Upadłe Królestwo - Rozdział 2 - Wędrowny kupiec

Po spowitej płomieniami kuźni ostał jedynie szarawy pył, który po dotarciu do słabego organizmu czeladnika wywołał kaszel. Słońce zaczęło wstawać toteż młodzieniec poderwał się i co sił w nogach popędził w stronę resztek spalonego budynku. Ich pracownia nie była teraz niczym więcej jak kilkoma kilogramami utwardzonej gliny, z której poczęto formowanie ścian oraz kawałkami żarzącego węgla. Pożary w tym oddalonym od wszelkiej cywilizacji rejonie były (do teraz) jedynie mrzonką opętanych, co pewnie zabrano by w objęcia kościelnych opactw, gdzieś daleko w górach. Kościoły - w przeciwieństwie do większości ostałych domostw i osad - bogate były w uprawne pola ze zbożem czy pszenicą, rzadziej występował chmiel, za to w zdecydowanej większości ziem panowały ziemie jałowe i generalny nieurodzaj.

Aram otarł się z siana, a następnie rozejrzał się wokół siebie. W oddali na płocie zauważył ręcznie robiony widłochwyt, miotłę do sprzątania oraz powieszony zestaw młotków do prac codziennych, którymi to naprawiał większe bądź mniejsze usterki, teraz ich użytek miał być pod znakiem zapytania. Zlustrował wzrokiem swego zapitego do wszelkich granic mistrza z brzuchem równie wielkim co otaczające ich pasma górskie. Delikatnie przyłożył mu dłoń na wyeksponowane gardło, a następnie sprawdził starannie puls. Nie było go. Po chwili żałobnej ciszy zaczął krążyć bez celu po podwórzu, czując w nozdrzach rosnącą woń odchodów zmieszanych z potężnym aromatem popiołu.

Miał już odejść, opuszczając miejsce, w którym spędził blisko jednego miesiąca, wtem jednak zauważył, że wschodzące wysoko słońce rzuciło na znajdujący się w ruinach obiekt. Niepewnym krokiem ruszył w stronę błyszczącego obiektu i gdy miał go na wyciągnięciu ręki, stanął jak wryty w ziemię. Tuż u jego stup znajdował się kawał nienaruszonej stali, której błysk dorównywał temu porankowi. Aram popadł w zadumę, nie mogąc pojąć jak jeden taki miecz mógł pozostać nienaruszony kiedy tuzin innych albo spłonął, albo był tak nagrzany, że podniesienie go wydawało się monumentalnym zmaganiem. Nie mniej jednak miecz ten był tak zimny jak wiatr z północy, jednak jego ciężar stanowił problem dla początkującego kowala. Starania włożone w jego podniesienie zostały zrekompensowane przez widok małego kolibra, będącego głowicą oręża. Aram schował miecz za pas podartych spodni i spakowawszy kilka lasek kiełbasy i sakw z wodą, ruszył kamienistą ścieżką na wschód, gdzie miały go rzekomo czekać przygody...

Droga okazała się nie być przyjemna o czym przekonały się jego gołe stopy, kiedy ostre kamienie zaczęły się w nie wbijać przez wiele następnych godzin. Miał najszczerszą ochotę zawrócić i obrać inną - mniej bolesną - ścieżkę, ale nie pozwalały mu na to dwie rzeczy: ciekawość i uparcie. To drugie wydawało się przejmować nad nim kontrolę. Odmawiał sobie wielu idealnych okazji na odpoczynek i ruszał co sił w stopach naprzód. Po długiej wędrówce, dostrzegł w oddali drewniany powóz zaprzęgnięty przez dwa konie o brązowej skórze i czarnych plamach oraz o włosach na grzbiecie w kolorze stłumionego blondu. Tuż obok nich rozpalone zostało ognisko, a siedząca przy nim postać miała na głowie turban, którego kolor był mozaiką błękitu nieba oraz ornamentów o purpurowym zabarwieniu. Wykonawszy kilka kroków w stronę siedzącego, Aram dostrzegł, iż obcy musiał mieć nie więcej jak trzydzieści lat, o czym świadczyły rysy jego twarzy oraz ciemna jak dym broda. Włosów dostrzec nie mógł, nakrycie głowy to uniemożliwiło.

- Niech dnie twe będą długie, a noce krótkie - powitał go obcy.

- Tobie życzę dwa razy tyle - odpowiedział młody kowal i obaj wymienili wstępne uprzejmości - Kim jesteś? - dodał.

Mężczyzna wstał z dziwnej pozycji siedzącej, wskazał dłonią na przykrytą kocem tylną część powozu i rzekł:

- Jestem wędrownym kupcem - zaczął - Handluję wszystkim od przypraw zaczynając, a kończąc na wysokiej jakości szatach.

- Dużo macie zysku? - spytał, biorąc pod uwagę panującą na tych ziemiach anarchię.

- Jak cię zwą, młodzieńcze?

- Aram.

- Słuchaj więc, Aram - zmarszczył czoło - Bycie wędrownym kupcem wymaga jedynie głowy do pieniędzy i mocnej dupy - zaśmiał się - Nawet nie wiesz jak trudno jest siedzieć na tym powozie i bacznie obserwować czy wilki nie zaatakują, czy może bandytom się nie zechce, trudne życie powiadam wam...

- Rozumiem.

Handlarz Khan Vi powędrował swymi perłowymi oczami w stronę miecza, trzymanego przez przybysza i wpadł mu do głowy prosty pomysł.

- Widzę, że masz przy sobie spory kawał stali... - powiedział, akcentując ostatnie słowo.

Aram wyjął miecz zza pasa i pozwolił by skąpały go płomienie ogniska, dopiero teraz zdał sobie sprawę, że na niebie znów gościła noc bogata w setki tysięcy malowniczych gwiazd. Khan uniósł jego miecz i skoncentrował na nim swój badawczy wzrok erudyty. Oręż wyglądał na nienaruszony i miał nieustający połysk. Zdołał dostrzec kilka pomniejszych run, wygrawerowanych na samym końcu głowni, choć nie był w stanie zrozumieć co owe runy znaczyły.

- Miałbym dla ciebie propozycję - odezwał się, na co młody kowal otworzył szeroko oczy - Moje podróże są pełne niebezpieczeństw i niegodziwości tego przeklętego losu i potrzebuję ochrony - przerwał, oddając mu broń - moim celem jest dawny zamek królewski...

Mężczyzna mówił dalej, ale chłopak duszą był w innym miejscu. Wspomniał teraz swój poprzedni sen o tym, jak przemierzając przez świat udaje mu się nieść pokój przez włości królewskie i powracając do bogatej stolicy, ludzie biją mu ukłony. Wyobrażał sobie jak magnaci z opowieści starego Bjorna wyrządzają wystawne bale na jego cześć, a sam starał się o zdobycia serca ukochanej damy. Tak więc resztę wieczora spędził na planowaniu swej sławy oraz ćwiczeniu amatorskiego fechtunku i niechcący trafił w długą końską szyję, pozbawiając jednego konia głowy, co wywołało w Khanie Vi ogromny krzyk przerażenia i wstrętu.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Shogun 27.04.2020
    Haha, zabawna końcówka :D
  • Lincoln 27.04.2020
    No, no, fajnie się rozwija
  • Zaciekawiony 05.05.2020
    "Pożary (...) były (do teraz) jedynie mrzonką opętanych" - ?
    "co pewnie zabrano by w objęcia kościelnych opactw, gdzieś daleko w górach." - ??

    "Kościoły - w przeciwieństwie do większości ostałych domostw i osad - bogate były w uprawne pola ze zbożem czy pszenicą, rzadziej występował chmiel, za to w zdecydowanej większości ziem panowały ziemie jałowe i generalny nieurodzaj." - co ma z poprzednim zdaniem związek taki, że...?

    Pożary były mrzonką opętanych i pewnie zaraz by te pożary zabrano do kościelnych opactw, które były bogate w uprawne pola. O co ci chodziło w tym kawałku, bo mam wrażenie, że sam się zaplątałeś?

    No i w sumie skąd kuźnia miała obok stodołę pełną zbiorów i siana, skoro uprawne pola miały głównie kościoły a oni nie byli kościołem?

    "słońce rzuciło na znajdujący się w ruinach obiekt" - swoje ogniste spojrzenie... Co rzuciło słońce, że zauważył miecz?

    "Tuż u jego stup" - tych buddyjskich, z modlitwami na flagach... Stóp, bo stopy.

    "tuzin innych albo spłonął" - bo były wykute z łatwopalnej stali

    "albo był tak nagrzany, że podniesienie go wydawało się monumentalnym zmaganiem." - no bo jak wiadomo gorące przedmioty robią się bardzo ciężkie

    "Starania włożone w jego podniesienie" - no bo jak wiadomo rycerskie miecze były takie straasznie ciężkie i nie do użycia. A pomocnik kowala, robiący codziennie od miesiąca młotami, nie miał pary w rękach.

    "powóz zaprzęgnięty [w] dwa konie" - powóz jest zaprzęgany W konie a Przez ludzi.

    "dwa konie o brązowej skórze i czarnych plamach" - to musiał być jakiś wyjątkowy gatunek, bez sierści na całym ciele ale za to ze skórą taką jak typowe umaszczenie.

    Kupiec nie dbał o woje rumaki, skoro nadal stały wpięte w uprząż i przywiązane do wozu, gdy odpoczywał.

    No to teraz nie wiadomo, czy jeden koń pociągnie wóz.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania