Zapisy z Edenu Upodlonego – część trzecia z kilku zaledwie

Gdzieś w siedemdziesiątym szóstym ludzie wyszli w Radomiu. Chodziło właściwie o to co zwykle, i jak zwykle się skończyło. Jego to strasznie zmartwiło, bo on pamiętał jeszcze marzec kilka lat wcześniej. Chodził ponury, nawet zły. Ojciec zresztą wtedy tak samo, wiecznie ze zmarszczonym czołem.

O tych protestach dużo rozmawialiśmy. Mieliśmy miejsce spotkań u jednego z kolegów Literata. Dziwnie się czułam, wszyscy tam stali z poważną miną i bił od nich jakiś śmieszny patos. A potem zrozumiałam, że to chyba po prostu ja byłam głupia. No właśnie, tak właściwie to oni rozmawiali, a ja byłam świadkiem.

Pierwszy sekretarz komitetu centralnego polskiej zjednoczonej partii robotniczej ponoć się wściekł za tę krew na ulicy. Ojciec tak przynajmniej tłumaczył, a wcześniej utrzymywał, że w ogóle żadnych trupów nie ma. Dowiedzieliśmy się potem o ścieżkach zdrowia, początkowo istniejących tylko w propagandzie antyrządowej. Cudem się zmaterializowały.

Coś dziwnego się unosiło w powietrzu. Nikt o tym głośno nie mówił, ale każdy wiedział, że nasz Eden może stanąć w ogniu. Literat spoważniał jak nigdy, ale i chyba mnie tak traktował. Chodził niespokojny, niespokojnie oddychał i niespokojnie patrzył. Ale zawsze jak spojrzał na mnie, to zdobywał się na ten urywek uśmiechu. To była tylko chwila, jedna klatka ze zbyt długiego filmu. I wystarczyło.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania