Poprzednie częściZjawa - Rozdział I

Zjawa - Rozdział VII

Siedząca na krześle Złotowłosa i leżący na łóżku szpitalnym detektyw, spoglądali na siebie w milczeniu od dobrych piętnastu minut. Nic nie zwiastowało, aby ta sytuacja miała ulec jakiejkolwiek zmianie, dlatego mężczyzna postanowił się odezwać:

– Myślałem o nas. Dlaczego dla siebie jesteśmy? To miłość? Jakieś uzależnienie? – zapytał nie oczekując odpowiedzi i aby jej nie dostać, szybko zmienił temat. – Zawsze chciałem mieć psa. Tylko nigdy się jakoś nie zebrałem. Choć i tak to on musiałby wybrać mnie, nie ja jego. Tak sobie…

– Ona ci to zrobiła – pełne nienawiści oświadczenie przerwało jego wypowiedź.

– Ona, lecz nie ona – odrzekł zagadkowo.

– Nawet nie próbuj jej usprawiedliwiać – jad jaki sączył się z ust pani doktor, zdawał się być nieodpowiedni dla instytucji, którą swym tytułem prezentowała.

– Nie próbuję. Mówię jak jest – odrzekł wiedząc, iż naraża się na wybuch złości.

Na szczęście w tym momencie do pokoju wszedł lekarz, który swym znużeniem zmienił nieco atmosferę.

– Ma pan niezwykłe szczęście panie detektywie – rzucił, zbliżając się do pacjenta. – Wyjdzie pan z tego, ale sugeruję urlop.

Dopiero po tej wypowiedzi spojrzał na dwójkę osób znajdujących się w pomieszczeniu i odczytawszy emanujące z nich emocje, postanowił wycofać się z powrotem na korytarz.

– I tak planowałem odpoczynek – westchnął detektyw, zamykając oczy.

Sfrustrowana jasnowłosa, podniosła się zaś i oświadczyła:

– Przyjdę po pracy. Do tego czasu nigdzie się nie wybieraj. Nie chcę cię znowu zszywać.

Po tych słowach ruszyła w ku wyjściu, okazując chodem swoje niezadowolenie.

– Mam dość… – dosłyszała jeszcze, nim przekroczyła próg pokoju.

 

– Dwie rzeczy, których zdarzenie przegapiłem w moim życiu… – rzekł zmęczony mężczyzna, siadający powoli na kanapie – Pierwsza. Naprawili w końcu windę. Druga. Moja kondycja gdzieś wyparowała, a miałem wrażenie, iż mam jej więcej.

Na jego słowa odpowiedziało milczenie blondwłosej kobiety, która zdjąwszy buty i zamknąwszy drzwi wejściowe, ruszyła prosto do kuchni. Tam pierwsze co zrobiła, to nalała wody do czajnika i uruchomiła go. Potem zechciała zajrzeć do lodówki, a gdy tylko dźwięk jej otwarcia rozniósł się po mieszkaniu, usłyszała:

– Nic tam chyba nie ma.

Wypowiedź ta nie było jednak zgodna z rzeczywistością, albowiem we wnętrzu urządzenia znajdowała się niedokończona ryba, która zdążyła się zaśmierdzieć. Do tego leżał obok niej zeschnięty ser, razem z obiektem, który ze względu na pokrycie pleśnią, pozostawał niemal niemożliwy do rozpoznania.

– Ugh… – dziewczyna momentalnie zamknęła drzwiczki, zasłoniła usta i nos, a następnie podbiegła do okna i je otworzyła.

– A więc to jest źródło tego zapachu… Powinienem chyba częściej zaglądać do tej lodówki – rzucił zadziwiony detektyw, który w ciągu ostatniej chwili zdążył się przemieścić do kuchni. – W sumie nie pamiętam kiedy ostatni raz jadłem coś w tym domu…

Na jego słowa znów nie padła żadna odpowiedź, choć tym razem nie była ona spowodowana niechęcią rozmowy, a bardziej obawą o wymioty, na które się kobiecie zbierało.

– To może ja to posprzątam i zamówimy coś dobrego? – zapytał, sięgając do lodówki.

– Nie! – wrzasnęła Złotowłosa, powstrzymując go – Ja to sprzątnę i pójdę zrobić zakupy. Ty się połóż.

Powiedziawszy to złapała go pod rękę i ku jego niezadowoleniu zaprowadziła go do łóżka.

– Wiesz, iż nie umiem spać, gdy ktoś jest w mieszkaniu – mruknął, ułożywszy się wygodnie z jej pomocą, gdy dotarli do sypialni.

– Więc sobie poleżysz jak kazał lekarz – odparła, a upewniwszy się, iż raczej nigdzie się nie ruszy, wróciła do poprzedniego pomieszczenia, aby tam posprzątać.

On zaś westchnął przeciągle i gapiąc się w sufit, zaczął szukać swojej głowie jakichś interesujących myśli. Niestety nie mógł ich odnaleźć. Postanowił więc przeanalizować to, co do tej pory się dowiedział odnośnie śledztwa. Niestety jego umiejętność skupienia postanowiła nagle zniknąć i pozostawić go zagubionego w mgle informacji. Odpuścił więc i skupił się na słowach, które od dłuższej chwili rozbrzmiewały na granicy jego świadomości.

 

Widzisz mnie?

Mam wiele twarzy

Od Ciebie zależy,

Którą dziś zobaczysz

 

Słyszysz mnie?

Znam wiele słów

Od Ciebie zależy,

Które dziś usłyszysz

 

Czujesz mnie?

Znam wiele emocji

Od Ciebie zależy,

Które dziś odczujesz

 

Znasz mnie?

Mam wiele osobowości

Od Ciebie zależy,

Którą dziś poznasz

 

Jestem?

Czy nie ma mnie?

Od Ciebie zależy,

Czy w ogóle istnieję

 

Oddalone o dość spory dystans i przesłonięte dwoma ścianami odgłosy krojenia, wydawały się być zbyt wyraźne, aby być wytworem wyobraźni. Umysł detektywa sugerował jednak inaczej. Wszystko to, ponieważ dopiero co zbudził się z ogarniającego go marazmu. Zajęło mu to dłuższą chwilę, lecz w końcu zaakceptował otoczenie jako rzeczywistość i rozkazał ciału dźwignąć się, by usiąść na skraju łózka, a następnie z niego wstać. Po tym powolnymi krokami, które wymagały podpierania się wszelakich stabilnych obiektów i nieco zgiętej pozycji, zaprowadził jestestwo mężczyzny wprost do framugi kuchennych drzwi.

– Jednak zasnąłeś – powiedziała kobieta, skupiając się na krojeniu warzyw, które następnie wrzucała do miski.

– Nie… – ziewnął w odpowiedzi – Po prostu się wyłączyłem.

– Wy faceci tak macie. Potraficie myśleć o niczym – rzuciła żartobliwie.

Widocznie jej humor zdążył się poprawić po krótkiej wycieczce na zakupy. Niestety ten stan nie mógł za długo trwać.

– Potrafimy nie myśleć, a to różnica – poprawił ją.

– No tak… – westchnęła, kończąc krojenie i podchodząc do zlewu, by opłukać ostrze.

Gdy skończyła wytarła je w ścierkę i odłożyła do stojaka, zauważając:

¬– Wiesz, iż brakuje Ci jednego noża? Nigdzie nie mogłam go znaleźć.

Mężczyzna zignorował tę uwagę i zrobił kilka kroków, by zmienić pozycję na taką, z której mógł dokładnie obserwować oblicze swej rozmówczyni.

– To śledztwo… – zaczął, opierając się o blat. – Zmusiło mnie do zadania sobie kilku ważnych pytań.

– Tak? Jakich? – W głosie Złotowłosej słychać było udawane zainteresowanie i wręcz wyraźną niechęć.

– Czy ja nie jestem na to za stary? – rzucił, jednocześnie drapiąc się po brodzie. – Nie dostrzegam szczegółów. Nie łatwo mi się skupić i… Zapominam rzeczy. Poza tym coraz bardziej czuję się zmęczony.

– Masz takie wrażenie. Po prostu musisz odpocząć – odrzekła, wrzucając pokrojone warzywa do miski.

– Drugie jest dziwne. Myślałem na tym długo i w końcu musiałem zapytać. Czy gdybym uwierzył w twego Boga i oddał mu wszystko, co i tak należy do niego, zostałbym uzdrowiony? Nie chodzi mi o sam fakt wyzdrowienia, albowiem i tak się nie nawrócę, ale chciałbym wiedzieć.

– Nie – skwitowała krótko, nie chcąc wdawać się w bezsensowne dysputy.

– Miałem jeszcze kilka, ale gdzieś mi uciekły. Choć najważniejsza nadal wierci mi w głowie. Zastanawiam się kim ja jestem.

– Jesteś mężczyzną. Detektywem. Singlem. Może trochę… – zaczęła mówić nieco za szybko, jakby wiedząc co się szykuje.

– Wiesz o co mi chodzi – przerwał jej.– Zanim obudziłem się w szpitalu nie pamiętając kim jestem. Zanim wmówiono mi, iż byłem żołnierzem. Zanim przeniesiono mnie do tego miasta.

Na jego słowa odpowiedziało jedynie westchnięcie.

– Może jestem głupi, ale nawet kompletny idiota zauważył by fakt, iż ostatnio uchodzi mi płazem. Przez większość czasu jestem pijany i pod wpływem jakichś leków. Wszystkich na około biję. Niszczę mienie. Obrażam. Łamię tyle przepisów. A jednak… Wszystko jest jak gdyby nigdy nic. Szef pokrzyczy. Ktoś spojrzy na mnie krzywo. Tyle. Żadnych konsekwencji – mówił, a frustracja w jego głosie zaczynała narastać.

– Jesteś tak dobrym… – zaczęła spokojnie Złotowłosa.

– Pierdolenie! – przerwał jej i rozwścieczony uderzył dłonią w blat.

Momentalnie poczuł jak rana kłuta w jego boku odzywa się mocnym bólem.

– Kim ja do cholery jestem?!

Po jego wykrzyknieniu zapadła martwa cisza, przerywana jedynie kipiącą z garnka wodą. Stojąca obok niego kobieta patrzyła się przez okno, aby ukryć łzy, które same zaczęły napływać jej do oczu.

– Nie wiem… – wyszeptała z trudem, wiedząc iż jej głos bynajmniej nie jest przesiąknięty prawdą.

– Byłem w Polesiu – oświadczył ku przerażeniu rozmówczyni – Potem pojechałem na mieszkanie tego radiowca. Zjawa. Mówi co to coś?

Dziewczyna wzdrygnęła się wyraźnie. Nie wiadomo, czy dlatego, iż coś wiedziała, czy ze strachu, gdyż nie odezwała się ani słowem. Zamiast tego pojawiło się łkanie, które mimo bycia cichszym od podskakującej pokrywki garnka, rozniosło się po pomieszczeniu.

– Obawiam się moja droga, iż wiesz – mruknął groźnie.

– Nie wiem – oświadczyła płaczliwie, nadal nie odwracając się w jego stronę.

– Kim ja jestem?

– Nie wiem – szepnęła znów rozmówczyni.

– Kim jestem?! – wrzasną rozwścieczony, ponownie uderzając dłonią w blat i ponownie czując jak jego rana zaczyna boleć.

– Nie mam pojęcia! – rozryczana kobieta wrzasnęła, po czym nie mogąc wytrzymać napięcia, wybiegła z mieszkania, łapiąc jedynie buty po drodze.

W tym momencie rozwścieczony detektyw wrzasnął, by dać upór energii, która się w nim uzbierała, a także by zamanifestować ból, który przeszywał jego bok. Nie wiedząc dlaczego, przerodziło się to dość szybko w histeryczny śmiech. Zupełnie jakby w całej tej sytuacji było coś śmiesznego. Gdy w końcu się uspokoił, wziął kilka głębokich wdechów i wyłączył kuchenkę, która syczała od kipiącej z garnka wody.

– Chyba przesadziłem… Teraz już nie wróci – rzekł nie wiadomo do kogo.

– Wróci. Tylko, czy ty tu jeszcze będziesz? – odrzekł mu znajomy głos, którego źródła nie dało się określić.

Wtem rozległo się pukanie. Aby na nie odpowiedzieć, detektyw ruszył do wyjścia, które nie zostało zamknięte przez wybiegającą wcześniej damę. W nich obaczył młodego mężczyznę w garniturze, nazbyt rozproszonego zaobserwowaną sytuacją.

– Tak? – zapytał go, gdy tylko przy nim stanął.

– Ja… To… – młodzieniec nie umiał się wysłowić, ale po chwili wydukał coś wreszcie z siebie, wyciągając w stronę gospodarza kopertę. – Moje kondolencje.

Skonsternowany odebrał ów przedmiot, rozpakował go i wyjąwszy z wnętrza list, zagłębił się w jego treść. Gdy skończył czytać, spojrzał się podejrzliwie na nieznajomego i zlustrowawszy go wzrokiem zapytał:

– Masz samochód?

– Oczywiście – oświadczył ten lekko zestresowany, a następnie zaczął wyjaśniać – Pojedziemy na lotnisko i stamtąd polecimy już samolotem. Jak dolecimy, to znów do samochodu i prosto pana Lisieckiego.

– Ubiorę się tylko – mruknął, po czym poszedł do sypialni, aby się przebrać, a w trakcie tego dodał – Masz pieniądze?!

– Tak! – zawołał młodzieniec, który pozwolił sobie wejść do wnętrza.

– Staniemy po drodze w jednej knajpce – oświadczył, wychodząc z pokoju. – Muszę coś zjeść.

Po tym ruszył do wyjścia, gdzie założył budy, kapelusz i swój nieco okrwawiony płaszcz. Następnie opuścił mieszkanie razem rozmówcą, zamknął drzwi z charakterystycznym szczęknięciem zamka i uciskając emanujący bólem bok, udał się powolnym krokiem do windy.

 

Siedzący w jadącym przez sielankowe równiny aucie mężczyzna, przeżywał swe najgorsze chwile. Nie dość, iż odczuwał silne mdłości, to doskwierał mu ból z rany, nie pozwalający mu wygodnie się rozsiąść. Dobrze, iż młody kierowca, który był zajęty rozmową z sekretarką swojego szefa, nie ważył się podnieść temperatury dmuchającego z klimatyzacji powietrza, choć to było naprawdę lodowate. Dzięki temu ustawiając sobie nawiew na twarz, detektyw mógł jakość przetrwać tę podróż.

– Dobrze się pan czuje? – zapytał młodzieniec, zakończywszy rozmowę i spojrzawszy przelotnie na swego pasażera.

– Jak nigdy. Nie widać? – odpowiedział przez zęby.

– Spotkanie pana Lisieckiego się przedłuża. Będziemy musieli… – zaczął, chcąc poinformować swego rozmówcę o zaistniałej sytuacji, jakby ten dokładnie nie słyszał wszystkiego przez zestaw głośnomówiący w aucie.

– Jedź na cmentarz – przerwał mu.

– Cmentarz? – padło ciche pytanie pełne niezrozumienia, po którym szybko nastąpiło zrozumienie. – Oczywiście.

 

Na zewnątrz zdążyło się pochmurzyć i oziębić. Do tego przestrzeń przejęła mżawka, która sama w sobie nie stanowiła większego zagrożenia, jednak w połączeniu z innymi warunkami atmosferycznymi mogła skazać człowieka na tydzień leżenia w łóżku.

– Jest pan pewien? – zapytał młodzieniec, zatrzymując samochód przy bramie cmentarzowej. – Trochę pada.

– Nie jestem słupem soli – odrzekł mu detektyw, po czym otworzył drzwi i wysiadł, by następnie odwrócić się, zajrzeć do wnętrza i dodać – Znajdź sobie coś do roboty.

Po tym zamknął samochód i powolnym krokiem ruszył zgodnie z wskazówkami, które uzyskał wcześniej od kierowcy. Nie błądził długo, a zasługą tego była nie tylko mała powierzchnia cmentarza, ale również jego dobre rozplanowanie. W końcu, gdy dotarł do odpowiedniego grobu, usiadł ze stęknięciem na ławce, stojącej przy nim i spoglądając na nagrobek, mruknął cicho:

– Kim dla mnie byłeś?

Usłyszawszy w odpowiedzi milczenie, zaczął rozmyślać nad tym co się ostatnio w jego życiu wydarzyło. Dzięki temu doszedł do zatrważającego wniosku, według którego się kończył. Nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Powinien się niby z tego powodu załamać, aczkolwiek po głowie chodziło mu jedno pytanie. Czy to jednak miało jakiekolwiek znaczenie, biorąc pod uwagę, iż tak naprawdę świat, w którym żył od kilkunastu lat, był ułudą, do której nigdy nie pasował?

– Mogłem się nie budzić z tego snu – stwierdził, unosząc wzrok ku zachmurzonemu niebu.

– Jakiego snu? – odezwała się nagle kobieta, która nie wiedzieć kiedy dosiadała się do niego.

Zbyt zmęczony, aby nawet odruchowo zareagować na to zdarzenie, westchnął tylko i powracając wzrokiem do nagrobka rzekł:

– Mojego nowego życia.

– To chwilowe przekonanie, czy jesteś definitywnie pewien? – zapytała.

– Definitywnie – odparł kichnąwszy i złapawszy się za bok, który nagle zabolał.

– I co teraz poczniesz? – wypytywała nieznajoma.

– Nie wiem – stwierdził, nadal się na nią nie patrząc – Może udam, iż nic się nie stało? Póki jeszcze niewiele pamiętam.

– Nie będzie cię to dręczyło? – spytała z przejęciem.

Nie odpowiedział. Przechylił jedynie głowę, na stronę, która zaczynała go boleć

– Nie ucieknie pan od przeszłości – rzekła, wstając i odchodząc.

– Pewnie nie… – mruknął z poczuciem, iż coś mu umyka.

– Oczywiście, iż nie – usłyszał jakby z oddali.

By spróbować odgonić dziwne przeczucie, odwrócił głowę w stronę odchodzącej kobiety. Niestety nigdzie jej nie dostrzegł. Stanął więc na równe nogi i rozejrzał wkoło. W zasięgu wzroku nie było nikogo prócz starszego osobnika, idącego o lasce i towarzyszącego mu ochroniarza, którzy zmierzali w jego kierunku.

– Mówiłem temu idiocie, iż mają jechać bezpośrednio do mnie. Cholera by to wzięła. Nie dość, iż ci głupcy na zebraniu mieli jakieś problemy, to jeszcze moi pracownicy nie słuchają moich poleceń. Co za dzień?! – narzekał starzeć, krocząc z taką werwą, iż jego ochroniarz miał wątpliwości, czy laska, którą się podpierał, wytrzyma takie obciążenie.

– Ale szefie… – mruknął chłopak, który właśnie do nich dobiegł.

– Pytałem się ciebie o coś? – rzucił mu groźne spojrzenie.

Młodzieniec natychmiastowo zamilkł i zwolnił kroku. Od tego momentu trójka mężczyzn szła w ciszy. Dopiero, gdy dotarli do przyglądającego im się detektywa, starzec rozłożył ramiona w geście powitania i odezwał się:

– Tu pan jest! Proszę wybaczyć moim pracownikom. Kazałem pana przyprowadzić niezwłocznie do siebie, a ci…

– Nie ma sprawy. I tak chciałem przez chwilę pobyć sam – odrzekł odbiorca jego słów.

– Oczywiście, oczywiście – odparł zacierając ręce. – Okropna pogoda. Zapraszam pana do auta. Pojedziemy do firmy i tam wszystko panu wyjaśnię.

Na te słowa odpowiedziało jedynie skinienie głowy i wnet wszyscy czterej mężczyźni rozpoczęli zmierzać w stronę pojazdów, zaparkowanych przy bramie cmentarza.

 

W potulnym gabinecie utrzymanym w ciemnych, dębowych kolorach panowało ciepłe światło, padające z wymyślnego żyrandola, wiszącego w centrum pokoju. W skórzanym fotelu za biurkiem zasiadywał zaś starzec, wpatrujący się, w znajdującego się w krześle naprzeciw detektywa.

– Wszyscy wyjść – rozkazał, podkreślając polecenie machnięciem dłonią, po którym nastąpiła propozycja – Napije się pan czegoś?

– Kawy – odparł jego gość, przypomniawszy sobie o ściągnięciu kapelusza.

– Młody, każ zrobić kawy! – padł kolejny rozkaz, nim dwójka pracowników zdążyła wyjść.

– Tak jest! – rzucił ten w odpowiedzi, po czym zamknął za sobą drzwi.

W tym momencie Lisiecki westchnął głęboko i dał sobie chwilę, aby skupić się na tym co ma powiedzieć.

– Moje najszczersze kondolencje – zaczął poważnie – Wiem ile dla pana znaczył Remigiusz i jego rodzina. Dlatego też nie mogłem spełnić ostatniego życzenia naszego przyjaciela i musiałem pana odnaleźć. Proszę mi wybaczyć, ale Remi był jedyną osobą, która powstrzymywała mnie od poinformowania pana o ostatnich wydarzeniach. Teraz kiedy go zabrakło, nie potrafię już milczeć.

– Zamieniam się w słuch – oświadczył detektyw, nie mając pojęcia o czym jego rozmówca mówi.

– Wpierw chciałbym zaznaczyć, iż pańska Rodzina od zawsze sprawowała pieczę nad naszą firmą i to dzięki wam mogliśmy rozwinąć skrzydła. Dlatego zapewniam, iż zawsze byliśmy i będziemy lojalni.

W trakcie tej wypowiedzi do pokoju wkroczyła sekretarka, która tak szybko jak się pojawiła, znikła, zostawiając jedynie przyrządzoną kawę.

– Sprawa wygląda następująco. Ktoś od jakiegoś czasu ktoś eliminował członków Rodziny. Nie mamy pojęcia, któż to był, gdyż w swych poczynaniach pozostawał skryty i całkowicie profesjonalny. Jeden strzał, jedna ofiara. Proszę mi wybaczyć stwierdzenie, ale rozumie pan?

– Oczywiście – odparł, biorąc łyk gorącego napoju.

– Jedynie śmierć Remigiusza i jego rodziny była… – tu głos rozmówcy się załamał – To była rzeź…

– Rzeź? – detektyw nie okazywał po sobie żadnych emocji, co zaniepokoiło starca.

– Jakby była to robota jakiegoś amatora. Wszystkie cięcia i strzały nie miały w sobie żadnego przemyślenia – przyznał ciężko przełykając ślinę.

– Może zrobił to ktoś inny? – zaproponował.

– To niemożliwe – rzekł starzec, podsuwając mu zdjęcia ze scen każdej zbrodni, na których rysowała się wyraźnie litera „Z”.

W tym momencie detektyw odłoży filiżankę z kawą, by przyłożyć dłoń do głowy, którą od kilku chwil przeszywał rosnący ból.

– Kto jest jeszcze wśród ofiar? – zapytał, rozmasowując skroń.

– Do tej pory ten świat opuścił Ojciec wraz z siostrą, Remigiusz z rodziną, Blondyn i jego brat…

– A Justyna? – przerwał rozmówcy, choć nie do końca wiedział o kogo mu chodzi.

– Justyna – zdziwił się starzec.

– Co z nią? – zadając to pytanie, czuł jak głowa mu pęka.

– Nie żyje. Nie pamięta pan?

– Dopiszmy jeszcze Zygmunta. Ile ich będzie? Siódemka? – zignorował słowa rozmówcy.

– Tak. Siódemka.

– Jak siedem grzechów głównych – mruknął detektyw, po czym doszedł do wniosku, iż więcej nie wytrzyma.

Podniósł się więc powoli i zaczął zmierzać chwiejnym krokiem ku wyjściu.

– Gdzie pan idzie? – rozległo się pełne niezrozumienia zapytanie.

Nie odpowiedział. Opuścił tylko gabinet pozostawiając Lisieckiego w konsternacji. Kolejno ruszył do windy i zjechał na parter, skąd opuścił budynek. Znalazłszy się na świeżym powietrzu, złapał się obiema dłońmi za głowę i zgiął w pół próbując opanować ból.

– Odwiozę pana do domu – oświadczył ktoś, kto zaraz za nim opuścił budynek. Widząc zaś cierpienie detektywa, zapytał – Chce pan coś przeciwbólowego?

– Poradzę sobie – odparł przez zaciśnięte zęby.

– Wątpię w to – stwierdził nieznajomy, po czym złapał go pod rękę i zaczął prowadzić do zaparkowanego niedaleko auta.

– Dziękuję – rzekł, uświadamiając sobie, iż tej pomocy będzie musiał ulec.

 

Na dobrze oświetlonej autostradzie panowały pustki i okropna monotonia. Jedyne co wydawało się zmieniać to nieliczne chmury, które od czasu do czasu przesłaniały nocne niebo. W aucie, które mknęło od dłuższego czasu przez ten obrazek, siedział wycieńczony mężczyzna, który za wszelką cenę starał się zasnąć. Niestety bodźce w postaci nudności i okropnego bólu pleców, wywołanego niemożnością wygodnego usadowienia się w fotelu, skutecznie na to nie pozwalały. Kto wie ile trwałyby te cierpienia, gdyby jego umysł nie postanowił w końcu zignorować docierających do niego informacji i nie zagłębił się w sen.

 

Gdy tylko samochód zatrzymał się, wszyscy pasażerowie wysiedli i skierowali swe kroki do bagażnika, z którego dochodziły odgłosy szamotaniny.

– Otwierać – rzucił młodzieniec w czerni, który ewidentnie nie miał dobrego humoru.

Dwóch jego towarzyszy szybko wykonało jego polecenie i wnet zakneblowany osobnik, który za bardzo się wiercił, ujrzał światło miejskich lamp. Nie widział go jednak długo, albowiem szybko zostało ono przesłonione przez osiłków, którzy wyciągnęli go z auta, postawili na równe nogi, zdjęli knebel i pozwolili błagać.

– Proszę. To była pomyłka. Już nigdy się to nie wydarzy obiecuję. Mam małe dziecko. Moja fir… – spanikowany nie wiedział już co ma mówić.

Próbował więc wymigać się wszystkim, co przyszło mu na myśl, za co w nagrodę otrzymał uderzenie w nos, a gdy padł na ziemię kopnięcie w brzuch.

– Pamiętasz mnie? – odezwał się młody oprawca, a widząc, iż jego ofiara nie mam pojęcia kim jest, kazał gestem dłoni go podnieść.

Po tym uderzył go kilka razy w brzuch i ponownie posłał go na ziemię. Kolejno stanął mu na rękę i torturując go tym bólem zapytał znów:

– Pamiętasz mnie?

– Tak! Tak! Pamiętam! – odezwał się, chcąc uniknąć dalszych przykrości.

– Kłamczuszek – podsumował jego wyznanie młodzieniec, po czym zszedł z jego ręki i oświadczył swym towarzyszom – Ściągnijcie mu tą koszule. Powisi sobie do rana.

– Ale szef mówił… – zaczął jeden z nich.

– Ja jestem twoim szefem! – zakrzyknął, po czym poszedł do auta i wyciągnął z niego sznur, który na końcu dzielił się na klika mniejszych zakończonych niedużymi hakami.

Następnie wrócił do ofiary i powoli, z jak największą dokładnością, zaczął wbijać w jej skórę zimną stal. Niektóre z haczyków pozostawiał powierzchownie, a niektóre wbijał, aż pod żebra. Gdy skończył, przerzucił drugi koniec sznura ponad latarnią i przy akompaniamencie krzyków, zaczął go ciągnąć.

– Może trochę pomocy? – rzekł do swych towarzyszy, którzy patrzyli się na niego z przerażeniem.

Ci otrząsnęli się szybko i użyczyli mu siły swych mięśni. Gdy już wierzgający z bólu jegomość wisiał w powietrzu, a sznur został przywiązany, młody chłopak otrzepał swoje dłonie i z zadowoleniem na twarzy zaczął iść w stronę auta.

– Wracamy – rzekł radośnie, po czym wsiadł do pojazdu.

Za nim zrobili to dwaj mężczyźni, z których jeden był zbyt ciekawy niektórych rzeczy.

– Dlaczego akurat to? – zapytał odpalając auto i ruszając z miejsca.

– Dzięki temu facetowi też sobie kiedyś tak powisiałem – oświadczył, po czym obrócił głowę w stronę szyby, w której dostrzegł starsze o wiele lat odbicie siebie.

Z konsternacją zaczął przypatrywać się temu zjawisku, aż w końcu zrozumiał, iż to co go otacza nie jest rzeczywiste. W tym momencie jego serce poczęło szaleć w piersi, a umysł zaczął wybudzać się ze snu.

 

– Zasypianie za kierownicą może mieć fatalne skutki – odezwał się znajomy głos, który dochodził jakby z każdego możliwego kierunku.

Detektyw, który dopiero co odzyskał świadomość, próbował zrozumieć o co chodziło w tym komentarzu. Po chwili bezmyślnego wgapiania się w drogę, wpadł jednak na to i odruchowo spróbował nacisnąć hamulec. Nie czując go niestety pod nogą, zaczął się rozglądać. W tym czasie zaczynała powracać pełnia trzeźwości jego umysłu. Odzyskawszy ją, zwrócił się do kierowcy:

– Zatrzymaj się.

Ten natychmiast wykonał polecenie i zjeżdżając na pas awaryjny rozpoczął manewr hamowania. Gdy tylko pojazd zatrzymał się, detektyw wysiadł i zaczął wymiotować. Po pierwszej fali treści żołądkowej, która wydostała się przez jego usta na zewnątrz, zaczął łapczywie łapać powietrze w płuca, wiedząc, iż nie będzie dane mu wziąć normalnego wdechu. Nie mylił się, albowiem nie minęło kilka sekund, a przez gardło przetoczyła się kolejna porcja niestrawionego pokarmu i innych rzeczy. Takie coś powtarzało się przez dłuższą chwilę, aż ciało detektywa się poddało i przestało wywoływać odruchy wymiotne. Wtedy drżący i wycieńczony, wrócił do auta, aby tam się ogrzać i zastanowić, czy zdoła trzeźwy dotrzeć do domu. Stwierdziwszy, iż to zadanie będzie niewykonalne, pozwolił sobie zamknąć oczy i odpłynąć w krainę snów, w których nie czekało go nic przyjemnego.

 

– Faktycznie… – westchnął zmaltretowany podróżą mężczyzna, przeglądając się w lustrze, znajdującym się w poruszające się windzie. – Wyglądam okropnie.

Po tych słowach przetarł twarz i rozmasował powieki. Cieszył się, iż nie uparł się na samotną podróż, gdyż z nieludzkimi mdłościami, bólem karku, boku i będąc głodnym tak, iż jego żołądek skurczył się do rozmiarów piłeczki pingpongowej, nigdy nie dotarłby do domu. Chyba, iż miałyby bardzo mocne leki przeciwbólowe. Na szczęście pozwolił sobie pomóc tamtemu młodzieńcowi.

Ciąg rozmyślania przerwała nagle winda, która zatrzymała się i otworzyła swe drzwi w akompaniamencie dźwięku dzwonka o wysokim tonie. Zadowolony z kilkunastu kroków dzielących go od mieszkania, wyszedł dumnie na korytarz i zaczął grzebać w płaszczu poszukując kluczy. W połowie drogi udały mu się dwie rzeczy. Jedną z nich było odnalezienie tego, czego poszukiwał. Drugą zaś dostrzeżenie farbowanej brunetki ubranej w przetarte jeansy, sportowe czarne buty i lekko niepasującą do tego zestawu koszulkę, która siedziała obok drzwi do jego mieszkania z głową między nogami. Kobieta ta, choć piękna jak zawsze, miała na swoim ciele kilka przetarć, jakieś zacięcia i może z dwa widoczne siniaki.

– Ech… – westchnął ostentacyjnie detektyw, którego głowa zaczęła irytującą boleć, szukając związanych z nią wspomnień.

Wpierw zechciał ją ominąć i po prostu zostawić ją na korytarzu, jednak z jakiegoś przekonania, iż nie powinien tego robić, zbliżył się do niej. Ignorując wszelkie obrazy pojawiające się w jego głowie, kucnął, nie oszczędzając sobie przy tym bólu rany kłutej, która podobno była dziełem istoty przed nim. Po tym wyciągnął dłoń w kierunku jej podbródka i używając bocznej powierzchni palca wskazującego, zmusił ją do podniesienia głowy. Następnie spojrzał prosto w jej oczy i zamarł tak na moment.

– Witaj Anno – rzekł w końcu, po czym podniósł się ciężko, podszedł do drzwi i zaczął je otwierać. – Tak bardzo się za mną stęskniłaś, iż przyszłaś mnie odwiedzić?

Nie dostał odpowiedzi. Otworzył więc przejście i wkroczył do mieszkania. Tam ściągnął buty, kapelusz i płaszcz, które odstawił na odpowiednie miejsca, a kolejno ruszył do łazienki. Będąc w niej umył twarz i ręce. Po tym ściągnął z siebie przepoconą koszulę i wrzucił ją do kosza na brudy. W tym momencie poczuł, iż chce wziąć prysznic. Jego żołądek miał jednak dla niego inne plany i zaburczawszy, rozkazał mu iść do kuchni. Pokierował się więc jego sugestią, a przechodząc przez salon zauważył Annę, która wkroczyła do środka i właśnie zamykała za sobą drzwi.

– Buciki ściągnij – przypomniał jej, choć dobrze wiedział, iż nie musiał tego robić.

Coś jednak w jej aparycji zmuszało go do tego. Nie wiedział, czy była to pewnego rodzaju dziecinność, czy nieporadność, ale coś z tych dwóch ewidentnie uderzało w jego podświadomość. W końcu dotarł do kuchni, gdzie zajrzał do lodówki, która mimo bycia pełną, dla niego pozostawała pustą.

– Możesz wziąć prysznic! – zawołał nie wiedząc, czy mówiąc normalnie nie byłby za cicho – Śmierdzisz jakimś denaturatem!

Po tym zamknął urządzenie chłodzące i zrezygnowany, poszedł nalać świeżej wody do czajnika i zrobić sobie kawy, a swojemu gościowi herbaty.

– Wiesz co?! Na początku, gdy cię spotkałem...! – zaczął głośno, jednak usłyszawszy za sobą czyjeś kroki, ściszył głos i odwrócił się odruchowo – Och… Tu jesteś. To… O czym ja to? Na początku myślałem, iż jesteś tylko zjawą. Myślałem, iż umysł płata mi figle i…

Słowa nie przychodziły mu do głowy, a to co chciał powiedzieć, gdzieś nagle mu umknęło.

– To mogła być sielankowa historia – westchnął w końcu, włączając czajnik i podchodząc do okna, aby stanąć tam i oprzeć się o parapet – Ja. Ty. Trochę alkoholu. Strzały i pościgi. Grozy i odrazy szczyptę. Jakiś wątek miłosny. Ogólnie radosne zakończenie. Morderca odnaleziony, a miasto znów spokojne. Tu zaś… Mam wrażenie, iż jest coraz gorzej. Ach… Zapowiadało się tak dobrze.

Wypowiedziawszy to spojrzał na swą rozmówczynię, która z dłońmi za plecami opierała się o lodówkę. Zaczął szukać w jej posturze, czy zachowaniu zrozumienia, jednak nic takiego tam nie było. Jedynym co się na jej obliczu malowało, było zmęczenie, niechęć i jeszcze coś, co ewidentnie mówiło detektywowi, aby się zamknął i najlepiej sobie poszedł.

– Mam wrażenie, iż odbieram od ciebie sprzeczne sygnały – mruknął, gdy woda się zagotowała.

Po tym wyciągnął dwa kubki i błyskawicznie nasypał do jednego kawy, a do drugiego herbaty. Następnie zalał je wrzątkiem i złapał w swe dłonie, aby zanieść je do salonu i postawić na ławie.

– Może usiądziemy na kanapie? – zaproponował z uśmiechem.

Na to zapytanie odpowiedziało mu głębokie westchnięcie, po którym Anna odepchnęła się lekko od lodówki i stanąwszy prosto, podeszła do wieszaka, który znajdował się obok niej. Zdjęła z niego kuchenny fartuch, którego mężczyzna nie pamiętał, iż kupował. Następnie nałożyła go na siebie i zaglądnąwszy do urządzenia, o które się przed chwilą opierała, zaczęła szybko analizować jaki posiłek można z tego wszystkiego przyrządzić. Wtem jednak otrząsnęła się i przypomniawszy sobie o czym zapomniała, zdjęła z siebie fartuch i pobiegła do łazienki. Tam zamknęła drzwi i jedyne co było słychać prócz szamotaniny z ciuchami, to dźwięk wody, która zaczęła lecieć z słuchawki prysznicowej.

– Aha… – skwitował do detektyw, nie spodziewając się w ogóle czegoś takiego.

Po tym poszedł w końcu do salonu, gdzie odstawił naczynia z wrzątkiem na ławę i samemu usiadł na kanapie, zastanawiając się, czy aby nie śni. Liczył na to, iż ktoś się do niego odezwie i potwierdzi, iż wciąż śpi gdzieś na autostradzie, albo w ogóle jest martwy. Jednakowoż nic takiego się nie wydarzyło. Nikt nie miał mu nic do powiedzenia. Westchnął więc głęboko i spojrzał na ławę przed sobą. Szybko obaczył pojemnik z lekami, które miał zażywać regularnie, a ciągle o nich zapominał. Sięgnął po niego i obrócił kilkukrotnie, spoglądając na długą na co najmniej piętnaście liter łacińską nazwę, której nawet nie chciało mu się odczytywać.

– Dziwne… – mruknął, do siebie marszcząc brwi – Myślałem, iż to się nazywa jakoś inaczej.

Skonsternowany, postanowił zrezygnować z pomysłu wzięcia białej pigułki z jego wnętrza i szybko odłożył go na ławę. Zrobiwszy to złapał swą kawę, nie po to by ją pić, a raczej by ogrzać jej ciepłem swe dłonie. Siedział tak chwilę, gdy nagle drzwi do łazienki się otworzyły i szybkim krokiem wyszła z nich mokra dziewczyna, która owinięta jedynie w ręcznik umknęła niemal niepostrzeżenie do sypialni. Spędziła tam chwilę przeszukując szafki, aż w końcu wkroczyła do salonu ubrana w ewidentnie za dużą na nią koszulkę i bokserki, które musiała spiąć agrafką, aby dobrze na niej leżały.

– Skąd wzięłaś ten cosiek do spinania? – detektyw zdziwił się, nie pamiętając, aby kiedykolwiek coś takiego przynosił do mieszkania.

W odpowiedzi dostał jedynie szeroki uśmiech, ukazujący dwa rzędy białych zębów. Po tym Anna zwróciła się w stronę kuchni, gdzie gdy dotarła, zabrała się za przyrządzanie jakiegoś wymyślnego posiłku.

Skąd pewność, iż nie czegoś zwykłego? Można by powiedzieć, iż było to widać w jej minie, oczach i posturze, iż planuje coś równie konkretnego, co niespotykanego. Przynajmniej w mniemaniach siedzącego na kanapie mężczyzny, który nagle poczuł, iż musi ogarnąć swe ciało, albowiem to nie przedstawiało się najlepiej po ostatnich wydarzeniach. Odłożył więc kubek, wstał zbyt szybko, wywołując lekkie kłucie w boku i nie do końca stabilnym krokiem zaszedł do łazienki. Tam ściągnął z siebie resztę wiszących na nim ubrań i wrzucił je do kosza na brudy. Przy tym zauważył, iż ten przed jego czynem był opustoszały. Zdziwiony odwrócił się w stronę pralki, która niezwykle cicho zaczynała wykonywać swoją pracę.

– To działa? – zaszokował się nie na żarty.

Oniemiały tym jak niewiele wie o miejscu, w którym żyje, wszedł pod prysznic i pozwolił wodzie płynąć. Nim zdążył się umyć, upłyną ponad kwadrans. Skończywszy tą czynność wyciągnął z pobliskiej szafki czysty ręcznik i zaczął się nim wycierać. Uznawszy, iż jest wystarczająco suchy, odwiesił go na kaloryfer i zbliżył się do umywalki. Przy niej umył zęby i pobawił się trymerem, by ogarnąć brodę, która zdążyła się rozrosnąć w niekontrolowany sposób. Na koniec wyczyścił jeszcze uszy, a następnie czysty niczym łza, wyszedł z pomieszczenia, aby przemieścić się tam, gdzie znajdowały się jego ubrania. Dopiero, gdy dotarł do celu, przypomniał sobie, iż nie jest w mieszkaniu sam i powinien był zakryć się ręcznikiem w imię dobrych manier. Ubrawszy się w jakieś dresowe spodnie, wzruszył jednak ramionami, stwierdzając iż jego gość siedzi przecież w kuchni i raczej nie miał szansy zgorszyć się jego pełnym blizn ciałem.

– Ech… – westchnął, by przerodzić to w ziewnięcie i zapytał się w myślach, czy by nie położyć się spać.

Stwierdził jednak, iż byłoby to niezbyt ładne. Poszedł więc do Anny i stanąwszy w progu obserwował jak uwija się podczas gotowania, które swoją drogą już prawie było skończone.

– Ładnie pachnie – oświadczył, chcąc w jakiś sposób zagaić.

Niestety osoba, do której się zwrócił nie wyglądała na chętną do rozmowy. Skutecznie unikała kontaktu wzrokowego i znajdowała sobie coś do roboty, gdy wydawałoby się, iż nic więcej nie ma do zrobienia. Widząc więc, iż nie ma ona widocznie ochoty na rozmowę, oddalił się z powrotem na kanapę. Zasiadłszy na niej, złapał naczynie z gorzkim czarnym płynem i zaczął go małymi łykami pić. Nie zdążył dopić do połowy, gdy Anna pojawiła się przy nim z dwoma talerzami i podała mu jeden z nich.

– Dziękuję – rzekł, odbierając swoją porcję czegoś, co nie wyglądało dla niego jak nic.

Poczuwszy zapachy tego kulinarnego wymysłu, poczuł jak w żołądku zaczyna mu się przewracać. Jego oblicze przyjęło więc wyraźny grymas, który ewidentnie nie spodobał się zasiadającej obok dziewczynie. Aby jednak nie robić jej przykrości, złapał za widelec i zaczął małymi kęsami jeść. Potrawa wydała mu się czymś naprawdę niezwykłym. Może powodem tego było to, iż od długiego czasu nie jadł nic przyrządzonego w domu, a może też fakt, iż jego zmysły pierwszy raz od wielu dni nie były przytępione przez leki.

– To jest wybitne! – podniecił się niezwykle, po czym zaczął pochłaniać posiłek z dziecięcym entuzjazmem.

Gdy zaś skończył westchnął zadowolony i odłożył talerz na ławę. Następnie oparł się o oparcie i pochylił głowę do tyłu, opuszczając powieki. Natychmiastowo uczuł roznoszącą się po jego ciele błogość, która zalała jego umysł tak mocno, iż zagubił się w niej i pozwolił rzeczywistości powoli odejść.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania