Świat z perspektywy kota - weterynarz

Spałem sobie spokojnie na nasłonecznionym parapecie, kiedy padł na mnie złowrogi cień. Otworzyłem jedno oko i zobaczyłem stojącego nade mną Andrzeja. Miał grobową minę, w jego oczach widać było rezygnację, a na ręce włożył najgrubsze rękawice kuchenne jakie były w domu.

-Kochanie - zapytał z nadzieją patrząc w stronę drzwi - może jednak przełożymy tę wizytę...?

-Andrzejku, odpuszczaliśmy sobie ponad rok. Jeszcze trochę, a ściągniemy sobie na głowę obrońców praw zwierząt.

Andrzej westchnął, wyciągnął w moją stronę ręce i oberwał ode mnie pazurami po twarzy. Ja wślizgnąłem się za kanapę, a do pokoju wszedł Adam, od kilku minut czekający za drzwiami z apteczką. Po nałożeniu opatrunku i wyrzuceniu z siebie najohydniejszej wiązanki słów jaką dane mi było słyszeć, Andrzej wrócił do pogoni. Wziął parasolkę i postukał za kanapą, co zmusiło mnie do opuszczenia kryjówki. Wybiegając z niej skierowałem się wprost na jego twarz. Spróbował mnie złapać, ale nie zyskał tym nic poza poszarpanymi rękawicami i piątką nowych blizn do kolekcji. Nie byłem jednak dość ostrożny, bo zeskakując z Andrzeja wpadłem prosto w ręce dzierżącej klatkę Moniki. Piętnaście minut później siedziałem już na tylnym siedzeniu samochodu, a prowadzący Andrzej był na skraju załamania nerwowego. Gdy dotarliśmy na miejsce, na twarzy obecnego akurat weterynarza rozlał się błogi uśmiech.

-Pani Krysiu, mój dyżur na dziś dobiegł końca. Proszę zawołać doktora Olszewskiego.

Olszewski... Ostatnim razem kiedy byłem w tym miejscu też był na dyżurze. Pamiętałem to spotkanie aż za dobrze. On najwyraźniej też, bo gdy tylko mnie zobaczył zbladł cały i poleciał sprawdzić zawartość apteczki. Niestety czas mojego oczekiwania na spotkanie z doktorem Olszewskim dłużył się niemiłosiernie. Andrzej wybrał miejsce między pierdzącym chiuałą, a papugą która skrzeczała za każdym razem kiedy drzwi głośniej trzasnęły. Albo któreś ze zwierząt wydało dźwięk. Albo kiedy obok niej pojawiło się powietrze. W końcu jednak Andrzej podniósł moją klatkę i zaczął iść w kierunku gabinetu weterynarza, a ja zatęskniłem za hałaśliwym ptaszyskiem. Na zimnym, przesiąkniętym zapachem sterylnej nienawiści stole zostałem przymusem rozłożony, a doktor zaczął wkładać mi termometr we wszystkie miejsca jakie jesteście sobie w stanie wyobrazić, i jeszcze kilka innych. Oszczędzę wam dalszego przebiegu tej historii, wystarczy tylko wspomnieć, że doktor na odchodnym zagroził Andrzejowi pozwaniem do sądu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • KarolaKorman 02.03.2015
    Niegzecny kotecek hi, hi :D
  • NataliaO 03.03.2015
    Zgadzam się 5:)
  • anonim :) 03.03.2015
    Kocham te opowiadania :) pisz je dalej, świetnie ci wychodzą
  • PolkaPL 17.03.2015
    Ciekawie sie zapowiadało, szkoda , że urwane w takim momencie
  • DuŚka ^.^ 20.03.2015
    Z poczuciem humoru :) podoba mi się
  • Neli 03.04.2015
    5 ;)
  • Siwy 09.04.2015
    Krótka, śmieszna historia. Widać że masz smykałkę do takich opowiadań. Z mojej strony leci 5 .
  • T. Weasley 09.04.2015
    Dzięki ;).

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania