Zapisy z Edenu Upodlonego - część piąta z kilku zaledwie.

Nie widziałam się z nim od kilku tygodni. Zdarzało się to wcześniej, i owszem, ale zawsze uprzedzał. Na początku się nie przejęłam, no cóż, Literat miał różne pomysły. Ale potem ogarnął mnie ten nieprzyjemny niepokój, w okolicach miesiąca.

Popytałam jego znajomych, wszyscy dziwacznie na mnie patrzyli. Nikt nic nie mówił, może nie wiedzieli, może bali się wiedzieć. W każdym razie, powiedzieli mi, że z nimi też nie rozmawiał. Trudno.

Częściej błądziłam uliczkami, samotnie. Patrzyłam na ludzi, a oni na mnie, i co mnie zadziwiało coraz bardziej, to że inne były te twarze. Coś się w nich malowało, ale ja nie bardzo wiedziałam, jak to opisać. Literat na pewno zrobiłby to lepiej, to było coś na kształt nadziei. I my już dawno o tym słowie w ogóle zapomnieliśmy, a teraz powróciło do nas bezszelestnie, bez wymowy, jakby ktoś postanowił je jedynie namalować. Czuło się w powietrzu coś nowego, ale strach było jeszcze o tym rozmawiać. Zbiegło się to z pięknymi wezwaniami Wojtyły na Zwycięstwa. Ludzie zaciskali pięści.

Chodziłam po Śródmieściu i podnosiłam głowę. Przerażający w swej monumentalności, wbijał się w chmury dar od przyjaciela narodu polskiego. Ah, to już było jednak za Gierka, zatem dawno po przyjaźni.

Ojciec osiwiał całkowicie, stracił na wadze i popijał coraz więcej. Już i nie było sensu go od butelki odciągać, z matką tak rozmawiałam spojrzeniami. Rozruchów sierpniowych już staruszek nie wytrzymał. Pochowałyśmy go we wrześniu. Bez krzyża, bo zdania do śmierci nie zmienił.

Trzy miesiące już minęły, odkąd widziałam Go ostatni raz.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania