Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Tropiciel

Rozdział Pierwszy – Elfia Krew

W czeluściach południa Meadtuath na świat dziecko przyjdzie. Zwać się będzie Rodhlann, jeździec boskiej śmierci.

Fragment magicznych zapisków, spisanych przez druidów w 681 roku, składających się na Pismo Przyszłości

 

Księstwo Aberrach, 31 dzień Chłodnych Deszczy roku 719

 

Nieustępliwe i przeszywające zimno, panujące tamtego wieczora, prawie momentalnie mroziło wodę zbierającą się w kącikach oczu odzianego w czerń Rodhlanna. Jeździec, którego płaszcz był smagany przez wiatr, przejeżdżał na swojej czarnej klaczy przez zdradliwe tereny południowych trakt Księstwa Aberrach – mieszczącego się w dolnej części wyspy Meadtuath – które zasypane były warstwą śniegu grubą na trzy palce. Śniegołomy, obecne na trasie, stały się powszechnym widokiem dla przejeżdżających tamtymi ścieżkami podróżnych. Złe warunki pogodowe – jak na złość – utrzymywały się na tych terenach przez ostatnie kilkanaście dni, co sprowokowało mieszkańców południowych wsi do działania. Wieśniacy zaczęli masowo zwracać się z prośbą o pomoc do druidów, przesiadujących w pobliskich górach i lasach. Kapłani jednak nie byli skorzy do protekcji. Jak zawsze z resztą, uważali, iż niskie temperatury są karą boską. Ludzie byli więc bezradni, podczas gdy ich plony umierały. Nikt się nie spodziewał opadów śniegu dwadzieścia sześć dni przed Chłodnymi Wiatrami, jednak biały puch był obojętny wobec cierpień ludzkich.

Rodhlann w tym wypadku niewiele różnił się od śniegu, jednak jego obojętność wynikała z zupełnie innych przyczyn. W jego wypadku indyferencja nie wiązała się z nieożywioną naturą jego jestestwa, lecz ze zwykłej niechęci zrozumienia stworzeń ludzkich, do których nomen omen sam się zaliczał. Tropiciel po prostu nie chciał wejść w skórę drugiego człowieka. Była to jednak forma eskapizmu. Zaznawszy bólu będąc jeszcze dzieckiem, pragnął już go nie odczuwać. Stał się obojętny na cierpienia innych oraz swoje, bo wiedział, że remedium na męki nie istnieje. Cierpienie mogło jedynie przeminąć.

Wierzchowiec powoli zaczął uciekać tropicielowi. Zmęczony nie chciał już słuchać mężczyzny. Jeździec był zmuszony prowadzić go za wodze w ślimaczym tempie, jednak i to było rozwiązaniem jedynie tymczasowym. Koń stawał się coraz bardziej rozzłoszczony oraz nieposłuszny.

Rodhlann przystanął na chwilę i obejrzał się dokoła. Wydawałoby się jakoby wszechobecny oraz ciemny, iglasty las próbował go pożreć. Tropiciel skręcił w prawo, schodząc z udeptanej ścieżki. Podczas kroczenia w głębokim do kostek śniegu, zajął się rozglądaniem za skrawkiem przestrzeni wolnej od krzewów lub drzew.

Wieczór powoli zamieniał się w ciemną noc, oświetloną zimnym światłem księżyca oraz niemrawo pojawiających się na nieboskłonie gwiazd. Wiatr cały czas smagał płaszczem tropiciela, jednak trzaski materiału znikały w eterze wszechobecnego szumu.

Suchy śnieg był skory do ruchu, więc raz po raz Rodhlann zaczął obrywać płatkami białego puchu po swojej czerwonej jak burak twarzy. Mimo, że mężczyzna zdawał się nie zwracać uwagi na wszechobecne zimno podczas wcześniejszych partii podróży, to teraz dawało się ono we znaki. Zaczął czuć swoje odmrożone kończyny, co bezpośrednio prokurowało pośpiech w poszukiwaniach miejsca na odpoczynek. Chociażby chwilowy.

Po chwili znalazł swój tymczasowy azyl. Maleńka polana ukazała się, a sam jej widok zdawał się łagodzić wszystkie niedogodności, z którymi teraz się zmagał.

Rodhlann wyciągnął lewą rękę, odzianą w rękawicę z brązowej skóry, którą trzymał w kieszeni płaszcza. Rozprostował swoje palce, starając się trzymać je jak najdalej od siebie. Następnie zgiął środkowy i energicznie pchnął ręką do przodu. Wielka chmura śniegu pojawiła się przed oczami tropiciela – odsłaniając gołą ziemię polany, na której zamierzał tymczasowo osiąść – tylko po to, żeby później opaść w powolny i majestatyczny sposób. Poszczególne płatki śniegu mieniły się w blasku księżyca, jednak Rodhlann nie zwrócił na to uwagi. Był zajęty przywiązywaniem konia do pobliskiego drzewa, przy okazji próbując ułamać kilka większych gałęzi na ognisko.

Na ogołoconą ze śniegu polanę, niemrawo zaczęły spadać białe płatki.

Przeklęty śnieg – pomyślał, zauważając, że biały puch powoli i niechętnie ląduje na jego ubraniu.

Ułamawszy odpowiednią ilość gałęzi do podtrzymania małego ogniska, mężczyzna usiadł na gołej ziemi, która z czasem stawała się coraz bardziej biała. Później dość sprawnie ułożył stożek z zebranych patyków, który następnie podpalił szybkim pstryknięciem palca.

Czary, którymi posługiwał się tropiciel, były uważane za typ pospolity, jednak znajomość tajnik magii nie była wymagana od ludzi takich jak on. Magiczna wiedza siewców zagłady była na ogół o połowę mniejsza od tej, którą dysponował mag.

Jeździec boskiej śmierci wstał i udał się w kierunku wierzchowca, który mimo chwili spoczynku dalej dyszał. Ciepłe powietrze wydobywające się z nozdrzy konia, szybko zamieniało się w małą chmurę kryształków lodu. Ciemna jak smoła klacz była dalej niespokojna.

Mężczyzna zaczął grzebać w jukach konia, wykonanych z brązowej skóry. W końcu natknął się na to, czego szukał. Wyciągnął on z torby kilka marchwi i rzucił je zwierzęciu pod kopyta. Samemu zaś zabrał jeden zimny bochen chleba, którym zajadał się, usiadłszy przy ognisku.

Ślepo wpatrując się w płomień, Rodhlann przypomniał sobie o Stelli – starszej od siebie o pięć lat tropicielce – w której zakochał się będąc jeszcze uczniem w Kuźni Tropicielskiej nieopodal Deas, stolicy Księstwa Aberrach. Podczas gdy ogień trzaskał i rozrzucał rozżarzone świetliki, w postaci iskier we wszystkie strony świata, jeździec rozmyślał o długich blond włosach Stelli, które do pewnego stopnia przypominały jego własną nierozgarniętą fryzurę, którą teraz chował pod osłoną kaptura. Przypomniały mu się jej anielskie rysy twarzy oraz bursztynowe oczy. Znalazł on miejsce w swojej pamięci na takie szczegóły jak ledwo widoczny pieprzyk pod nosem oraz jasnoróżowe, jędrne usta. Rodhlann od momentu poznania tej kobiety, trzymał jej obraz w swojej świadomości, licząc na łut szczęścia, że kiedyś owa tropicielka go zauważy. Jednak ten moment nigdy nie nastał. Stella zginęła podczas walki z jednym z Bogów, tak samo jak cała jej drużyna. Los chciał jednak, żeby owa kobieta zginęła z rąk Idliny – tej samej bogini, której tropu szukał Rodhlann. Owa misja miała więc o wiele głębszy charakter niż jedynie zew powinności. Dla niego był to rodzaj zemsty.

Nagle, tropiciel poczuł dreszcz na plecach.

Trzask rozległ się za plecami mężczyzny, który teraz pochylał się nad źródłem ciepła, jakim było powoli gasnące ognisko. Jeździec boskiej śmierci dobrze wiedział, że za nim, w odległości około kilku stóp, czyha przynajmniej trójka elfów. Domyślał się, że przy klaczy stoi przynajmniej jeden, najpewniej uzbrojony w sztylet, czekający aż Rodhlann podejdzie do swojego konia. W takiej sytuacji oczywistym wydawał się fakt, że w koronie jednego z drzew siedzi zwiadowca, z napiętą do granic możliwości cięciwą, w której mieści się strzała wycelowana idealnie w głowę tropiciela. Miecz Rodhlanna mieścił się w pochwie, którą zostawił przyczepioną do konia.

Cóż za głupi błąd – pomyślał, chowając irytację pod maską zmęczonej twarzy.

– Nikogo nie skrzywdzę – oznajmił beznamiętnym tonem.

Zapanowała cisza, przerywana okazjonalnym powiewem wiatru lub trzaskaniem gasnącego ogniska. Ciemny las wydawał się gęstnieć z każdym uderzeniem serca. Zmęczenie na twarzy Rodhlanna zmieniło się w zabójcze skupienie.

– Boś nie uzbrojony, śmiertelniku – odparł głos w oddali.

Rodhlann rozpoznał, że istota, z którą najwyraźniej nawiązał kontakt, była kobietą. Jednak szorstkość w jej mowie mocno go zdezorientowała, gdy usłyszał odpowiedź.

– I niech tak zostanie – odpowiedział sucho. – Jeżeli moja obecność wam przeszkadza, wyjadę stąd w tym momencie – dodał, wstając powoli, w tym samym czasie odwracając się w stronę elfki.

Cisza.

Czekanie nie pomagało tropicielowi, który dobrze wiedział, że mała grupa elfów może w każdej chwili się rozmyślić i zabić go na miejscu. Atmosfera cały czas gęstniała.

– Czy mogę wsiąść na mojego konia? – zapytał Rodhlann z grzecznością w głosie.

– Darzysz nas wielkim szacunkiem, człowieku – powiedziała zaskoczona elfka.

Sklecenie odpowiedzi w języku ludzi zajęło jej trochę czasu, jednak wymowa kobiety była nienaganna.

– Po prostu wiem, kiedy unikać niepotrzebnych problemów.

– Czyżby? – zadrwiła, dalej ukrywając się w ciemnościach. – Czego szukasz w tym lesie? – dodała po pewnym czasie.

Była naprawdę pewna siebie. Ciekawe ilu zbłądzonych kupców lub podróżników zabiła?

– Musiałem się na chwilę zatrzymać… Mój koń był zmęczony podróżą – odparł chłodnym jak lód głosem. – Nigdy więcej mnie nie zobaczycie, jeżeli mnie teraz wypuścicie.

Cisza.

Po chwili, grupa nieludzi zaczęła mówić do siebie w swoim języku.

– Oddasz nam konia – odpowiedź elfki była stanowcza.

– Obawiam się, że nie mogę wam na to pozwolić.

Rodhlann powolnym krokiem wycofywał się za ognisko. Środkowy palec w lewej dłoni miał zgięty, podczas gdy prawa dalej trzymała mocno już nadgryziony bochen chleba. Ognisko – które po chwili znalazło się przed oczami tropiciela – zgasło, zostawiając po sobie jedynie rozżarzone drewno, które dalej emanowało ciemną czerwienią.

– Po prostu oddaj nam kurwa tego konia – odezwał się głos zza pleców mężczyzny.

Elf, który wcześniej czyhał na Rodhlanna przy klaczy, teraz stał tuż za nim.

Trudno – pomyślał jeździec.

– Próbowałem po dobroci. – dokończył, tym razem nagłos.

Rodhlann pchnął lewą ręką energicznie do przodu, w tym samym czasie wyrzucając chleb w ciemności lasu. Żar z ogniska poleciał prosto w stronę elfki, z którą tropiciel wcześniej rozmawiał. Kobieta zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Słyszał jak dwoje elfów, które wcześniej stało cicho przy niej próbuje go okrążyć, i w ten sposób dołączyć do swojego kompana, który stał tuż za plecami Rodhlanna.

Tropiciel pochylił się gwałtownie. Strzała, która miała go trafić, zabiła elfa, który za nim stał. Jeździec szybko się odwrócił i pobiegł do martwego ciała. Grot wpadł idealnie w oczodół elfa. Jeździec jednak był zainteresowany orężem, który dzierżył martwy. Podniósł sztylet z prawej ręki nieboszczyka. Usłyszał jak pozostała dwójka zbliża się do swojego martwego kompana i siłą rzeczy do samego Rodhlanna. Usłyszał również wycie elfki za jego plecami wraz z nadlatującą strzałą.

Najwyżej kurwa umrę – pomyślał.

Po chwili dzierżył w swojej drugiej dłoni złapaną w locie strzałę.

Tropiciel wykonał szybki półpiruet, tym samym wbijając strzałę prosto w skroń jednego elfa i sztylet w szyję drugiego. Grot po tym efektownym ciosie zaklinował się w głowie nieboszczyka. Przenikające ciemności lasu nie pomagały tropicielowi w tej sytuacji. Na szczęście jednak w porę usłyszał nadbiegającą elfkę. Mężczyzna szybko się odwrócił, w tym samym czasie wyciągając sztylet z szyi martwego elfa. Zabrudzone krwią ostrze, które wcześniej odbijało zimne światło księżyca, zlało się teraz z ciemnym otoczeniem. Rodhlann nabrał odrobinę prędkości i upadł na kolana. Podczas powstałego wtedy ślizgu, umiejętnie wbił ostrze w kolano nadbiegającej przeciwniczki po czym jeszcze szybciej je stamtąd wyjął. W tym samym czasie zdołał po raz kolejny złapać nadlatującą strzałę, przez co mniej więcej oszacował, w którym miejscu znajduje się łucznik. Rodhlann wykonał precyzyjny rzut sztyletem w koronę drzewa oddalonego o jakieś kilkanaście stóp. Jedyne co później usłyszał to dźwięk pękającej czaszki oraz upadającego w śnieg ciała. Tropiciel poczuł przeszywający ból w lewej dłoni, za pomocą której wcześniej złapał dwie strzały. Wypuścił on więc grot, który trzymał. Zobaczył, że jego rękawica została przedarta, a znajdująca się pod nią skóra jest czerwona i pełna drzazg.

– Następnym razem lepiej zastrugajcie swoje strzały – powiedział spokojnym tonem do żałośnie czołgającej się elfki.

Rodhlann podszedł do swojego konia i wyciągnął z juk malutką fiolkę. Płyn, który się w niej znajdował, emanował własnym, jasnoniebieskim światłem. Jeździec rzucił szklaną buteleczką w stronę kobiety.

– Może za pomocą magii uda się komuś uleczyć twoje kolano – oznajmił beznamiętnym tonem, w tym samym czasie odwiązując wodze konia od drzewa. – Ale to przynajmniej uśmierzy twój ból – dodał, jednym ruchem wsiadając na wierzchowca.

Rodhlann popędził swoją klacz. Kobieta krzyczała przeraźliwie za jego plecami, kiedy ten się od niej oddalał. W tej całej zawierusze walki, tropiciel nie widział nawet twarzy swoich przeciwników. Jednak, gdy rozmawiał z tą elfką… Spojrzał na nią. Blond włosy oraz anielskie rysy…

Wyglądała podobnie do Stelli – pomyślał wjeżdżając na udeptaną ścieżkę.

Przez chwilę chciał ją nawet zabić, jednak gdy miał okazję przyjrzeć się jej twarzy, coś się w nim ruszyło. Słowo „czemu” zaczęło rezonować w duszy jeźdźca.

Czemu?

Przecież to nie była blondwłosa tropicielka. Przecież nie jest dobrym człowiekiem. Jest potworem.

Czemu?

Tutaj musiało się dziać coś więcej, coś czego on nie był w stanie zobaczyć.

Może to przez ten chaos walki? A może przez to, że jestem zmęczony? – tropiciel bił się z własnymi myślami. Przez ten cały harmider, Rodhlann nie zauważył, że wyjechał z lasu i znalazł się na ośnieżonej równinie. Księżyc i gwiazdy znów się ukazały, natomiast wiatr przybrał na sile. Na horyzoncie można było zobaczyć rozmazane światła docierające z Wielkiej Warowni, która była celem podróży tropiciela.

Jeździec rozejrzał się na boki. Światło srebrnej kuli odbijało się we wszechobecnym białym puchu. Myśli o elfce nie dawały mężczyźnie spokoju, przez co był zmuszony zatrzymać swojego konia. Szybkim ruchem wyszedł z siodła i podszedł do ubocza drogi. Po chwili garść śniegu znalazła się w jego dłoniach. Wsmarował on biały puch w swoją czerwoną twarz, przez co trochę otrzeźwiał, opędzając swoje ciało od zmęczenia. Przez moment ślepo patrzył się na horyzont oraz widoczny tam lekki zarys gór. Gdzieś tam, w oddali, było Deas. Miasto uwięzione w przerwie, pomiędzy dwoma pasmami górskimi. Jak wosk w podziurawionym drewnie.

Po kilkunastu uderzeniach serca, jeździec boskiej śmierci znów wsiadł na swojego konia i wyruszył w drogę.

Od warowni dzielił go jeszcze kawał drogi.

Co jednak spowodowało, że tropiciel koniec końców nie zabił tej elfki? Przecież miał okazję by to uczynić. Tutaj, moi drodzy, wracamy na sam początek. Ponieważ – jak dobrze wiecie – Rodhlann niewiele różnił się od śniegu. Był obojętny na cierpienie. Jednak czy było tak naprawdę? Przecież w końcu rzucił elfce fiolkę ze środkiem uśmierzającym ból.

Następne częściTropiciel 2 Tropiciel 3 Tropiciel 4

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • OsMiornicaDave 03.06.2021
    Samotny jeździec, walka z elfami i magia to totalnie moje klimaty :) Czytało się bardzo przyjemnie, choć były elementy, które mi zgrzytnęły. Dla przykładu opis bohatera:
    "Zaznawszy bólu będąc jeszcze dzieckiem, pragnął już go nie odczuwać. Stał się obojętny na cierpienia innych oraz swoje, bo wiedział, że remedium na męki nie istnieje."
    Szkoda, że wszystko podałeś na jego temat na tacy, że nie mogliśmy wywnioskować tego z treści. Cóż, inna sprawa, że krótkie formy rządzą się swoimi prawami. Tylko jeśli faktycznie zależało ci na przyspieszonym przekazaniu kluczowych informacji, szkoda, że nie było słowa o tym, dlaczego gość walczy jak wyszkolony wiedźmin? A może jest to jednak część czegoś większego? Na koniec ten zwrot narratora do czytelnika był dziwny. To jakiś quiz?
    Marudzę, ale i tak chętnie zerknę w inne twoje opowiadania ;)
  • fjoloP 04.06.2021
    Tropiciel jest częścią czegoś większego, dlategoż uwagi na temat nadmiernej ekspozycji w narracji na pewno wezmę sobie do serca :). Natomiast zwrot do czytelnika traktuję jako bezpośrednie zachęcenie czytelnika do refleksji na temat konfliktu, który panuje wewnątrz bohatera. Jeżeli są jeszcze jakieś elementy, na które według ciebie warto zwrócić uwagę, to z chęcią wysłucham twojej opinii. Dziękuję za komentarz!
  • OsMiornicaDave 04.06.2021
    fjoloP Zobacz:
    "Słowo „czemu” zaczęło rezonować w duszy jeźdźca.
    Czemu?
    Przecież to nie była blondwłosa tropicielka. Przecież nie jest dobrym człowiekiem. Jest potworem.
    Czemu?
    Tutaj musiało się dziać coś więcej, coś czego on nie był w stanie zobaczyć."
    Myślę, że zaznaczyłeś ten konflik bardzo mocno w treści i każdy czytelnik już to wyłapał. Dlatego powielenie pytania na koniec wydaje się odrobinę groteskowe ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania