Poprzednie częściKret

Kret część 2

Jeśli nie przeczytałaś/ przeczytałeś pierwszej części kreta to podaje link:

https://www.opowi.pl/kret-a60262/

 

Dzisiejszy dzień zapowiadał się wyjątkowo leniwie. Słońce wstało, przebijając się promieniami przez starą, lekko brudnawą, tanią firankę. Po chwili Mirek zaczął przecierać oczy niczym mały chłopczyk budzący się przed poniedziałkowymi zajęciami w szkole. Wstał niemrawo i zaczął szukać klapek. Dziwnym trafem nie leżały grzecznie obok łóżeczka, tylko znajdowały się w dwóch przeciwnych krańcach pokoju. Mirka nie był, tym faktem zbytnio zdziwiony. W końcu po wczorajszej jednoosobowej libacji runął do łóżka niczym ranny łoś – w pełnym ubraniu, a chwilę później zasnął jak niemowlę.

Poprzedni wieczór zostawił jeszcze jedną bolesną pamiątkę – kaca. Niby nic nowego, ale jednak dokuczał. Na ten problem miał jedno sprawdzone rozwiązane – klin. Picie duszkiem piwa z lodówki przećwiczył już wiele razy, więc wiedział dokładnie, co i jak. Nagle nad dachem domku rozległ się huk. Zupełnie jakby ktoś skuwał glazurę na czubku sosny. Był to dzięcioł Wojtek, który szukał robaków na śniadanie.

– Pierdolone tukany – powiedział Mirek chwytając się za głowę. ¬– Czy ten dzień może być jeszcze gorszy?

Otworzył lodówkę, wyjął piwo i skierował się w stronę werandy. Zawsze, gdy na niej siedział, czuł się jak ktoś ważny, ktoś, kto coś znaczy, a ludzie liczą się z jego zdaniem. Weranda liczyła całe jedenaście metrów przestrzennych. Po środku stał składany fotel marki Tyskie, obok niego stolik, na którym walały się puste butelki po złocistym napoju oraz popielniczka wypełniona po brzegi papierosami. Nie posiadał innych mebli, bo nie było takiej potrzeby. Nikt go nie odwiedzał, choć tak naprawdę sam nie wiedział czemu. Najczęściej myślał, że inni ludzie są po prostu głupi albo niewarci jego czasu. Ostatnim, który gościł w jego królestwie, był sąsiad Henryk. Niestety parę lat temu pokłócili z nim się o coś przy wódce. Od tamtej pory są dla siebie śmiertelnymi wrogami. Nikt już nie pamiętał jaki był powód: czy poszło o politykę, czy o pieniądze albo o sport. Jednocześnie żaden z nich nie miał na tyle odwagi, aby podejść do sąsiada i wyjaśnić spór sprzed lat.

Henryk był „ciekawym” człowiekiem, prawdziwym biznesmenem. Miał naturalną zdolność do przewidywania, skąd wieje wiatr zmian. Z takim sprytem po prostu trzeba się urodzić. Za komuny należał do partii, za co dostał mieszkanie w śródmieściu z przydziału, a gdy system zmienił się, stał się patriotą i gorliwym katolikiem. Chodził do kościoła, klękał przed krzyżem, robił biznesy, handlował odkurzaczami, a nawet dorobił się fabryki słoików. Niestety, jak żartował po alkoholu, wszystko się potłukły i zbankrutował. Henryk swoimi brudnymi mackami potrafił opleść nawet najszlachetniejszą inicjatywę, byle tylko wydoić z niej pieniądze. W czasie PRL-u specjalizował się w rozbijaniu związku i stowarzyszeń, a po roku ‘89 wspomagał ich zakładanie. Jego największym numerem była posada prezesa stowarzyszenia miłośników latarni morskich na Mazowszu. A, jak wiadomo, na Mazowszu żadnej latarni nie ma. Dorobił się na transformacji, z całą pewnością. To doskonale było widać po jego domku.

W Warszawie mieszkał na Żoliborzu artystycznym w dobrze zachowanej willi. Zabawne, że Mirek wyjeżdżał z miasta, aby zapomnieć o tym, że mieszka w ciasnym mieszkaniu na Targówku, a właśnie w tym lesie podziały finansowe stały się jeszcze bardziej widoczne. Wydawać by się mogło, że dzieli ich przepaść, ale byli do siebie bardzo podobni. Obaj lubili się upijać w samotności, opowiadać rubaszne dowcipy, zasypiać przed telewizorem przy powtórce Tańca z Gwiazdami czy dłubać w nosie w aucie, stojąc w korku.

Po wypiciu piwa, tradycyjnym zgnieceniu puszki i rzuceniu jej za siebie, postanowił zrobić rutynowy przegląd działki. Mirek w głębi serca pielęgnował zasadę, że codziennie obchody powodują, że staję się ona większa sama z siebie. Nigdy nie udowodniono skuteczności tej metody, ale też nikt nie zdołał jej podważyć. Taki obchód zazwyczaj trwał parę minut, a polegał na okrążeniu domku, podejściu do bramy i szybkim spojrzeniu czy na Passata nie narobił jakiś ptak. Wszystko przebiegało gładko aż do momentu, gdy Mirek zbliżył się do auta. Zauważył, że ze wszystkich opon zostało spuszczone powietrze.

– Jaki chuj to zrobił – krzyknął Mirek najgłośniej jak potrafił.

Był zły, był wkurwiony. Żyłka na jego szyi gwałtowanie urosła do niespotykanych wcześniej rozmiarów i w szaleńczym tempie toczyła krew do głowy. Cała twarz nabrała wściekle czerwonego koloru, gałki oczne rozszerzyły się jak po dawce MDMA, pięści zacisnęły się jak żelazne szpony. Przez chwilę energia z otoczenia skumulowała się w nim, miał wrażenie, że nie waży 105 kg, tylko 105 ton. Był jak rozpędzony pociąg towarowy, gotowy staranować wszystko, co napotka na swojej drodze. Najgorsze w byciu wkurwionym w lesie jest to, że nie ma się pod ręką niczego, czym by można rzucić albo zniszczyć to w mgnieniu oka. W takiej sytuacji rzucenie szyszką wydaje się czymś komicznym, gałęzie również nie są najlepszym wyborem. W domu to zupełnie co innego. Można z pobliskiego stolika chwycić kubek, cisnąć nim w ścianę i patrzeć, jak rozbija się na milion kawałeczków. Przez chwilę jest ulga, to uczucie, że już tej złości nie ma, wyparowała.

Nie wiedział, co się dzieje wokół niego. Był zupełnie bezradny wobec sytuacji z autem oraz swojej złości. Nagle kątem oka wychwycił, że ktoś kręci się wokół jego płotu. Był to Henryk we własnej osobie. „To pewnie jego sprawka” – pomyślał. Mało mu, że ma większy dom, mało że na jego podjedzie stoi dużo nowszy model auta. Mało mu tego, komuch jeden, jebany cwaniak, musiał mu jeszcze zniszczyć jego własność. Zacisnął dłoń z niebywałą siłą. Czuł, że jego uderzenie było zdolne do zburzenia betonowego muru. Skierował więc swoje kroki do ogrodzenia. Szedł pewnie, jak po swoje. Jak punisher albo myśliwy. Gotowy by zadać ofierze ostateczny cios.

– Pojebało ciebie do reszty? Mam ci zniszczyć jebane auto, kutasie jeden? – jednym tchem wypowiedział Mirek.

– Przepraszam, ty do mnie tak Mirek? – odparł zaskoczony Henryk. Nie rozmawiali przecież ze sobą już tyle lat. Nie spodziewał się, że pierwsze zdania po latach milczenia będą brzmieć w ten sposób.

– Do ciebie, a do kogo niby? Specjalnie zniszczyłeś mi opony, żeby teraz się ze mnie śmiać przy płocie, sprzedawczyku jebany z PZPR.

– Po co ta mowa do mnie? Uspokój się, bo pikawa ci pójdzie – odparł po warszawsku sąsiad.

– Ja ci za chwilę pokażę, o czym mówię. Przypomnisz sobie gnoju od razu. Jak tylko cię dorwę, to dopilnuje, żebyś zeżarł własne gówno – wykrzyknął Mirek. Chwycił za siatkę płotu i zaczął na nią napierać jak wściekły pies.

– Mirosław, do kurwy nędzy, o co ci chodzi? Nie niszcz siatki. Pamiętasz, ile czasu nam zajęło, aby ją zamontować? Pamiętasz, do jasnej cholery?

– Pamiętam ¬– odpowiedział automatycznie.

Przed jego oczami pojawił się obraz sprzed kilkunastu lat, kiedy w upalny sierpniowy dzień stawiali wspólny płot, aby było taniej. Pamiętał też wspólne wieczory, podczas których pili wódkę na jego werandzie oraz jak Henryk kiedyś po pijaku wywrócił się i rozciął kolano. Pamiętał, jak głośno krzyczał z bólu, przeklinając wszystkich wokół, kiedy zanosił go na werandę, aby zabandażować ranę. Pamiętał, że za sprawą tego warszawskiego cwaniaczka zza siatki, czuł się naprawdę szczęśliwy i potrzebny.

– To mów od początku, co się stało. Tylko teraz spokojnie - Henryk wyczuł, że jego przeciwnik został wybity z rytmu i można spokojnie przejąć kontrolę nad sytuacją. Oszołomienie, jakie mu towarzyszyło, odeszło. Wiedział, że musi być ostrożny, aby nie doprowadzić do kolejnego ataku furii.

¬¬¬– Robiłem dzisiaj tradycyjny obchód działki. Patrzę, a tutaj wszystkie opony w passacie przecięte – powiedział, pokazując w oddali swój pojazd.

– Pierdolisz. Naprawdę? – zaskoczony wytrzeszczył oczy. ¬ – Słyszałem ostatnio, że w naszej okolicy wałęsają się grupy nastolatków. Zostawiają po sobie zbite okna, puszki po piwie oraz zużyte prezerwatywy. W zeszłym tygodniu zdemolowali altankę panu Malinowskiemu. Ty sobie to wyobrażasz? Gość przeżył okupację, za komuny go ścigali, bo z zasady nie lubił żadnej władzy. Facet z tych, których nie da się złamać, aż do czasu, gdy widzi zniszczoną altankę. Podobno pociemniało mu przed oczami, zakręciło się w głowie. Takie nerwy, że myślał, że to udar, kazał żonie po karetkę dzwonić. Przyjechali, zmierzyli mu ciśnienie i powiedzieli, że jak na osiemdziesiąt pięć lat to, jest zdrowy jak koń pociągowy. Tłumaczyli mu, że nie powinien się tak denerwować, ale kiedy spojrzeli na zniszczoną altankę, zrozumieli, czemu tak się wkurwił. A teraz pokaż, jak ciebie urządzili te gnojki. Tylko puść mnie przez furtkę. Nie jestem najmłodszy, aby przeskakiwać przez płoty.

Po chwili oboje stali obok zniszczonego pojazdu.

– No patrz, dziwne. Zniszczyli ci koła, ale karoserii nie ruszyli. Zazwyczaj to niszczą jak leci – powiedział Henryk z powagą. Zupełnie jak lekarz przekazujący pacjentowi smutną diagnozę.

– Zniszczyli, nie zniszczyli… kto tam ich wie. Jebana młodzież. Banda zdemoralizowanych gówniarzy, którym się w dupie poprzewracało z nudów. Przecież ja nigdzie nie znajdę w okolicy czterech kół. Jak ja wrócę do roboty w poniedziałek?

– Pomogę ci. W końcu jesteśmy sąsiadami, to coś tam wykombinujemy – pocieszał go Henryk. – A z gnojami się rozprawimy. W zeszłym tygodniu altanka pana Malinowskiego, wczoraj twoje auto… Kto wie, co im przyjdzie do głowy za jakiś czas. Może dla rozrywki podpalą komuś domek. A jakby w takim domku ktoś spał, to tragedia gotowa – mówiąc te słowa, Henryk uniósł palec wskazujący ku górze niczym profesor wykładając studentom prawa fizyki. Nie ma co się ociągać. Trzeba znaleźć łobuzów i im wpierdolić, tak, żeby nigdy już nie postawili swoich brudnych stóp na terenie Spółdzielni Działkowców Słodka Poziomka. Teraz chodźmy na kielicha do mnie, a potem pójdziemy do Malinowskiego. On też ma z nimi rachunki do wyrównania.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • befana_di_campi 26.05.2020
    Parę literówek, ale niech tam :-D :-D :-D
  • Kuba Staliński 26.05.2020
    W takim razie jeszcz raz przejrzę i spróbuje poprawić, ale mam nadzieje, że i tak się podobało :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania