
Uwielbiam krótkie, dobijajace zdania. W rurze tego nie widać, bo utwór jest stary i trochę chujowy. Jednak uwielbiam i stosuję.
Lubię takie dobicie. Jedno lub dwa.
Dobry początek zatem.
"Mimo pełni dnia, na horyzoncie wisiała jedynie cisza.
Azarath było wymarłe." - I tu mamy to samo. Do tego zastosowane jeszcze lepiej, bo piętro niżej. Przenosisz wzrok wprost na dookreślający, uderzający hamulec. Max cztery wyrazy w takich zdaniach i to tylko wtedy, gdy są krótkie.
Dalej idzie dobrze.
"Ciało jasno dawało do zrozumienia, że nie powinno go tu być" - jakby ciało dawało do zrozumienia, że nie powinno tu być ciała. Może: Ciało jasno dawało do zrozumienia, że nie powinien tu być. - obadaj.
Mnożysz te przymiotniki, ale z gracją. Nie czuć natłoku i zmęczenia, póki co.
"Wysoka, o krótkich włosach w kolorze brudnych, wytopionych z mosiądzu monet" - ostatnio ucze się nieszablonowego opisu pod kątem kolorystycznym. Ten temat jest u mnie trendy. Doceniam "wytopione monety" - Ładne.
"Skłoniła się przed przybyłym i delikatnym ruchem dłoni zasugerowała, by wszedł do Wieży. Było w tym geście coś dziwnego, niepewnego, jakby kobieta w głębi serca wcale nie chciała wpuścić mężczyzny. Jakby robiła to wbrew sobie, wykonując rozkazy, których celu nie rozumiała." - znów bardzo ładny obrazek. Cudny ręcz. Jednak powołując się na uczciwość, jaką Ci obiecałem, chciałbym przedstawić inny pomysł zapisu.
Mianowicie: Skłoniła się przed przybyłym i delikatnym ruchem dłoni zasugerowała, by wszedł do Wieży. Było w tym geście coś dziwnego, niepewnego, jakby w głębi serca wcale nie chciała wpuścić go do środka. Jakby robiła to wbrew sobie, wykonując rozkazy. (wyrzuciłem dookreślenie "których celu nie rozumiała" - Ot dywagacja narracyjna, bez któej da się żyć.
Niżej masz to, co uwielbiam. Dwa zdania, sześć wyrazów. - Działa.
"- Witaj, przybyły. Strażniczka cię oczekuje. Jestem Kapłanką Rady Azarath i mam obowiązek zaprowadzić cię do pokoju, w którym zostaniesz przyjęty. Proszę za mną." - burzy mi się ostatnia część wypowiedzi. Jest taka "urzędowo-kurtuazyjna. On musi iść. Ona to wie. Trzecia opcja nie istnieje. Może: Chodź za mną.
"- Jak ci na imię, Kapłanko? - spytał po chwili, gdy pieli po stopniach na górę." - narracyjnie robisz cudną robotę, ale może nie zagęszczaj aż tak wymiany zdań. Żywiej i naturalniej poprowadzone będą swoistą siłą przeciwstawną dla wcześniejszego narracyjnego bogactwa.
Może: - Jak ci na imię? - spytał, gdy pieli się po stopniach na górę. - nawet jeśli Ci zmiana nie podpasuje, to dodaj się, bo brakuje.
"Słodko grająca orkiestra z wyjątkowo paskudnym dyrygentem." - bardzo ładnie ujęte
- Ashel. - o to chodzi. Prosto, informacyjnie, w punkt.
"Porzucona przez starsze pokolenia spuścizna to jedyne, co zostało na Azarath po Wyludnieniu, czyż nie, Ashel?
Cisza." - i znó. Całą górę przekopiowałem, żeby wbić Ci do łba, zakorzenić, że "Cisza" (Takie ujecia są piękne)
Pogranicze prozy poetyckiej.
"- Czy Strażniczka powiedziała wam, Radzie Azarath, kogo wpuściła? Czy zostałaś poinformowana o tym, kogo masz eskortować? - zaśmiał się cicho pod nosem. - Nie? Tak myślałem. Nie masz pojęcia, kogo właśnie wprowadziłaś na teren waszej Świętej Wieży Azarath." - zaśmiał się cicho pod nosem, nie wiem czy podchodzi pod podialogową część narracyjną odnoszącą sie bezpośrednio i czy nie powinna być zapisana z dużej. Poza tym ,nie podoba mi się samo w sobie. Zaśmiał się pod nosem lub: zaśmiałsię cicho, by wystarczyło. Takie, jawi mi się infantylnym.
"Były bardzo proste. Gładkie, białe, z dwoma płycinami, niczym nie różniły się od dziesiątek drzwi, które minęli po drodze." - w myśl dekapitulacji słó bliźniaczych można drugie dni wyciąć na "innych" - pod rozwagę.
Czytam dalej. Jest obrazowło. ładnie i klimatycznie. Masz dobre pióro, choć to uniwersum (póki co) wydaje mi sięmniej intrygujące od tego, które zaserwowałaś w TW. Choć oczywiście nie wykluczam, że to te same. Jakoś tak, Wielka wieża, samotny ktoś... nieco kalkowo mogłoby być, gdyby nie to, że bronisz się fantastycznym "detallizmem".
(Tak w ogóle: Niektóre słowa nie istnieją. Są mojego autorstwa, ale mają na celę oddać lepiej odczucie towarzyszące podróży)
"- Pomoc? - powtórzyła za nim, a nuta powątpiewania zagrała czysto, okalana melodyjnym tonem jej głosu." - chwilę sięzawiesiłem czytając, wiec coś ładnego mogłem pominąć, ale to ładne.
"Kobieta znosiła cierpliwie to spojrzenie, przeciągając znacząco tę niemą konfrontację odmiennych bytów." - "to" - "tę" - może "to" zamienić na "jego?"
"Wyraźnie nieprzekonana co do autentyczności zamiarów przybysza, w odpowiedzi mruknęła cicho pod nosem, krzyżując w tym samym czasie ręce na piersi." - widzisz? To Twoja maniera. Twój "utartyzm" Wcześniej on "zaśmiał się cicho, po nosem" Teraz ona, co zrobiła?
"Nadal utrzymując ową niecodziennie długą wymianę spojrzeń, stała niewzruszona, majestatyczna niczym niezwykle rzadko spotykane, szlachetne zwierzę, czujne nawet podczas spoczynku." - tu nie wiem co, ale bym skrócił, bo mnożnik już zbyt duży.
"- Przejdź więc do rzeczy i przedstaw mi konkretne przyczyny twojej wizyty - rzekła oschle, poruszając miękko pełnymi, bladymi ustami, mimo owego ostrego tonu." - znów zbyt pompatycznie. Przynajmniej dialog. Zbyt posągowo. Może, nie wiem: - Przejdź do rzeczy i przedstaw konkretne przyczyny swej wizyty - rzuciła oschle, poruszając miękko bladymi ustami. - Nie wiem. Albo inaczej jakoś.
"- Chciałbym odnowić nieco naszą starą, dobrą relację, to wszystko." - jak odnowić, to wiadomo, że starą
- Chciałbym odnowić naszą dobrą relację, to wszystko.
"Poświęcę swoją dumę, by zasłużyć na twoje zaufanie, Arello Ruth." - podoba mi się, że na końcu ciągu dialogowego, zwracają siedo siebie (co jakiś czas) imionami i nazwiskami (czy co tam mają) - To jakby był ich wspólny mianownik. Jakiś klucz. Czytelnik ma przez to wrażenie uczestnictwa w jakimś "podglądactwie".
Nie będę kopiował, ale dam dalej jest wywów na poły analityczny, a potem on mówi
- Każdy. - dobra robota. O to mi chodzi.
"- Nie wierzę, w to, co słyszę - powiedziała bardziej do siebie niż do niego, będąc przy tym nieco zgryźliwa. " - A tu jest, kurwa, dramat. No sorry, no. Za sużo, Kim. Za gęsto. Jakieś wewnętrze dookreślenia. Musisz to stopniować. Znaczy, chuj tam, nic nie musisz, ale...
- Nie wierzę w to, co słyszę. - powiedziała bardziej do siebie niż do niego. - Tak
- Nie wierzę w to, co słyszę - rzuciła zgryźliwym tonem. - albo tak
albo jeszcze inaczej.
"- Dobrze więc - odparła nagle, jak gdyby wszelkie wątpliwości, które do tej pory miała, nie istniały już od początku rozmowy." - taaa, o czym my tu.
"- Dobrze więc - odparła nagle, jak gdyby wszelkie wątpliwości nie istniały.
"- Tym razem to ty będziesz musiał uważać na haczyk, Rosher. Przemyślę wszystko, a do tego czasu... - przerwała na moment, by jeszcze raz zbadać go swym bystrym wzrokiem." - i jeszcze bym obadał wielkosć litery w słowie "przerwała"
No i tyle.
Cóż rzec?
Ja lubię detal, więc naturalne, że będzie mi się podobać. Tylko, żę pierdolniętych w ten sposób, może nie być zbyt wielu. Jaumiem się zachwycić atomowym wręcz ujeciem myśli, więc dla mnie od tej strony bajka, ale powinnaś przeanalizować ideę cięć.
Czasem się zbytnio rozwlekasz i przeciągasz strunę.
Z drugiej strony Twoje postacie są po coś. Są różne i barwne.
Jeśli jednak zechcesz wrzucuić na potrzeby ułamkowej treści postać epizodyczną, chcąc nie chcąc, musisz naszkicować ją bardziej powierzchowie.
Puentując te pierdolenie - znów kawał zacnej roboty, Kim.
Pozdro.
Naprawdę się dopraszasz słitaśnych piątasków.
Ale jak własną mamusię kocham, musisz zrozumieć...
Z chęcią przyspieszyłabym dialog, obrała z wielu ogonków by ruszył dupy, bo aż mnie skręca jak czasem to czytam, ale kurwa mogę tego zrobić. Po prostu nie mogę. Klimat tego musi być inny. To musi się ślimaczyć a czasem wręcz ciągnąć jak jakiś pojebany miód od zombi-pszczół z twojej serii o Rurze. Albo raczej o Barrym.
Zatem jak mówiłam. Parę uwag wdrożę w życie na pewno.
Tyle, ile mogę.
I dostaniesz wpierdziel jak jeszcze raz wspomnisz o słit 5.
Nic nie stoi na przeszkodzie, by łamać zasady, pod warunkiem, że robi się to świadomie. Zatem nie było tematu.
Nie męczę Cię już.
Tyle.
Ja uczciwie wykonałem to, co obiecałem. Ty się rzetelnie i merytorycznie odniosłaś.
Epilog jest napisany
Azarath było wymarłe." - wstawki, które lubię wielce. Ogólnie jestem zwolenniczką wypoziomowanej lakoniczności. Czasami jedno zdanie mówi więcej, niż cały akapit. Lubię kiedy trzeba myśleć. Wolę sie zastanowić, odebrać coś przez pryzmat własnego postrzegania świata, niż czytać rozwlekłe opisy itepe. Ale to tak na marginesie. U Ciebie jeszcze nudnych momentów nie wyhaczyłam ;) Póki co (!), więc się pilnuj :D ;p
Wysoka, o krótkich włosach w kolorze brudnych, wytopionych z mosiądzu monet i bladej cerze" - ależ opis! Kurczę. Dobrze punktujesz swoich bohaterów.
"Było w tym geście coś dziwnego, niepewnego, jakby kobieta w głębi serca wcale nie chciała wpuścić mężczyzny. Jakby robiła to wbrew sobie, wykonując rozkazy, których celu nie rozumiała" - to też mi się widzi
"Głos miał chrapliwy, lecz było w nim także coś melodyjnego, co zachęcało słuchacza do podjęcia rozmowy. Słodko grająca orkiestra z wyjątkowo paskudnym dyrygentem" - haha, bene, ragazza Kim, bene
"można było je w prosty sposób naprawić za pomocą magii" - przez to z fantasy mi niezbyt po drodze, magia, pstryk i po robocie, a bohater nie ubrudzi nawet łapek. To przemyślenia a propo gatunku, nie Twojego pisania, także luz. I nie neguję też tak po całej linii, bo niektóre rzeczy "odbiegające od normy" są całkiem spoczi. Magia po prostu wydaje mi sie zbyt prosta w takiej formie. Analizuję, bo może, hm, może chciałabym się przekonać jednak do takich tworów. Pratchett z magią mi się bardzo widział na przykład, ale tam bardziej w wersji light i for relax. Zawsze szukam logiki w zachowaniu bohaterów, jakiegoś pokonywania barier, upieprzenia sie z życiem po łokcie. No ciekawam tego Twojego fantasy Kim ;) W Twoich rekach mój stosunek do tego gatunku, miej świadomosć :D (żarciuszki, no stress)
"- Witaj, Rosher - rzekła beznamiętnym tonem. Stała odwrócona tyłem. Jej wzrok, wbity najwyraźniej gdzieś w przestrzeń rozpościerającą się za gładką taflą szkła, powędrował po chwili w kierunku przybysza. Odziana w szaty równie białe, co ściany pokoju, skrywała twarz za cieniem szerokiego kaptura. Spod niego spływały gładko długie, gęste włosy o głębokiej ciemnofioletowej barwie. Sama figura postaci, proporcjami wręcz idealna, przywodziła na myśl majestatyczną rzeźbę, wyjętą spod dłuta prawdziwego wirtuoza, którym nie mógł być człowiek. W obliczu tak skrajnego piękna wystarczyło jedno, krótkie spojrzenie, by obserwatora ogarnęła fala kompletnie odmiennych odczuć. Respekt, niepokój i przejrzyście czysta fascynacja"
- kurde. Kolejna dobrze przedstawiona pani. Wyczuwam serce do rzemiosła. Brawo.
"- Czuję się do tego zobowiązany od dnia, w którym opuściłem Azarath. Mam wobec ciebie dług. Pragnę go teraz spłacić" - kurde, wyniośle prawią, w klimacie stworzonego świata, ale to musi myć jednak trudna sztuka tak dialog prowadzić
"- Z dziesiątek określeń, jakich mogłeś użyć, „dobry” wydaje się najmniej odpowiedni – mruknęła cicho" - dobre, nutka sarkazmu, lubię sobie czasem ironicznego szota golnąć
"Kobieta wydawała się nieco rozśmieszona jego oficjalnym tonem i wzniosłymi słowami" - czyli nie beda jednak tak gaworzyć, on jest ino wyjątkowo napompowany, oks
Reasumujemy - odczucie po, czy mam ochotę na więcej, czy nie? Otóż mam. Otóż bedę wypatrywać kolejnych. Jest dobrze, jest ciekawie i błędów też nie wyłapałam (choć niekoniecznie szukałam, widząc, ze już przeczesane, ale nic mi sie nie rzuciło). Masz na to plan wydarzeń, czy idziesz na żywioł?
Prawda taka że pisząc mam zamysły wypunktowane. Takie zdarzenia 'must have'. Do tego dorzucam czasem pobobczne wątki pisane na żywioł. I postaci zazwyczaj równiez pisane są na żywioł, od serduszka. Nie lubię ich 'wiązać' i 'kazać' podejmować różne decyzje, bo tracą wtedy na tej swojej... jakby to nazwać... autentyczności? Pewnie rozumiesz, o co chodzi :)
Twoje sprawne oko widzę wychwyciło iż owy signorie napompowany a pani ino zdziebkę niechętna. Bardzo dobrze, bardzo dobrze.
Co do magii - spokojnie. Wszystko jest ładnie wypoziomowane i wyaśnia się z czasem. Nie ma nic 'od tak'. Wszystko ma swoje zalety i wady, każda moc ma drugą stronę medalu. To nie jest fantasty w którym magowie bedą rzucać fireballami i palić wioski. Stawiam raczej w tej kwestii na finezję. Więcej nie mogę powiedzieć ;)
Jak lubisz ironię, to postać Arelli Ruth bardzo przypadnie ci do gustu.
Tekst rzeczywiscie już kilkukrotnie przeczesany, błędów pewno za dużo nie zostalo.
Dzięki, że zdecydowałaś się wybrać ze mną w podróż po 'konflikcie'.
To zapinamy pasy i w drogę :)
Do miłego.
Trochę przypomina mi to grę, którą prowadzą obydwoje. Rosher pewnie ma haczyk i tak samo Aurella. Co dalej? Będę śledzić.
Taki drobiażdżek... gdy pieli po stopniach na górę? - pieli się grządki, bo zjadłaś ogonek.
Pozdrawiam
Rzeczywiście, na szali dialogu leży gra i fajnie że udało ci się to zauważyć. Historia ma nieco intrygować w końcu to pierwszy rozdział dłuższej historii.
Cieszy niezmiernie, że będziesz miała oko na dalsze części, przy sprzyjających prądach kolejna pojawi się dzisiaj.
Dzięki za drobiazg, dobrze, że czuwasz, bo często zdarza mi się coś przegapić.
Do miłego :)
"starców, decydujących się opuścić mieszkania, by zażyć nieco świeżego powietrza." - w ramach niespiesznej aktywności fizycznej, pospolicie nazywanej spacerem. Sztucznie to zabrzmiało.
Chm... ogromna budowla, z ogromnymi wrotami...
"wytopionych z mosiądzu monet" - czemu nie po prostu mosiężnych? Czy błękit oczu porównasz do zbiorników wodnych?
"pieli się po stopniach" - pięli się; bo pieli to się chwasty na grządkach
https://pl.wiktionary.org/wiki/pi%C4%85%C4%87_si%C4%99
Nie bardzo rozumiem reakcji kapłanki na uwagę o szacie - jeśli przekazanie szat to tradycja, to noszenie stroju po poprzedniczkach jest dla niej czymś oczywistym. Skąd więc ten dreszcz na karku?
"samej wycofując się na powrót w głąb korytarza" - a nie sama? To chyba mianownik
"Jej wzrok, wbity najwyraźniej gdzieś w przestrzeń rozpościerającą się za gładką taflą szkła, powędrował po chwili w kierunku przybysza" - poruszając się niezależnie od głowy. Bo nie zostało jasno powiedziane, że się obróciła.
Czy w pokoju wypełnionym rozproszonym światłem, biały kaptur będzie rzucał cień, w którym skryje się twarz?
"- Przybyłem na Azarath - podjął po chwili, przemierzając pokój wolnym krokiem. - By zaoferować ci swą pomoc." - ta wypowiedź to chyba jedno zdanie, więc drugą część wypowiedzi dobrze by było zacząć od małej litery.
Niezły tekst, ale za mało w nim konkretu.
Dzięki za bardzo konkretny komentarz, miło że zawędrowałeś do profil i zechciałeś przeczytać pierwszą część konfliktu. Ustosunkuję się po kolei do każdej poruszonej w Twoim komentarzu kwestii. To lecim.
Ścieżki to faktycznie moje złe zrozumienie owego słowa. Do tej pory chyba nie byłam świadoma, że dotyczą wyłącznie dróg 'wydeptanych'. Poprawię, bo masz rację. Droga/ulica są tu wskazane.
Starcy zostają tak jak byli, jak dla mnie brzmi okej.
'Opisu' ogromnej budowli zmieniać nie będę, wrota także zostają. Dokładny opis Wieży oraz wrót pojawia się nieco później, z perspektywy innej postaci.
'Pieli' to moje niedopatrzenie. Dobrze, że zauważyłeś.
Mi również ten dreszcz na plecach nie pasuje, aż kole w oczy, ale kwestia 'szaty' lub raczej dziwnych emocji Ashel co do słów na temat szaty ma być dla czytelnika niezrozumiała. Wyjaśni się później.
"samej wycofując się na powrót w głąb korytarza" - nie wiem, chyba zostawię. Wydaje mi sie ze obie formy sa ok.
Co do monet przeczytam jeszcze raz większy fragment i rozważę zmianę. Mosiężne monety może i brzmi nieco głupio, ale chodziło mi o to, by zaznaczyć kolor monety. Z drugiej strony stopów mosiądzu też jest od zas... więc ta informacja nie jest zbyt pomocna. Samej nie wiem. Chyba rozważę zmianę, skoro Cię to ugryzło.
Co do obracania się również przeczytam w szerszym kontekście i rozważę zmianę.
Cień kaptura zostaje. Wydaje mi się, że jest do zrobienia. Światło biło bardziej ze ścian plus opis jest z perspektywy gościa który czuje się jakby mu świecono po oczach latarką. Może rozważę ujęcie tego w jakiejś innej formie, nie wiem sama.
Nie wiem, myślniki dialogowe do dla mnie nowa sprawa i mam z nią spore problemy. Zrobię tak, jak mówisz, bo wierzę, że masz większe doświadczenie i wiedzę. Wygoogluję jeszcze tę kwestię.
W tekście rzeczywiście jest dość mało konkretu, ale nic na to nie poradzę. Ta historia przypomina nieco pociąg towarowy i rozpędza się powoli ale sukcesywnie.
Jeszcze raz dziękuję za komentarz, postaram się jak najszybciej obadać wspomniane wyżej kwestie.
Pozdrawiam i życzę miłego dnia. :)
"Choć widział wokół jedynie zarysy kształtów, zatopione w głębokim, mlecznym blasku," - już to widzę oczami wyobraźni swej...
"Budowla pięła się ku górze, niczym jakaś rozszalała, świetlista rzeka, którą siła nurtu porywała wysoko w bezkres błękitnego nieba." - no kochana, pojechałaś po bandzie z tym opisem. Cudo :))
"Słodko grająca orkiestra z wyjątkowo paskudnym dyrygentem." - niezłe porównanie, rozbawiło mnie ;)
"Zdjął niespiesznie kaptur, wychodząc ze swym obliczem do światła." -cudne
Dygresja - czytając te opisy czuję się trochę jak w mitycznym świecie pięknych elfów (z filmów o Hobbitach). Wyjątkowo sprawnie i z wyczuciem je skomponowałaś.
"Lśniły, odbijając świetlisty blask niczym dwa oszlifowane rubiny." -oooo to też boskie...
"przeciągając znacząco tę niemą konfrontację odmiennych bytów." - skądś ty to wytrzasnęła... odmienne byty :) Pobudziło mi to wyobraźnie maksymalne :)
Bardzom czuła na puncie "kwiecistych" i "świetlanych" porównań :) Podobało mi się niezmiernie... Lecim dalej obadać, coś stworzyła... :)
Później jednak okazuje się, że nie ma miejsc idealnych i Azarath nie jest tutaj wyjątkiem. No ale żeby coś zburzyć, trzeba najpierw się napocić i wybudować. Ja właśnie buduję w pierwszych rozdziałach :) Miło usłyszeć, że cel choć trochę został spełniony. To mega raduje me serduszko :)
Pozdrawiam!
.
.
.....
.
.
.......
Pozdrawiam serdecznie :)
"Strażniczka rzeczywiście nie zdradziła nikomu swych planów. Oczywiście, miała do tego pełne prawo, jako osoba sprawująca absolutną władzę na wymiarze. Rada przyrzekła podążać za jej przywództwem w każdej sytuacji. Tym razem jednak Ashel wątpiła w nieomylność Wielkiej Strażniczki Azarath. Czuła, że powinna wiedzieć o całej sprawie więcej". - tym akapitem niebezpiecznie zbliżasz się do ekspozycji. To pułapka w, którą łatwo wpaść używając narratora wszechwiedzącego. Powinnaś na to uważać. Nie opisuj – pokazuj.
Na pewno masz pojęcie o pisaniu. Prowadzisz opowieść składnie, w uporządkowany sposób a i język, którym się posługujesz nie pozostawia wiele do życzenia. Od strony technicznej naprawdę ciężko by mi było czegoś się przyczepić.
Odnośnie samej historii za mało jeszcze wiem. Na razie zaintrygował mnie świat przedstawiony, którego poznałem jedynie szczegóły, a niewiedza i dawkowanie informacji to najprostszy i jeden z najskuteczniejszych sposobów utrzymania zainteresowania u czytelnika. Nie do końca przekonują mnie jednak postaci, poza onieśmieloną strażniczką, moim zdaniem najbardziej wiarygodną. Diablokrwisty i Strażniczka natomiast wpisują się dla mnie w sztampowy kontrast dobro-zło, co w zestawieniu z tytułem oczywiście ma sens, ale dalej pozostawia pewien niedosyt. Obydwoje są również wyniośli, a rozmowa między nimi łatwa do przewidzenia co sprawia, że jako czytelnik nie "kupuję" te dwójki. Nie "ożyli" dla mnie, pozostali papierowi, jeśli wiesz o czym mówię. Ale może się mylę i muszę poczytać dalej zobaczymy.
Całość stanowczo bardziej na plus. Standardowo jednak, nie oceniam.
To prawda, że postaci Roshera i Arelli są tu nieco patetyczne, wpisujące się w pewien schemat "dobra i zła", jak to ująłeś, jednak mam na nie pewien konkretny zamysł, który (mam nadzieję) trafi do Ciebie w kolejnych częściach z ich udziałem. Zachęcam do dalszej lektury. Może wtedy zrozumiesz, co miałam na myśli :)
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam :)
"odparła nagle, jak gdyby wszelkie wątpliwości, nie istniały już od początku ich rozmowy." tutaj przecinki niepotrzebne.
Całkiem ciekawie się zapowiada. Przydługawy wstęp, ale wprowadzanie w historię zwykle bywa irytujące.
Postaci faktycznie wydają się być papierowe. No ale to dopiero wstęp. Zobaczymy, co będzie dalej.
Pozdrówka :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania