Poprzednie częściUkochany mąż - prolog

Ukochany mąż - rozdział 4

Cały czas czułam się bardzo zagubiona. Nie wiedziałam, jaki dziś dzień, nawet która godzina. Pory dnia wyznaczały mi posiłki i odwiedziny obcego mi faceta. Leżałam załamana w łóżku, próbując przypomnieć sobie cokolwiek. To wszystko było mega dziwne. Nie wiedziałam o sobie nic. Jedyne co zapamiętałam, to swoje imię i nazwisko. Gabriela Kownacka. A może już nie? Czy po ślubie zmieniłam nazwisko? Jak się nazywam? Ile w ogóle lat jestem po ślubie z tym gościem? A może to tylko kilka miesięcy? Jak przez mgłę pamiętam, że chyba coś studiowałam. Chyba, że to był sen.

Moje rozmyślania przerwał dźwięk otwieranych drzwi. To była pielęgniarka.

- Zawiozę panią na tomograf. - mówiąc to, podjechała z wózkiem i przystanęła nim koło łóżka.

- Który dzisiaj mamy dzień? - spytałam, sapiąc jak lokomotywa przy podnoszeniu się.

- 15 kwietnia. - uśmiechnęła się i chwyciła mnie pod ramię.

Po dłuższej chwili siedziałam już na wózku i zmierzałam długim korytarzem na badanie. Chłonęłam wszystko dookoła mnie. Pierwszy raz bowiem byłam poza swoją salą. Pielęgniarki krzątały się w pośpiechu. Pacjenci spacerowali powoli wzdłuż ścian, podpierając się nich. Lekarzy za dużo nie było widać. Ogólnie na oddziale panował przyjemny, senny spokój, ostre lampy świeciły mi w oczy a w nozdrza wdzierał się delikatny szpitalny zapach.

- Niedługo moje urodziny. - powiedziałam cicho do siebie.

- O! Pamięta pani? Które? - pielęgniarka nachyliła się nade mną z uśmiechem.

- 28 kwietnia skończę 27 lat. - zapatrzyłam się na starszego pana, który miał głowę opasaną bandażem w ten sam sposób jak ja.

- To jest pani rok młodsza ode mnie. Mam na imię Karolina. - oderwałam wzrok od staruszka i skierowałam na młodą kobietę, klęczącą przede mną. Była dość wysoka, wysoki, sztywny kok w kolorze blond nie zmieniał swojego położenia przy żadnym ruchu głowy. Szeroko rozstawione oczy za szkłami okularów w cienkich oprawkach wpatrywały się we mnie intensywnie, acz przyjaźnie.

- Mam 27 lat, a nic nie pamiętam. Nie pamiętam, co działo się w moim życiu rok temu o tej porze.

- Doktor Barańczak to naprawdę bardzo fajny lekarz, dobrze zna się na tym co robi, więc leki, które ci zapisze na pewno pomogą wrócić ci do dawnej dyspozycji. No i masz jeszcze męża… Jest taki kochany, ciągle się martwi, doskonale się tobą zajmie. Myślę, że masz szczęście mieć takiego faceta przy sobie. - uśmiechnęła się z lekkim rozmarzeniem.

Przemilczałam tę uwagę.

- Może już pojedziemy na tę tomografię?

 

Nadchodził wieczór. Znikały ostatnie promienie wiosennego słońca. Leżałam w swoim łóżku i czytałam książkę, pożyczoną przez Karolinę. Przeczytała ją na jednej z nocnych zmian. Nie była to powieść wysokich lotów, ale tego właśnie teraz potrzebowałam. Czegoś lekkiego, wciągającego, co pozwoli mi zapomnieć o mojej aktualnej sytuacji. W sumie „zapomnieć” brzmi tutaj dość dziwnie, z racji tego, że przecież niczego nie pamiętałam. Dominika nie było dzisiaj cały dzień. Co robił? Wrócił do pracy? Gdzie w ogóle pracuje? Dni mijały, wkrótce miałam wyjść ze szpitala, a on nadal był mi obcy. Nie mogłam skupić się na czytanej książce. Rzuciłam ją więc na stolik i wstałam z łóżka. Wychodziło mi to coraz lepiej; nie kręciło mi się w głowie, nabrałam sił i apetytu. Byłam coraz bardziej gotowa stawić czoła nowej rzeczywistości.

Wyszłam z pokoju i skierowałam swoje kroki do łazienki. Pora odwiedzin już dawno się skończyła, dlatego mój oddział powoli pogrążał się w ciszy. Idąc korytarzem zaglądałam ukradkiem do pokojów, które mijałam. Pacjenci głównie leżeli, część już spała, a część oglądała telewizor, słuchała muzyki, czytała gazety lub książki. Dotarłam do pustej i w miarę czystej łazienki. Opróżniłam pęcherz i spojrzałam w lustro wiszące nad umywalką. Wyglądałam już dużo lepiej. Opuchlizna twarzy zmniejszyła się, zadrapania i plaster zniknęły, sińce pod oczami były prawie niewidoczne. Włosy w nieładzie smętnie zwisały na ramiona. Opatrunek nadal znajdował się z tyłu głowy. Nie było najgorzej. Takie 3/10. Miałam już wychodzić, gdy w drzwiach stanęła Karolina.

- Tak myślałam, że tu jesteś. - powiedziała z uśmiechem.

- Dlaczego? Tak długo się nie myłam, że zostawiam za sobą zapach? - parsknęłam śmiechem.

Roześmiała się, zakłopotana.

- Gabrysia, przepraszam…

- Daj spokój, przecież żartowałam. Przyszłam sprawdzić, czy moja twarz nadaje się do wyjścia do ludzi. Szału nie ma, ale nie uciekną ode mnie chyba.

Objęła mnie przyjaźnie. Spojrzałam na jej odbicie w lustrze. W jej spojrzeniu widać było wyraźne zmęczenie ciężkim dyżurem.

- Lubisz swój zawód? - spytałam.

- Jestem pielęgniarką tutaj dopiero od dwóch lat. Wcześniej, zanim skończyłam szkołę, pracowałam w przychodni na pół etatu. Czasami jest trudno, czasami ktoś umrze, zawsze to przeżywam… ale też cieszę się szczęściem tych, którzy wracają do zdrowia i do domu. Taka praca. Do tego też trzeba czuć powołanie.

Milczałyśmy chwilę. Byłam przepełniona spokojem i radością z nawiązanej przyjaźni.

- Wypijemy herbatę u mnie w pokoju? - zaproponowałam.

Kiwnęła głową i wyszłyśmy z łazienki.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Bajkopisarz 12.01.2020
    „mi posiłki i odwiedziny obcego mi”
    2 x mi
    „wzdłuż ścian, podpierając się nich.”
    Raczej: opierając się o nie.
    „wysoka, wysoki, sztywny”
    Wysoka-wysoki, raczej znajdź synonim
    „książkę, pożyczoną przez Karolinę.”
    Pożyczoną od Karoliny. LUB Wypożyczoną przez Karolinę, ale wtedy trzeba dodać skąd wypożyczyła (szpitalna biblioteka czy coś)
    „a część oglądała telewizor,”
    Telewizję, no chyba, że któryś akurat naprawiał telewizor.

    Wciąż dobrze się rozwija i wygląda interesująco. Powrócę niebawem.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania