Upadłe Królestwo - Rozdział 4 - Płomienie piekieł

[Na samym początku serii mówiłem, że skończy się ona pewnie na rozdziale 6, lecz doszedłem do wniosku, że można skończyć wcześniej, na 5. Robię tak, gdyż wydarzenia rozdziału 4 i 5 tak świetnie się zgrywają, że nie ma lepszego momentu na zakończenie serii. Mogę powiedzieć, że planowane zakończenie się nie zmieni. Rozdział 4 jest zaskakująco krótki, ale serię muszę skończyć szybko.]

 

Pierwszą rzeczą, jaką ujrzeli po odzyskaniu świadomości była cela, a raczej ciemne i ściśnięte pomieszczenie, które tę celę miało imitować. Ilość dostępnego miejsca nie pozwalała na swobodne przemieszczanie się, toteż zarówno Aram jak i Khan ograniczyli swą aktywność do ustawienia się przy zamkniętych drewnianych drzwiach, starając się je wyważyć, co za każdą próbą kończyło się fiaskiem. Na podstawie słyszalnego po drugiej stronie dźwięku, doszli do wniosku, że na drzwi są wspierane jakimś wytrzymałym przedmiotem, więc szybko dali za wygraną, zasiadając na zakurzonym podłożu. Godziny spędzone w tym rynsztokowo udekorowanym pomieszczeniu dawały siebie znaki i powoli coraz bardziej robili się świadomi swego dyskomfortu, który był potęgowany przez mroźny wiatr, penetrujący pomieszczenie od spodu drzwi. Gdzie się nie rozejrzeli, widzieli sterty małych skrzynek z prowiantem oraz parę utensilów kuchennych, co świadczyło, że znajdowali się nie tyle w małym magazynie, a nie w celi więziennej jak na początku uważali. Nie mogli dalej pojąć motywów roztrzepanego porywacza, który umieścił ich uwięziony w magazynie pełnym narzędzi ogrodowych, prowiantu oraz innych tego typu rzeczy.

Khan miał już dość i chwycił coś, co przypominało długi na jakiś łokieć nóż, a następnie włożył jego spiczastą część do zamka, starając się go pozbyć. Zardzewiała namiastka ochrony szybko pękła i obaj pędem wybiegli ze zdziwieniem na opustoszały korytarz klasztoru.

Zewsząd panował chłód, podobny do tego, który czuli w zamknięciu, choć teraz znali jego dokładne źródło. Było to otwarte na oścież okno oraz panująca za oknem pochmurna pogoda, zapowiadająca ulewny deszcz. Postawili parę kolejnych kroków, aż ujrzeli w końcu główną salę klasztoru. Po całej długości sali ciągnął się dywan w kolorze stłumionej czerwieni, zdobiony miejscami ornamentami w przeplatanych kolorach złota i fioletu. W gruncie rzeczy wystrój nie odbiegał jakoś szczególnie od wnętrza jakiegokolwiek innego pomieszczenia... no może oprócz zaskakująco dużej ilości drewnianych ławek, ale poza tym wszystko wydawało się w porządku.

- Myślałem, że zabrano nas do jakiegoś więzienia... - Zawołał Amar, przeciągając się leniwie na co Khan popadł w zadumę.

Obaj postanowili wyjść na środek sali, by określić gdzie znajdowało się wyjście, wtem zauważyli coś, co wywołało jeszcze większe zdziwienie na ich twarzach. Centralnie przed nimi rozciągał się szeroko ołtarz wykonany z żałosnego kamienia, a przy nim stała odwrócona w ich stronę kobieta w wieku może późnej czterdziestki. Na niedostatek zaskoczenia, stała obok konstrukcji przypominającej na oko kolibra, tego samego, co znajdował się na głowicy zagubionego miecza.

- Jak śmiecie znieważać imię pańskie?! - zawołała, wykonując kilka kroków w ich stronę.

- Jak ty śmiesz zamykać nas w jakiejś celi?! - nie mógł się powstrzymać Khan Vi, wymachując dłonią niczym szablą - Słyszałem, że dziękujesz swemu stwórcy za pokarm... Chciałaś nas pożreć, prawda?

Ostatnie pytanie wyraźnie ją zdziwiło...

- Co ty majaczysz? - spytała, drapiąc się po policzku - Widziałam jak runęliście padnięci przed tym klasztorem, więc przeniosłam was do pomieszczenia, w którym mogliście sobie odpocząć - przerwała - Jeśli brakowało miejsca to naprawdę przepraszam...

- Eh? - zawołali obaj mężczyźni, nie wierząc w to, co słyszą.

- Naprawdę myśleliście, że mam zamiar was zjeść? - wybuchła śmiechem, co tylko pokazało im jej zmarszczki - Gdybym nawet chciała, to nie zostawiłabym was w miejscu, gdzie macie wszystko pod ręką.

Jakby nie patrzeć, to może faktycznie trochę naciągnęli całą swoją sytuację. Khan wyraźnie zaczął rechotać, na co kobieta odpowiadała tym samym, powoli się do nich zbliżając. Amar powoli zaczął do nich dołączać, ale niefortunnie natrafił plecami o palącą się pochodnię, strącając ją na dywan. Śmiech natychmiast przestał się roznosić echem po murach sali.

- Ty wysłanniku szatana! - wydarła się - Patrz no tylko co żeś zrobił!!!

- A niech mnie! - odezwał się chłopak.

Obaj mężczyźni obserwowali jak ogień zaczął obejmować powoli całą salę, zaczęło się od dywanu, a potem zaczął sięgać ław.

Khan złapał go za ramię, a następnie pobiegł do znajdujących się przy ścianie drzwi, które szczęśliwie poprowadziły ich na zewnątrz. Teraz mieli już nieograniczoną ilość miejsca... by obserwować jak budynek płonął.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Shogun 01.05.2020
    Ja piernicze, te końcówki są genialne haha :D
  • TheRebelliousOne 01.05.2020
    Szkoda, że takie krótkie te Twoje opowiadania, bo są bardzo dobre :D
  • DEMONul1234 01.05.2020
    Dzięki, ogarnę potem twego Touchdown'a, ale to przy kawie, bo człowiek bez kawy istnieć nie może ^^
  • DEMONul1234 01.05.2020
    Kurczę, powiedziałem kawa i wpadłem na kolejną, "słodką" serię ^^
  • TheRebelliousOne 02.05.2020
    Nie zgadzam się z tą kawą! :D Mnie osobiście na nogach trzymają Monstery, ale co kto lubi... Mam nadzieję, że kolejny rozdział Ci się spodoba :D I weź się podziel tą weną, bo przyda mi się XD

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania