LBnP 0 Na końcu był badyl
Z rozmaitości Czarownika Farloka: Na końcu był badyl
Wkraczając w trzecią dekadę życia Czarownik Farlok, teoretyk wiedzy magicznej, a nadto banita zarobkowy, usilnie marzył zaznać mocy i przywileju denaru. Wszak ta monecina tak wątła gdy w dłoni leżała, sprawczością swą na wielu polach wynagradzała pozorną lekkość bytu.
A więc działo się to w porze ciepłej. Farlok podążał zapomnianym przez Puconierów z Okręgowej Jednostki Gnębienia Chwastów traktem, ciągnącym się to przez wiochy iście wymarłe, zalesienia gwałtogenne i folwarki głodem przymierające, tam szukając okazji do zapełnienia sakwy, co istotnie z logiką miało tyleż wspólnego jak wszetecznica z oddechem miłującym woń kwiecia polnego. Nic to jednak, skoro my tu, a Farlok tam. Tak więc podążał dziarsko, nie zważając na nic, nawet na zwierza dzikiego, a to jednego, a to drugiego.
Po nocy przespanej gdzieś pod krzakiem wonnym, jakby uryną naznaczonym, teoretyk ponownie ruszył z buta i po kolejnej fali wymarłych chat pomiędzy którymi warchoły czworonożne ciała kmiece rozrzuciły lata temu, trafił na utrzymaną na pograniczu epidemii cholery i względnej stabilności umieralności wiochę. Bliżej jej centrum, pośród chałup pogiętych czasem i niestarannością wyrosła karczma jakich wiele. Tam to, jak to miał w zwyczaju mag, zaszedł i od progu obrał dogodne miejsce aby zasiąść po tułaczce. Za plecami usłyszeć jeszcze zdołał pisk dzieciarni biedoty, która swym zwyczajem, widząc obcego piechura, za denarem ruszyła, jak trzeba to i siłą go wyrwać gotowa. Co zdrowsze bachory, z resztkami zębów, nie miały nic przeciwko by gryźć zaciekle, pluć przy tym obficie i sycząc jak pełzające cholerstwo, jakie to tylko najgorsze plugastwo fauny pozaczłowieczej mogło wydać.
Farlok poczuł jak mała dłoń chwyta z togę. Odwrócił się i ujrzał obraz szkaradny: gęba zapuszczona, ślepia furią przetrwania zamroczone, a nadto łupież obfity i łuszczyca. Z ust charki jedynie dało się usłyszeć, a skoro miał pod ręką mag wrota obustronnie otwierane, skorzystał ze sposobności i jednym celnym machnięciem przyłożył w czerep posłańca za denarem. Ten odskoczył, zawarczał, lecz nie zapłakał. Podbiegł do reszty zgrai i całą watahą hałastra plugawa w zawiłe uliczki między chatami ruszyła.
Teoretyk w tym czasie, nie poświęcając lokalnym bachorom więcej uwagi, dobrał stolik odpowiedni, w miejscu dogodnym i siedzisko najlepsze dla siebie. W karczmie browarem raczyło się jeszcze kilku chłopa, a na schodach prowadzących do komnat lubieżnych dwie kurtyzany nie pierwszej świeżości przelotnymi spojrzeniami obcinały gawiedź, a nuż któryś skusi się.
Do maga podeszła służebna dziewka.
– Czego sobie życzy mag z daleka? – zapytała głosem bardzo męskim, wręcz odpychającym w połączeniu z atutami pierwszego kontaktu wzrokowego.
Farlok po początkowej konsternacji i niechęci w końcu odparł:
– Kufel pełny.
Dziewoja nie wyglądała na usatysfakcjonowaną.
– A cóż to, że czarownik tak mizernie denarem szasta? Czy to bieda w ślepia zagląda, czy wrodzona skąpość waszego rodu?
– Tobie ostatniej wiedzieć, na co mój denar chojnie przeznaczę – odparł Farlok.
– Choćby i w uciechy, byle u nas, dla nas. – Wskazała na schody, gdzie dwie białogłowe wciąż z utęsknieniem oczekiwały gorliwego knura.
– Nie kłap jęzorem dziewojo służebna, ino browar podaj spragnionemu wędrowcowi.
W poczuciu urażenia odeszła i za niedługo potem wróciła, niosąc płynne szczęście w kuflu. Wypiwszy je mag zaznał potrzeby głęboko męskiej, jaka to klas społecznych nie uznawała i wszędzie mocno swe piętno odcisnęła. Wzrokiem więc osiadł na dwóch kurtyzanach, jakie trzeźwym okiem gorsze niż paszczury leśne się wydawały, teraz nabrały lekkości i zalotności odpowiednich. Ruszył ku nim. Po czym będąc już w bliskości odpowiedniej by konwersować, rzekł:
– Walczcie, wszetecznice, bowiem zaszczyt was spotyka przeogromny!
– Zduś zaloty w zarodku, magu. Jam chętna i ponętna – odparła jedna z nich, może niższa, może wyższa.
Farlok podążył za nią na piętro, do komnaty rozkoszy. A były tam takie dwie, i dodatkowa komnata sypialna dla wędrowców strudzonych.
Białogłowa wprowadziła nieboraka, po czym drzwi ryglując dwustopniowo, rzuciła magiem na łoże. Była jedną z niewielu osobistości karczmy, które wiedziały, iż wędrowcy pokroju maga browar doprawiony mieli ażeby rozkosz upojenia nastąpiła szybko. Nie pomogło Farlokowi, że z natury głowę miał słabą. Tak więc leżąc na plecach, czując jak myśli szumią szczęściem, począł cosik bełkotac nieskaładnie.
– Dajże momencik, urwisie. Już prawie gotowa jestem – odparła kurtyzana, maglując sakwę maga w poszukiwaniu dobrodziejstwa denaru.
Jakież było jej zdziwienie i złość, kiedy okazało się, iż ledwie dwa takie Farlok miał w posiadaniu.
– Niech cię diabli i wszystek plugastwo, miernoto! – wrzasnęła. – Ja bym ci nieba rozkoszy uchyliła i najgłębszy swój fetysz ukazała, a ty, biedoto…
– Cóż to słyszę! – wzdrygnął się mag. Nagle bełkot przerodził się w mowę zrozumiałą, choć wzrok nadal pozostawał rozbiegany.
Zerwał się z łoża i nieco jeszcze łamliwym krokiem ruszył do wyjścia.
– Żadnej wenery mi nie sprzedasz, wszetecznico zapuszczona! – grzmiał, bowiem święcie był przekonany, iż fetysz to nazwa lokalna choróbska śmiertelnego.
– Nie wierzgaj, magu. Jeszcze z tobą nie skończyłam.
Kurtyzana miała podejrzenia, że Farlok ukrywa resztę kosztowności w skrytce ukrytej w szacie. Miała więc determinację aby teoretyk pozostał w komnacie uciech na dłużej.
– Odejdź, pomagierze zarazy!
Białogłowa niewiele sobie robiła z zapowiedzi maga. Uodporniona na wszelkie słowne klątwy jakie usłyszała przez całą swą drogę usłaną cierniami, na które siąść i wypadało. Tak więc zbliżyła się jeszcze bardziej, prawie już chwytając maga. Ten jednak szykował w myślach niespodziankę, której sam się nie spodziewał. Powszechna bowiem była wiedza, że zaklęcia w stanie upojenia płatają figle najrozmaitsze. Teoretyk wiedzy magicznej wydobył z głębin pamięci zaklęcie obronne, kiedy je jednak wypowiedział łamiącym głosem skrzywionym działaniem napitku szczęścia, magia poskutkowała w sposób zupełnie losowy. A skoro największym fetyszem ów kurtyzany było przejście stosunku z kijem w zębach, całe jej ciało formę badyla drewnianego przybrało, jedynie szczęka z ubytkiem uzębienia na nim zaciśnięta pozostała.
Widząc efekt czaru, Farlok, nie przelękniony zbytnio, jednak zagniewany, oddalił się, zszedł po schodach i opuścił karczmę, a potem wioskę. Sam zaś badyl w komnacie rozkoszy pół dnia przeleżał, ostatecznie w łapska gawiedzi nieletniej trafiając.
Komentarze (33)
Dziękuję, dobranoc, 5.
A tak serio, sporo tekstu, ale płynie. Szybko poszło, pochłania się dobrze. Ciekawie napisane, po prostu chce się czytać. Fach w ręku, dosłownie.
/a nadto łupież obfity z łuszczyca./ – łuszczycą
/odpychającym w połączeniu z autami pierwszego kontaktu/ – z atutami
Lubię długie zdania, świadczą o warsztacie autora, jednakże ważną rzeczą jest stawianie przecinków (w adekwatnych miejscach), bo robi się bajzel.
cul8r
Powodzenia :)
Dzięki za dobre słowo :)
Ale raczej się przemogę, jestem pewna, że warto.
Do zobaczenia :)
Podoba się
*gdy nie czujesz że rymujesz*
"Okręgowa Jednostka Gnębienia Chwastów"😆
Tradycyjnie ulubione zdania/sformułowania:
"Wszak ta monecina tak wątła gdy w dłoni leżała, sprawczością swą na wielu polach wynagradzała pozorną lekkość bytu."
"utrzymaną na pograniczu epidemii cholery i względnej stabilności umieralności wiochę"
"Wypiwszy je mag zaznał potrzeby głęboko męskiej, jaka to klas społecznych nie uznawała i wszędzie mocno swe piętno odcisnęła." - Viagry mu tam dodali??
"wędrowcy pokroju maga browar doprawiony mieli ażeby rozkosz upojenia nastąpiła szybko" - o kurde, miałam trochę racji... tylko bardziej w stronę pigułki... wiadomo jakiej😬
No cóż, przynajmniej tym razem zemsta Farloka dosięgła kogoś, kto choć trochę sobie na nią zasłużył🫤
Bardzo fajny epizod Farlokowy (choć zostawił mnie z lekkim uczuciem dyskomfortu), 4 i pół gwiazdki :))
Pozdrawiam~
Świetnie wpleciony fetysz w ten fantastyczno - turpistyczny klimat. Aż strach pomyśleć, że kiedyś podobnie świat ludzi wyglądał.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania