Poprzednie częściW poszukiwaniu spokoju. Prolog.

W poszukiwaniu spokoju. Historia Ar - część I

Drobny przerywnik historii, w następnych kilku częściach będzie odpisane Ar przed zdarzeniami opisanymi w rozdziałach.

Zapraszam do czytania :)

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Ar, 500-set lat wcześniej.

 

- Nie można tak dalej! - krzyknął mężczyzna kierując wzrok na umierającą żonę – musimy coś zrobić. Tu się nie da żyć...

- Ciszej – upomniała go Beatry – jeszcze nas usłyszą.

Znajdowali się w podziemnej grocie. Nie pamiętali już od jak dawna nie widzieli słońca. Niewolnicza praca, jaką wykonywali w kopalniach skutecznie uniemożliwiała im choćby wynurzenie nosa poza ciemne ściany. Lakryci pilnowali ich non stop. Za choćby najmniejsze słowa wypowiedziane przeciwko władzy, groziła surowa kara. Ściany miały uszy, dlatego lepiej było zachować dla siebie pewne sprawy.

Wszystko zaczęło się, odkąd cztery lata temu najechali na Ar. Nikt nie wiedział, skąd się wzięli, ani z jakimi zamiarami przyszli. Szybko jednak ich intencje wyszły na jaw, kiedy wysysając życie z kolejnych ludzi, zmusili ich pod groźbą śmierci do pracy w kopalniach. Niektórzy mieli więcej szczęścia i pracowali na polach uprawnych.

Z wyglądu nie wyróżniali się zanadto. Jedynym szczegółami odróżniającymi ich od rodowitych mieszkańców Ar, były wręcz białe włosy i czerwone oczy.

- Beatry, ona umiera! Twoja własna siostra – obłąkańczym spojrzeniem błądził po gołych ścianach.

Po kilku latach w podziemiach ich wzrok stał się na tyle słaby, że przy słabym oświetleniu lamp, byli w stanie dostrzec tylko niewyraźne kontury, nie mówiąc już o tych, którzy całkowicie stracili zdolność widzenia.

- Twoja złość niczego nie naprawi, a może nas jedynie wpędzić w jeszcze większe kłopoty – przytuliła mężczyznę – musimy przeżyć, dla niej... Nie chciałaby, abyśmy skończyli w podobny sposób.

Leżąca kobieta lekko drgnęła. Majaczyła od kilku godzin, a oni w żaden sposób nie byli w stanie ukoić jej cierpienia. Nie posiadali żadnych leków, które byłyby w stanie zbić gorączkę, a co dopiero mówić o wyleczeniu. Rany na rękach i nogach ropniały, tworząc nieprzyjemne strupy. Dawne gęste rude włosy, dawno wypadły, a na bladej głowie pozostało kilka cienkich kosmyków, uwydatniając łysinę. Ciało zaczynało powoli cuchnąć zgnilizną, a wokół zaczęło już zbierać się robactwo, gotowe do rozpoczęcia uczty. Pod gołymi stopami co chwile słychać było chrzęst zgniatanego pasożyta. To cud, że udało im się pozostawić ją w ukryciu przez całe trzy dni.

Mimo wszystko Latkytą nie zależało na epidemii, straciliby w ten sposób darmową siłę roboczą. Specjalizujący się w wysysaniu esencji życiowej, aby przedłużyć własny żywot, nie specjalnie sprawdzali się w pracach siłowych.

- Musi być jakiś sposób... - mówił jakby do siebie – coś, dzięki czemu moglibyśmy przeciwstawić się tej tyrani.

Nagle odwrócił się w stronę Beatry i powiedział:

- Miałem ostatnio sen – zamilkł na chwilę, jakby zastanawiał się nad konsekwencjami swoich słów – to może się udać...

Szaleństwo coraz bardziej pochłaniało umysł mężczyzny. Nie był już w stanie racjonalnie myśleć. Po stracie córki, która umarła zaraz po urodzeniu, długo nie mógł dojść do siebie. Teraz, kiedy jego żona również zmierzała ku nieuchronnej śmierci, owładnęła nim żądza zemsty. Zanim wepchnięto ich do cel, prowadzili normalne życie w swojej wiosce i tak powinno pozostać. Gdyby nie oni, ich mała córeczka miałaby już całe trzy latka, a Alicja żyłaby... Czasami nachodziły go myśli, aby odpuścić i samemu odejść w zapomnienie, jednak coś go powstrzymywało. Gniew nie dawał spokoju, towarzyszył mu na każdym kroku.

- Ona nam pomoże – jęknął i rzucił się do stóp żony.

Beatry nie brała na poważnie słów, które mówił. Rozumiała, jak się musi czuć, ona też cierpiała, jednak wiedziała, że muszą przeżyć, że tego właśnie chciałaby Alicja.

Zaczęli więc się modlić do swoich bogów. Tych dawno zapomnianych przez lud uwięzionych kilka metrów pod ziemią, bez widoku na błękitne niebo, symbol nadziei. Ciche słowa odbijały się od ścian ciasnego pomieszczenia, szukając drogi, którą mogłyby dotrzeć do swojego adresata.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania