Rokisiowa Big - Beat Opera - rozdział 11 (ostatni)

Ja chyba naprawdę przedwcześnie osiwieję przez tego nicponia! Od kilku dni żadnej informacji, listu, najmniejszej karteczki nawet. W domu i w szkole już wszyscy doskonale zorientowali się, w jakim byłam nastroju. Zresztą, nie tylko ja chodziłam smutna. Moi rodzice również a także Radosław a nawet Baska. Ona też, jak mi się zdaje, polubiła naszego kudłacza.

Którejś soboty siedzieliśmy wszyscy w dużym pokoju i oglądaliśmy “5 – 10 – 15”. Nagle zadzwonił telefon. Pierwsza poderwałam się do aparatu i podniosłam słuchawkę:

- E. T. phone home! - coś zachrypiało w słuchawce. Zaraz potem to coś poprawiło się: - Ekhm... przepraszam. Rokiś phone home. To znaczy, Rokiś dzwonić dom. To znaczy, Rokiś dzwoni do domu. Konkretnie, do domu państwa Honzików. Czy zastałem Kaśkę?

- Przy telefonie, cymbale! - “Ach, teraz to ja mu dam!” - przeleciało mi przez głowę. A potem rozpoczęłam taką awanturę, że aż moi kochani, domowi “telewidzowie” poderwali się ze swoich foteli i przybiegli do przedpokoju.

- Jak mogłeś nam coś takiego zrobić?! - darłam się do słuchawki. - My tu od paru dni umieramy z niepokoju!

- Daj mi wyjaśnić...

- A co tu mi będziesz wyjaśniał?! Ty wiesz, jaka draka wybuchła kiedy się okazało, że daliście nogę?!

- Niestety musieliśmy, Kasiu. Gdy po ostatnim akcie zeszliśmy ze sceny, dopadła nas ta paskuda z krzywym nosem. Zagrodziła nam drogę właśnie wtedy, gdy chcieliśmy wyjść na scenę ponownie, do ukłonów. Babsko szeleściło jakimiś urzędowymi papierzyskami i wciąż gapiło się na mnie. Ale załatwiliśmy ją sposobem starym jak świat. “O, popatrz tam, leci ptaszek!” Ona się odwraca a my hyc! w nogi i do windy. Już nas nie dogoniła.

- To gdzie teraz będziemy mogli was znaleźć?

- Niestety, Katarzyno. Nieprędko się zobaczymy. No chyba, że stać cię na bilet lotniczy do Stanów Zjednoczonych.

- Do Stanów?! - wykrzyknęłam a moi domownicy mieli teraz jeszcze bardziej zdumione miny niż przedtem.

- A tak! Chcemy dotrzeć z naszym show aż na Broadway. Kto wie, może im się spodoba nasz zwariowany pomysł. A jeśli nawet nie, to spróbujemy załapać się do obsady któregoś z musicali. Trzymaj się, moja droga! Dziękuję za nasze wspólne, zwariowane przygody. Obiecuję, że wyślę kartkę pocztową z Ameryki. Trzymajcie się zdrowo, Honziki!

- Ty też... bądź zdrów. Trzymaj się. - powiedziałam łamiącym się głosem. Odłożyłam słuchawkę i rozpłakałam się na całego.

 

- Musimy coś zrobić z naszą Kasią, zanim wypłacze wszystkie chustki do nosa tego świata! - zamartwiała się mama. Rzeczywiście, od czasu mojej rozmowy telefonicznej z Rokisiem musiałam wyglądać jak ostatnie nieszczęście. Na nic nie miałam ochoty. Nic mnie nie cieszyło. Moje marzenie o założeniu fanklubu już się chyba nie spełni, zresztą, czort z nim! Są ważniejsze sprawy na świecie! Na przykład to, czy kiedykolwiek jeszcze spotkam swojego Rokisia.

Któregoś popołudnia siedziałam na ławce na naszym podwórku i patrzyłam na swoje koleżanki, które skakały w gumę. Proponowały mi dołączenie do zabawy, ale ja nie chciałam. W pewnym momencie zobaczyłam Basię wychodzącą z naszej klatki schodowej. Podeszła do mnie.

- Hej, siostro! Wiesz, mam pewien pomysł. Kiedy już dostaniesz te pamiątki, które masz obiecane od profesora to przynieś je do naszego fanklubu. Wspólnie na pewno się pomieścimy a sam fanklub poszerzy się o historię polskiej muzyki z lat wcześniejszych.

Mocno uściskałam swoją siostrę. Byłam jej wdzięczna za ten pomysł.

Siedzibą fanklubu była suszarnia w naszym bloku. Baśka wraz ze swoim towarzystwem musiała się długo starać o pozwolenie na użytkowanie tego pomieszczenia ale w końcu się udało. Zrobiłam tak, jak uzgodniłyśmy z siostrą i już wkrótce na ścianach w w gablotach fanklubu zawisły zdjęcia i wycinki z gazet, które obiecał mi profesor. Stałam się oficjalną członkinią Baśkowego fanklubu, który w międzyczasie zmienił nazwę. Teraz był to Fanklub Miłośników Dawnego i Nowego Brzmienia. Dostałam od znajomych swojej siostry legitymację członkowską, według ich pomysłu. To był kawałek kartki z brystolu, złożonej na pół a na nim narysowane dwie gitary, moje dane osobowe i miejsce na zdjęcie. Fantastyczna sprawa!

Na dzień rozpoczęcia działalności naszego nowego fanklubu zaprosiliśmy chętne osoby z naszego osiedla. Wcześniej wykonaliśmy kilka plakatów z informacją: co, kiedy i gdzie. Te plakaty rozwiesiliśmy na drzwiach wejściowych do kilku budynków w terenie. Przyszło sporo osób, ledwie mogliśmy ich wszystkich ugościć i pomieścić w suszarni. Przyszedł również profesor Wiosło, który miał dla mnie prezent. Swojego walkmana, od którego zaczęła się ta cała historia. Gdy zapytałam go, czy naprawdę chce mi go dać, bo to przecież droga rzecz, on oświadczył: - Bierz, zanim się nie rozmyślę!

Gdy teraz słucham sobie muzyki na tym sprzęcie, przypomina mi się pukanie w lewej słuchawce. Ale to tylko dalekie wspomnienie. Już wiem, że nie można mieć wszystkiego.

 

Tak się kończy ta opowieść. Mam nadzieję, że Rokiś dotrzyma słowa i skrobnie do nas chociaż kilka ciepłych słówek na kartce z Ameryki. W każdym razie Radosław już się nastawił na amerykański znaczek pocztowy. Mam też cichą nadzieję, że któregoś dnia znowu zobaczę mojego kudłatego przyjaciela. Kto wie?! Na świecie jest tyle niespodzianek i niesamowitych rzeczy. Dokładnie takich samych, jak ta historia.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania