Zapisy z Edenu Upodlonego – część pierwsza z kilku zaledwie

A bo to wszystko przez to, że szłam. Szłam z podniesioną głową i umyślnie szukałam wzroku, jak się okazało, smutnych ludzi. No bo właśnie do tego zmierzam, że ludzie byli okropnie smutni.

I wtedy jeszcze mało, tak naprawdę, wiedziałam. Wiedziałam, że niebo jest stalowo szare, że beton miażdży swoim monstrualnym ciężarem najmniejsze zielonkawe źdźbła. No i że śnieg, śnieg lubił wszystkich (poza dziećmi) męczyć. A deszcz wcale nie był w tej rywalizacji gorszy. Ale ja nadal szłam. I nie wiedziałam, o co chodzi ludziom.

Szłam uliczkami, bo lubiłam tak sobie wszystko obserwować. Czasami nawet coś notowałam; napisałam o zziębniętych ludziach stojących w kolejce, o tych (smutnych) twarzach, które raz po raz odwracały się w moją stronę, o ciemnych garniturach, albo o brudnym kocie pijącym z kałuży. Potem ten notatnik zabrał tata i już go nie widziałam.

Szłam wtedy w płaszczu, tym co dał mi przy drugim spotkaniu. Sam wrócił w jednej koszuli i przemarzł trochę, to prawda. Ale mi to zaimponowało, co tu ukrywać. O ten płaszcz w jakiś absurdalny sposób wybuchały czasem awantury w domu, pytali mnie tylko od kogo to, skąd, przeszukiwali kieszenie. Szczególnie tata tak się zawziął, że w końcu musiałam schować. Tak, mało wiedziałam, mało rozumiałam.

Nie pamiętam już właściwie, jak to się wszystko zaczęło, ale wcale nie trwało tak długo. Na pewno dostrzegłam go w tłumie, choć nie mogę teraz określić, czym tak przykuł moją uwagę. Być może po prostu zobaczyłam, że on podobnie jak ja, nie tylko patrzy, ale i widzi. Zganiłby mnie teraz za takie pseudopoetyzowanie. No, ale tego nie zrobi.

A było to może w sześćdziesiątym dziewiątym. Nigdy nie dałabym sobie jednak za to głowy uciąć, bo trzeba przyznać, że cierpieliśmy wszyscy na zanik poczucia czasu. Tak w nas wykiełkowało to choróbsko, że człowiek czasami nie wiedział co i jak, gdzie i kiedy. Bezład, bezwstyd, bałagan. I dopiero kilka lat później dowiedziałam się, że to nie tylko ja tak mam, bo Tadek Konwicki o tym napisał. Tak więc, około przełomu dekad, to na pewno. I na pewno też było zimno, bo bym nie miała płaszcza. I ty, znaczy się on by nie przemarzł.

Wiem też, że tata był wtedy strasznie zajęty. Ciągle gdzieś jeździł, i całe mieszkanie tonęło w dokumentach. Na każdych były dziesiątki nazwisk i wzmianki o pierwszym sekretarzu komitetu centralnego polskiej zjednoczonej partii robotniczej. A bo właśnie, tata się z nim znał osobiście, znaczy się z pierwszym sekretarzem komitetu centralnego polskiej zjednoczonej partii robotniczej. Ba, przecież przy nim (albo raczej pod nim) pracował.

 

Ale ja mało wiedziałam.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • zsrrknight rok temu
    "No i, że śnieg" - zbędny przecinek
    *partia robotnicza [...] to chyba dużą literą, choć musiałbyś się upewnić, bo nie jestem pewien

    Ogólnie całkiem spoko. Niezłe opisy, niezły klimat
  • Raven18 rok temu
    Tak, oczywiście dużą literą, natomiast ta mała tutaj to zabieg celowy
    Dzięki za wskazówki i przeczytanie

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania