„Smaki moich najlepszych wakacji”

Czekamy z tatą na autobus. Podjeżdża „ogórek”. Czwartek. W Z. rynek. Dużo ludzi jedzie, wiozą kurczątka i duże kury.

Daje mi pani Basia morele. Ładnie pachną, ale nie chcę włochatowości ugryźć.

Śmieje się pani Basia ze mnie. Ktoś ma scyzoryk, obiera mi owoce. Nie znam tego smaku. Smaczne. Jeszcze zakręt, las i będzie S. Wysiadamy. Biegnę pod górkę. Babka w sklepie.

Już południe. Chleb wysprzedała. Ale piętka na mnie czeka.

Kocham babkę, ale dziadka bardziej. Chwytam piętkę i biegnę do domu, do niego.

Siedzi przy stole, ćmi papierosa.

- Dziadziuś! Kisielek zrobiłeś?

Zrobił. W kredensie w białej miseczce czerwona smakowitość.

Piętkę jeszcze chrupiącą czy kisielek?

Odkładam chlebek, łyżeczką czerpię z miseczki i patrzę na dziadka, a on na mnie i na moim czole widzi takiego samego marsa, jakiego sam ma.

- Babce nie powiesz?

- A co?

Wyciąga dziadek landrynki, jak grube półksiężyce, pomarańczowe, moje ulubione.

Pewnie, że nie powiem babce. Wysiekłaby mi, że przed obiadem słodkiego pojadłem.

- Idź no do obórki.

Pusto, krowy na łące. Coś szeleści. W zagródce cielątko! Pachnie mlekiem, a jego jęzorek jak papier ścierny i na łebku ma pokręconą w loki sierść.

Wybiegam z obory, w budzie Murzynek, cieszy się, odpinam go z łańcucha i biegniemy do sadu.

Jeszcze jabłka zielone, ale papierówki do zjedzenia. Leżą pod drzewem. Nadgryzam jedną. Pod skórką kruchość. Daję kawałek Murzynkowi, wącha i nie chce jeść. Zawijam koszulkę i nabieram jabłek. Biegnę przez łąkę, soczystą od koniczyny, Murzynek za mną. Wywracam się, jabłka wypadają, Murzynek skacze po mnie. Leżę na wznak, dłońmi zastawiam oczy przed słońcem. Pod plecami przyjemny chłód. Turlam się na brzuch. Wącham trawę. Pachnie ziemią i zielonością.

Murzynek biegnie na plac. Ja za nim. Babka przyszła ze sklepu.

- Wylotałeś się?

I w talerze leje botwinkę. Nigdy nie ugotowałem tej i żadnej zupy tak jak ona. A gotowała na piecu węglowym, wrzucała pod fajerki drzewa lub węgla i nastawiała garnek. Szła w pole, do krów, do sklepu. Zupa zawsze się sama ugotowała i pyszna.

Jem zupę, babka obiera ziemniaki. Placki będą.

- Idź na rower, dziadek nasmarował.

Mój żółty pelikan! Jeżdżę po szosie i między domami. Zgłodniałem. Rzucam pelikana przed bramą i biegnę do kuchni. Babka wie, że świeżych placków nie lubię. Złożyła do durszlaka upieczone. Sięgam po zmiękłą ziemniakowatość i znów na rower, i znowu do durszlaka.

 

***

 

Przed domem ogródek. Z kwiatkami, marchewką i truskawkami. I krzaki agrestu i porzeczek. Tych czarnych nie lubię, za to czerwone bardzo. Siadam pod krzakiem, wkładam w usta strączek i zębami zbieram owoce. Dostrzegam, że kalarepka już spora. Wyrywam, we wiadrze z wodą ze studni opłukuję, oddzieram zębami twardość i dobieram się do miękkiej zieloności.

Dobrałem się i do pomidorów. Twardą skórę miały i kwaskowe wnętrze. Wieczorem pochorowałem się i wymiotowałem skórami.

Poi mnie babka czarną gorzką herbatą. Na łyżeczkę nabiera wrzątek i dmucha.

- Pocukruj babciu.

- Gorzkie ma być.

Trzęsę się i zimno mi. Kładą mnie dziadkowie między sobą i nakrywają pierzyną. Ciepło, dobrze i pachnie gęsiami.

Rano budzę się sam. Babka już przy krowach, a dziadek w kuchni osełki szykuje. Kosić będą.

- Głodny, co?

Gotuje dziadek owsiankę i chlebek smaruje powidłami z zeszłorocznych śliwek. Gęsta owsianka, kleista, taką lubię.

- Pocukruj dziadziu.

Sypie dziadek cukier.

- Jedz i czekaj na babcię. Idę na łąkę.

Zjadam szybko i biegnę za dziadkiem.

Łąka mokra od rosy, w sandałkach mi chlupie. Jest ich czterech, kosy ostrzą, rozstawiają się i zaczynają kosić. Upada trawa, a najbardziej pachnie wieczorem, gdy dogorywa.

Na drugi dzień przewracam trawie trupki grabiami i za to płacę w nocy atakiem duszności, rozdzierającym bólem między żebrami, gdy chcę zaczerpnąć powietrza i egzemą na stopach i dłoniach, a swędzi tak, że trę piętą o stopy i drapię dłonie do żywego mięsa.

 

****

 

Jedziemy z dziadkiem furą do pradziadków O., rodziców mojej babki po smołę.

Prababka Teofila mówi:

- Nalej, Boleś, dziecku rosołu.

I wychodzi z dziadkiem.

Pradziadek Boleś nakłada makaron, leje rosół leje z marchewką i pietruszki dużo dosypuje.

- Czemu nie jesz?

- Gorące.

- Ma być gorące, jedz.

Nie jem i rozglądam się za dziadkiem. Przychodzi z prababką.

- Ojciec, on nie lubi z włoszczyzną, przez sitko mu trza lać.

- Dlatego taki blady.

Zabiera prababka talerz i daje mi iryski makowe. Musimy jechać. Dziadek wsadza mnie na furę, wio Baśka! Jem iryska i macham prababce. Już jej żywej nie zobaczę, umrze na zimę, a ja na jej pogrzebie stłuczę sobie kość ogonową. Czasem trafiam na irysowate z makiem i zawsze wtedy myślę o prababce zgnębionej przez Bolesia.

Prr, Baśka! Zachodzi dziadek ze mną do gospody. Piwo zimne mu do kufla pani leje, opaskę z falbanką ma na włosach i niebieskie cienie na powiekach.

- A dla ciebie co?

Nie wiem co wybrać. Oranżady kolorowe, batony, jajo z majonezem, galareta, śledzik w śmietanie. Pachnie ładnie.

- Dziadziu, ja bym chciał to, co tak pachnie.

Przynosi pani kotleta mielonego ze świeżym chlebkiem. Pyszny kotlecik.

- Smakuje ci? Jeszcze jednego? Pyta pani.

Kiwam głową, że tak.

Następny kotlet jeszcze bardziej mi smakuje.

- No, jedziemy do domu.

Leżę na furze, kotlety mi się w brzuchu układają a nad głową mijają mnie chmurki. Blisko domu już, oglądam nogi i zdrapuję strupki.

Popołudnie, zmęczony upałem świat. Do kuchni wchodzę.

Babka zagniata ciasto. Hura! Pierogi będą. W misce ser biały do nadzienia.

Pytam babki: A śmietanka będzie?

- Będzie, będzie.

Nauczyła mnie wszystkie potrawy mączne robić. I receptę na serowe nadzienie do pierogów dała.

Czasem robiąc ciasto lub nadzienie słyszę jej głos „Nie tak, cholero, nie tak!”. I poprawiam.

***

 

Trzy dni upału. Siano trzeba zbierać. Dużo roboty dzisiaj, czyli obiad będzie pyszny. Ziemniaki z mlekiem zsiadłym. Tego mleka się nie pije, tylko je. W każdym domu na wsi w naczyniu pod ściereczką biała gęstość. Łyżką nabierane płaty konsystencją raczą usta, a w gardle wybuchają smakiem. Jakby jadło się obłoczek

***

 

- Gdzie jedziesz babciu?

- Na N.

Jedzie babka kartki oddać. Wsiadam na pelikana i pędzę za babką. Babki rower ma duże koła, dwa razy zakręci i jest pięćdziesiąt metrów przede mną. Upał. Pić mi się chce tak, że wychlałbym balon oranżady.

Zajeżdżamy w końcu do sklepu. Pani sklepowa otwiera mi napój „Złocisty”. Na półce stał, ciepły, a orzeźwia jakbym rześkość górskiego strumienia wypił. Od tego czasu minęło jakieś trzydzieści pięć lat, a ja wciąż tę jabłkową miętowość pamiętam i nigdy nic lepszego w życiu swoim nie piłem.

***

 

Dała mi babka miskę i nakazała wiśni zebrać. Rozwałkowała grubiej makaron. Zupa wiśniowa ze śmietaną.

- Jedz. Do sklepu muszę.

Poleciałbym za babką, bo lubię biegać na zaplecze po proszek do prania i patrzyć jak babka cukier albo mąkę waży, ale taka dobra zupa. Kluski palcami wybieram, bo z łyżki uciekają. Sama zupa została, piję z talerza. I do sklepu biegnę. Grzesiek mineralną na schodach pije, nie chce się ze mną bawić, bo za mały jestem. Też chcę jak on mineralną. Otwiera mi babka butelkę. Szczypie gaz w gardło (dzisiejsza mineralna to jakaś uboga krewna tamtej). Chodzę po sklepie, na półki patrzę, babka kartony z dostawą otwiera. W jednym z pudełek maczki, cukierki z jasnym nadzieniem i czekoladową polewą a na niej kolorowe koraliki. Bierze babka papierową torebkę i waży mi dwadzieścia deko. Siadam na schodach, najpierw posypkę zjadam, potem zlizuję polewę a na koniec jem nadzienie. Palce mi się kleją. Padało w nocy, płuczę ręce w kałuży, obcieram je o koszulkę i bekając po mineralnej idę za sklep do cienia. Trzęsę mirabelką, spadają żółte kulki. Objedzony jak bąk leżę pod drzewem. Byłbym zasnął, gdyby Sylwia się tak głośno nie zaśmiała. Opowiada jej coś Grzesiek. Patrzę zza drzewa, jak ją za rękę chwyta, do siebie przyciąga. Płoszy ich babki mnie wzywanie.

***

 

- Chodź tu, cholero!

- Nie będę jadł!

Babka nasmażyła świeżynki. Wczoraj krupnik na króliku był. Pyszna i zupa i mięsko. Zaraz po obiedzie pomagałem dziadkowi bramę malować i zobaczyłem, jak sąsiad królika z klatki wyciąga, zabija i obdziera ze skóry. Zrozumiałem z czego jest rosół i kiełbasa. Postanowiłem przestać jeść mięso. Zjadałem tylko to, co zerwałem z pola i ogrodu i w postaci surowej.

Już na drugi dzień w południe dostałem boleści. Nasmażyła babka kiełbasy, chleba świeżego nakroiła, musztardą sarepską doprawiłem, doszedłem do siebie i przestałem być wegetarianinem.

Dzięki temu od babki nauczyłem się wszelakie rodzaje mięs smażyć i piec.

***

 

Babki pola dzieli wąwóz. Tak we wsi nazywają to wgłębienie w ziemi na dwa metry. Na brzegach rosną drzewa, gdy dobrze napada, to się chłopaki w nim kąpią. Akurat jest sucho. Przejeżdżam na pelikanie i widzę na jego brzegach czerwone kulki. Zsiadam, ostrożnie schodzę, noga mi się zaplątuje w ostrężynę, turlam się na sam dół wąwozu i ląduję w pokrzywach. Wrzeszczę w niebogłosy. Synowie pani D. wyciągają mnie z pokrzyw i wąwozu. Idę do domu rycząc tak, że mnie cała wieś słyszy. I od tej pory nienawidzę jeżyn.

***

 

Dojrzewają jabłka. W sadzie chodzę od drzewa do drzewa i zbieram do koszyka leżące pod nimi żółte, czerwone, chrupkie różowate. Obok na łące pani M. pasą się krowy. Jedna na drugą wskoczyła. Biegnę na plac. Babciu, babciu, krowy się biją! Patrzy babka przez płot. Nic se nie zrobią. Gdzie masz jabłka? W koszyku w sadzie zostały. Idź.

Smaży babka racuchy. Babciu, a krówkom nic się nie stało? Nic, jedz.

Ciasto chrupkie, jabłka w nim gorące, cukier puder słodyczą z ich kwaskowością wygrywa.

***

 

Jedziemy żukiem do W. Odpust! Straganów mnóstwo, ale najpierw na mszę. Na dworze upał, a w kościele przyjemnie chłodno, ale wysiedzieć nie mogę. Koniec wreszcie. Wybiegam do raju, o którym ksiądz na kazaniu mówił. Balony, zegarki, wiatraczki, joja ze złotka, riki taki, kalejdoskopy, dla dziewczynek pierścionki i parasolki z bibuły. Małpkę sobie wybrałem, o jej stopy małe zapałki pocieram i się zapalają. W torebkach mam miśki galaretkowe i ciastkowe z kremem w środku.

Biegnę z miśkiem kremistym do Murzynka, kruszy zębami wafla i wylizuje krem. Kury przyszły, ko ko koko, rzucam im resztki. Dziobią, jedzą, zadowolone. Wszystkim się odpust udał.

***

 

W sadzie dziadkowie klapsę mieli. Spadały dojrzałe owoce. Zawsze osy były pierwsze. Myślałem, że mam przewagę w postaci patyka, ale były bardzo uparte. Pozostało mi grabiami twardsze owoce z gałęzi zrzucać. Wgryzam się zębami w smaczną niedojrzałość, idę za sad. Z jednej strony pole z ziemniakami i warzywami, z drugiej zboże. Kłują w rękę wąsy kłosów.

***

 

Chwaliła się babka, że kiedy na wieś do ośrodka dentystka przyjeżdżała, zawsze do niej na zacierkę przychodziła. Zagniotła babka twarde ciasto. Oddzieram kawałeczki z ciasta i kulkuję w palcach.

Dokłada babka drzewa do pieca, nastawia garnki.

Po kwadransie w głębokich talerzach kluseczki gorącym mlekiem zalane, a na płaskich ziemniaczki ze skwarkami. Pychotka! Moja ulubiona potrawa na zawsze.

***

 

Umarł dziadek w listopadzie, wraz z nim cząstka mnie i wakacje na S. już nie były takie same. Na cmentarz jeździłem i mówiłem mu co w domu nowego.

Już nie było wisien, które tak pięknie kwitły i śliw, których owocem najadło się idąc od bramy do domu, bo je mój ojciec piłą wyciął.

Krowy sprzedali, kosztelę wichura złamała, grusza tak zmarniała, że nie rodzi. Jabłonki poumierały. Babka też umarła.

Tylko orzech został.

Gdy przyjeżdżam głaszczę jego korę, on jak i ja pamięta jaki to był wspaniały świat.

I gdy zamknę oczy widzę wszystkich, którzy go tworzyli. Widzę babkę tłuczącą ziemniaki na obiad, dziadka gotującego krupnik, czuję zapach sadów pełnych jabłek, spalin traktorów i gnojówki.

I znów jestem na wakacjach.

Średnia ocena: 4.4  Głosów: 12

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (33)

  • Morus 16.04.2021
    He, świetne i nostalgiczne. Piątka to za mało dla tego miniarcydzieła literackiego.
  • Opalony Ernest 16.04.2021
    Morus Pochlebiasz mi, Dzidek.
    Moją ulubioną powieścią są ""Chłopi".
    I umówmy się: życie Lipcach było tyraniem, kwestia cudownego opisania.
  • Morus 16.04.2021
    Erni, to pierwsze co mi przyszło na myśl, Chłopi, ale nie chciałem za wiele patosu do narracji dodawać, więc nie napisałem. Ale skoro, to pewnie przerastasz mistrza Reymonta, albo dorównujesz. Ale przyszła mi też na myśl inna piękna polska powieść, mało znana, nie wymienię jej tytułu, przez wzgląd na tożsamość, moim zdaniem dziesięć razy od Chłopów lepsza. Nie, nie chodzi o Orzeszkową. O zupełnie kogo innego. Ale tekst naprawdę bardzo dobry.
  • Opalony Ernest 16.04.2021
    Morus Deszczyk lub śnieg ci na sagan musiał silnie napadać, że niby refluks lepszy od Mistrza Reymonta.
    Ten tytuł wymień, bom silnie zaintrygowany.
    "Odyniec" Putramenta?
  • Morus 16.04.2021
    Nie, ale mogę ci wysłać na priva.
  • Morus 16.04.2021
    Jak przeczytasz pierwsze kartki, to wsiąkniesz na maksa.
  • Opalony Ernest 16.04.2021
    Morus strefa_deszczu@o2.pl
  • Morus 16.04.2021
    Ok, poszło Erni.
  • Opalony Ernest 16.04.2021
    Morus Miałeś wysłać powieść, a nie swoje nagie foty-
  • Morus 16.04.2021
    ?
  • Tjeri 16.04.2021
    Zazdroszczę już Trzy Cztery pamięci do szczegółów, to teraz i Tobie. Ja mam tylko migawki.
    Kawał dobrego tekstu. Świetnie mi się czytało.
  • Opalony Ernest 16.04.2021
    Tjeri Oj tam, napisane w kilka minut na konkurs na innym portalu.
  • pansowa 16.04.2021
    Opalony Ernest To szybko piszesz jeśli w kilka minut raczej długi teks.
  • Opalony Ernest 17.04.2021
    pansowa refluks w życiu słowa prawdy nie powiedział. (ukradzione z "Misia")
  • pansowa 17.04.2021
    Opalony Ernest Ty kręcie!
    I jak tu poważny stosunek mieć do Ciebie?
  • Opalony Ernest 17.04.2021
    pansowa Wyżej też nieprawda.
  • pansowa 17.04.2021
    Opalony Ernest Załamujesz mnie Erneście, ale chyba nie jesteś tym zdziwiony :)
  • Opalony Ernest 17.04.2021
    pansowa Moje nazwisko determinuje zdziwianie.
  • pansowa 17.04.2021
    Opalony Ernest Coś w tym jest.
    Moje kojarzy się jednoznacznie, a do funkcji kompletnie bym się nie nadawał z moim choleryctwem.
  • Opalony Ernest 17.04.2021
    pansowa Właśnie jak najbardziej!
  • pansowa 17.04.2021
    Opalony Ernest Połowę sądzonych bym wystrzelał.
    Niektórych osobiście.
    I spokojnie poszedł spać bez spowiedzi.
  • Opalony Ernest 17.04.2021
    pansowa I bardzo dobrze!
  • Narrator 17.04.2021
    Znakomity tekst. Ma odurzający zapach, mocny smak i przyjemny dla oka kolor. Czytelnika wciągasz, zaskakujesz, pokazujesz mu najciekawsze sceny z życia, które na długo zapadają w pamięci, ale go nie gubisz, doprowadzasz do samego końca, a nawet zostawiasz lekki niedosyt, żeby wrócił i przeczytał to jeszcze raz.

    Zdania zbudowane czysto i foremnie z minimalną ilością zaimków, przyimków oraz innego śmiecia. Układ słów przypomina nieco styl Stachury.

    Jeśli faktycznie napisałeś to w zaledwie kilka minut, bez większych poprawek oraz szlifierki, to jesteś autorem obdarzonym niezwykłym talentem, może jednym spośród tysiąca lub rzadszym.

    Daj sobie spokój z konkursami, za dobry jesteś na to. Ode mnie dostajesz 5, bo niestety więcej dać nie mogę.
  • Rozrywkowy 17.04.2021
    Dać tu coś poniżej piątki to grzech. Dzięki za wspomnienia!
  • Szpilka 17.04.2021
    Sielski obrazek polskiej wsi, kosztele, malinówki i klapsy pamiętam ze sklepu, do dziś tęsknię za tym smakiem. Bardzo fajne pisanie ?
  • JamCi 17.04.2021
    O matko. Jak pięknie. Taki cudny klimat. Morda mi się uśmiecha co i rusz.
    Dzięki, żeś mi podarowała te uśmiechy poranne.
    I napisane w fantastycznie naturalny sposób z zachowaniem odczuwania dziecka i jego myślenia.
  • zyzola 17.04.2021
    Świetne. Aż poczułam ten zapach ziemnioków ze skwarkami, świeżej boćwiny, racuchów... Pyszne wspomnienia.
    Te landryny w kształcie półksiężyców (a właściwie cząstek pomarańczy) też pamiętam. I iryski z makiem. Ech.
  • Opalony Ernest 17.04.2021
    A co ty gadasz, to dziadowskie żarcie było. Teraz pyszne burgery, hamburgery, czizburgery, fiszburgery, burgery z burgerem, suszi, pasztetowa z papieru toaletowego tego z makulatury, parówki zwiększające swą objętość podczas gotowania, oranżady z bogactwem dodatków a nie jakiś przaśny "Złocisty". Najeść się i zdechnąć.
  • Grain 17.04.2021
    A ja to nawet napisałem tekst Legenda bryzganych kartofli - ale chyba będę musiał go przywrócić - jak znajdę.
  • Tjeri 17.04.2021
    A w sumie w tych smakach, nie było żadnego co by nie pasował? Od grymaszenia takiego?
  • Trzy Cztery 18.04.2021
    Jak czytałam, to chwilami myślałam, że to ja jestem Opalonym Ernestem. Też dobrze pamiętam krupnik dziadka, atak astmy od kurzu siana, czasy, w których czarne pieski to były najczęściej Murzynki, a pomarańczowe, nadziewane landrynki i iryski makowe były moim przysmakiem. Nawet w pokrzywy kiedyś się stoczyłam.

    Dużo wspólnych smaków.
    Bardzo dobra lektura.
    Bardzo fajne pisanie, bez ozdobników.
    I każde zdanie gęste i smaczne, jak dawniejsze zsiadłe mleko.
  • Opalony Ernest 18.04.2021
    Ma się ten talent, nie?
  • Dekaos Dondi 06.05.2021
    Przeleciałem stronę kilka razy, w górę i nazot, bo byłem przekonany, że zostawiłam ślad, po.
    To teraz zostawiam. Jam na tak. Tekst taki... no... swojsko–prawdziwy–"można zobaczyć":)↔Pozdrawiam:)↔%

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania