Poprzednie częściNie licząc dni - prolog

Nie licząc dni - rozdział trzeci - Humanoid

„Wiele ludzi traktuje życie, jak coś magicznego i niedocenianego, jak coś, co trzeba przeżyć najlepiej, jak tylko można. Według mnie życie jest tylko stanem przejściowym, bo przecież w końcu i tak wszyscy skończymy pięć metrów pod ziemią w drewnianym pudle, ewentualnie w ozdobnej wazie na czyimś kominku… i tyle.

Po co więc zawracać sobie głowę sprawami takimi, jak miłość? Czy potrzeba bycia kochanym, jest silniejsza od potrzeby życia?”

Kiedyś znałem dziewczynę o imienia Anna, chciała popełnić samobójstwo, bo dziewczyna, którą kochała, nie odwzajemniała jej uczuć. W ostateczności zamknęli ją w psychiatryku…

Przynajmniej ja nigdy tam nie trafię… w odróżnieniu od pary, która obściskiwała się przy szafkach, gdy przechodziłem.

Wniosek?… Miłość prowadzi do szaleństwa, więc czy warto?

 

***

 

Biblioteka była prawie pusta, nie licząc nauczycielki przeglądającej jakieś czasopismo po drugiej stronie sali i chrapiącego ucznia niedaleko mnie.

Akurat skończyłem czytać stronę i przewracałem na następną, gdy ktoś szarpnął mnie za rękaw bluzy. Zamknąłem książkę, używając palca wskazującego jako zakładki i odwróciłem głowę w stronę małej istoty stojącej obok.

Ciemnowłosa dziewczynka spojrzała na mnie małymi, brązowymi oczkami i zamrugała kilkakrotnie. W szkole był oddział przedszkolny, ale dzieci nie miały wstępu do tej części szkoły.

- To chyba twoje – pisnęła, po czym podała mi małą, zgniecioną kartkę papieru i odbiegła w stronę wyjścia.

Zdziwiony rozłożyłem kartkę i wyprostowałem papier tak, jak mogłem najlepiej. Rozpoznałem swoje pismo…

Nie mogłem uwierzyć, że w tej szkole był ktoś, kto używał swojego mózgu w faktycznie znaczących celach.

Włożyłem kartkę do książki od matematyki i schowałem do plecaka.

Nie miałem pojęcia kim, była ta dziewczynka, ani kto ją przysłał, ale byłem szczęśliwy… naprawdę byłem, bo jednak komuś zależało na mnie na tyle, że zadbał o to, aby przesyłka do mnie trafiła.

Odsunąłem od siebie Makbeta, nie mogąc się już na niczym skupić i wtedy to zauważyłem.

Tuż pod moim kwadratowym napisem na ławce, pięknie zaokrąglonymi literkami napisane było „zgadzam się...”. Poczułem, jak ciepło przepływa przez moje ciało… nawet nie wiem dlaczego, przecież były to tylko czyjeś bazgroły.

Zastanawiałem się czy osoba, która to napisała, też miała jakieś problemy, czy po prostu jej się nudziło… Po charakterze pisma mogłem stwierdzić, że była to dziewczyna… ale to były wszystkie informacje, które mogłem wywnioskować, a nie było to nawet pewne.

Przez ponad dziesięć minut siedziałem cały spięty, bawiąc się długopisem w dłoni i myślałem. Myślałem, ponieważ była to najmilsza i najprzyjemniejsza rzecz, która spotkała mnie tego dnia… a właściwie tego roku… Oczywiście czas sam na sam w moim pokoju też był fajny, ale tych dwóch rzeczy, nie należało porównywać co najmniej ze względów etycznych.

„Kim jesteś?” - napisałem pod wpływem emocji. Psucie mienia szkolnego, a tym samym publicznego, w celu dziwnej rozmowy z nowo poznanym Nikim było tym, co wszyscy na około robią… a ja się zastanawiałem, dlaczego nie mam przyjaciół…

Wróć… nigdy się nie zastanawiałem, zawsze wiedziałem. Nikt nie był dla mnie wystarczająco dobry.

Może powinienem obniżyć swoje standardy…?

 

 

***

 

 

Wróciłem do domu. Nie wiedziałem, że mój dobry nastrój tak szybko ulegnie zmianie.

W kuchni śmierdziało moczem, cały blat był brudny i mokry, lepiej nie wiedzieć od czego, po całym salonie walały się ciuchy, dziurawe, mokre ze śladami… krwi, która małymi kropelkami prowadziła od kanapy do kuchni za blat.

Cały zesztywniały, najszybciej jak mogłem – czyli bardzo wolno – poszedłem po śladach.

Centralnie na środku białej szafki, odbita była czerwona dłoń… Byłem przerażony. Rzuciłem się w przeciwnym kierunku, do leżącej na podłodze, nieprzytomnej matki. Była cała w krwi. Nie miałem zielonego pojęcia co się stało, bo jeszcze nigdy jej takiej nie widziałem.

Z ulgą stwierdziłem, że był puls. Oczywiście wiedziałem co powinienem zrobić… Chyba jako jedyny uważałem na lekcjach, kiedy nauczyciel próbował cokolwiek wytłumaczyć.

Wybrałem numer na pogotowie, później wszystko potoczyło się bardzo szybko… nawet dokładnie nie pamiętam jak. Wiem tylko, że po tym, jak odnalazłem źródło krwawienia i starałem się zatrzymać utratę kwi, matka otworzyła na chwilę oczy i coś mruknęła. Z jej ust buchnął niesamowity smród. Była nawalona i to porządnie.

Tylko ona mogła mi popsuć dzień… TEN dzień.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • blaackangel 26.06.2017
    Znalazłam co najmniej jedną literówkę, jednak poza tym to miło się czytało :) Ciekawe jak dalej potoczy się akcja :))

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania