Poprzednie częściNie licząc dni - prolog

Nie licząc dni - rozdział czwarty - Antonim... anonim

Zawsze uważałem, że do szczęścia nie potrzeba wiele. Oczywiście zależy to także od osoby, która tego szczęścia szuka i ile jest w stanie z siebie dać, aby te szczęście osiągnąć.

W każdym razie… Ostatni raz szczęśliwy byłem, gdy mała dziewczynka oddała mi moją kartkę. Nic takiego, a jednak..... Kiedyś byłem szczęśliwy, ponieważ tato kupił mi piłeczkę kauczukową… Byłem też szczęśliwy, a raczej wdzięczny, że matka wróciła do domu o własnych siłach.

Więc szczęście… podobno nie wiele do niego trzeba. Niech ktoś to powie mojej matce, która chwilowe szczęście wywodzące się z upojenia alkoholem, najwyraźniej pomyliła z… szkoda słów.

Lekarze powiedzieli, że niedługo dojdzie do zdrowia, ale musi przestać pić. Jedna z pielęgniarek spojrzała na mnie spod byka, gdy się zaśmiałem na tę nowinę. Wyglądała, jakby chciała mnie zabić… dosłownie.

Nawet nie tłumaczyłem im jej sytuacji, bo i tak nic by na to nie poradzili… no bo co? Odwyk?… Proszę… przy pierwszej możliwej okazji matka wypije cały płyn do czyszczenia kibli…

Nie powinienem tak o niej myśleć, ale taka jest prawda… Co jednak nie znaczy, że nie powinienem próbować po raz kolejny przemówić jej do rozsądku.

 

***

 

- Auć! - usłyszałem czyjś pisk.

W szkole siedziałem już od szóstej rano. Nie chciałem i nie mogłem zostać w domu. Wszystko tam posprzątałem, ale samo spojrzenie w kierunku kuchni wprawiało mnie w mdłości. Musiałem jak najszybciej się stamtąd wydostać.

Po drodze porzygałem się ze dwa razy… bezdomni byli bardziej zaniepokojeni niż zwykli przechodnie. Nie wiem, czy martwili się o mój stan zdrowia, czy o to, że właśnie zniszczyłem ich miejsce do spania.

Przez jakąś godzinę, aż do pierwszego dzwonka na lekcje, stałem przed moją szafką i gapiłem się w środek na plakat Miley Cyrus jeszcze z okresu, gdy była normalna…

Nie wiedziałem, co robię ani co zrobię, ani jaką mam pierwszą i następną lekcję… Po prostu stałem i się gapiłem…

W końcu zatrzasnąłem szafkę z hukiem.

- Auć! - usłyszałem czyjś pisk.

Podniosłem wzrok wyżej i zauważyłem jakąś dziewczynę w sukience w kwiaty. Stała centralnie przede mną i masowała sobie łokieć. Jej długie, brązowe loki podskakiwały, gdy ruszała głową. Podskoczyły również, gdy jej duże, zielone oczy skierowały się na mnie.

Patrzyła jakby z wyrzutem. Można było wywnioskować, że uderzyłem ją, gdy zamykałem szafkę, więc przeprosiłem ją szybko i chciałem odejść, jednak mnie zatrzymała.

- Czekaj – powiedziała i złapała mnie za ramię, które prawie od razu puściła.

Walker nie byłby zachwycony, gdyby zobaczył, że gadam z ładną dziewczyną…

Nic nie powiedziałem, po prostu stanąłem i kiwnąłem głową.

- Mam nadzieję, że nie była zbytnio zgnieciona – powiedziała, a moje oczy prawie wypadły na posadzkę.

- Co? - spytałem, kompletnie nic nie rozumiejąc.

- Kartka… tą, którą Mark wyrzucił do kosza – wyjaśniła.

- Mark? - skrzywiłem się. Pierwsze słyszałem takie imię w tej szkole.

- Tak, Mark Walker. Chodzisz z nim do klasy, a nie znasz jego imienia? - zaśmiała się cicho. Miała słodki śmiech...

- Nigdy jakoś nie zwróciłem na to uwagi – wzruszyłem ramionami odwracając głowę, aby nie zauważyła, jak moja twarz się czerwieni. Nie mogłem uwierzyć, że pomyślałem o jej śmiechu...

Dziewczynie zrzedła mina.

- Ok – powiedziała i obróciła się na pięcie, aby odejść.

- Nie, poczekaj!

Chwyciłem ją za ramię tak, jak ona mnie przedtem.

- Przepraszam, nie jestem zbyt towarzyski. Nie chcę, żebyś pomyślała, że mam cię gdzieś, czy coś…

- Nie ma sprawy – na jej twarz wrócił uśmiech.

- Jak się nazywasz? - spytałem po chwili niezręcznej ciszy.

- Luiza – odpowiedziała, po czym zrobiła dziwną minę. - Luiza Walker – dodała.

Coś we mnie drgnęło. Nie wiem, czy chodziło o to, że tak fajna dziewczyna, jest w jakikolwiek sposób spokrewniona z tym kretynem, czy bałem się, że Walker coś mi zrobi… Nie, to raczej to pierwsze, chociaż nie ukrywam, że tego antymózga też nieco się obawiałem.

- Oh – mruknąłem tylko w odpowiedzi. - Ja jestem…

- Eric – dokończyła za mnie. - Wiem.

- Skąd? - zdziwiłem się.

- Przyglądałam się tobie – powiedziała, po czym uśmiechnęła się dziwnie i odeszła bez słowa.

Stałem jak kretyn i gapiłem się za nią. Nie wiedziałem co miałem myśleć. Może to była jakaś sztuczka, może Walker robił sobie ze mnie jaja. Nawet nie wiedziałem kim Luiza dla niego była… To znaczy, czy byli rodzeństwem, kuzynostwem, a może to tylko zbieg okoliczności.

Postanowiłem, że przy następnej okazji ją o to zapytam… jeśli będzie następna okazja.

Dopiero po jakichś pięciu minutach doszło do mnie, co się stało... To była ona... ona była dziewczyną, która oddała mi moją kartkę, a raczej dopilnowała, aby ta, do mnie trafiła.

Nie mogłem przestać się uśmiechać przez resztę dnia.

Tak wiele miłych rzeczy w przeciągu tak krótkiego okresu?

Coś musiało być nie tak.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • blaackangel 08.07.2017
    Rozdział bardzo fajny :) Czekam na kolejny 5 :))
  • Elwira 16.07.2017
    Super czekam na dalszy ciąg!!!
  • blaackangel 26.07.2017
    Czekamy razem :)))

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania