LBnP #0 - Krótko o poszukiwaniu prawdy
Temat: Awaria w kosmosie
Większość ludzi nie zapuszczała się na rozległą polanę, na której środku jakby z wnętrza Ziemi wyrosła pewnej letniej nocy zbita masa żelastwa, rdzewiejąca od lat, zanurzona w letargu nieruchomości. Osławione monstrum z wnętrza planety, jak głosiły opowieści do poduszki dla niegrzecznych chłopców, tak naprawdę przybyło z nieba otoczone kokonem ognistym. Ostatni naoczni świadkowie tego wydarzenia dawno odeszli, a z każdym kolejnym rokiem ich nieobecności, to co prawdziwe ustępowało miejsca niezaspokojonej potrzebie dorabiania miednicy uszu.
– Ależ oczywiście, że wiem – powiedział siwy starzec karmiący gołębie w parku.
Jarek siedział obok mężczyzny już dobre dziesięć minut. Musiał wyczuć go, czy facet będzie skłonny do rozmowy. Wyglądał na wiekowego, mógł mieć ponad osiemdziesiąt lat.
– Mówią, że wszyscy, co wiedzieli już dawno pomarli.
Mężczyzna zmarszczył czoło. Na moment przestał rozdrabniać kromki chleba, które z zapałem pałaszowało zgromadzone przy jego nogach ptactwo.
– No cóż, mają poniekąd rację. Niewielu ludzi dożywa ponad stu lat.
– Czyli pan też tego nie widział? Monstrum z niebios w kożuchu z ognia. – Jarek wbił wzrok z twarz staruszka, na której malował się osobliwy frasunek, jakby mężczyzna usilnie, pierwszy raz od dawna zaprzęgał swą pamięć długotrwałą do tak wytężonej pracy.
– Mój ojciec…
– Równie dobrze może pan zmyślać – przerwał chłopak.
– W takim razie co tu jeszcze robisz? Nie marnuj czasu na moje kłamstwa.
Jarek poczuł, że jego ciekawość i determinacja poznania samej prawdy powoli przeradzają się w miałką uszczypliwość. Był sfrustrowany, to prawda. Czuł, że wszyscy wokół chcą zapomnieć o tamtych wydarzeniach, wymazać z pamięci wszelkie opowieści swych ojców i dziadków, choć nawet z tego cholernego parku, z ławki, na której siedzieli, widać było na horyzoncie, za budynkami fragment żelaznego ramienia sterczącego ku niebu.
– Proszę mi wybaczyć. Po prostu chcę…
– Poznać prawdę, tylko prawdę.
Jarek pokiwał głową, a staruszek jakby nabrał wigoru. Rozdrobnił ostatnią kromkę chleba i splótł dłonie na brzuchu.
– Wiesz jak wtedy o tym mówili moi dziadkowie? Koniec świata – zaczął. – Byli przekonani, że widzą karcący palec boży, a ogień, jakim był opleciony, miał symbolizować boży gniew, w którym grzesznicy spłoną.
– Pan wierzy w Boga?
– Na sto procent to nie. Wiesz, to jest analogiczna sytuacja jak z tą kupą żelastwa, jaka wylądowała na polanie za miastem ponad sto lat temu. Dopóki ludzie jej nie ujrzeli, nie mieli pewności, że w kosmosie istnieje życie inne niż ziemskie. Jak go zobaczę, choćby i ten cholerny palec – uwierzę.
– Moi dziadkowie zawsze powtarzali, żebym nie myślał o tym, bo jestem na to za mały, wszyscy są za mali. Tylko najwięksi wiedzą co się stało.
– I ci, którzy potrafią łączyć kropki. – Staruszek uśmiechnął się zaczepnie.
– Pan potrafi? – W pytaniu Jarka czuć było nutę wyzwania.
– Myślę, że ta kupa żelastwa spadła na naszą planetę przypadkiem. Tak, zupełny pech gości, którzy w niej siedzieli.
– Jak to?
– Po prostu. Mieli jakąś awarię. Może chcieli wylądować na naszej planecie w poszukiwaniu pomocy, ale podczas wchodzenia w atmosferę znowu poszło coś nie tak i w końcu runęli na złamanie karku.
– To jest ta prawda?! – Jarek wstał rozczarowany. Czuł, że właśnie usłyszał kolejną bajeczkę z cyklu opowiedz mi mamo, jakich to nasłuchał i naczytał się multum.
– Powiem ci, co jest prawdą. Nigdy nie dowiesz się, co tam zaszło te sto lat temu. Nigdy. Pogódź się z tym.
– Bo co, bo jestem za mały na to?
Staruszek uśmiechnął się. Wyglądał na rozbawionego.
– Jesteś młody i masz dużo energii. Trochę ci zazdroszczę.
– To nie ma nic wspólnego z tym. Wierzyłem, że pan będzie wiedział.
Na to mężczyzna już całkiem zajął się śmiechem.
– Myślałeś, że jakiś staruch w parku zna jedną z największych tajemnic tego świata? Ach ta młodość i jej umiłowanie naiwności.
– Pieprz się! – odparł Jarek na odchodne.
Resztę dnia spędził na samotnej włóczędze. Pojechał autobusem na wieś. Wysiadł na przystanku niedaleko polany. Stamtąd był już bardzo dobry widok. Drogą jechała na rowerze jakaś kobieta. Na oko miała już ponad sześćdziesiąt lat. Kiedy zauważyła Jarka, zatrzymała się nagle wystraszona.
– Nie patrz się, durny, na to! – wrzasnęła.
Chłopak nie wiedział co odpowiedzieć.
– Nie wolno się temu przyglądać. Dostaniesz raka! Tak jak moja kuzynka, bogu ducha winna, niech spoczywa w pokoju. Na miłość boską, chłopaku.
Jarek postanowił ignorować kobietę, ale w końcu dał za wygraną i odwrócił wzrok.
– Nie przychodź tu więcej – ostrzegła. – Całe życie przed tobą.
Kiedy emerytka odjechała, Jarek jeszcze chwilę przyglądał się monstrualnej instalacji nie z tej planety. W końcu jednak, po kolejnych upomnieniach od kierowców dał za wygraną, usiadł na przystanku i poczekał na kurs powrotny do miasta.
Komentarze (20)
5
Pozdro i powodzenia.
cul8r
Podoba mi się Twój styl pisania, cała historia również na wielki plus.
Świetny tekst.
Pozdrawiam i powodzenia :)
Podoba mi się.
Choć... główny bohater mógłby próbować bardziej. Najwyraźniej tu była jego granica, której zdecydował się nie przesuwać.
Naprawdę mi się podoba.
Pozdrawiam :)
Drugim są kłamstwa i wmawianie, że to nie istnieje, albo jest nieistotne.
Poza tym wiedza aktualizowana burzy już ten poukładany porządek.
Podoba mi się to podejście do Bitwy.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania