Świat z perspektywy kota - ciąg dalszy nowych
Po południu, kiedy Kamila wróciła już ze szkoły, a nowi skończyli się rozpakowywać, Monika podjęła karkołomną i niezwykle odważną decyzję udania się na przeszpiegi pod pretekstem zaniesienia nowym ciasta. Skąd wiem, że ukrytym celem tej wyprawy było szpiegowanie? Po prostu cenię Monikę za inteligencję i nie wierzę, że nie zauważyła, że żaden członek tej nowej rodzinki nawet nie tknie ciasta. Czemu? Otóż głowa rodziny, czyli ubrany w marynarkę i eksponujący wielki, złoty zegarek mężczyzna wyglądał jakby miał zaraz pęknąć od wielkiego balona rozdymającego się w jego brzuchu, jego żona sprawiała wrażenie jakby tuż po narodzinach złożyła wieczystą przysięgę poszczenia, a ich córeczka chyba nie miała wiele do gadania w sprawie swojej diety. Mimo wszystko Monika zdecydowała się wejść na terytorium wro... do ogródka sąsiadów właśnie z ciastem.
- Dzień dobry! Właśnie się państwo przeprowadzili?
- Jak widać. - odparł na miłe przywitanie Moniki ten kościsty babsztyl
- Przyniosłam dla państwa ciasto, domowej roboty. - nawet z żywopłotu usłyszałem jak Andrzej i Adam jęczą na myśl o marnowaniu takiego dobrego ciasta
- Och... To bardzo... miłe. - ta chuda szczapa nawet nie starała się udawać miłej, przez co dała do zrozumienia, że nie chce gości. Jednak Monika dzielnie podtrzymywała dyskusję
- O Boże, jaki piękny piesek! - to ewidentnie wymuszone zdanie w końcu skłoniło jej rozmuwniczkę do zainteresowania się dyskusją
- To chiuaua długowłosy. - mówiąc to zadarła nos jeszcze wyżej, o ile było to możliwe - Wabi się Fransis. - Na dźwięk tego imienia po prostu nie wytrzymałem i zwaliłem się ze śmiechu prosto na ich stronę żywopłotu. Wywołało to większą falę paniki niż gdyby godzilla z torbą cukierków włamała się do szpitala dla cukrzyków. Mała dziewczynka, do tej pory siedząca na nowiutkiej bujanej kanapie w ogrodzie, położyła się na ziemi i zaczęła chisterycznie wrzeszczeć, pani przycisnęła "Fransisa" jeszcze mocniej do siebie, a jej mąż, cały czerwony z wysiłku, podbiegł do nas trzęsąc obwisłym brzuchem i pięcioma podbródkami. W pierwszej chwili myślałem, że Monika mnie zabije za zniszczenie pierwszego wrażenia, ale ona najwyraźniej też nie polubiła nowych, bo złapała mnie i przytuliła w obronnym geście.
- Proszę stąd zabrać to... to... to szatańskie stworzenie! - wysapał, łapiąc oddech, ojciec rodziny.
- Moje kochanie! Moja Paulinko! Już, już idziemy się zdezynfekować! Fransisku, chodź, nie bój się już, ten parszywy kocur cię nie skrzywdzi! - wydzierała się wysokim głosem przewrażliwiona kobieta. Monika przestała zwracać na nią uwagę i całą swoją siłę ataku skupiła na jej wciąż łapiącym oddech mężu.
- "To stworzenie" to mój kot! I będzie sobie chodził gdzie i kiedy mu się spodoba!
- Nasza Paulinka ma na to alergię! A biednego Fransisa będziemy musieli wysłać do terapeuty! Proszę natychmiast uśpić tego zapchlonego sierściucha! - To już wstrząsnęło Moniką do reszty. Użyła najokropniejszej wiązanki słów jaką kiedykolwiek słyszałem, rzuciła ciastem przez całą długość posesji tego buca i wypuściła mnie żebym możliwie najbardziej zasierściając ich ogródek wrócił na nasz teren. Kiedy weszła do domu cała rodzina wpatrywała się w nią z lekkim niepokojem. Ale ona tylko wzięła głęboki oddech, zrobiła minę wyrażającą pełny relaks i oznajmiła:
- Robimy dziś grilla w ogrodzie. Kot oczywiście zje z nami.
Komentarze (5)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania