Rokisiowa Big - Beat Opera - rozdział 9

O tym, ile soli i pieprzu Rokiś wsypał do swojej zupy i drugiego dania, nie chce mi się nawet rozpisywać. To nie na moje nerwy! Rodzice chcieli zdjąć z pawlacza jakieś małe krzesełko turystyczne dla naszego gościa ale niestety wszystkie były dla niego za duże. Rokiś siedział więc na środku stołu i sypał przyprawami na prawo i lewo. Potem chciał dla zabawy stoczyć razem z Radkiem mały pojedynek szermierski na widelce ale pod surowym wzrokiem mamy obaj zrezygnowali z tego pomysłu.

Po obiedzie wszystko zostało przez nas dokładnie wyjaśnione rodzicom i Baśce. Tata dokładnie przyjrzał się tekstowi libretta rokisiowej opery.

- Z nutami będziemy musieli pójść do kogoś, kto się na nich fachowo zna. Ja mogę ocenić operę tylko od strony pisarskiej. - powiedział. W każdym razie było widać, że jest całą sprawą zainteresowany.

 

Przez następne dwa tygodnie tata chodził od jednego znajomego do drugiego i prezentował im pierwszy akt rokisiowego dzieła. Zaś sam przemiły, kudłaty kompozytor zamieszkał u nas w domu i pracował nad zakończeniem aktu drugiego. Baśka strasznie kręciła nosem gdy Rokiś bębnił po klawiaturze naszego domowego pianina. Zazwyczaj w takich chwilach moja starsza siostra zatykała uszy poduszkami i pytała: “Jak można wytrzymać takie staromodne dźwięki?!”. Ja miałam dodatkowy kłopot, ponieważ, kiedy Rokiś skończył już próby trzeba było czyścić klawisze pianina z brudu i sadzy. Radosław wciąż chodził po mieszkaniu i narzekał, że: “...on tylko pracuje i pracuje i nawet nie ma czasu na zabawę samochodzikami!”. To nie były dla mojej rodziny łatwe dwa tygodnie ale każdy z nas wykazał maksimum wysiłku aby to wszystko przetrzymać bez zbędnych emocji czy awantur. To dobrze, że Rokiś mógł się u nas zatrzymać. Dzięki temu mógł bezpiecznie ukryć się przed Czarownicą, która podobno “oczarowała” urzędników stanu cywilnego (a raczej śmiertelnie ich wystraszyła), tak, że zgodzili się załatwić wszelkie formalności potrzebne do ślubu w ekspresowym tempie. Potem jeszcze kilka razy przychodziła pod willę profesora Wiosło ale i tak nikt jej nie zdradził faktycznego miejsca pobytu Rokisia.

Wreszcie wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Muzyczne dzieło Rokisia zostało napisane co do ostatniej nutki. Premiera opery big – beatowej miała się odbyć w Operetce Warszawskiej a do tego miała zostać zarejestrowana przez Telewizję Polską. Na premierze byliśmy obecni całą rodziną. Mieliśmy okazję zobaczyć wspaniałe widowisko w dwóch aktach. W gazetach pojawiło się mnóstwo pochlebnych recenzji, między innymi recenzja Jana Trzmiela z “Życia Warszawy”, którą przeczytacie w następnym rozdziale.

Niestety pod koniec przedstawienia, kiedy reporterzy rzucili się hurmem do garderoby aby przeprowadzić wywiad z kompozytorem i librecistą, słowem z jednoosobowym sprawcą tego całego cudownego zamieszania, okazało się, że ów sprawca po prostu zniknął. Zrobiła się straszna awantura, wszyscy szukali Rokisia, jego rodziny i kamratów. Profesor Wiosło usiadł na jednym z wolnych foteli na widowni i poprosił o szklankę wody. Dziennikarze kilka razy podchodzili to do mnie, to do Radka, podsuwali nam mikrofony pod usta i pytali: “Czy to pan jest tym słynnym Rokisiem?”. Nie wiem, czym się kierowali, chyba naszym wzrostem. A mnie, z tego całego zamieszania, najbardziej to chciało się płakać.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania