Poprzednie częściNie licząc dni - prolog

Nie licząc dni - rozdział piąty - Poza czasem

Już jej nie spotkałem. Na korytarzu nigdzie nie mogłem dostrzec jej podskakujących loków.

Minęły dwa tygodnie od czasu, gdy do mnie zagadała przy szafkach. Do tego czasu moja znajomość z Nikim rozwinęła się nieco. Nadal nie wiedziałem kim, była ta osoba, ale bardzo dobrze mi się z nią „rozmawiało”. Pisanie na ławce, w obawie przed wstrętną bibliotekarką, zmieniło się w ukrywanie karteczek w nieczytanych przez nikogo książkach. Upatrzyliśmy sobie szczególnie starą książkę telefoniczną w samym rogu pomieszczenia. Nikt tam nigdy nie zaglądał.

Czasami przeszła mi przez głowę myśl, aby się tam zaczaić i zobaczyć kto, tak zawzięcie ze mną konwersuje, jednak wziąłem sobie do serca słowa zapisane na zszarzałym kawałku papieru, mówiące, że ich autorka chciałaby zostań anonimowa. Była moją jedyną przyjaciółką… jeśli tak można to nazwać, a ja nie zamierzałem tego psuć.

 

***

Tego wieczora lał deszcz. Siedziałem zirytowany na idealnie zaścielonym łóżku, wpatrując się w szybę, o którą uderzały krople deszczu tylko po to, aby zaraz po niej spłynąć i zostawić niewiarygodną ilość smug i śladów na następny dzień.

Między innymi dlatego nie lubiłem jesieni. Wszędzie było morko, a martwe liście zasypujące całe chodniki i ulice, przylepiały się do każdego rodzaju obuwia i trzeba było je odlepiać… nie ważne, że przed pięcioma minutami jakiś pies na nie nasikał, trzeba było oderwać je od podeszwy palcami i rzucić jak najdalej, aby następna osoba na nie weszła.

Miałem zły humor, gorszy niż zazwyczaj. Przed ostatnią lekcją Walker postanowił mi trochę podokuczać – powiedziałem, że swoim gadaniem obniża IQ całej szkoły, ale ten kretyn tylko zaczął się śmiać – nienawidziłem tego człowieka. Kilka minut przed dzwonkiem, na najnudniejszej lekcji historii w życiu – historia ogólnie jest nudna, ale to pobiło wszytki ie rekordy – odsłoniłem żaluzje zasłaniające widok za oknem i zamarłem.

Ogólnie deszcz mi nie przeszkadzał… o ile miałem parasolkę i nie byłem oddalony od domu o dwa kilometry, więc, jak każdy by się domyślił, wróciłem do domu przesiąknięty brudną wodą od stóp do głów.

Wpadłem do środka wyzywając chyba wszystko co istnieje. W drodze na piętro zacząłem ściągać z siebie mokre ubrania i potknąłem się raz czy dwa.

Wchodząc do pokoju zerknąłem w stronę sypialni po drugiej stronie korytarza. Drzwi były uchylone.

Powiesiłem mokrą koszulkę na ciepłym grzejniku w pokoju i poszedłem w kierunku sypialni matki. Otworzyłem drzwi szerzej, aby móc zajrzeć do środka.

Matka spała, niespokojnie. Słyszałem, jak materac i stare belki łóżka trzeszczą, gdy się ruszała. Na szafce nocnej stały tabletki nasenne i szklanka.

Wszedłem do środka najciszej jak mogłem, podniosłem z podłogi prawie już pustą butelkę wody i nalałem jej do szklanki, później poprawiłem koc, którym przykryta była matka i zamknąłem uchylone okno. Wychodząc, zauważyłem po drugiej stronie łóżka dużą niebieską miskę. Była częściowo ukryta pod spodem łóżka, więc schyliłem się i ją wyciągnąłem. Wtedy to usłyszałem.

Padłem na podłogę i sięgnąłem po szklaną butelkę po piwie… Wściekłem się. Już chciałem powiedzieć o niej coś dobrego, a ta… po tym wszystkim co przeszła. Z własnej głupoty, z własnego pijaństwa prawie się zabiła, a ona nadal piła!

Wygarnąłem jeszcze sześć pustych butelek i wyszedłem trzaskając za sobą drzwiami. W tamtej chwili w nosie miałem to, czy się obudzi, czy nie. Byłem po prostu wściekły.

Kilka minut później, gdy już uporałem się z wszystkimi mokrymi rzeczami, które na sobie miałem – wliczając w to wszystkie podręczniki – siedziałem na łóżku po turecku i gapiłem się w okno.

Bębnienie deszczu mnie dobijało… chociaż może też trochę uspokajało.

Nagle usłyszałem dźwięk powiadomienia. Sięgnąłem po telefon i go odblokowałem, a moim oczom ukazała się wiadomość od… Luizy.

„Cześć, przepraszam, że się nie odzywałam, ale miałam coś do załatwienia… Mam nadzieję, że się nie gniewasz? :)” - mówiła wiadomość.

Moja szczęka wylądowała prawie na pościeli. Nie wiedziałem dlaczego do mnie napisała, ani skąd miała mój numer, ale ucieszyłem się. „Oczywiście, że nie jestem zły.” - napisałem szybko. Nad zdaniem „cieszę się, że napisałaś”, zastanawiałem się przez dłuższą chwilę, po czym jednak usunąłem wiadomość i czekałem na odpowiedź… która nie nadchodziła, a każda kolejna minuta sprawiała mi coraz więcej bólu.

Po jakichś dwóch godzinach robienia niczego, poza gapieniem się w czarny wyświetlacz telefonu, postanowiłem pójść spać. Jutro miała być sobota, więc… więcej czasu na myślenie… ta myśl mnie dobiła.

Nie chciałem myśleć, bo nie wiedziałem co, ani o czym.

 

***

 

Było późno, bardzo późno, gdy obudził mnie dźwięk powiadomienia. Z ociąganiem, przecierając zaspane oczy sięgnąłem po telefon, którego lampka mrugała na zielono… wiadomość tekstowa.

„To dobrze :) Mam nadzieję, że się niedługo zobaczymy. Dobranoc :)”

Serce zabiło mi szybciej, nie wiedziałem co się dzieje.

„Ja też :) Dobrej nocy.” - odpisałem szczęśliwy. Przez chwilę poczułem się jak laska z typowego filmu dla dziewczyn, ale w tamtej chwili jakoś mi to nie przeszkadzało.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Mroczny Anioł 27.07.2017
    Zastanawia mnie pewna sprawa... Skoro Eric nie wiedział skąd Luiza ma jego numeru (ponieważ On jej go nie dawał, ani sam nie posiadał jej numeru), to nie mógł mieć pewności, że ta wiadomość jest od niej.
    Bo (jak widać w poprzednich rozdziałach) jest on wyśmiewany. Więc moim zdaniem mógł to być zwykły dowcip.

    Opowiadanie ciekawe
    Ode mnie 5 :)
  • littlelies 27.07.2017
    Faktycznie, jednak w tamtej chwili Eric był zbyt przejęty tym, że dostał wiadomość, że nawet nie pomyślał o tym, iż mógł to być żart. Ale brawa za spostrzegawczość i dziękuję za ocenę :D
  • blaackangel 28.07.2017
    Rozdział ciekawy. Czekam na kolejny. I fajny pomysł z tym zostawianiem sobie wiadomości. 5 :)
  • littlelies 28.07.2017
    Dzięki

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania