Poprzednie częściPo drugiej stronie - PROLOG

Po drugiej stronie -2-

Centrum miasta o zachodzie słońca zachęcało do spacerów i rozmów w restauracjach i kawiarniach. Gdzieniegdzie było słychać muzykę na żywo i śpiew. GRWM wbiegł zdyszany do całodobowego sklepu z odzieżą. Wymuskany sprzedawca w obcisłym granatowym kombinezonie zaprosił go do przezroczystej kabiny i na ekranie prezentował mu tkaniny i modele garniturów z najnowszej kolekcji. Ćwierkał mu komplementy tak długo, aż zauważył spiczaste lewe ucho.

 

— Podziękuję za tradycyjny garnitur, ale może wybrałbym coś bardziej na luzie. — Białe jeansy, koszulę i kurtkę? — zaproponował GRWM.

 

— Białe? Naukowiec ... tak myślałem. — powiedział sceptycznie Sprzedawca, poprawiając przylizane włosy. - Może chociaż doradzę złamaną biel, albo ecru? Oczywiście z najlepszej nonagońskiej bawełny.

 

— Jakby była jeszcze jakaś inna niż nonagońska — zażartował młody naukowiec.

 

Po chwili na wyświetlaczu wielkości lustra pojawiła się podobizna GRWM, z blond włosami ściętymi na krótko, wyrazistymi, podkreślonymi na czarno oczami, oczywiście mocno wyretuszowana, w wystrzałowych ciuchach i kilku dziwnych pozach. Pod spodem widniała Marka sklepu: " ZaraZ".

 

— I jak? — Sprzedawca, najwyraźniej zadowolony ze stylizacji, oparł dłoń o podbródek. — Piękny, prawda? Dodam jeszcze łańcuszek i kolczyki, a bransoletkę masz ode mnie gratis!

 

— No, ładne.

 

GRWM rzadko kupował ciuchy, skinął więc głową. Nieomal zemdlał gdy zobaczył rachunek.

 

— Spakować?

 

— Chciałbym nałożyć to wszystko już teraz. I mam pytanie.... w jaki sposób powstają te obrazy w lustrze?

 

Sprzedawca wyszedł, zostawiając wieszaki z ubraniami, ściany kabiny stały się matowe, a GRWM zaczął się bez skrępowania przebierać.

 

— To najnowsza technologia, wykorzystująca nanosfery. Układają się w obraz, który sobie wyobrażę. To w sumie dość proste.

 

— Czy mogę spróbować? — powiedział zafascynowany GRWM. Wyszedł z kabiny, prezentując się jak model, tylko o niebo lepiej. Nie zapięta (jeszcze) koszula odsłaniała doskonale wyrzeźbione mięśnie brzucha, a podwinięte rękawy smukłe wytatuowane nadgarstki.

 

— Oczywiście, to drobiazg. Zrobię wyjątek i Panu pokażę — Sprzedawca z szerokim uśmiechem, wyjął z ucha słuchawkę. — Proszę to włożyć i zamknąć na chwilę oczy, a nanosfery zrobią swoje.

 

GRWM zacisnął powieki, przywołał ją w pamięci, po czym otworzył. Na ekranie pojawiła się dziewczyna, trochę podobna do niego samego, z długimi blond włosami, opasana zielonym powiewającym kawałkiem materiału.

 

— Oj, chyba mi coś nie wyszło — zażartował i oddał słuchawkę.

 

— Dziękujemy i zapraszamy ponownie! — machał za nim Sprzedawca.

 

— Tak, jasne. Będzie mnie stać, jeśli kiedyś napadnę na bank — dodał GRWM cicho, bo jeszcze musiał kupić wino i kwiaty dla Żony Profesora. Stacje zaczęły nadawać Wieczorną Modlitwę Pokutną.

 

— GRWM, jak zwykle straciłeś poczucie czasu! — OOTD powitał go w drzwiach swojej willi przy ulicy Uroczej 41. Odebrał butelkę wina i kwiaty, po czym przedstawił spóźnionego gościa.

 

— Doktorze West Michaels, poznaj Profesorową Eluwinę Davis — powiedział i przekazał Żonie bukiet herbacianych róż.

 

— Witaj! Dziękuję, są cudowne! — pochyliła głowę, a GRWM stanął jak wryty, bo zobaczył właśnie najpiękniejszą kobietę na świecie.

 

Jej włosy opadały na ramiona gęstymi falami, a spod czarnych rzęs spoglądały na niego bystre, brązowe oczy. Tył głowy miała przykrytą tradycyjną chustą, wykończoną dookoła misterną koronką. Umalowane bordową szminką usta wyglądały soczyście, jak świeże wiśnie. Smukłą sylwetkę opinała suknia z takiej samej czarnej koronki, eksponując jej krągłości. GRWM gapił się jak sroka w gnat. Nie mógł oderwać wzroku. Profesor był ubrany w połyskujący srebrny garnitur, długie włosy splótł w kok na czubku głowy. OOTD dumny z Żony, przycisnął ją do siebie szerokim ramieniem, a ona spojrzała się na niego z oddaniem, taka krucha i uległa.

 

Przestronny hall z marmurowymi schodami prowadził do salonu i jadalni, gdzie odbywał się bankiet.

 

— Doktor West Michaels, śmiechu warte — pomyślał GRWM przeglądając się w kryształowym lustrze, które z pewnością warte było fortunę — Wydałem pół pensji na szmaty, a nadal jestem zwykłym frajerem. Ale za to ładnie wyglądam.

 

— Przypominam, że dziś wieczór zbieramy datki na rzecz sierot będących pod opieką naszej Świętej Wspólnoty. Proszę szacownych gości o hojne wsparcie — zagrzmiał rubasznie OOTD, a jego Żona zasiadła do fortepianu i zagrała krótką i skoczną melodię. Nad nią unosił się mały obłoczek tańczących srebrnych drobinek. Musiała pochodzić z bardzo bogatego klanu, skoro otrzymała edukację muzyczną.

 

GRWM dla zabicia czasu sięgnął do tacy z przekąskami, bo miał zamiar, chociaż najeść się do syta i napić za darmo. Nie, żeby normalnie chodził głodny, ale akurat dzisiaj zapomniał o obiedzie, tak zawzięcie pracował. W tej chwili zjadłby nawet hortensje z ogrodu.

 

— Doktorze, mąż codziennie o Panu opowiada. Wygląda Pan bardzo mizerne, czy byłoby wielkim nietaktem, gdybym zaprosiła Pana do kuchni? Spóźnił się Pan niestety na główne danie... — powiedziała Profesorowa Eluwina i musnęła przypadkiem jego dłoń. — Wezmę od Pana kurtkę.

 

Chwilowo zapomniał o całej cywilizacji, którą chciał uratować. Żona kolegi z pracy przyćmiewała swoją urodą, otulała troską i dobrocią. OOTD musiał być najszczęśliwszym facetem na świecie.

 

Usiadł w kuchni na wysokim taborecie przy stole, przyglądając się ciekawie podanej zapiekance ze szpinaku, jarmużu i zielonego groszku, polanej suto białym sosem chrzanowym. Eluwina oceniała go przez chwilę, zadowolona patrzyła, jak pochłania kolejne kęsy posiłku. W końcu nalała kieliszek białego jabłkowego wina. Oparła się łokciami o blat, podparła dłońmi twarz i wydęła pełne usta.

 

— Mój mąż nigdy nie wchodzi do kuchni — westchnęła ze smutkiem.

 

— Pewnie zaraz zrobi wyjątek — zażartował GRWM, gryząc i przełykając kolejny kęs aromatycznej zapiekanki.

 

Eluwina przysunęła palcem kieliszek w jego stronę, delikatnie się nachylając, odsłaniała dekolt sukienki. We własnym domu mogła chyba swobodnie rozmawiać ze znajomymi męża.

 

— Twoja rodzina naprawdę pochodzi spoza Nonagonu? — spytała i dotknęła jego ucha.

 

— Tak. Zanim moje miasto umarło, cały mój Klan, moi przodkowie uciekli i schronili się tutaj. To tchórze, a to — wskazał na szpiczaste uszy — pamiątka hańby.

 

— Uciekli, ale przeżyli — westchnęła Eluwina i pogładziła go troskliwie po ramieniu. Nawet nie wiedzieli, z czym walczą — powiedziała. Ich policzki prawie się stykały.

 

— Powinni byli zostać i ratować Tricity — zawiesił głos.

 

— A ty byś został? Walczyć?

 

— Pyszna zapiekanka Pani Profesorowo. Mają państwo doskonałego kucharza — odpowiedział wymijająco.

 

— Nie mamy kucharza. Sama przygotowuję posiłki.

 

Eluwina zwilżyła usta koniuszkiem języka i wyszeptała. — Mam w sypialni książkę kucharską, dam ci spojrzeć na przepis. GRWM sięgnął po kieliszek i opróżnił całą zawartość jednym haustem.

 

— Będę tego żałował do końca życia — pomyślał, choć wino było okropnie kwaśne i strasznie się skrzywił. — Dziękuję, było pyszne, ale będę już uciekać — wstał z krzesła i wycofał się w stronę drzwi. — Mam fuchę po godzinach. Rozumie Pani, ciągły brak kasy. Do widzenia! Proszę pozdrowić męża.

 

Eluwina zaśmiała się tajemniczo, złapała go jednak za ramię i sprawnie blokując jego prawą rękę za plecami, wepchnęła zaskoczonego GRWM do spiżarni, po czym przyłożyła palec do ust.

 

— Cicho. Nie odzywaj się. Nic ci nie zrobię — zamknęła od środka drzwi na zasuwę.

 

— Oleksiej to papla, wszystko mi mówi. Myśli, że nic nie rozumiem. Czy to prawda?

 

Chwyciła go za koszulę i mocno potrząsnęła, ale młody mężczyzna był zbyt mocno oszołomiony i nie potrafił wydusić z siebie nawet jednego słowa.

 

— Glitter, skup się, to ważne! Czy to prawda, że nawiązałeś kontakt z obcą cywilizacją?

 

— Pani Eluwino, jeśli Profesor nas tu nakryje, mnie zabije, a Panią odeśle do przytułku.

 

Eluwina podciągnęła wąską spódnicę, włożyła rękę pod halkę i zsunęła pończochę. Do uda miała przyklejony przezroczysty czytnik personalny.

 

— Pani Eluwino, na litość Starożytnych! Co Pani wyprawia! Kobiety nie mogą mieć czytników!

 

— Myślałam, że jesteś bardziej rozgarnięty, West Michaels — zawahała się. — No cóż, klamka zapadła. Zaryzykuję. Przekażę Ci pewne dane. Masz jeszcze czas. Trzy dni. Potem sprawy się skomplikują.

 

— Nic nie rozumiem. Powinniśmy dokończyć tę rozmowę jak ludzie. W bibliotece albo jadalni.

 

— Jak ludzie? GRWM, my kobiety nie jesteśmy traktowane jak ludzie!! Musimy szukać pomocy! Może ktoś z zewnątrz nam pomoże.

 

— Ma Pani Męża! Oleksiej to przecież mój przyjaciel, powinna Pani najpierw jemu zaufać! — zapewniał.

 

— Jest dla mnie dobry, a przynajmniej się stara.... ale nie, niestety nie mogę mu zaufać. Jest zbyt lojalny wobec Władzy i Świętego Prawa.

 

— Proszę. Sprawdź w domu te pliki. Zrobisz to co zdecydujesz. A ja zobaczę, czy dobrze trafiłam z osądem. Muszę już wracać do gości. Zostań tu jeszcze przez chwilę.

 

Eluwina poprawiła sukienkę i podała mu odkręconą butelkę białego wina z jabłek.

 

— Twoje alibi.

 

GRWM czuł, że coś go ściska w mostku i przez dobry kwadrans serce mu waliło jak szalone. Starał się uspokoić i wyciszyć oddech, aż w końcu upił kilka łyków wina i wyszedł do kuchni. Przez uchylone drzwi obserwował Profesora i jego Żonę.

 

Wymknął się tylnymi drzwiami i szybkim krokiem przemierzył drogę powrotną do domu. Eluwina była ognista i nieustępliwa. A jeśli ta obca dziewczyna jest inna, niż sobie wyobrażał? Jeśli nie spełni pokładanej w niej nadziei? Jeśli jej Ziemia będzie zbyt obca, by go zrozumieć? Wirus zmiecie ich z Galaktyki, jak to zrobił z ich miastami. Tymi, których nazw nikt nie pamiętał. Z rozmyślań wyrwał go chlupot białego wina, które nadal niósł w ręku. Nie chciał zostać zatrzymany za pijaństwo, więc zatkał butelkę jabola palcem i schował ją za pazuchę modnej kurtki.

 

Znacznie później, w domu, oglądając wiadomość od Eluwiny, GRWM zalewał się łzami. Nie mógł się też opanować i co chwilę wąchał czytnik, bo pozostał na nim intrygujący zapach.

 

„Ja, Eluwina Lotta Vesting Davis, Żona Oleksieja, urodziłam się w Nonagonie jako córka Roderyka i Sary. Zostałam osierocona, gdy miałam trzy lata. Moi przodkowie opuścili tonące Naardeen w pośpiechu. Ukryliśmy się, rozproszyliśmy i przyjęliśmy tutejsze prawa i zakazy. Prawdziwe nazwisko mojego Klanu to North Michaels, może jesteśmy nawet spokrewnieni. W mojej rodzinie kobiety były tłumaczkami, nauczycielkami, teraz żyjemy w patriarchacie, nie mając żadnych praw i przywilejów. Przekazuję Ci to, co mam najcenniejsze, choć to tylko kopia. Wiedzę moich przodków. Wykorzystaj ją, by prosić o pomoc z zewnątrz. Wiem, że nie jesteśmy sami."

 

Takich wyznań była prawie setka. Relacje kobiet wywarły na nim piorunujące wrażenie. A jeszcze niedawno myślał, że je zna. Jak wypadła przy nich Ziemska dziewczyna? Co o niej wiedział?

 

Kilkanaście katalogów pełnych zdjęć, filmów, plików tekstowych z historią, planami maszyn i instrukcjami obsługi. Nawet gdyby chciał, nie byłby w stanie wszystkiego przeczytać i zrozumieć.

 

Jedna ze starych map przedstawiała rzekę i położone wzdłuż niej miasta. Tricity, Czandigarh, Naardeen, Octagon i Nonagon.

 

Wszystkie zniszczone, z wyjątkiem jego domu, Świętego Miasta Nonagonu. Niemożliwe, aby nie uczono o tym w szkole. Czemu tylko trzy dni? To cholernie mało.

 

W jego Klanie nie było nikogo ważnego, byli tylko ogrodnicy. Gdy osiedlili się w Nonagonie nie mieli nic, poza kilkoma krzakami róż uratowanymi z płonącego Tricity. Ówczesny Władca miasta wykazał się wielkodusznością i pozwolił im zostać w Pałacowym Ogrodzie.

 

— Ach, prawda... Pałac! — pomyślał GRWM. W Pałacu od setek lat mieściło się Muzeum Techniki Nonagonu. Pełniło funkcję edukacyjną i tam uczniowie stykali się po raz pierwszy z wynalazkami Starożytnych. Tylko chłopcy. Uczono ich, gdzie kończy się magia, a zaczyna technologia. Przecież wielu odkryć dokonali sami naukowcy z Nonagonu...

 

— Trzeba tylko zadać właściwe pytanie wyszukiwarce! — wykrzyknął GRWM.

 

Jedyna Wyszukiwarka była właśnie tam, w muzeum, w szklanej gablocie. Niewielka płaska skrzynka, ze złotą obudową, ozdobioną masą dziwnych wzorów i rys, wyglądała zupełnie inaczej niż pozostałe Artefakty. Niestety, przez setki lat nikt nie umiał jej uruchomić. Ale ostatnio nikt też nie próbował.

 

W środku nocy GRWM się ocknął i zauważył, że wypił nie wiadomo kiedy, całą butelkę białego wina i przespał mecz, który miał zamiar obejrzeć. Usiadł na łóżku, a jego żołądek razem z trawioną właśnie warzywną zapiekanką, utopioną w alkoholu, był gdzieś w połowie drogi między przełykiem a kiblem. To dziwne, bo wcześniej uważał, że jego układ trawienny jest ze stali kwasoodpornej i nie ruszy go nawet woda królewska.

 

— SELMA... — zaczął układać komendę, ale zrezygnował. — A w dupietam — Przypomniał sobie, nad czym ślęczał przez ostatnie godziny. Musiał coś zrobić, ale nie wiedział za bardzo co, więc postanowił sprawdzić jedyny trop, który mu przyszedł do głowy.

 

Z lotu ptaka Nonagon wyglądał jak ogromna mandala, którą ktoś wyrysował za pomocą cyrkla i ekierki. Jej symetrię wyznaczały główne drogi, ale z braku ptactwa, mało kto mógł podziwiać ten widok. Kilka niższych poziomów kształtowała plątanina korytarzy i kanałów. Transport ograniczał się do podziemnego Metra i labiryntu pieszych traktów z windami, schodami i podestami.

 

— Sen wariata... — wymamrotał GRWM i założył kask z okularami, jeden z przydatniejszych wynalazków opierających się na technologii Starożytnych. — HOŁEK, Nawiguj do: Ogrody Pałacowe, cel podróży: Rosarium.

 

Szkła okularów były wykonane z tego samego materiału co Czytniki. Bystry, elektroniczny Nawigator wyświetlał mu na bieżąco informacje i strzałki, w którą stronę ma iść, kiedy skorzystać z hulajnogi, bądź ruchomych schodów, a w razie potrzeby doświetlał drogę. Czasami zapędził go w kozi róg, bo nie wiedział o zamkniętej bramie i wtedy GRWM klął na czym świat stoi.

 

— Pieprzone katakumby! — Wybierz inną trasę — polecił, po czym sam się poprawił. - Pełnym zdaniem. HOŁEK, najszybsza trasa: tranzyt — METRO, Nawiguj do: Ogrody Pałacowe, cel podróży: Rosarium — wypowiedział jednym tchem.

 

— Czas podróży: trzydzieści sześć minut. Wyznaczam trasę: START: Stacja METRA: Dziewiąta Nona, poziom: -1 ... — wypluwał informacje Nawigator.

 

W środku nocy ruch był mniejszy, a tę trasę pokonywał nie tak dawno i to kilka razy. Życie w idealnym mieście niestety nie było wcale takie idealne.

 

^^

 

Rodzice czekali już na niego w niewielkiej szklarni, gdzie lubili pić poranną kawę. Do tego miejsca nie docierały nanosfery ze swoim migotliwym blaskiem, ale widok ogrodu wypełnionego po brzegi kwiatami to rekompensował.

 

— Opowiadaliśmy tę historię co roku, tradycyjnie w twoje urodziny Glitter, ale nigdy nie byłeś zainteresowany słuchaniem, zawsze miałeś coś lepszego do roboty — powiedział Ojciec.

 

— Po prapradziadkach zostały nam jedynie te drobiazgi. Widziałeś je już setki razy. Dwa zdjęcia, wisiorek z bursztynem i muszlą. To wszystko, co mamy — dodała Matka. — Klan North Michaelsów opuszczał Tricity w pośpiechu. Zawsze cię to denerwowało synku... Oni myśleli, że niedługo wrócą. Nas ani dziadków, ani nawet pradziadków nie było na świecie.

 

— Tricity było nad jakimś jeziorem, czy nad rzeką? — spytał GRWM przyglądając się starym fotografiom.

 

Ojciec spojrzał na Matkę i pokiwał głową.

 

— Już czas — po czym tradycyjnie, wstał i zdjął ze ściany szklarni stary obraz, który wisiał tam od lat, przedstawiający dziwną wielką wodę i wzburzone fale. Z drugiej strony obrazu, przyklejono papierową mapę, zalaną w przezroczyste tworzywo. Widział go już setki razy.

 

— Nie synku — powiedziała Matka. — Tysiąc lat temu Tricity leżało nad Morzem.

 

— Nad morzem rosły róże? — zdziwił się po raz kolejny. Wypowiadał te słowa za każdym razem, w tym samym momencie, kiedy rodzice opowiadali mu rodzinną historię.

 

— Na plażach, wzdłuż wydm rosły kilometrami, łany słodko pachnących dzikich róż, z których zbierało się płatki, a potem owoce — powiedział Ojciec. — Takie ozdobne odmiany jak mamy tutaj, rosły przed domami, w parkach i ogrodach.

 

— Ale jak to? Tak bez wody? — spytał GRWM.

 

— Kiedyś bardzo często padał deszcz... bez sterowania pogodą. A w czasie suszy podlewano ogrody normalnie, konewką — wytłumaczyła cierpliwym głosem Matka. — Stroisz sobie z nas żarty, prawda?

 

— Hymm.... teraz mamy nawadnianie kropelkowe, a utrzymanie ogrodu kosztuje fortunę — zamyślił się GRWM, dopił ostatni łyk kawy, zagryzł świeżym domowym pączkiem z różanym nadzieniem, po czym spojrzał na chronometr. — Muszę już wracać, przebrać się i iść do Instytutu.

 

— Kręcisz się w kółko Glitter! Mógłbyś stąd pojechać do pracy. Stracisz dużo czasu. Gdybyś nauczył się lepiej planować, szybciej osiągnąłbyś swoje cele —pouczył go Ojciec. Po raz kolejny wypowiedział te słowa, to też należało do tradycji. I jak dotąd nie przyniosło żadnych efektów.

 

Po powrocie GRWM szykował się do pracy. Choć w sumie, szykował, to za dużo powiedziane. Po krótkim treningu i zimnym prysznicu poczochrał mokre włosy, wyciągnął ubranie i buty prosto z kapsuły i w ciągu dwóch kolejnych minut był już na schodach. Cofnął się tylko po szejka z fasoli i ogórków na mleku migdałowym.

 

— Przypominam. Jutro o siódmej rano wizyta w Instytucie Medycznym — powiedziała Wirtualna Asystentka.

 

— „Jedno naświetlanie w roku przedłuża życie, aż o trzy cykle." — GRWM wyrecytował treść ulotki. — Żeby to coś pomogło, musiałbym się naświetlać co miesiąc.

 

— Albo raz, a porządnie w Nadajniku Spektralnym — dodał w myślach, bo nie lubił, jak ludzie na niego patrzyli, gdy do siebie gadał.

 

— O wilku mowa! — zabulgotał na powitanie OOTD, gdy tylko GRWM wystawił głowę w spiczastym kapeluszu przez otwarty właz do Obserwatorium.

 

— Auć! — wrzasnął zaskoczony GRWM, uchylając się w ostatniej chwili przed uderzeniem, a jego nakrycie głowy spadło na posadzkę z metalicznym trzaskiem.

 

— Technologia Smartfluid! He, he! — zaśmiał się rubasznie OOTD i popukał w rondo swojego kapelusza.

 

— Źle zamontowałeś zawór i chyba wywaliło uszczelkę! — wrzeszczał OOTD zakręcając wielkim kluczem nakrętkę śruby odcinającej dopływ pary.

 

— O mały włos, a oberwałbym w łeb rurą! — GRWM poprawił zmierzwione włosy i założył niesforne kosmyki za spiczaste uszy.

 

— Usiłowałem ci trochę pomóc! Odtworzyłem spalony sterownik i ekstrapolowałem ponownie nadajnik, bo mówiłeś, że męczysz się z efektem przesunięcia częstotliwości... — darł się OOTD przez wydobywające się z sykiem kłęby dymu i pary. GRWM przesunął dźwignię bezpieczeństwa i wszystko ucichło.

 

— Za diabła nie wiem, w jaki sposób to zasilasz! Nie ma takiej mocy w całym Nonagonie, żeby uruchomić radioteleskop i to z przekazem obrazu na żywo, bez żadnych przesunięć czasowych.

 

— Glitter — pomyślał — nazwali mnie Glitter, bo miałem być delikatny, lekki i subtelny, jak srebrny migoczący pył księżycowy. Tymczasem jestem nawałnicą, burzą piaskową i gromem z jasnego nieba. Patrzył przez chwilę na Profesora i spuścił głowę zrezygnowany.

 

— GRWM, teraz nie żartuję. Co zasila tę piekielną maszynę, bo na pewno nie to, co tu widziałem — spytał, spoglądając spod szkieł okularów i założył wyczekująco ręce. -— Jądro Planety? Surja, Nasza Gwiazda?

 

— Nie — wymamrotał młody Doktor. — Zbudowałem Akcelerator Cząstek. Taki malutki, podręczny.

 

— Co takiego? — wybałuszył brązowe oczy OOTD, mało co mu nie wyszły z orbit.

 

— No, zderzacz hadronów. Stoi koło czajnika — przyznał skromnie młody Doktor.

 

— Wszyscy Starożytni! — wyjęczał OOTD, na samo wspomnienie, ile razy chciał sobie zagotować w nim wodę na kawę. Zakręciło mu się w głowie, aż przez przypadek oparł się o rozgrzaną ściankę zbiornika. — Słabo zaizolowane... — syknął.

 

— Miałem plany Starożytnych, to nie było takie trudne — mogę pokazać.

 

— Co jeszcze? — niestety, GRWM milczał. — Co jeszcze, pytam!! — grzmiał OOTD.

 

Spiczastouchy podszedł do lodówki, włożył rękawicę ochronną i wyciągnął z zamrażalnika kulę wielkości pomarańczy, stalowoszarą, idealnie gładką.

 

— O-JA-PIER-DO-LĘ — wycedził OOTD. — Niemożliwe. Wyprodukowałeś w tym zderzaczu hadronów antymaterię?

 

— Tylko 200 gram, to tyle, co kostka tofu — powiedział niepewnie GRWM.

 

— Kostki tofu mają po 180 gramów! — powiedział zrezygnowany OOTD i usiadł na krześle. — Dobrze chociaż, że zamknąłeś to w obudowę od baterii reaktora i trzymałeś w chłodnym.

 

GRWM krzątał się po pomieszczeniu, aż w końcu usłyszał dźwięk powiadomienia na swoim czytniku i zaklął niezadowolony.

 

— Odrzucili moje podanie o wypożyczenie Świętej Wyszukiwarki z Muzeum Techniki! No żesz, no Kurwa!

 

OOTD tylko się zaśmiał. — Mogłeś wysadzić wszystko w powietrze! Powstałaby czarna dziura wielkości całego naszego kwadrantu galaktyki, a ty się przejmujesz jakimś złomem z muzeum?

 

— No dobra, nie wiem, po co ci to jest, ani do czego to ci potrzebne — wstał i poprawił kapelusz. — Pokażę ci, jak to się załatwia. W końcu jestem twoim najlepszym przyjacielem, prawda?

 

— Jedynym — dodał GRWM.

 

— Powiedz mi, co planujesz zrobić, a może będę potrafił Ci pomóc — zaproponował OOTD.

 

— Nie wiem — zawahał się GRWM. — Mam pewien pomysł, może mi się uda. To znaczy, myślałem, żeby uruchomić Świętą Wyszukiwarkę i zadać jej kilka pytań. Dawno nikt jej nie używał.

 

— Mój drogi, naiwny chłopcze. Od tysiącleci uważamy, że Wyszukiwarka to najsilniejszy z istniejących artefaktów. Badały ją najwybitniejsze umysły Nonagonu, a ty myślisz, że akurat tobie się poszczęści?

 

Zjechali windą na parter, a w głowie GRWM furczały trybiki. Czy mógł zaufać OOTD? W końcu, etatowa przyjaźń w obserwatorium ograniczająca się do żartów z jego stanu cywilnego, mogła się nie przełożyć na lojalność w życiu prywatnym. Była jeszcze ta cała sprawa znikających z mapy miast i oczywiście Eluwina. Miał nieodparte wrażenie, że chodzi jej o coś więcej, niż tylko o pamięć przodków. Może o prawa kobiet?

 

OOTD wrzucił fartuch i kapelusz do zsypu na używane ubrania robocze. Prowadził długim i nieużywanym korytarzem, w bliżej nieokreślonym kierunku.

 

— Wyszukiwarki nie ma w Muzeum. Tam jest tylko nic nie warta replika. Prawdziwa jest w Instytucie, w Strażnicy Czwartej Nony i na pewno nie stoi bezużytecznie. Jeśli zdążymy tam dojechać przed Poranną Audycją Pokutną, to może uda nam się dostać do niej niepostrzeżenie — powiedział, przyspieszył kroku i zbiegł po schodach na niższy poziom.

 

— Na pewno nie zdążymy Metrem. Masz jakiś plan, prawda? — zapytał GRWM w biegu.

 

— Weźmiemy automobil — odpowiedział OOTD, otwierając kartą magnetyczną drzwi dużego magazynu.

 

— Teraz, kiedy mamy paliwo do reaktora — pokazał kulistą baterię, którą najwyraźniej trzymał w dłoni cały czas — nie powinno być żadnego problemu z uruchomieniem.

 

GRWM ściągnął z namaszczeniem brezentową kapę ochronną z dość pokaźnego artefaktu i kichnął, w powietrze uniosła się gruba warstwa kurzu.

 

— Umiesz to coś poprowadzić? — Jego oczom ukazał się najdziwniejszy dyliżans, jaki widział w życiu. Z przodu widniała niewielka figurka rozpędzonego rumaka. Dotknął ją delikatnie, jak dziecięcą zabawkę. Konie pracowały czasem na polach uprawnych, ale w mieście nie było stajni.

 

— Elektryk! — aż zagwizdał z zachwytu, przejeżdżając palcem po smukłej i gładkiej, delikatnie błyszczącej czerwonej powierzchni.

 

Profesor przepołowił przecinakiem łańcuch zabezpieczający, którym przykuto wóz do podłogi i przyciskiem otworzył drzwi. Zajął jeden z foteli, a kulę baterii wsunął do otworu, który pojawił się z przodu deski sterowniczej. Wysunął się ster i panel świecący setką kolorowych przycisków.

 

— Przeczytałem instrukcję i ćwiczyłem na symulatorze. To jeździ właściwie samo — powiedział OOTD skromnie. — Wiem, ciągle cię zaskakuję. Wskakuj!

 

Wóz zawarczał, a GRWM poczuł delikatne wibracje rozchodzące się przez siedzisko fotela po całym jego ciele i przyjemny dla ucha dźwięk. — Brum, brum — powiedział, ciesząc się jak dziecko. — To jest świetne! Będę musiał kiedyś sam spróbować!

 

OOTD przycisnął zielony włącznik, po czym chwycił oburącz ster. Wóz zawarczał jeszcze głośniej i ruszył z piskiem opon w kierunku ściany. W ułamku sekundy otworzył przyciskiem przezroczysty wizjer po swojej prawej stronie i krzyknął.

 

— Bramo garażowa, otwórz się!

 

GRWM zasłonił z przerażeniem oczy. — O ile tego od razu nie rozwalisz — powiedział.

 

Brama, to znaczy wielkie i ciężkie, zdobione ornamentami wrota otworzyły się w ostatniej chwili, na tyle szeroko, aby wóz się zmieścił. Obydwaj naukowcy pojechali wprost do Strażnicy Czwartej Nony, brukowanym traktem. Nie zwracali uwagę na przechodniów i sklepikarzy, którzy łapali się za głowy i ze strachu mdleli.

 

W środku wozu było tyle ciekawych pstryczków i pokręteł. GRWM świerzbiły paluszki, nie mógł się powstrzymać i w końcu dotknął przycisku oznaczonego białą nutką. Z ukrytych głośników ryknęła Kapela Minstreli kakofonią dźwięków. Dziwny gust mieli Starożytni jeśli chodzi o muzykę.

 

— Jakie pytanie chcesz jej zadać — spytał OOTD.

 

— Komu? Wyszukiwarce? — zawahał się GRWM — Aha. Wymyślę coś na miejscu, metodą prób i błędów.

 

— Nadałeś sygnał, skontaktowałeś się z tą Kosmitką i co dalej? Coś jej powiedziałeś? — ciągnął go za język OOTD. Niestety młody naukowiec, nie miał dużego doświadczenia w kontaktach z kobietami, niezależnie od tego co o sobie myślał, zaczął więc kręcić, jąkać się, aż uszy mu poczerwieniały.

 

— No tak, powiedziałem, że są w niebezpieczeństwie, że wirus... że kometa... ale nie wiem, czy ona coś zrozumiała. Myślisz, że przekaże to komuś? Czy będzie coś pamiętała, jak się obudzi.

 

— Jeśli pokazałeś jej jakieś wizje kiedy była nieprzytomna, to nie. Nic nie będzie pamiętała, ale może zadziała podświadomie. Wydałem kilka publikacji o aktywności mózgu, ale to może u nich funkcjonować całkiem inaczej niż u nas — zastanawiał się OOTD. — W najlepszym wypadku uznają ją za wariatkę. To przecież tylko kobieta.

 

— No i tu cię zaskoczę, przyjacielu — GRWM aż się zagotował. — Na Ziemi mieszka obecnie ponad osiem miliardów ludzi. Kobiety mają tam równe prawa, co mężczyźni. Poza tym mają zasoby wody, zwierzęta, ptactwo, ryby...

 

— Hymmm... — wprawdzie OOTD zasępił się przy prawach kobiet, ale na myśl o bogactwach odległej planety, aż zaświeciły mu się zachłannie oczy.

 

— Myślałem, że się w niej zakochałeś, ale zaczynasz mówić do rzeczy — powiedział.

 

— Ech, może na początku trochę mi się podobała. Dość długo ją obserwowałem.

 

— Podglądałeś kobietę? Można za to trafić na trzy cykle do lochów!

 

— No dobra, bardzo mi się spodobała. Ale... może ja jej się nie spodobam. A może tam w ogóle nie ma dla nas warunków do życia. Wiesz, to bez sensu. O czym ja w ogóle mówię. I tak się nigdy nie spotkamy. Przecież nie polecę tam osobiście, żeby im pomóc.

 

— No nie polecisz, bo niby na czym. Chyba na komecie — skwitował dosadnie OOTD.

 

— Tak by było najprościej — zaśmiał się GRWM, ale przeszło mu już to wcześniej przez myśl, raz czy dwa. — Zaraz mi plany statku kosmicznego spadną z sufitu! — zażartował.

 

— Powiedział facet, który zbudował najmniejszy na świecie cyklotron! — przedrzeźniał go Profesor.

 

— Tak na poważnie, to muszę nagrać i przesłać na Ziemię szerokopasmowy komunikat, przez ich stacje nadawcze, tak aby dotarł do wszystkich, bez wyjątku. OOTD, nie chcę, żeby ich spotkał taki sam los jak nas. Tricity, Nardeen, Czandigarh, nasze miasta umarły przez tego wirusa, a Nonagon nadal trwa. Uważam, że jesteśmy im to winni.

 

OOTD nic nie odpowiedział, choć starożytne nazwy martwych miast przyprawiły go o dreszcze.

 

— Znasz sposób, żeby unieszkodliwić wirusa?

 

— Nie, może wyszukiwarka nam pomoże, a potem razem coś z tego wykojarzymy.

 

— Mówiłem ci już, że jesteś bardzo naiwny, jak na dorosłego mężczyznę?

 

— Tak, nazwałeś mnie jeszcze „marzycielem", a to już obelga — przyznał GRWM, zasłaniając dłonią ironiczny uśmieszek.

 

— Z wczorajszych pomiarów wynika, że jest spore zniekształcenie czasowe — zastanawiał się OOTD, ale jego rozmyślania przerwał widok zbliżającej się bramy Strażnicy. — Ach, który z tych pedałów był do hamowania — wciskał wszystkie po kolei, a wóz to wył, to się krztusił, aż końcu zwolnił i się zatrzymał, choć trochę szarpnęło, wtedy OOTD nacisnął czerwony wyłącznik.

 

Na kolana GRWM spadł ze schowka pod sufitem niewielki zeszyt w błękitnej okładce, wyglądał jak śpiewnik, używano czasami takich na nabożeństwach, zanim wyparły je czytniki personalne.

 

— „Kodeks moralny Tajnego Agenta Służb Specjalnych" — przeczytał GRWM starożytny napis. — Dziwne. Dziwne to niesłychanie.

 

Podejrzenie, że w Nonagonie nikt niczego nie pilnował, jest oczywiście bezpodstawne. W większości budynków administracji, w biurach i instytutach pracowali portierzy i ochrona, ściśle współpracując ze Strażą. Zdarzały się oczywiście przywłaszczenia i drobne kradzieże, ale nawet złodzieje kierowali się zdrowym rozsądkiem, bo nie było gdzie uciec ani się ukryć z łupami. Każdy podejrzanie zachowujący się mieszkaniec, prędzej czy później stawał oko w oko z rodziną lub sąsiadami i padały oskarżenia.

 

Pod pozorem kontroli z Sanepidu dwaj grabieżcy, to znaczy zdeterminowani naukowcy, wdarli się na teren Strażnicy Czwartej Nony. Poranna Audycja Pokutna była tylko pretekstem, ponieważ w czasie modlitwy pracownicy placówki skupiali się na wersach litanii i tracili czujność. GRWM i OOTD w białych fartuchach wyglądali wystarczająco profesjonalnie, by nie budzić podejrzeń, przynajmniej początkowo. Kręcili się po korytarzach kilka minut, otwierając po kolei drzwi i nawet okna, sprawdzając palcem ilość kurzu na szprosach i framugach, przechadzali się nawet po krętych schodach strażnicy. Niestety, wejścia na newralgiczny teren Laboratorium strzegły pancerne drzwi z szyfrem. Można to nazwać szczęściem, ale akurat gdy nasi początkujący włamywacze udawali, że o czymś zaciekle dyskutują, osoba z obsługi wyszła do toalety, OOTD zablokował zamykające się drzwi nogą i obydwaj z GRWM wślizgnęli się niezauważeni do środka.

 

— Nie ma tu chyba żywej duszy — stwierdził GRWM.

 

W pomieszczeniu panował półmrok, okna były zasłonięte długimi zasłonami, ale dla rodowitych mieszkańców Nonagonu nie był to problem. Ich kocie źrenice rozszerzyły się, adaptując się tym samym do trudnych warunków. Wyszukiwarka była ogromna i zajmowała pół pomieszczenia. Z dołu wyglądała jak talerz spaghetti, przyozdobiony niewielką, płaską tabliczką, w złotym kolorze. GRWM i OOTD okrążyli zwoje kabli, gwiżdżąc z podziwu i cmokając.

 

— Fascynujące! — powiedział OOTD. Dioda przy tabliczce mrugała na zielono. — Jak chcesz to ukraść?

 

— Nie chcę kraść, nie jestem złodziejem — obruszył się GRWM. — Mógłbym skorzystać z niej na miejscu. Powinna być dostępna dla wszystkich — powiedział i zafascynowany błyszczącym artefaktem, dotknął złotej obudowy. — Jaka piękna......

 

Wtem, złota tabliczka zawirowała, rozmigotała się i otworzyła, niczym święta księga mająca z jednej strony szklany wyświetlacz, a z drugiej rzędy czarnych przycisków z białymi inskrypcjami w języku Starożytnych.

 

— Ładowanie zakończone, bateria pełna, podaj kod dostępu, aby rozpocząć wyszukiwanie — rozległ się nagle mechaniczny głos.

 

Młody naukowiec zachował jednak zimną krew, kliknął coś wskazującym palcem prawej dłoni, widział już podobne rzeczy w piwnicach I.K.E.A.

 

— Kod dostępu prawidłowy. Wyszukiwarka uruchamia się — usłyszeli.

 

— Na Starożytnych! GRWM! Jak ty to zrobiłeś?! — krzyknął OOTD. —To niemożliwe!

 

— Wpisałem swoją datę urodzin: 12345. To zwykle działa przy uruchamianiu artefaktów — odpowiedział, skromnie opuszczając oczy. Spod długich, ciemnych rzęs płynęły łzy szczęścia.

 

— Wyszukiwarko, wyszukiwarko, powiedz przecie, jak skontaktować się z obcą cywilizacją? — mężczyźni zadali pytanie prawie jednocześnie.

 

— „Nie należy zadawać pytań z drugim dnem, w których kryje się coś, co albo dotyczy czyjejś prywatności, albo odwołuje się do tematów, jakich w towarzystwie nie poruszamy." — odparła Święta Wyszukiwarka.

 

— No dobra, to jeszcze raz — wyszeptał zaskoczony GRWM, bo prawdę mówiąc, spodziewał się, że to będzie prostsze. — Spróbujmy jeszcze raz.

 

— Wyszukiwarko, czy można nawiązać kontakt z kosmitami?

 

— „Nie odkryto w kosmosie życia poza Ziemią, ale to nie znaczy, że ono nie istnieje. Naukowcy nie tracą nadziei, że uda się nawiązać kontakt z istotami pozaziemskimi, dlatego wysyłają w kosmos na bezzałogowych statkach kosmicznych różne przedmioty, licząc, że zostaną odnalezione przez kosmitów."* — oznajmiła Wyszukiwarka, a mężczyźni wymienili spojrzenia.

 

— Wydaje mi się, że ten Artefakt nie jest dziełem Starożytnych — powiedział GRWM.

 

— Wydaje mi się, że uruchomiliśmy cichy alarm. Spadamy stąd! — dodał OOTD, gdy do laboratorium wbiegło dwóch uzbrojonych strażników. — I tak mieliśmy dość dużo szczęścia.

 

— Nadal nic nie wiemy — GRWM był zdeterminowany, więc bez chwili wahania wypiął Wyszukiwarkę z plątaniny kabli, licząc na cud.

 

— Skaczemy przez okno! — krzyknął OOTD, odsłaniając ciężką kotarę i sam wskoczył lekko na parapet. — Dobrze, że to parter.

 

Zeskoczyli, a ich oczom ukazał się okrągły wewnętrzny dziedziniec, po którego środku znajdowała się studnia, otoczony dwupiętrową, zdobioną strzelistymi łukami galerią. Jedyną drogę ucieczki mogły zapewnić stalowe wrota, zabezpieczone dodatkowo opuszczaną bramą z grubych prętów.

 

— Nie do ruszenia — wydyszał OOTD, pociągając dźwignię mechanizmu.

 

Wyszukiwarka, o dziwo, musiała mieć wbudowaną wewnętrzną baterię, bo nadal działała, więc GRWM trzymając ją mocno oburącz, nie ustawał w zadawaniu pytań. Niestety, żadne z nich nie było tym właściwym.

 

— A może ty masz jakieś pytanie? — spytał kolegi.

 

— Tak, oczywiście — odpowiedział OOTD, szarpiąc wajchę, a jego policzki nabrały koloru purpury. — Może spytaj jej, co mam kupić żonie na urodziny!

 

Na ekranie wyszukiwarki natychmiast pojawiły się kwadraciki z obrazkami wszelkiego rodzaju biżuterii, złotych kolczyków, wisiorków i pierścieni. OOTD pokręcił z niedowierzaniem głową na widok precjozów. W końcu coś zatrzeszczało, zaskoczyło, wielostopniowa przekładnia ruszyła z piskiem, ale brama nie drgnęła.

 

— Ręce do góry! — ryknął uzbrojony strażnik, celując do nich z automatycznej kuszy. — Jesteście aresztowani!

 

Zaczęli się cofać w stronę środka dziedzińca, z lekko uniesionymi rękami, jakby jeszcze byli niezdecydowani, czy się poddać, czy nie. Z otwartych drzwi balkonowych zaczęli się wysypywać, jak zapałki z pudełka, kolejni strażnicy, ustrojeni w czarno-żółte tabardy. Krótkie stalowoszare bełty, zapewne z duraluminium, czekały gotowe w napiętych cięciwach.

 

—Złodzieje Artefaktów! Brać ich! — krzyknął znowu strażnik.

 

— Spędzimy resztę życia w Lochach, bo ci staje na widok blondynki. A idź w cholerę! - irytacja OOTD sięgnęła zenitu.

 

— Myślałem, że znasz tę strażnicę jak własną kieszeń. I co teraz? Pokażę Ci, jak się to robi?! — przedrzeźniał go GRWM, po czym potknął się i runął jak długi na plecy, uderzając gołą głową w rant podestu wysuwającego się z kamiennej posadzki.

 

Stracił przytomność, lecz nadal ściskał oburącz Świętą Wyszukiwarkę. Nie zobaczył, jak z podziemi wyjeżdża platforma, wynosząc na światło dzienne srebrny pocisk, w kształcie ogromnego cygara. Jego powierzchnia, gładka jak lustro, odbijała promienie słońca, wysoko podniesione ręce i przerażony wyraz twarzy Profesora.

 

— Oj, to chyba nie był mechanizm od podnoszenia bramy — wyszeptał OOTD.

 

c.d.n. :)

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania