Poprzednie częściKret

Kret część 4

– Dobra robota, koledzy – rzekł rezolutnie jeż, przebijając ostatnią oponę w passacie. A teraz do nory, bo przed nami jeszcze cała noc, po coś są te piątki w końcu. Masz więcej tego gówna? – spytał uśmiechając się do kreta.

 

– Nie sprawdziłem wszystkich korytarzy, ale daj mi chwilę to poszukam, a w międzyczasie zaprowadzę was do salonu, gdzie poczęstuje herbatą z owoców leśnych. Sami rozumiecie, nie lubię chodzić do sklepu, a tutaj wszystko mamy pod ręką. Przecież nie będę was częstował jakimś herbatami smakowymi z mango czy marakui. Jesteśmy w Polsce, a nie na Madagaskarze – rzekł stanowczo kret

 

– Nie wiedziałem, że z Ciebie taki nacjonalista – powiedział zdziwiony Sebastian.

 

– Sam nie wiedziałem, odkąd zamieszkałem w lesie to tak mi się zmieniło. „Natura zmienia ludzi" mawiają, ale krety w szczególności. Dawno temu mieszkałem w Warszawie, w dzielnicy Wilanów, wiecie takie warszawskie Beverly Hills, byłem wtedy kulturalnym krętem. Dwa razy w tygodniu, chodziłem na kina plenerowe dla ludzi. Otóż tuż przed samym filmem wykopywałem tunel, potem kopiec, z kopca wystawiałem pyszczek, aby obejrzeć. Nikt mnie nie mógł zobaczyć, bo było ciemno i tylko raz miałem przykry incydent, bo jakiś chłopak potknął się o mój kopiec. Zaklął „jaki debil to postawił?", to mu odpowiedziałem „to kopiec wsiurze!". Najwidoczniej musiało do niego to trafić, bo odszedł bez słowa. Teraz - ten las mnie zmienił, czuje to. Dobra, dosyć o przeszłości. Proszę, to mój nowy salon. Wprawdzie jeszcze go nie urządziłem w całości, ale pracuję nad tym. Rozgośćcie się, przyniosę herbatę i poszukam więcej tego towaru. Wrócę za dziesięć, maksymalnie piętnaście minut.

 

Gdy kret odszedł znikając w czeluści ciemności korytarza, odezwał się jeż.

 

– No nieźle się urządził. Niby skromny, porządny kret, ale ma dużą chatę, nie to, co moja lepianka z liści. Ciekawe co on robi na co dzień... może ma kopalnie pieniędzy?. Ty wiewiór też się dorobiłeś! Dziupla na 2 piętrze to nie byle co.

 

– Nie przesadzaj, tutaj ziemia nie jest tak droga jak w Warszawie. Mam kuzyna w stolicy, który mieszka w Łazienkach. Jak mi powiedział, ile zapłacił za lokum, to prawie spadłem z gałęzi.

 

– Może masz racje, ale ja nie jestem materialistą. Znaczy... mówię tak, bo nie mam pieniędzy.

 

– Przecież masz własny biznes! Dobrze prosperujesz, pół lasu od ciebie bierze wino jeżynowe.

 

– Podatki mnie rujnują, znaczy rujnowałby, gdybym je płacił, ale ostatnio przyjebał się do mnie ZUL (Zakład Ubezpieczeń Leśnych). Podstępem mnie wzięli, niby chcieli kupić wino jeżynowe. Dobrze z oczu patrzyło temu puchaczowi, a tu nagle pytanie, żeby fakturę wystawić – to mu mówię, że ja nie mam głowy do faktur i jak chce to bierze albo nie. A ten spod skrzydła mi pokazuje odznakę, że skarbówka leśna. Wlepią mi grubą karę jak nic, nie będzie litości. Naturalnie, próbowałem negocjować, wiesz, że to żarty były, prima aprilis, tylko tak w lipcu, potem, że może łapóweczka w ramach dobrych obyczajów, ale chuj, ani drgnął. Typowy służbista -słaba pensja, średnia żona, głupie dzieci. Jedyna przyjemność, co mu została w życiu, to wlepiać mandaty uczciwym zwierzętom.

 

– Nie będzie tak źle, nie płacisz od zawsze podatków, to i tak wyszedłeś na plus. Pamiętaj, żeby nie trzymać pieniędzy na koncie, bo od razu ściągną, tylko gotówka, a do tego dobrze schowana.

 

– Wiadomo, tylko gotóweczka! Jak coś to jestem goły i wesoły.

 

– Wybaczcie, że to tyle zajęło. Znalazłem jeszcze dwie sztuki tego czegoś. Proszę odpalicie sobie – zaproponował kret wchodząc do salonu.

 

Po pięciu minutach cała ferajna znowu była w błogim stanie, leżąc rozwalona w wygodnych fotelach.

 

– Ale to klepie – wysapał jeż.

 

– Z całym szacunkiem, lepiej niż twoje wino jeżu – odważnie zakomunikował gospodarz.

 

– Dawno tak nie byłem szczęśliwy. Chyba od czasu, gdy znalazłem taką wielką szyszkę, ale to było miesiące temu – oznajmił Sebastian.

 

– A ty Tomaszu, kiedy byłeś ostatnio szczęśliwy? – zapytał niespodziewanie jeż.

 

– Nie wiem, mogę ci powiedzieć, kiedy byłem nieszczęśliwy. – wyznał szczerze kret.

 

– Żyjemy w takim kraju, gdzie wszyscy są nieszczęśliwi albo wkurwieni – powiedział jeż.

 

– Jestem nieszczęśliwym kretem, odkąd pewna krecica potwornie złamała mi serce na ostatnim roku studiów magisterskich inżynierii korytarzowej. Spotykaliśmy się ze sobą już dwa lata. Wiecie, randkowanie, wspólne wakacje, planowaliśmy zamieszkać razem, nawet odwiedziłem jej rodziców. Jej ojciec to alkoholik, bo tak mnie upił, że wróciłem w gorszym stanie niż jeż parę dni temu, a ja jestem z tych niepijących. Dwa dni potrzebowałem, aby dojść do siebie po tej wizycie. Wszystko układało się tak, jak należy, do momentu, gdy przyłapałem ją na zdradzie z innym kretem z erasmusa. Nasze krecice mogą być porządne, wychowane na idealne żony, które siedzą cicho jak mysz pod miotłą przez całe małżeństwo, pokornie znosząc udręki życia codziennego, lecz gdy zobaczą jakiegoś obcokrajowca, to dostają periodu, zapominając o bożym świecie. Moja wybranka nie była wolna od tej skazy. Zdradziła mnie z kolorowym kretem - nie miał czarnego futra jak ja, tylko białe i pochodził z Madagaskaru, dlatego od tej pory gardzę tym krajem i wszystkim co z jest z nim związane. Jaki wstyd... nie wierzę, że wam to powiedziałem, ale właśnie to zrobiłem. Chyba jestem idiotą... samotnym idiotą.

 

– Nie wiem, co powiedzieć. Po prostu jest mi przykro. – jęknął wiewiór.

 

– Dobra jebać ją, Tomku, znajdziesz lepszą. Nie ma co przywozić drzewa do lasu, pójdziemy na balety w przyszłym tygodniu to kogoś ciekawego poznasz. – skwitował entuzjastycznie jeż.

 

– Mówisz poważnie – zapytał z niedowierzaniem w głosie kret.

 

– Powiesz, że jesteś ode mnie to od razu coś sobie przygruchasz. Masz lokum, masz wykształcenie, nie pijesz, w promieniu pięćdziesięciu kilometrów mieścisz się w definicji ideału – odpowiedział jeż.

 

– Eh, skoro tak mówisz.

 

– A Ty Sebastian, czemu mieszkasz sam? Masz ładną, bujną kitę, pewnie niejednej wiewiórce wpadłeś w oko? – przenikliwie zapytał jeż.

 

– Skoro to taki wieczór szczerości, to wam powiem. I tak rano nic nie będziemy pamiętać. Jestem aseksualny, inne wiewiórki mnie nie kręcą. Jedynie co wywołuje u mnie dreszcz podniecenia, to duża dorodna szyszka, wraz z możliwością zakopania jej. Trudno, że w większości przypadków potem zapominam, gdzie je schowałem. Uwielbiam ten proces, a wiadomo, związki zajmują czas. Nie wszyscy lubią słuchać o różnych odmianach szyszek, a pragnę powiedzieć wam, że w naszej ojczyźnie jest ich jedynie trzysta dziewiećdzięsiąt...

 

– O kurwa – nagle jęknął głucho jeż.

 

– Wiem, liczba robi wrażenie, pamiętam jak sam to usłyszałem, to nie mogłem uwierzyć własnym uszom.

 

– Nie chodzi o twoje szyszki. Przypomniałem sobie coś.

 

– Co takiego?

 

– Już kiedyś to paliłem. Sebastian pamiętasz może borsuka?

 

– Borsuka, pamiętam taki typ spod ciemnej gwiazdy?

 

– No, mniej więcej. Jakiś czas temu odezwał się do mnie w sprawach biznesowych. Wspomniał, że jest nowy specyfik, który jest dużo lepszy od mojego wina. Mówił, że mogę dużo zarobić i nie będę musiał się babrać z tą całą destylarnią. Dał mi na spróbowanie - kopało jak sto pięćdziesiąt, teraz sobie przypomniałem, że to jest to samo, co właśnie palimy. Miałem się do niego odezwać, czy wchodzę - nie zdążyłem, psy go zgarnęły.

 

– Czyli mówisz, że to co właśnie palimy jest nielegalne i za to można pójść siedzieć? – wybełkotał z przerażeniem Tomasz.

 

– Kurwa, ja całe życie zbieram szyszki, a tutaj taki wieczór. Ja nie chcę siedzieć, w więzieniach nie mają szyszek!

 

– Zamknij się Sebastian, nikt nie pójdzie siedzieć, tylko nasza trójka wie o tym, że to paliliśmy. Nikt więcej. Zacznijmy od początku - gdzie to znalazłeś Tomaszu?

 

– W korytarzu. Podejrzewam, że to był prezent od mojego nowego sąsiada, tego z wąsami – odpowiedział Tomasz.

 

– Niedobrze, niedobrze – wybełkotał Sebastian.

 

– Od tego wąsatego tłustego sadysty? – zapytał jeż.

 

– Tak.

 

– No to mamy przejebane, ten człowiek to jakiś mafioza albo ktoś ścigany.

 

– Niby czemu?

 

– Mnie chciał zabić tym jabłkiem, widziałem, w jego oczach jak go bawiło jak ledwie mogłem się poruszać. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, taki był z siebie zadowolony. Do tego podrzucił ci ten towar. Może miał przeszukanie i psy mu na kwadrat wjechały? Jedno jest pewne, mamy przejebane.

 

– To co zrobimy?

 

– Musimy, się zastanowić. U wiewióra się nie schowamy, bo ja, ani ty nie wejdziemy na sosnę w takim stanie. Moja chata jest spalona, bo mam lekkie problemy z ZUL, więc oni tam w każdej chwili mogą wjechać, a wtedy ten syf, co paliliśmy będzie naszym najmniejszym zmartwieniem. Zostaje nam twój dom, przenocujemy i od rana zaczniemy obserwować tego typa może czegoś się o nim dowiemy.

 

– Ale ja nie mam piżamy ze sobą – krzyknał żałośnie wiewiór.

 

– Wyobraź sobie, że ja też nie mam, jakoś nie przyszło mi do głowy, że ją zabierać, jak szedłem na imprezę.

 

– Jestem przezornym kretem- oświadczył triumfalnie Tomasz. – Kupiłem, kiedyś w promocji trzy piżamy w cenie dwóch, gdzieś powinienem je mieć w drugim pokoju.

 

Po kilku minutach wszyscy byli przebrani.

 

– Są nieco za duże, ale lepsze takie niż żadne. Teraz pora spać, z rana zastanowimy się, co dalej począć – ogłosił jeż.

 

Po tych słowach wszyscy udali się na zasłużony odpoczynek po wieczorze pełnym przygód.

Następne częściKret część 5

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • kigja 11.10.2020
    Hahaha, genialne!
    Bardzo mi się podoba! Bardzo?

    Masz kilka drobiażdżków do poorawy
    kulturalnym krętem - kretem bez ę
    pieniędzy?. Ty - bez kropki po znaku zapytania
    znaczy rujnowałby - rujnowałyby Y
    głowy, że ją zabierać - żeby

    Szkoda, że mało i rzadko piszesz.
    Pozdrawiam.
  • Kuba Staliński 12.10.2020
    Już to poprawiam. Powiem szczerze, że ostatnio miałem wiele obowiązków zawodowych, dlatego miałem przerwę z pisaniem, ale teraz wracam na właściwe tory.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania