Poprzednie częściKret

Kret część 3

– Nie tak szybko. Zapraszam do mnie, w końcu tyle lat nie byłeś u mnie na werandzie…Poza tym Malinowski nie zając, nie ucieknie. A ja mam soczyście zmrożoną flaszeczkę wódeczki – zaproponował zawadiacko Mirek.

– No nie, czy tak wypada… Jeszcze nie ma dwunastej. My, jako gentelmani, nie powinniśmy pić tak wcześnie – odpowiedział kurtuazyjnie Henryk.

– Racja, racja – Mirek gorączkowo podrapał się po głowie, na której nie zostało już zbyt wiele włosów.

– Jednak Mireczku, w takim na przykład Kuala Lumpur już jest dawno po dwunastej, więc możemy, a nawet powinniśmy, coś wypić. Dla zdrowia i kurażu, rzecz jasna.

– No, to jak w Kuala Lumpur jest już po dwunastej, to zmienia postać rzeczy. Zapraszam na wódeczkę, powinienem mieć jeszcze kiszone ogórki na zakąskę – odpowiedział rezolutnie.

Postanowili szybko zamienić słowa w czyny i udali się na werandę Mirka. Panował na niej nieporządek dokładnie taki, jak wczoraj i jak każdego innego dnia. Jednak żadnemu z nich to nie przeszkadzało.

– Poczekaj Henryk, przyniosę Ci krzesło i możemy rozpoczynać posiedzenie.

W ułamku sekundy wrócił z stołkiem, flaszką wódki, dwoma kieliszkami i słoikiem ogórków. Mirek nigdy nie był szybki. Wszelkie czynności wykonywał możliwie wolno. Nie wynikało to z dokładności, lecz z lenistwa, nawet w dzieciństwie na wf-ie wolał stać na bramce niż biegać za piłką. „Zmęczyć się to każdy głupi potrafi” – powtarzał sobie w duchu. Jednak w wyjątkowych sytuacjach potrafił wykrzesać z organizmu rezerwy, które w nim drzemały, a o których istnienia, nawet nie podejrzewał.

– Elegancja Francja, Mireczku. To rozumiem - pełna kultura. Zimna wódka, ogóreczki, kulturalne towarzystwo… Tak trzeba żyć! – powiedział Henryk z wielkim uśmiechem na twarzy.

– Pozwól, że poleje.

– Pozwalam, a wręcz nakazuje.

– No to za zdrowie. Za przyjaźń.

– Za przyjaźń.

Wlali gęstą ciecz do organizmów poczuli, jak powoli spływa ku dołowi, rozgrzewając ciała.

– Dobre jak zawsze. To jeszcze raz, nie ma co się ociągać, mamy jeszcze wiele do zrobienia.

– Jeszcze raz – powiedział Mirek, zacierając energicznie ręce.

– No to chlup, na drugą nóżkę.

W przeciągu kilkunastu minut opróżnili trzy-czwarte zawartości szklanej butelki. Pili jakby świat miał się za chwilę skończyć, pili tak szybko, jak bardzo za sobą tęsknili.

– Mirek, powiedz mi, tak szczerze. Ile myśmy tak ze sobą nie gadali?

–Chyba parę lat. Pamiętam, że pokłóciliśmy się, jak Robert szedł do Bayernu Monachium.

Normalni ludzie mają kalendarze albo zegarki , by odliczać czas, ale nie on. Mirek miał swój własny czas i kalendarz. Jego miernikiem były ważne wydarzenie ze świata piłki nożnej - właśnie tak określał czas. Dla niego dwudziesty pierwszy wiek nie zaczął się w dwutysięcznym roku, ale w dwa tysiące drugim, gdy polska reprezentacja przerżnęła w Korei i Japonii. Pamiętał, że był tak wkurwiony, że prawie wyrzucił telewizor przez okno. Telewizor ocalił kabel, który w ostatniej chwili zatrzymał się w kontakcie. Kabel i telewizor musieli mieć sekretny sojusz. Oboje wiedzieli, że są zdani na siebie i jak jeden wyląduje na śmietniku, to drugi też tam skończy. A przecież nikt nie chce skończyć na śmietniku, nawet przedmioty.

– To faktycznie parę lat. Nie wiadomo jak ten czas szybko mija, wszystko mija, nasz też już minął. Pozostała nam już tylko ta działka, tutaj nic się nie zmienia. Wszyscy patrzą na te domki i mówią z pogardą, że pierdolona komuna, że na części jest jeszcze azbest, który nie zostanie wymieniony już nigdy, że to jest Gierek… Ale ja właśnie, Mireczku, lubię tego pierdolonego późnego Gierka. To był mój czas - byłem młody, piłem wódeczkę i podrywałem dziewczyny na sopockiej plaży. Nie nadążam za tymi czasami. Niedawno mój wnuk pokazał mi, jak działają te smartphony, bo byłem ciekawy, dlaczego na nich siedzą całe dnie. To Kajtek pokazuje, że naciskasz tu i tu, tak odblokowujesz, tak logujesz się na Facebooka, tak sobie nagrywasz filmik. Pokazał mi z parę razy, a ja nadal nic nie rozumiem. Po piątym razie młody wkurwił się i powiedział, że może innym razem, po czym poszedł do drugiego pokoju. Ja wiem, że nawet jakbym miał sto lat na to, to nadal bym się nie nauczył, jak uruchomić to małe gówno. Dobrze Mireczku, że mamy te działeczki, oj dobrze. One nigdy się nie zmienią – mówiąc to z nostalgią w głosie, wlewał kolejny kieliszek do gardła.

– Ty przynajmniej masz wnuki, a ja jestem sam jak palec i tutaj, i na Targówku– powiedział ze smutkiem w głosie Mirek.

– A co z tego, że mam wnuki? Jak do mnie przyjeżdżają, to tylko siedzą na telefonach, bo tam mają swoich przyjaciół, wiesz „friends”, jak to mawiają. Jakby co najmniej mieli pojęcie, co oznacza słowo przyjaciel. Kiedyś to pisało się listy, nawet nie było wiadomo czy taki nie zostaną zgubione przez listonosza. Pamiętam jeszcze ten dreszcz emocji podczas otwierania.

– Dobra, dosyć tego sentymentalnego pierdolenia Henryk. Zawsze tak ci po wódce na to schodzi, za chwilę będziesz wspominał byłą żonę, a ja o tej kurwie już nie chce trzydziesty ósmy raz słyszeć. Dopijamy do końca i idziemy do Malinowskiego. Nie ma co tracić czasu. Trzeba dorwać tych kurwi– wtrącił brutalnie Mirek.

Dopili resztę wódki i obaj poczuli, że przyjemnie kręci im się w głowach. Dotarli do furtki po drodze jeden z kopców Kreta Tomasza został brutalnie rozdeptany przez tłustą stopę Mirka.

Pan Malinowski mieszkał dosłownie dwie działki obok. Po paru chwilach byli już przy jego furtce. Mieli szczęście, bo akurat był na działce. Kręcił się po niej energicznie, jak mały elektron wokół jądra atomu.

– Panie Malinowski, Panie Malinowski – krzyknął Henryk.

– Jezusie i Maryjo! Wy obaj w jednym miejscu? Przecież byliście pokłóceni za to, że Henryk ogolił ci wąsy po pijaku.

– Ty chuju, teraz sobie przypominam.

– Mirek, spokojnie, to było dawno temu. Panie Malinowski, niech pan da spokój. Mało my mamy nieszczęść? Niech pan słucha, tylko bliżej podejdzie bramy, bo jest sprawa – zagaił Henryk.

– Jaka sprawa, nie widzicie, że jestem zajęty? Nie mam czasu na pierdoły. Mam do posprzątania całą działkę po tych chuliganach. Poza tym lekarz zabronił mi pić i moja żona również. Helena jest jeszcze gorsza niż ten konował. Dobrze, że została w Warszawie na weekend.

– My nie w sprawie picia. Chodzi o sprawę altanki. Niech pan nas wpuści, to powiemy więcej. Nie będę jak cieć przy bramie stał.

– Czego?

– Altanki.

– Czego? Mów głośniej, bo z daleko nie słyszę dobrze.

– Altanki!

– Jakiej altanki?

– Pana altanki – odrzekł poirytowany Henryk.

– Dobra, niech stracę. Wchodźcie.

Po chwili Mirek i Henryk przetoczyli się przez furtkę, niczym rzeka przebijająca tamę.

– Hola, hola! Przecież tutaj jebie zgorzeliną, miało być bez alkoholu.

– No nie mamy już alkoholu, cały już wypiliśmy– zaśmiał się do siebie Mirek.

– Każdy nosi swój krzyż, jak to mawiał mój ojciec. Trudno, jak już weszliście, to zapraszam do siebie. Usiądziecie przy stoliku, a ja przyniosę herbatę i porozmawiamy o altance.

W Malinowskim było coś niepokojącego. Wprawdzie starość go nie oszczędziła, jednak nadal tkwiło w nim coś niebezpiecznego, coś mówiącego, że ten starszy pan wiele strasznych rzeczy widział, a jeszcze więcej złych rzeczy zrobił. Mimo wątłej postury, nie można było go lekceważyć. Dla znajomych i sąsiadów był szorstko-miły, ale jak ktoś zaszedł mu za skórę to miał przekichane..

– Mamy szczęście, że jest w dobrym humorze. Pewnie, niby cieszy się, że ma spokój od żony, ale nie ma z kim pogadać, dlatego zaprosił nas na herbatę. Starość jest okrutna. Słyszałeś, co miesiąc temu odpierdolił na światłach w centrum? – zapytał Henryk.

– Ja z nim rzadko gadam. Co to było?

– Coś tam go noga bolała przez zmiany pogody, więc chodził o lasce przez parę dni. Wracał akurat z zakupów, wiesz, siateczka, w niej ziemniaczki, ogóreczki na mizerie… No i nie zdążył przejść przez pasy, w połowie światło zmieniło mu się na czerwone. Nagle jedno z aut zaczęło trąbić, wkurwił, bo nie po to przeżył tyle lat, by na koniec życia jakiś obsraniec na niego trąbił. Zamachnął się i walnął laską w maskę auta tak, że aż wyskoczyła poduszka powietrzna. Gość był tak zaskoczony, że nim zdążył się wydostać z auta, to Malinowski był już dwadzieścia metrów dalej. Na odchodne krzyknął tylko, żeby nie podchodził bliżej, bo jak mu mało, to może mu jeszcze raz jebnie. I jeszcze żeby się pocałował w dupę, jak go matka nie wychowała.

– Taki starszy gość, a zachowuje się jak chuligan z Pragi.

– Nigdy nie wiesz, na kogo trafisz – powiedział tajemniczo Henryk

– Już jestem. Proszę, herbatka dla was. Pozwoliłem sobie dodać soku malinowego. Własny wyrób, prima sort! Takiego nie kupicie w sklepie. Tam tylko sama chemia, nie to co kiedyś.

Henryk pociągnął pierwszy łyk gorącego napoju i z zaskoczeniem zauważył, że był słodki, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Przypomniał sobie, jak bardzo lubi herbatę z sokiem malinowym.

– Wiemy, Panie Malinowski, że jest pan człowiek zajęty, dlatego nie będziemy zabierać dużo czasu.

– Otóż to. Każdemu wydaje się, że na emeryturze to się tylko odpoczywa, a tak naprawdę to dwa razy więcej się robi.

– Dokładnie, dokładnie. Ja już do swojej odliczam ale nie w tej sprawie przyszliśmy. Chodzi nam o pana altankę, a raczej o to, co z niej zostało. Mirek, powiedz, co się stało wczoraj z passatem.

– Jakieś gnoje przebiły mi opony w aucie, dosłownie wszystkie.

– Podejrzewamy, że to te same podrostki, które urządziły pana – wtrącił Henryk.

– Jak ich znajdę, to nogi z dupy powyrywam –Mirek stracił panowanie nad sobą i uderzył pięścią w stół.

– Mireczku, spokojnie – powiedział czule Henryk.

– Tydzień temu pana altanka, wczoraj auto Mirka… Nie wiemy, co im przyjdzie do głowy w przyszłym tygodniu, ale na pewno będzie to coś bardzo złego. Trzeba się zorganizować i rozgonić towarzystwo na cztery wiatry.

– Zgodzę się z panem. Altankę robiłem ze wnuczkiem cały weekend, a została zniszczona przez nieznanych sprawców w zaledwie chwilę. Od dawien dawna nic mnie tak nie zabolało. Poprzysięgłem sobie, że się zemszczę. Wytępimy ich jak Niemców w ‘45. Możecie na mnie liczyć. Mam doświadczenie w tropieniu nieprzyjaciela, ale wolałbym to zostawić dla siebie. Rozumiem, że macie panowie jakiś plan, jak ich znaleźć?

– Na obecną chwilę naszym planem jest brak planu. Nie wiemy jak wyglądają ani czy mieszkają w okolicy, ale ostatnio chodzą słuchy, że kręci się tutaj banda nastolatków.. Myślę, że powinniśmy być czujni i nadsłuchiwać nocą czy coś złego nie porusza się w krzakach.

– Hm, mam coś, co nam na pewno pomoże. Taka pamiątkach z dawnych lat. Zapraszam do mnie, pokaże panom.

Wstali od stołu i udali się do pobliskiej chatki. Przekraczając próg, poczuli specyficzny zapach, zapach starości, przemijania i dawnych wspomnień.

– Zapraszam, zapraszam. Proszę się nie wstydzić, jesteśmy, przecież dorośli.

Na ścianach były stare dywany oraz zdjęcia młodego mężczyzny w mundurze. Był XXI wiek, ale pan Malinowski ewidentnie funkcjonał w innych czasach, brakowało tylko szabli na ścianie albo husarskiej zbroi. Choć kto wie, czy nie był schowane w szafie i cierpliwie czekały na swoją kolej.

– To tutaj – wskazał ręką na wielką sosnową skrzynię w kącie pokoju.

Następne częściKret część 4 Kret część 5

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • befana_di_campi 14.06.2020
    Literówki, interpunkcja, a reszta "spoko..." :-)

    Serdecznie :)
  • kigja 11.10.2020
    Jejku, bardzo mi się podoba Twoje opowiadanie!
    Zachwycające na 5!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania