Poprzednie częściPo drugiej stronie - PROLOG

Po drugiej stronie -3-

Obudził go smród medykamentów i środków dezynfekujących. Zanim otworzył oczy, doleciała do jego nozdrzy również ostra woń formaliny, domyślił się więc, że nie od razu trafił do lochów, lecz umieszczono go gdzieś pomiędzy Lecznicą a Kostnicą. Dłonie miał związane konopnym sznurem, a pod palcami nie czuł chłodnej, metalicznej powierzchni Wyszukiwarki. Głowa mu pękała, a w uszach dudniło.

 

— Witaj wśród żywych, Glitter! — ucieszył się OOTD, a jego głos dźwięczał jak największy dzwon na wieży Bazyliki.

 

— Jak długo tu jesteśmy? — spytał GRWM. Usiłował podnieść się, przecierając jednocześnie rozespane oczy.

 

Obydwaj leżeli na metalowych szpitalnych łóżkach, w niewielkiej, lecz dobrze oświetlonej i o dziwo, dość czystej celi, z ubikacją za drzwiami.

 

— Nie wiem, kilka godzin, a może pół dnia. Zabrali mi chronometr. — odpowiedział Profesor, nadal poirytowany, pocierając wytatuowane nadgarstki. — A co, gdzieś ci się spieszy?!

 

— OOTD, co będzie za dwa dni? I czemu ja jestem związany, jak kurczak na ofiarę, a ty nie?

 

— Za współudział jest tylko areszt. Jesteś poszkodowany, ale złapali cię z Artefaktem w ręku, więc ... no sam chyba wiesz. Wkrótce trafisz w mniej urocze miejsce — wyjaśnił Profesor.

 

— OOTD, co jest za dwa dni? Eluwina powiedziała, że mam dwa dni! Nie wiem na co?!

 

— Czy ja wyglądam jak Święta Wyszukiwarka? — zaburczał OOTD, zanim do niego dotarło znaczenie słów przyjaciela. — Kiedy byłeś sam na sam z moją żoną?! — huknął.

 

— Powiedziałem to na głos, tak?! Nie wściekaj się. Poczęstowała mnie obiadem, wczoraj wieczorem, w kuchni — bronił się GRWM. — Powinniście chyba częściej rozmawiać.

 

OOTD szykował się już na niego z pięściami, gdy delikatna rączka w koronkowej rękawiczce otworzyła okienko zakratowanego wizjera. Następnie, brązowe oczy upewniły się, czy zawartość celi się zgadza, po czym przez otwarte drzwi wkroczyła dama w letniej jedwabnej sukni w niebieskie kwiatki, haftowanych balerinach i kapeluszu, zasłaniając nos chusteczką z monogramem.

 

— Najukochańszy Oleksieju! — powiedziała Profesorowa Eluwina radośnie, ale nie weszła od razu do środka. — Papa wpłacił kaucję, jesteście wolni, tylko nie możecie opuścić miasta.

 

— Przecież nikt nigdy nie opuszcza miasta — powiedział GRWM nieproszony, zamiast podziękować.

 

OODT spojrzał na żonę z przerażeniem, widać przy niej nie był już taki chojrak.

 

— Zabierzemy od razu Pana Doktora West Michaelsa do naszego Znachora. Mocno uderzył się w głowę — powiedziała Eluwina i podała mu chusteczkę.

 

GRWM siedział już na łóżku i mimo wysokiego wzrostu, machał nogami. Przyglądał się chustce kilka sekund, po czym przetarł nią spocone czoło.

 

— Te inicjały — THX, to zupełnie jak nasz Sekretarz — Theo Hugh Xavier — stwierdził.

 

— Hugo — poprawiła go Eluwina. — Papa nazywa się Theo Hugo Xavier. Nie wiedziałeś?

 

— Myślałem, że jesteś sierotą — zdziwił się GRWM i wyciągnął ręce w jej stronę.

 

Natychmiast zjawił się strażnik z ostrym jak brzytwa nożem i rozciął krępujące go więzy.

 

— Jesteś zięciem Sekretarza? Naprawdę OOTD?? I nic nie mówiłeś?

 

— Ano — wysapał OOTD.

 

— Papa przygarnął mnie, jak byłam malutka — wytłumaczyła Eluwina i całą trójką, pod czujnym okiem strażnika, ruszyli do wyjścia. — Oleksieju, a gdzie twój chronometr? Chyba znowu go nie zgubiłeś?! To prezent od Papy i lepiej, żeby natychmiast się odnalazł.

 

— Aha. Doktorze West Michaels, nie korzysta Pan chyba z calendarium. Za dwa dni, a właściwie już jutro, jest Jarmark Świąteczny, z okazji Koniunkcji Planet!

 

— Faktycznie! — ucieszył się GRWM, a za chwilę mina mu zrzedła i podrapał się po zlepionej zaschniętą krwią, brudnej blond czuprynie. — A co ja niby miałem zrobić z tej okazji?

 

Naukowcy wymienili porozumiewawcze spojrzenia, ale nie odzywali się, a nawet nie wykonywali gwałtownych ruchów tak długo, aż weszli do dyliżansu. Eluwina zdjęła koronkowe rękawiczki, zajęła miejsce za sterami, przypięła się pasami i uruchomiła świszczący parą pojazd. GRWM już chciał wyrazić swoje zdziwienie, ponieważ kobiety zwykle nie prowadziły, ale wziął przykład z OOTD i milczał jak zaklęty. W pewnym momencie zapomniał o calutkim świecie, ponieważ biust Eluwiny falował i podskakiwał na każdej nierówności brukowanej drogi, mimo że jej suknia wcale nie miała głębokiego dekoltu, zaczął rozmyślać o zawieszeniu w dyliżansie.

 

— Przydałyby się gumowe elementy na przegubach kulowych w łącznikach stabilizatorów — powiedział w pewnym momencie. Profesor szeroko otworzył oczy i od razu przyznał mu rację.

 

— Gdzie? Na obydwu osiach? — i od razu nakreślił szkic w swoim podręcznym czytniku.

 

Eluwina wybrała chyba okrężną drogę, dojazd do Lecznicy zwykle nie zajmował tyle czasu.

 

— Zabieram was do mojej lekarki, do Pani Aman. Jej rodzina pochodzi z Czandigarh, tam medycyna była na najwyższym poziomie, kiedy w Nonagonie przykładali jeszcze pijawki — wyjaśniła, wysiadając w pośpiechu przed dużą białą willą na obrzeżach miasta otoczoną ogrodem.

 

***

 

Tylko najbogatsi nonagończycy mogli sobie pozwolić na kilka krzewów i niewymagających bylin. Willa Pani Aman była otoczona łąką pełną kolorowych wiotkich kwiatków, nad którą bzyczały owady, a ściany budynku pokrywały rzędy donic pełnych ziół. GRWM chciał od razu spytać o zastosowanie, ale koślawo założony opatrunek zsunął mu się z głowy, odkrywając paskudną ranę.

 

— Kiepsko to wygląda — powiedziała z dziwnym, melodyjnym akcentem, niska kobieta o czekoladowej skórze. — Wdało się zakażenie, konieczna będzie trepanacja czaszki.

 

— Kochana, chłopcy nie znają się na żartach — zaśmiała się Eluwina, witając ją serdecznym uściskiem.

 

— Spokojnie. Taki piękny młodzian. Nie będzie miał żadnego śladu. Zdejmę szwy i oczyszczę ponownie ranę — tłumaczyła Pani Aman. — Nasze artefakty naprawią uszkodzoną skórę i do rana nie będzie śladu. Mamy też urządzenie nowej generacji, które prześwietli jego czaszkę, abyśmy mogli sprawdzić, czy nie ma wewnętrznego krwotoku, lub obrzęku.

 

OOTD skrzywił się szpetnie, co prawda nic go nie bolało, ale nikt go nie nazywał pięknym młodzianem, więc poczuł się odrobinę zazdrosny.

 

— Ile to może potrwać? — spytał zatroskany.

 

— Tak jak wspomniałam, myślę, że jutro po śniadaniu będzie jak nowo narodzony.

 

— A może przy okazji naprawicie te jego spiczaste uszy?

 

— Ach tak, uszy. Dziękuję za przypomnienie. Możliwe, że z tym genetycznym odchyleniem, wszystko będzie trwało odrobinę dłużej.

 

— Do obiadu? — spytał OOTD.

 

— Do kolacji — potwierdziła Pani Aman. Związała kolorowe warkocze w supeł na czubku głowy, poprawiła różowy fartuch i pożegnała gości przed wejściem do budynku. — Muszę zachować sterylne warunki, więc wybaczcie kochani, do zobaczenia jutro wieczorem.

 

***

 

Eluwina wsiadła z powrotem do dyliżansu, tym razem spokojnie zajęła fotel pasażera, a OOTD bez mrugnięcia okiem wziął stery w swoje ręce. Zanim ruszyli, przestawił fotel, lusterka, zmienił ustawienie nawiewu i oczywiście położenie latarni oświetlających drogę, mimo że było jeszcze jasno.

 

— Jest mi trochę przykro, że powiedziałaś najpierw wszystko jemu, a nie od razu mnie — OOTD zaczął robić żonie wyrzuty.

 

— Glitter miał mi pomóc, sam to wcześniej sugerowałeś. Tylko on wie, jak skontaktować się z tą dziewczyną i umie wysłać sygnał na ziemię! Miał nawiązać kontakt i zaproponować im pomoc z Meteorytem i Wirusem, w zamian za pomoc nam, tu na miejscu w Nonagonie. Ale przecież my nie mamy pojęcia, jak im pomóc? Prawda? — dopytywała Eluwina.

 

OOTD nie znał odpowiedzi na żadne z tych pytań. Dodatkowo nie wiedział, gdzie posiał zegarek. Święta Wyszukiwarka, jeśli w ogóle była artefaktem, wiedziała równie mało, chyba że miała jakąś dodatkową pamięć zewnętrzną. GRWM, jego przyjaciel był uziemiony na ponad dobę, ale lepiej było poczekać aż wydobrzeje, niż szykować stypę. Gangrena była dość popularnym powodem zgonów.

 

— Oleksieju, to straszne, co my teraz zrobimy! Koniunkcja już jutro wieczorem, nie zdążymy.

 

— Musimy sami skalibrować nadajnik. Doktor West Michaels pokazywał mi urządzenie, więc już się coś niecoś orientuję. Może będą potrzebne naprawy, lub jakieś części. Mam mało czasu — powiedział, z bojowym nastawieniem.

 

— My, kochany... My mamy mało czasu. Papa wynajmował dla mnie najlepszych nauczycieli. Znam matematykę, fizykę i biegle czytam pismo starożytnych. Przydam się. Weź mnie ze sobą, do obserwatorium — prosiła Eluwina, wprawdzie dość stanowczo, ale jednak prosiła, a OOTD nie umiał jej odmówić. I nie chciał.

 

— Jest szansa, że uda nam się skontaktować również z tym drugim obiektem. Może nawet będzie łatwiej, bo to mężczyzna. Jak mu tam było..... — OOTD szukał w czeluściach pamięci drugiego nazwiska.

 

Wibrujący dźwięk powiadomienia poruszył kieszenią marynarki Profesora, gdzie nosił czytnik personalny.

 

— „Żółta teczka w najniższej szufladzie biurka, nazwisko STELMASZCZYK" — Eluwina przeczytała przez ramię treść wiadomości.

 

— Kochany, nie mogłeś sobie wymarzyć lepszego przyjaciela — powiedziała.

 

— Pamiętaj tylko, że to mój przyjaciel, a nie twój.

 

***

 

GRWM leżał na brzuchu, na stole ze stali nierdzewnej, pokrytym cienkim materacem. Asystent Pani Aman zrobił mu zastrzyk, przykrył srebrną folią termoizolacyjną, choć nie było mu zimno. Nie czuł bólu, w ogóle nic nie czuł, choć był świadomy. W miejscu twarzy, w blacie był otwór, więc patrzył na podłogę, a jego twarz odbijała się w lekko pochylonym lustrze. Mógł odchrząknąć, ale struny głosowe odmawiały mu posłuszeństwa. Nie mógł nawet strzyc uszami.

 

— To miejscowe znieczulenie Panie Doktorze West Michaels — powiedział Asystent. - Proszę zauważyć, że od pasa w dół ma pan czucie, ale nie polecam wstawać. Taki stan utrzyma się około pół godziny, zdążę w tym czasie oczyścić ranę. Wygląda, jakby ktoś pana ciągnął głową po ziemi, przez całą Aleję za wozem konnym po żwirze i piachu. Teraz usiądę i zabiorę się do pracy. Jeśli cokolwiek pan poczuje, proszę poruszać palcami u rąk lub u nóg, lub jednocześnie tym i tym.

 

— Jeszcze jedna sprawa. Proszę się zrelaksować i myśleć o czymś neutralnym. Niestety, jestem telepatą. Wszyscy potomkowie uchodźców z Czandigarh mają takie zdolności. I uprzedzając Pana pytanie, tak to między innymi właśnie dlatego jesteśmy tak dobrymi diagnostami. Nie sposób nas okłamać.

 

— Nie będę oczywiście zaglądał Panu w pamięć, wcale nie mam na to ochoty. - jego głos był tak samo melodyjny jak czarnoskórej Pani Aman. — Widzę obrazy, które przywołuje pańska pamięć. To bardzo przydatne w mojej pracy.

 

Glitter wyobraził sobie więc tylko na próbę zdjęcie, na którym widniało falujące morze i mapę zaginionych miast, widzianą rano u rodziców.

 

— Czandigarh leżało bardziej na południe, niż wskazuje mapa — mówił wolno Asystent. — Wydaje mi się, że brakuje na niej jeszcze kilku szczegółów. Miasto usytuowano wysoko w górach, dla bezpieczeństwa.

 

Istotnie, Asystent zdawał się czytać mu w myślach. Przywołał więc myślach obraz swoich spiczastych uszu, uszu swojego ojca, wuja i dziadka.

 

— W kwestii Pańskich uszu, nie dysponujemy zapiskami w naszych księgach medycznych czy ta deformacja miała do czegoś służyć.

 

GRWM gwałtownie poruszył palcami i przywołał obraz ziaren piasku spadających na stalowy spodek.

 

— Mogę natomiast z całą pewnością stwierdzić, że wyróżnia się pan wśród naszych pacjentów nadzwyczajnie czułym słuchem.

 

„Glitter, ty chyba jesteś głuchy! Tysiąc razy ci mówiłam..." — pojawił mu się w głowie obraz Matki, nieustannie robiącej mu wyrzuty i awantury, o każdą pierdołę.

 

— Ach tak, proszę sobie wyobrazić, że mam to samo. Mieszkam z matką, mimo że jestem dorosły. Doskonale Pana rozumiem. Możliwe jednak, że... — zawiesił głos, ponieważ do pokoju weszła Pani Aman.

 

— Gaduło moja, daj odpocząć Panu West-Michaelsowi. Moim zdaniem uszy dodają mu jeszcze więcej uroku — kobieta przejechała dłonią po łydce leżącego GRWM, czym wywołała falę dreszczy, aż milimetrowe włoski stanęły mu dęba. —Odruchy w normie. Tak, ten młody czarnoskóry przystojniak to mój Syn. Właśnie o to chciał Pan spytać. Jesteście chyba w podobnym wieku.

 

Dalsza rozmowa dotyczyła szczegółów zabiegu i wyników badań, więc GRWM nie brał w niej udziału. Miał myśleć o czymś neutralnym, ale Litania do Wszystkich Starożytnych była zbyt obrazowa. Wyrecytował tabliczkę mnożenia, jednak szybko mu się znudziła, przypomniał sobie liczbę Pi do trzydziestego miejsca po przecinku i gdy był przy sto osiemdziesiątej pozycji w Okresowym Układzie Pierwiastków, pani Aman oznajmiła, że kończą. Obydwoje pomogli mu usiąść, nałożyli ziołowy kompres i okręcili głowę ręcznikiem w wielki turban.

 

— Dziękuję — powiedział w końcu. — Mam jeszcze prośbę, jak mam się do Państwa zwracać? - spytał, choć język mu się jeszcze trochę plątał.

 

Pani Aman uśmiechnęła się delikatnie, samymi kącikami ust. Na jej twarzy dostrzegł dopiero teraz misterną siateczkę blizn, układających się w geometryczne wzory. Na twarzy jej syna było ich dużo mniej, jednak byli do siebie bardzo podobni z mimiki.

 

— Nie mamy imion, jest nas tylko dwoje, więc to jest Pan Aman, a ja jestem Pani Aman — powiedziała.

 

— Uprzedzając twoje pytanie, mój syn podobnie jak ty nie ma żony i miał nie będzie.

 

Przez zupełny przypadek przypomniała mu się eteryczna zjawa w zielonej szacie, blondwłosa ziemianka, o ponętnych kształtach. Zanim zdążył przegonić natrętną myśl, młody Pan Aman wyszczerzył białe zęby.

 

— Bardzo ładna, ja bym spróbował się z nią umówić!

 

— Nie jesteśmy obywatelami Nonagonu. Ta Willa to od pokoleń ambasada Czandigarh, mimo że miasta już nie ma. Nie musimy przestrzegać prawa, o ile nie opuszczamy tego terenu — ciągnęła Pani Aman. — Nie musimy zawierać małżeństw.

 

— Ale jak to, nie rozumiem — GRWM zatrzymał rękę pod brodą, choć zwykle gdy był mocno speszony, drapał się za uchem.

 

— Jesteśmy klonami. Korzystamy ze zgromadzonego materiału genetycznego i zawsze jest nas dwoje dorosłych. Czasem, jeśli jest czas, pojawia się dziecko, dziewczynka lub chłopiec.

 

— Dziecko z próbówki? To bardzo ciekawe. Proszę, powiedzcie mi o tym więcej! — prosił GRWM, niestety pora była późna, a herbatka nasenna zrobiła swoje i wkrótce, na dość wąskiej i twardej pryczy, prawie na siedząco, zaczął oddychać spokojnie i miarowo, podłączony do mrugającej i pikającej aparatury.

 

— Widziałem przez chwilę statek obcych — powiedział Pan Aman. Z młodych oczu płynęła mądrość kilkunastu pokoleń klonów, które przekazywały sobie wspomnienia przez elektroniczne dyski.

 

— Metaliczne cygaro odbijające się w okularach Profesora Osipowicha. Jeśli Doktor West Michaels sobie o nim przypomni, nie będziemy w stanie go zatrzymać.

 

— Nie powinieneś grzebać mu w pamięci — skarciła go Pani Aman. — Może właśnie to on powinien go uruchomić. Wydaje mi się, że ma do tego wystarczająco ikry.

 

— Wygląda raczej na zagubionego ... — zasugerował Pan Aman. — Chociaż, muszę przyznać Ci rację, że w drodze do tej ziemskiej panny, nic go nie zatrzyma.

 

„A żebyście wiedzieli, że mnie nie zatrzyma" — pomyślał GRWM, zadowolony z podstępu i z tego, że oprócz nadnaturalnego słuchu miał również fotograficzną pamięć. Nie wiedział tylko, że ziołowy kompres o silnych właściwościach bakteriobójczych i kojących zawierał lawsonię bezbronną, roślinę, z której korzystano również na Ziemi. Nikt nie wziął tego pod uwagę, jako że jasnowłosi nonagończycy stanowili rzadkość. „Ziemska panna" może mieć obiekcje, gdy zobaczy jego zielone włosy. W każdym razie jedno było pewne, po zdjęciu turbanu i wymyciu głowy, Glitter będzie musiał zmierzyć się ze swoim iście kosmicznym odbiciem w lustrze.

 

Powoli kawałki układanki zaczynały się łączyć w większą całość, niestety nadal nie było wiadomo, co jest na obrazku. Może to wcale nie była układanka, tylko kalejdoskop?

 

***

 

Trzysta pięćdziesiąty Burmistrz Nonagonu, Henryk Won Dark Pilzner, lubił snuć się samotnie i bez celu po niekończących się korytarzach Fortecy. Poruszał się cicho i bezszelestnie, splatał dłonie za plecami i czasem tylko zatrzymywał się, by coś zanotować w podręcznym czytniku.

 

„Piętro VIII: odpada farba z sufitu, wymienić żarówkę nad lustrem w łazience".

 

Przez kwadrans napawał się gorącym powietrzem, podziwiając nieskalany nanosferami, prawdziwy zachód słońca. Był piękny w swojej prostocie, jak frytki z keczupem i kolorami nawet przypominał, to znane w całej galaktyce danie.

 

HWDP zapisał: „Odnowić balustradę na tarasie widokowym (farba bezpośrednio na rdzę, czerwony tlenkowy)", po czym wyszedł na korytarz i stanął przed zniszczonymi drzwiami z tabliczką „M.S.Z.".

 

Framuga była obdrapana, klamka się ruszała, kołatka zwisała na jednym gwoździu, lecz ze środka dobiegał gwar. Burmistrz popchnął uchylone skrzyło drzwi i poczuł woń zakurzonego papieru. Urzędnicy Ministerstwa Skarg i Zażaleń natychmiast zerwali się i stanęli na baczność, wyprężając się jak struny. Ich fartuchy były poszarzałe, włosy skołtunione, a twarze udręczone, czytaniem wiadomości od niezadowolonych mieszkańców.

 

Przewodniczący zasalutował i przedstawił z honorami pracowników.

 

— Bądź pochwalony, o Najjaśniejszy Burmistrzu! Wydział MSZ melduje się zawsze zwarty i gotowy, na każde twoje skinienie. Od lewej, nasi referenci: DOC, TXT, EXL, PDF i stażysta DWG.

 

Jaśnie Burmistrz nie zaszczycił ich powitaniem, skinął tylko głową, uśmiechnął się lekko i zmrużył oczy. W pamięci przywołał widok z okna, zapach zielonej herbaty, którą codziennie popijał przed rozpoczęciem pracy i blat biurka, na którym zostawiała kółka wilgotna filiżanka. Nic się tu nie zmieniło. Te same pionowe żaluzje w oknach, te same gołębie na parapetach, te same brudne gargulce.

 

— Od poniedziałku likwiduję MSZ i dołączycie do BOK, możecie zorganizować sobie szkolenie we własnym zakresie w godzinach pracy — powiedział i wyszedł na korytarz, przygnieciony ilością wspomnień związanych z tym miejscem. Edytował poprzednią notatkę w czytniku i zapisał: „Remont całego piętra VIII. Sale do relaksu, jogi i masażu.", po czym udał się do swojego prywatnego gabinetu na parterze, za Salą Tronową, gdzie czekał już na niego Sekretarz THX.

 

— Co oni tam znowu narozrabiali? Te nasze Asy z Obserwatorium? — spytał, przeczesując palcami falujące, długie włosy.

 

— Ukradli z magazynu automobil, przejechali nim przez środek miasta w biały dzień, włamali się do Strażnicy, uruchomili Świętą Wyszukiwarkę i chcieli chyba odlecieć Statkiem Obcych — wymienił Sekretarz jednym tchem.

 

— To wiem już z raportu Straży. Twój zięć zgubił po drodze chronometr — powiedział Burmistrz, kładąc złotą bransoletę na biurku. — Ja się pytam, co oni knują i do czego ich to doprowadzi! Profesor Osipowich trochę się uspokoił po ślubie z twoją córką, ale przez tego całego GRWM niedługo znowu osiwieję.

 

THX wziął ze srebrnej tacy dojrzałą mandarynkę, a drugą ręką chwycił chronometr i schował go do kieszeni.

 

— Myślę, że na razie błądzą po omacku. Doktor West-Michaels wyprodukował samodzielnie baterię, która może zasilać wszystko, co znajduje się w naszych magazynach IKEA, a po stosownych modyfikacjach, nawet statek obcych — powiedział.

 

— Statki — poprawił go Burmistrz. — To nie jest niebezpieczne, prawda? I nie wysadzi w powietrze całego kwadrantu galaktyki?

 

— Spokojnie. Mam jedynie nadzieję, że nie przyjdzie im do głowy kontaktować się z żadną obcą cywilizacją. Poza tym Eluwina ma na nich kojący wpływ — przyznał i strzepnął niewidzialny pyłek z brzoskwiniowej, błyszczącej marynarki. Był pewny, że jego najukochańsza córka była w stanie stanąć nawet na uszach, jeśli jej tylko na czymś bardzo mocno zależało.

 

***

 

Tymczasem, na ostatnim piętrze budynku, pod szklaną kopułą, Eluwina przeglądała się w małym lusterku za szafą, poprawiając opadający jej na oczy kapelusz.

 

— Nie macie mniejszych? — spytała OOTD. — Fartuch też jest na mnie za wielki — zaprezentowała mężowi zwisające odzienie z białej, sztywnej tkaniny.

 

— Podwiń rękawy, ściśnij się paskiem. Zwiąż włosy, to kapelusz będzie się lepiej trzymał głowy — powiedział Profesor, nie odwracając nosa od stosu papierów.

 

GRWM miał jakąś swoją opatentowaną metodę segregacji, w której nikt inny nie mógł się połapać. Cała dokumentacja była poukładana na biurku w dwóch równych stosikach, imitujących ład i porządek. Wyjmując jedną kartkę, trzeba było się liczyć z tym, że wypadną luźne notatki i przeciąg rozwieje je po całym pokoju. OOTD korzystał z dziurkacza, a dokumenty od razu wpinał do jednego z czterech opisanych segregatorów. Nie było tam miejsca na pomyłki ani walające się papierzyska. Nawet ołówki stały równiuteńko naostrzone w pamiątkowym kubku.

 

Glitter i Oleksiej różnili się charakterem i temperamentem, nauczyli się współpracować i rozumieli się bez słów, tymczasem Eluwina.... była jak... nawet ciężko to określić. OOTD patrzył, jak z gracją omija plątaniny kabli, unosząc do kostek długą suknię, podskakuje przestraszona przy każdym syknięciu pary w instalacji, rozkoszował się promieniami słońca błądzącymi na jej ciekawskiej twarzy i dostawał czkawki kiedy zadawała pytania. Czy mógł odmówić przyjacielowi doświadczenia takich właśnie uciech z jasnowłosą kosmitką?

 

Eluwina spoglądała w okular teleskopu i mrużyła oczy.

 

— To właśnie jest Ziemia? Mają tylko jeden Księżyc? — spytała. — Jaki tam jest skład atmosfery? Jaka jest temperatura? A grawitacja? Jak dawno rozwinęło się tam życie? Na bazie krzemu, czy węgla? Chyba węgla, jak my. O budowie komórkowej na bazie związków organicznych? — buzia się jej nie zamykała.

 

— Odpowiedzi na twoje pytania brzmią następująco: tak, tak, atmosfera, grawitacja podobna jak na Konarak. Życie jakieś 4 miliardy lat temu, tak węgla i na koniec znowu tak. Oczywiście to wielkie uproszczenie, bo zakładamy, że życie powstaje we wszechświecie na takich samych zasadach i jesteśmy w pewien sposób podobni.

 

— Nie ma gwarancji, że moglibyśmy tam żyć, podobnie jak oni u nas — zapytała Eluwina.

 

— Nie ma. Ale możliwe, że uda nam się nawiązać kontakt i przynajmniej wymieniać informacje — odpowiedział Oleksiej.

 

Dla OOTD słowo „możliwe" zawsze było zachętą do dalszego, niespiesznego zgłębiania tematu.

 

— Zaczniemy od przejrzenia programu i wgrania sterownika, a w międzyczasie podłączymy neutralizator zakłóceń. Następnie podłączymy konsolę i komnatę połączeń, naprawimy antenę i ustawimy nadajnik.

 

— To ja może zorganizuję nam herbatę i kanapki z dżemem — zaproponowała Profesorowa.

 

— Nieeee! — krzyknął ostrzegawczo Oleksiej, przypominając sobie, że w lodówce były składowane kule baterii z antymaterią, a obok czajnika stał zderzacz hadronów. — Zamówię pizzę, a ty stań za mną i masuj mi plecy.

 

Eluwina zachichotała. Wsunęła dumnie okulary na nos i patrząc mężowi przez ramię, nadzorowała pracę. Dawno nie spędzała wieczoru tak przyjemnie i podniecająco.

 

***

 

Rano, tuż po śniadaniu Pani Aman rozplotła turban i zdjęła pacjentowi kompres. Rana się zagoiła, głowa była jak nowa i prawdopodobnie pełna nowych pomysłów. GRWM mógł się w końcu porządnie umyć, wziął odświeżający prysznic, delektując się cytrynowo miętowym aromatem mydła. Zielony koktajl zamiast kawy zabrał ze sobą do biblioteki, ponieważ resztę dnia miał spędzić „pod obserwacją". Wyniki badań były prawidłowe, ale sam czuł, że lekarze z nim jeszcze nie skończyli.

 

Stalowe regały w ascetycznie urządzonym salonie pełne były papierowych książek w twardych okładkach. Przejechał palcem po zadrukowanych grzbietach, by choć dotknąć tego bogactwa pochodzącego zapewne z zapomnianego przez wszystkich Czandigarh. Zahaczył palcem o pewną nieciągłość linii prostej, którą wyznaczały stojące księgi i aż przetarł oczy ze zdumienia. Choć tytuł na błękitnej okładce nie był zrozumiały, a sama książka napisana była w skomplikowanym dialekcie, to na pożółkłych stronach widniały ryciny przedstawiające statki powietrzne, budowę poszczególnych elementów i sposób ich działania.

 

— Wzory opisujące procesy są wszędzie takie same, niezależnie od języka — ucieszył się Glitter. Usiadł wygodnie na prostej i kanciastej kanapie, a wtedy dopiero zobaczył swoje odbicie w lustrzanej ścianie.

 

— Są zielone, ale z tyłu jestem całkiem łysy! Moje włosy! Moja głowa! — krzyknął, pokładając się na swój widok ze śmiechu. Dobrze, że miał do siebie duży dystans i znał powiedzonka takie jak "włosy nie papierosy".

 

— "Do wesela się zagoi" — rzucił wesoło Pan Aman, zajmując miejsce naprzeciwko. Zaśmiał się, ponieważ to pasowało akurat jak przysłowiowej świni siodło. W innych okolicznościach na pewno zostaliby przyjaciółmi, rzadko się zdarza, by ktoś miał tak komplementarne poczucie humoru, że aż zakrawało na braterstwo dusz. Jeśli byliby dziećmi, ich matki prawdopodobnie mówiłyby, że są zrobieni z jednej kupki gliny.

 

— Nie chcę tego ślubu z urzędu, a to już jutro rano — powiedział Glitter, odkładając książkę delikatnie na przeszklony stolik.

 

— Rozumiem. Nie chcesz brać odpowiedzialności za kobietę, zakładasz, że nie nauczysz się jej kochać. Bardzo krótko się znamy, ale ... jeśli ci powiem, że część małżeństw w Nonagonie jest zawierana z rozsądku, a niektóre nawet wbrew biologicznym potrzebom ciała? Dasz wiarę?

 

— Cooo? — takich rewelacji młody naukowiec jak dotąd nie słyszał, bo i skąd, w męskiej szkole wielu rzeczy nie uczono, ponieważ były niepotrzebne.

 

— W tej chwili prawdopodobnie wolisz uciec, ale wiele osób musi podejmować na co dzień trudniejsze decyzje. Tu nie chodzi tylko o twój komfort, ale o wspólne działanie, planowanie, podejmowanie decyzji, naukę. Nie chcesz być kolejnym trybikiem w tej pięknej maszynie, jaką jest Nonagon?

 

— Wolę wieczne tortury, lecąc meteorytem przez galaktykę. Wolę serce przebite nożem, niż wieczną tęsknotę za tym, czego nie poznałem. Dziękuję. Nikt tak trafnie nie określił mojej sytuacji — przyznał młody naukowiec.

 

— Do wszystkiego trzeba dojrzeć. Nie mówiłbym tak, gdyby nie pamięć genetyczna. Z drugiej strony dedukuję, jeśli jutro masz wyznaczony termin ślubu, to dziś masz urodziny. Wspaniale. Chyba mam dla Ciebie prezent. Nic wielkiego, ale myślę, że ci się spodoba. Chodź...

 

Pan Aman wstał z fotela i podszedł do lustrzanej ściany, w której odbijał się cały salon, sprawiając wrażenie dwa razy większego. Przycisnął ledwie widoczny zarys guzika, a kiedy podświetlił się prostokątny kształt drzwi, wykonał gest dłonią, a błyszcząca, cienka tafla przesunęła się w bok, odsłaniając ciemne wnętrze pomieszczenia.

 

— To nie jest żaden konkretny przedmiot, ale nowe doświadczenie.

 

— Sala tortur? — spytał GRWM.

 

— Blisko. Sala kinowa — odpowiedział lekarz. — Z nagłośnieniem, technicznie udoskonalonymi fotelami, googlami wzmacniającymi wrażenia estetyczne i z monitorem o przekątnej 100 cali, o ile coś ci to mówi. Ale to nie jest w tym wszystkim najlepsze...

 

— Wszyscy Starożytni! — wyjęczał tylko Glitter, zajmując miejsce w fotelu.

 

Wprawdzie telewizja istniała w świętym mieście, ale oglądanie transmisji nabożeństw i przemówień Burmistrza nie należało do przyjemności, więc nie cieszyła się popularnością. Zmylił go trochę kubek gazowanego napoju ze słomką i papierowe wiaderko prażonej kukurydzy z solą.

 

Spodziewał się wrażeń podobnych jak na przejażdżce dyliżansem poprzedniego dnia, ale dosłownie wryło go w siedzenie. Prawdopodobnie mógłby to porównać do transu narkotycznego, skoku ze spadochronem, lub choćby maratonu nonagońskiego, gdyby miał szansę ich kiedykolwiek doświadczyć. Karuzele, kolejki górskie, diabelski młyn, beczka śmiechu, zjeżdżalnie, huśtawki, trampolina, to tylko kilka z rozrywek, które popularne były kiedyś w Czandigarh, wszystkie zamknięte w jednym symulatorze — w kinie 5D.

 

Usiłował nie rozlać napoju, wsadził więc do buzi słomkę i od razu poczuł przyjemnie łaskoczące słodkie bąbelki. Gdy zagryzł garścią kukurydzy wiedział, że gdyby to opatentował, miałby więcej kasy niż Osipowich.

 

Nie przeraził go wirtualny pokaz sztucznych ogni ani film z łodzi podwodnej o zatopionym królestwie, na parku jurajskim nawet mu powieka nie drgnęła, gdy przechodziły przed nim trójwymiarowe dinozaury, które ponoć żyły na Konarak. Dopiero kiedy usłyszał niski warkot, jakby bulgotanie, wzrosło mu tętno i jednocześnie poziom stresu, na ekranie pojawił się wielki zwierz, o czarnym i lśniącym futrze. Na czterech nogach przemykał tanecznym krokiem po miękkim dywanie, z ogonem niczym miotła i uszami na czubku głowy wyglądał jak jakiś diabelski pomiot. Gdy potwór ryknał "MIAUUUU", Glitter zerwał wirtualne okulary i stwierdził, że ma już dosyć.

 

— Zaskakująco niski poziom stresu, nawet mu entropia nie wzrosła — powiedziała Pani Aman, zaglądając do sali kinowej przez lustro weneckie. — Może puśćmy mu jeszcze jakąś bajkę dla dzieci?

 

— Ha, zaskakujący dobry dowcip. Nie rozlał ani jednej kropli Coli — jest gotowy. - Może jednak bać się kotów, gdy wyląduje na Ziemi. Jeśli kiedyś tam doleci. — Pan Aman uprzedził sytuację.

 

Po lichym szpitalnym obiedzie Pan i Pani Aman pożegnali ciepło GRWM i młody mężczyzna (w wystarczająco dobrym stanie zdrowia) z plikiem recept, siatką maści, ziół i herbatek leczniczych, odjechał rikszą na stację metra, a stamtąd dostał się do domu. Miasto sprawiało wrażenie ożywionego i pomimo dość mocnego słońca wiele osób wybrało się na przechadzkę, oglądać przystrojone świątecznie witryny sklepowe i jarmarczne kramy, które pojawiły się od rana na brukowanym placu w centrum miasta. Budynki w kolorze piaskowce, zwykle poszarzałe od kurzu wyglądały na czystsze, nieliczne drzewa przystrojono sznurami kolorowych lampek, mieszkańcy wynosili przed domy stoły, krzesła i naczynia, by wspólnie zasiąść do świątecznej kolacji. Glitter nie przepadał za świętami, ale z dzieciństwa pamiętał zapach zapiekanki, którą robiła Matka i domowych pączków z konfiturą różaną.

 

Na niższym, podziemnym poziomie huczała klimatyzacja, a lampki i latarenki świeciły się cały czas. Gdy wszedł do pustej celi, odetchnął z ulgą, w końcu był u siebie. SELMA przygotowała mu kawałek urodzinowego tortu i zupę szczawiową z kawałkami tofu. Z trudem powstrzymał się od zakopania się w pościeli.

 

Rozebrał się i dobrą chwilę stał przed lustrem, z rękami za głową. Był bardzo harmonijnie zbudowany, choć na co dzień tego nie zauważał. Rozłożył i wyprostowal ręce, stanął w rozkroku. Wydawało mu się, że właśnie taką sylwetkę faceta, wpisanego w kwadrat i w okrąg, widział dziś w książce.

 

"Masz jeszcze czas. Trzy dni. Potem sprawy się komplikują." — słowa Eluwiny tłukły mu się po głowie.

 

— Moje życie jest cały czas skomplikowane. Co jeszcze może się skomplikować po koniunkcji planet i tym pieprzonym ślubie.

 

W końcu wszedł pod prysznic, oparł się dłońmi o chłodną ścianę w łazience, czuł, jak ciepły strumień wody spływa po karku i plecach, uniósł i odchylił głowę. SELMA czytała życzenia urodzinowe, które składali mu znajomi, rodzina i przyjaciele, choć prosił, żeby w łazience dała mu spokój. Zamknął oczy.

 

Ziemska dziewczyna czekała za szybą holokabiny, jak zawsze w jego fantazjach, na fotelu obitym złotą, welurową tkaniną, w wymyślonym przez niego Rosarium. Długie blond włosy falowały w powietrzu, choć nie wiał wiatr. Grzywka opadająca na zielone oczy i dość ciemne brwi dodawała jej dziewczęcego uroku, ale było w niej coś dzikiego i nieposkromionego. Zielone sukienki są ładne, ale lepsza byłaby złota, na cienkich ramiączkach, delikatnie opinająca jej ciało, falująca przy każdym oddechu.

 

— Przecież to i tak fantazja, mogę sobie marzyć, o czym chcę — myślał Glitter. —Przecież nie jestem napalonym erotomanem.

 

Złota sukienka, złoty fotel, w rękach trzymała małe pudełeczko, wyglądające jak zapalniczka, a może jak nośnik pamięci. "Wsuń go do świętej wyszukiwarki, a zobaczysz, co się stanie". GRWM nie wytrzymał, bo to jednak była już lekka przesada, ale pomysł, by połączyć wyszukiwarkę z pamięcią był przedni.

 

Na jego biurku w obserwatorium leżał niewielki złoty czytnik, a znaki i wzory na obudowie były podobne do tych na złotej okładce wyszukiwarki. Może połączone, faktycznie rzucą trochę światła na ich zastosowanie, które jak dotąd było dla GRWM tajemnicą. Wyszukiwarka gadała głupoty, a na nośniku był jeden plik nie wiadomo do czego, bez żadnej normalnej treści, oznaczony skrótem exe.

 

— Jak masz na imię? — wyszeptał do pustej ściany.

 

Dźwięk powiadomienia wyrwał go spod działania uroku. Na ekranie czytnika widniał nowy komunikat.

 

"GRWM, musisz natychmiast przyjechać do Obserwatorium, udało nam sie nadać sygnał. OOTD".

 

Chciał wyskoczyć spod prysznica, narzucić dres i pobiec do pracy, ale lekarze zalecili mu odpoczynek, więc wykonał te wszystkie czynności niespiesznie. Z należytą uwagę wziął leki, syrop, wcierkę na porost włosów, obwiązał głowę czarną chustą w białe wzory, a gdy był już ubrany i gotowy do drogi, posiedział dla pewności jeszcze kwadrans w fotelu i dopiero wyszedł.

 

— A właśnie, Calendarium! — powiedział GRWM.

 

***

 

Obiekt STELMASZCZYK przebywał właśnie w miasteczku akademickim. Odziany w czarny sportowy strój, lekko przebiegł przez przejście dla pieszych, by nagle na ścieżce rowerowej zatrzymać się i upaść na kolana. Trzymał się za uszy i wył z bólu. Tym razem nawet szybko zaaplikowany zastrzyk, który ostatnio zawsze miał przy sobie w nerce przy pasku, nic nie pomógł. Miewał bóle głowy i słyszał dziwne szmery, ale nie aż tak mocno. Wziął do ręki komórkę, próbował kliknąć ostatni wybierany numer, ból był zbyt silny. Zemdlał. Telefon wypadł mu z ręki.

 

— Halo? Damian? Co się stało? Halo! Nie rób sobie jaj. Halo! ... — głos brata brzmiał z głośnika. — Gdzie jesteś! Damian!

 

***

 

cdn.

Następne częściPo drugiej stronie -4-

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Garyt 4 miesiące temu
    Masz talent Chłopcze... daję pięć.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania