Metro 2038: Ostatnia odysseya - fragment 4

Rozdział 4

 

Zapasy i religie

 

Wbiegliśmy do wagonu. Dwójka, która powinna nie żyć. Oboje byli cali biali.

 

- Co się stało? - spytał zdenerwowany Dmitrij.

- Nie wiem, to był moment. Wstali, chwycili za broń i... - zasapał się Aleksiej – strzeliłem. Ich wygląd, zachowanie.

- To byli zombie – przerwał Jegor. Najstarszy z nas. Według tego, co się dowiedziałem, jest starszy od Młynarza.

- Tatiana. Co o tym sądzisz? - spytałem.

- Nie wiem. Musiałabym sprawdzić. Mam wrażenie, że dostali usypiającą, ocknęli się a z powodu ran, weszło zakażenie. Zachowanie przypominało trochę jak w przypadku ostrej wścieklizny.

- Maksimow, pójdziesz, ze mną do depo a Dmitrij, pójdziesz poszukać zapasów i amunicji – powiedział Grigorij.

- Mogę iść umrzeć? - spytał słabo Jegor.

- Czemu pytasz? - spytałem zakłopotany.

- Jestem już stary. Mięśnie, kości, stawy, wszystko mnie boli. Nie jestem wstanie już nic zrobić, a co tu dopiero mówić o nowym życiu. Miałem wam dać wiedzę, ale ty Maksimow jest młodszy o kilka lat a i tak masz większą wiedzę i doświadczenie.

- Mogę ci pomóc. Zbadam i poszukam dobrego leczenia – przerwała mu Tatiana.

- Nie! - krzyknął lekko – będę za dużym balastem. Odyn nakazałby umierać w czasie walki. Tylko i wyłącznie – zaczął kaszleć. Tatiana chciała podejść, ale inni ją zatrzymali.

- Pójdziesz ze mną – przerwałem ten dziwny teatrzyk.

- To zbyt niebezpieczne – zaczął dziwnie gestykulować Dmitrij.

- Aleksiej, Jegor idziemy! - chwyciłem plecak i udałem w kierunku wyjścia. Odwróciłem głowę, w ich kierunku – idziecie?

 

W ten sposób w trójkę udaliśmy się w kierunku domów działkowych. Droga do bramy zleciała nam w ogromnej ciszy. Oglądając skupisko zniszczony torów kolejowych i asfaltu, zastanawiałem się, czy dobrze postąpiłem. Wiedziałem, że moment, w którym przez chwilę stałem się dowódcą, przez Dmitrija będzie mi bardzo długo wypominany. Dmitrij jest osobą bardzo kłótliwą, zbyt często się złościł, gdy coś nie pójdzie po jego myśli, przy czym jest bardzo opanowany, jak na żołnierzy przystało.

 

W tym świecie nie ma miejsca, na takie przemyślenia a tym bardziej na współczujących ludzi. To, co dla jednych jest przyjaźnią, dla drugich okazją do wbicia noża w plecy. Podobnie jest z religią zbiory zasad, które nakazują czy zakazują. Pomyśleć, że to działa lepiej niż jakiekolwiek inne prawa. Wiara daje otuchy i szczęście, którego tak bardzo nam brakuje. Szczególnie teraz, widzę jak każdy z żołnierzy, marzy o powrocie do metra. Bezpiecznej przystani, w którą zaczęli na nowo wierzyć.

 

- Brama zamknięta. Wracamy – stwierdził Aleksiej.

- Pójdziemy górą – wymamrotał Jegor.

- Aleksiej. Podsadzę cię, a ty otworzysz bramę.

- To już nie prościej wrócić? Albo jak tak bardzo chcesz tam, iść to odstrzel zamek.

- Musimy się liczyć z tym, że ktoś jest w środku. Tym ciszej będziemy tym lepiej.

- Dobra – obrócił oczami – podsadź mnie.

 

Zrobiłem, co było trzeba. Kilka razy uderzył kolbą w zamek. Następnie, przesunął zasuwkę i otworzył bramę.

 

- Nie podoba mi się to.

- Mnie też nie – Jegor potwierdził moje słowa.

- Czemu? - zdziwił się Aleksiej.

- Brama, jak i cały ten teren.

- To wszystko jest zbyt zadbane – przerwał Jegor.

- Odbezpieczcie broń. Strzelać na rozkaz – z pobliskiego domu, słychać było szczekanie psa.

- Idziemy? -spytał Aleksiej.

- Nie ma innej opcji.

- Wy! - dobiegł skądś głos – czego chcecie?

- Zapasów.

- Wasza religia? - ten głos dobiegł z innego miejsca – mówcie!

- Wiara Normanów – jęknął ciężko Jegor – cała trójka.

- Idźcie dalej, wzdłuż drogi. Czekacie na dalsze instrukcje – powiedział pierwszy głos. Robiliśmy, jak kazali. Nikt nawet nie myślał robić czegokolwiek innego – stop! Założyć maski, potem przy pierwszej okazji skręcicie w prawo.

 

Aleksiej miał licznik Geigera, aktualnie wskazywał maksimum, ale w taki sposób jakby sam wątpił, czy dobrze wskazuję. Nie był pewny czy w ogóle jest tu promieniowanie. Przed nami stała kamienna rzeźba mężczyzny w długim płaszczu. Jedna ręka była w górze i trzymała księgę, druga w dole trzymała pistolet. Oczy były zasłonięte przepaską. Włosy oraz broda były długie i zaplecione po jeden gruby warkocz.

 

- Oto on wszelkie bóstwo. Oto Jezus, Budda, Zeus, Jowisz, Odyn i wszyscy inni bogowie – zaczął głos – mieszka w domu przed wami a wy – przerwał nagle – poznacie go i zrozumieć, że każdy bóg, tak samo, jak człowiek, jest taki sam. Idźcie.

 

Spojrzałem na Jegora, ten zaczął płakać. Uwierzył mu. Aleksiej marzył jedynie by wszystkich powystrzelać. Jego palec dotykał bezpiecznika, był gotowy na wszystko. Mnie zaś było wszystko jedno. Po jednej stronie miałem o dekadę starszego mężczyznę. Nie dziwię się, człowiek stracił już wszystko. Cała rodzina zginęła na początku zmiany światów, a i w metrze nic mu nie wychodził. Prawdę mówiąc, gdyby nie wojsko skończyłby jako biedak albo nomada, których w metrze była znikoma ilość głównie z powodu wojny między czerwonymi i HANZĄ.

Po drugiej stronie stał młody mężczyzna, nieznający życia. W trzydziestym piątym tuż po akcji na tulskiej, w której niechybnie miałem okazję wziąć udział. Spotkałem Homera, właściwie rówieśnika. Pokazał mi swoją książkę. Miałem okazję przeczytać fragment. Pięknie napisana, na pewno lepsza od mojej. On pisała w jakimś celu, a ja powoli tracę wszelkie chęci.

Zaczęło się. Weszliśmy do budynku. Ściany były wypełnione oknami w przerwach, pomiędzy nimi były obrazy, przedstawiające symbole wszystkich religii. Podłoga była drewniana, przez środek biegła gruba tkanina coś w rodzaju dywanu. Byliśmy na środku, kiedy znikło światło. Nie wiem w jaki sposób, nagle każdy z nas oślepł. Chwile potem wszystko wróciło. Przed nami stał taki sam mężczyzna jak na rzeźbie. Patrzył mi w oczy. Rewolwerem celował do Aleksieja, zaś przed Jegorem trzymał księgę.

 

- Zawsze jest trzech. Zawsze! - krzyknął – Jednak tylko jeden decydował. Ty. Ty decydowałeś za każdym razem.

- Co masz na myśli? - spytałem.

- Czego od nas chcesz? Mów! - przerwał Aleksiej. Mężczyzna załadował rewolwer.

- Zawsze przyprowadzasz ludzi i zawsze o tym zapominasz – strzelił. Zadźwięczało mi w uszach. Jego twarz nie miała, żadnych emocji. Aleksiej leżał martwy – Starcze. Widzę w tobie wiarę. Weź ją, a gdy przeczytasz, będziesz zdrów – Jegor wziął księgę, usiadł przy ścianie i zaczął czytać – Ty zaś pójdziesz ze mną.

 

Poszliśmy w kierunku drzwi, które były za jego plecami. Weszliśmy do pomieszczenia, które był czymś w rodzaju galerii obrazu.

- To twoja historia – wskazał na obrazy, a potem upadł na ziemie i zaczął płonąć. Nic oprócz niego, nie spłonęło.

 

Zacząłem oglądać obrazy, każdy przedstawiał inną sferę czasową. Na każdym obrazie, był ktoś podobny do mnie. Fakt dawno nie widziałem swojej twarzy, ale czułem siebie. Obrazy przedstawiały sytuację podobną do tej, którą przed chwilą przeżyłem. Wtedy zacząłem słyszeć głosy. Każdy mówił jedno.

- Zabiłeś mnie! To twoja wina! Nie znasz śmierci – obrazy zaczęły płonąć. Chwilę potem zaczęła płonąć, podłoga – do zobaczenia. Czas na tunele.

- Hej, Maksimow! Wstawaj, wszystko dobrze? - otworzyłem oczy. Leżałem na macie, w kajucie Aurory. Obok mnie siedział Dmitrij.

- O co chodzi? Co... Co się stało? Jak ja się... przecież. Gdzie Aleksiej? Gdzie Jegor?

- To ty powinieneś wiedzieć. Przyszłeś sam, byłeś cały wycieńczony. Ciągnąłeś duży wózek z zapasami. Wszyscy się cieszą... Ci, którzy przeżyli, ale mniejsza oto, dasz radę wstać?

- Tak, podaj mi rękę – chwyciłem go za rękę i poszliśmy na mostek. Widziałem, jak Grigorij i Tatiana porządkowali zapasy.

- Grigorij, startuje Aurorę a potem z Maksimowem, sprawdzimy notatki Artema.

- Oby chociaż on, wiedział, o co chodzi.

 

Aurora jak zwykle ruszyła, niezwykle ociężale. Dmitrij pobiegł do pieca i zaczął wrzucać do niego drzewo i odrobinę węgla.

- Brak węgla jej szkodzi a jego coraz mniej – mówił zdyszany Dmitrij, wracając na mostek – Grigorij mówi, że powinniśmy dojechać.

- Oby – spojrzałem na niego z nadzieją, godnego małego dziecka.

- Wracając – podeszliśmy do stolika z książką, kilkoma pożółkłymi kartkami i listem zaadresowanym do Anny – Umiesz czytać? - kiwnąłem głową twierdząco – wybacz za pytanie. Wiem, że żyłeś w poprzednim świecie, ale wolę się upewnić. Dam ci chwilę, sprawdzę co u reszty.

 

Dmitrij udał się do wagonu, ja zaś czytanie zacząłem od książki. Okładka była skórzana, na której widniał tytuł „Metro 2033-2035, historia, którą trzeba pamiętać” autor Dymitry Głuchowski. Otworzyłem książkę na pierwszej stronie a tam dedykacje „Dla żony Anny, najdroższego skarbu, jaki mam w sercu. ARTEM”. Na kolejnej stronie zaczynał się pierwszy rozdział. Przerzuciłem kilka stron dalej i zacząłem czytać fragmentarycznie, czynność tą zrobiłem kilka razy. Wynikało z tego, że książka opowiadała najważniejsze wydarzenia w metrze głównie oczami Artema. Notatki były innym światem, właściwie ważniejszym pierwsze opisywała nie jaki projekt SPARTAN. Polegał on na zadawaniu coraz to większego bólu, jako karę za błąd i nagrodę. Kolejna kartka opisywała metalową maskę przeciwgazową, pozwalająca oddychać przez kilka godzin. Po czym wystarczyło ją oczyścić i znów działała. Trzecia i czwarta była czymś w rodzaju karty pacjenta albo obiektu testowego. Obiekt nosił nazwę SPARTAN-1 zaś jego miało być potwierdzeniem lub anulowaniem misji. Imieniem pierwszego „pacjenta” było Artem. Po drugiej stronie była druga osoba nie jaki Michaił. Nie wiem, czy to był ten, który na gonił, ale warto było spróbować. Gdy tylko odłożyłem kartkę, wszedł Dmitrij.

 

- Co tak długo? Piątą godzinę tu siedzisz.

- Jak to piątą?

- Nie wiem i średnio mnie to obchodzi. Do wiedziałeś się czegoś ciekawego?

- Art... Michaił był częścią jakiegoś projektu. Wynika z niego, że zwykłe postrzelenie nic mu nie zrobi.

- Mniej więcej, to udało mi się przeczytać – spojrzał na sejf z prochami Artema – gdyby spróbować dać mu nową misję?

- Obawiam się, że ten projekt to dodatkowy trening niż pranie mózgu.

- Będziemy myśleć później. Przekażę wieści, Grigorijowi a ty idź, do Tatiany chciała z tobą pogadać.

 

Kiwnąłem głową i wyszedłem. Wagon mocno się zmienił, zaraz na początku były dwie prowizoryczne szafki z mnóstwem zapasów, obok znajdował się stolik przy którym siedziała Tatiana. Po drugiej stronie, wzdłuż ściany wisiały trzy hamaki.

 

- O jesteś! Siadaj – wskazała na drugie krzesło – wiem, jak to za brzmi, ale potrzebuje twojej krwi. Do badań.

- Po co?

- Muszę coś sprawdzić... nie mogę powiedzieć nic dokładnie.

- Jesteś lekarzem, więc ci ufam – zdjąłem kurtkę i wystawiłem ramię. Wtedy spojrzałem, na to co znajduje się na biurku, był to sprzęt medyczny. Ciężko mi określić co dokładnie, ale jakieś pojemniki i mikroskop – to było w zapasach?

- Dokładnie. Może trochę zaboleć – w kuła się, igłą z pojemnikiem. Po wszystkim przykleiła coś w rodzaju plastra – to wszystko?

- Tak, to wszystko, ale jeśli możesz, zaczekaj chwilę – w tym momencie włożyła pod mikroskop próbkę krwi – niestety jest tak, jak się spodziewałam.

- Co masz na myśli?

- Dym, który spowodował, u ciebie halucynacje, uaktywnił uśpione komórki. Te od ugryzienia szczurów.

- W związku z tym?

- To przyśpieszy twoją śmierć. Z dziesięciu miesięcy... - westchnęła głęboko - zostały trzy.

- Dasz radę, coś z tym zrobić? - spojrzałem na nią, ze smutkiem w oczach. W jej oczach widziałem to samo.

- Nie. Maksimow musisz wiedzieć, że nie dojedziesz do celu.

- I tak jestem za stary na nowości.

- Nie mów tak. Zrobię wszystko by Ci pomóc.

 

W tym momencie Aurora zawyła hamulcami. Szybko wstałem z krzesła, o mały włos abym się przewrócił. Udałem się do mostku.

 

- Chłopaki co się dzieje?

- Najgorszy scenariusz – odpowiedział Grigorij – piec nie wytrzymał temperatury.

- Silnik wybuchł – przerwał mu Dmitrij.

- Więc co teraz? - zaraz po zadaniu pytania Grigorij, narzucił na silnik jakąś tkaninie.

- Nie powinien zrobić większych szkód, ale dla bezpieczeństwa, powinniśmy opuścić Aurorą. Weźcie wszystko, co potrzeba, tak dla bezpieczeństwa – oznajmił Grigorij.

 

Wykonanie polecenia zajęło nam kilka godzin. Zatrzymaliśmy się na całkowitym pustkowiu. Ciężko powiedzieć, czym to było przedtem. Dmitrij zaczął rozpalać ognisko. Grigorij i Tatiana odstawiali ostatnie rzeczy. Ja sortowałem dokumenty i ładowałem magazynki. Kiedy słońce znikło już gdzieś w połowie, usiedliśmy przy ognisku.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Ant 10.12.2021
    Piszesz ładnie. Ale warto popracować nad przecinkami.
    W tym świecie nie ma miejsca, na takie przemyślenia a tym bardziej na współczujących ludzi - przecinek w złym miejscu.
    W tym świecie nie ma miejsca na takie przemyślenia, a tym bardziej (nie ma) na współczujących ludzi. - tak powinno być. Przecinek przed "a tym bardziej nie ma" oddziela dwa zdania.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania