Poprzednie częściZjawa - Rozdział I

Zjawa - Rozdział VIII - część 2/2

Donośne skrzypienie rozniosło się po pustej klatce schodowej, rzucając na wszystko nieprzyjazny czar odrzucenia. Było to co najmniej dziwne, gdyż zwykle dźwięk ten nie czynił czegoś takiego. Detektyw pozwolił więc zalegnąć na moment ciszy, aby przekonać się, czy niepokojący nastrój się utrzyma. Niestety tak też właśnie się stało. Zaniepokoiło to mężczyznę na tyle, iż odruchowo położył dłoń na broni. Następnie, w akompaniamencie skrzypienia zamykających się drzwi, zaczął powolnymi krokami wspinać się po klatce schodowej.

– Mogliby to cholerstwo naoliwić – mruknął pod nosem, ściągając z siebie płaszcz, by ten w razie jakiegokolwiek konfliktu nie skazał go na śmierć.

Rozglądając się przy tym uważnie, dostrzegł zaschnięte krople krwi, zdobiące niektóre stopnie. Po kilkudziesięciu schodkach znalazł się w końcu przy wejściu do mieszkania Złotowłosej. Tutaj dostrzegł coś, co przekonało go do dobycia pistoletu. Tym czymś był bardzo znajomy zapach i niedomknięte drzwi, które po otwarciu ukazały konkretne pobojowisko. Ewidentnie miała tu miejsce jakaś szamotanina i to dość brutalna, sądząc po licznych śladach zaschniętej krwi. Idąc jej tropem, detektyw trafił do sypialni, gdzie w otoczeniu okrwawionych ścian i kałuży czerwonego płynu znalazł martwego osobnika, który nie dość, iż wyglądał jakby miał rozmiary stojącej w pobliżu szafy, to wydawał się dziwnie znajomy. Próbując sobie przypomnieć skąd może go znać, detektyw zaczął odczuwać rosnący ból głowy. Zrezygnował więc z prób wysilenia umysłu i zbliżył się, aby zbadać zwłoki. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, była ich bladość i pokaźnych rozmiarów nożyczki wbite w przyśrodkową powierzchnię lewego uda. To całkowicie tłumaczyło przyczynę śmierci. Pozostało jedynie określić jej prawdopodobny czas. Odłożył więc broń do kabury i ubrawszy rękawiczki medyczne, które zawsze nosił w kieszeni, zaczął poszukiwać plam opadowych. Znalezienie ich i zbadanie nie zabrało wiele czasu, a pozwoliło mu stwierdzić, iż delikwent pożegnał się z życiem co najmniej dwanaście godzin wcześniej. Obecność stężenia pośmiertnego sugerowała zaś, iż zwłoki nie miały jeszcze trzech dni. Biorąc zaś pod uwagę, kiedy detektyw widział Złotowłosą, zgon najprawdopodobniej nastąpił w ciągu ostatnich dwóch dni.

Stwierdziwszy to, podniósł się na równe nogi i zaczął rozglądać. Dokładnie analizując otoczenie, starał się zrekonstruować to, co się wydarzyło w tym mieszkaniu. Przeszedłszy i obejrzawszy tak całe mieszkanie, zaczął składać wydarzenia w całość.

*Nie było śladów włamania, wiec Złotowłosa zapewne otworzyła napastnikowi drzwi. Zaatakowana, wycofała się do…*

Już na początku napotkał istotny problem. Ślady walki znajdowały się bowiem zarówno w sypialni jak i w kuchni. Ruszył więc do niezbadanego jeszcze pomieszczenia, gdzie wśród rozbitych naczyń i licznych czerwonych plam, dostrzegł zakrwawiony nóż. Widok ten skonsternował go. Zagubiony w swoich myślach, udał się do sypialni, gdzie jeszcze raz zbadał ciało osiłka. Nie znalazłszy na nim żadnych ran kłutych, sugerujących cios nożem, postanowił rozejrzeć się dokładniej. Po wnikliwych poszukiwaniach udało mu się znaleźć pustą strzykawkę z zagiętą igłą, którą ewidentnie na kimś użyto. Z nią w dłoni usiadł na łóżku i spojrzał ku korytarzowi. Tam, na ścianie, dostrzegł czerwoną smugę, rysującą się tuż przy podłodze. Odłożywszy trzymany w dłoniach przedmiot na bok, wstał i wyszedł z pokoju, by jej się przyjrzeć. W tym momencie coś zaczęło tworzyć się w jego umyśle. Powrócił więc do drzwi wyjściowych i zaczął od nowa.

*Złotowłosa otworzyła drzwi. Zaatakowana, wycofała się do sypialni. Tam uśmierciła napastnika nożyczkami i została otumaniona. Wybiegła na korytarz, gdzie się wywróciła i ubrudziła ścianę okrwawioną dłonią. Dlaczego jednak pobiegła do kuchni?*

Z tym zapytaniem, udał się do pokoju, o którym pomyślał. Spoglądając na ślady krwi i obraz pobojowiska domyślił się odpowiedzi.

*Napastników było dwóch. Jeden gonił ją do sypialni. Drugi wkroczył, gdy wybiegła na korytarz. Nie mając wyjścia, uciekła do kuchni, gdzie zaczęła się bronić. To co jej wstrzyknięto, zaczynało jednak działać. Przewyższona w sile i otępiona, zdołała godzić przeciwnika nożem. Niezbyt głęboko sądząc po śladzie krwi na ostrzu. W końcu osunęła się nieprzytomna.*

Skończywszy rekonstrukcję wydarzeń, zorientował się, iż ciężko mu się oddycha. Ściągnął więc rękawiczki i opuścił mieszkanie. Znalazłszy się na klatce schodowej, odnalazł swój płaszcz i złapawszy go w wolną dłoń, udał się na zewnątrz. Kręciło mu się w głowie, gdy pokonywał ostatnie schody i otwierał drzwi w akompaniamencie przerażającego skrzypienia zawiasów. Mając mroczki przed oczami i tracąc oddech, nie wiedział jak dotarł do pobliskiej ławki. Nie przejmował się tym jednak, albowiem nie dość, iż się dusił, to miał wrażenie, iż biała pustka wyżera wnętrze jego klatki piersiowej. Nie miał pojęcia jak z tym zawalczyć. Oddychał więc szybko i płytko, coraz mocniej tracąc kontakt z rzeczywistością.

 

W nieprzeniknionej ciszy otoczenia, na zalanym czerwienią podłożu stał wpół przytomny detektyw. Drgawki przebiegały po jego ciele, sugerując, iż coś było nie tak. Podniósł więc rozmazany wzrok, by ujrzeć sztuczne światło, odbijające się od złotych i srebrnych powierzchni. W wyniku tego poczuł okrutne nudności. Zamknął więc oczy i spróbował opanować odruch wymiotny. Nie było to jednak zbyt pomocne, gdyż w zapewnianej przez powieki ciemności, cały świat pulsował.

Mężczyzna nie wiedział jak przetrwałby ten koszmar, gdyby nie niespodziewany dzwonek telefonu, który rozdarł przestrzeń, czyniąc ją wyrazistą jak nigdy.

– Gdzie jesteś? Znaleźliśmy go – odezwał się głos ze słuchawki, gdy tylko połączenie zostało odebrane. – Facet znajduje się w budynku starego, opuszczonego szpitala. Tego na obrzeżach miasta.

– Jak tam z żoną? – wypowiedział pierwsze słowa, które przyszły mu na myśl.

W tym samym czasie, przetarł wolną ręką oczy i rozejrzał się wkoło. Ku swemu zdziwieniu dostrzegł, iż stoi na środku kościoła i zakłóca modlitwę kilku staruszkom, które właśnie mordują go wzrokiem.

– Źle – odparł rozmówca, po czym ponowił pytanie ¬– Gdzie jesteś?

– W kościele – oświadczył, po czym wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i wsadził sobie jednego do ust.

– Od kiedy chodzisz do kościoła?

– Od kiedy jesteś dziewczyną w żakiecie? – odparł kąśliwie. – Myślałem, iż to jej kazałem się powiadomić.

– Nie odbierałeś od niej.

– Aha… – mruknął, oddalając telefon od ucha, aby spojrzeć na liczne powiadomienia o nieodebranych połączeniach.

– Dotrzesz na miejsce, czy mam cię zgarnąć? – zapytał głos ze słuchawki.

– Dam sobie radę – westchnął, po czym rozłączył się i odłożył telefon do kieszeni.

Następnie znalazł w połach płaszcza zapalniczkę i odpalił trzymanego w ustach papierosa. Zaciągając się niezdrowym dymem, uprzytomnił sobie, gdzie się znajduje. Westchnął więc, opróżniając płuca z kancerogennych związków i krocząc po czerwonym dywanie, wyszedł na zewnątrz.

 

Detektyw wysiadł z auta z niemrawą miną i ruszył w stronę rozmawiających ze sobą beztrosko policjantach.

– Macie go? – zapytał, gdy tylko przy nich stanął, a widząc ich zmieszane miny zezłościł się i okrutnym tonem rzekł – Na co wy idioci czekacie?! Nie znacie się na swojej robocie, czy co?! Ile już tu stoicie?! Czy wy do ku…?!

Nagle zza jednego ze stojących niedaleko pojazdów wysunęła się Anna, na której widok zamilkł. Mimo, iż nie wyrzucił z siebie całej złości, postanowił zakończyć wypowiedź.

– Idziemy – oznajmił, chcąc mieć już tę operację za sobą.

Po tym ściągnął kapelusz i płaszcz, by odłożyć je do najbliższego auta, z którego wydobył kamizelkę kuloodporną, krótkofalówkę i latarkę. Wyposażony w nie, sprawdził broń i spojrzał jeszcze raz na zespół, który jakby nie dosłyszał jego słów.

– Ogłuchliście?! Ruchy! – wrzasnął na nich i ruszył w stronę wejścia do opuszczonego szpitala.

Przekraczając dwuskrzydłowe drzwi wejściowe, ruszył w jeden korytarzy. Za nim podążyło kilku policjantów, którzy na kolejnych rozwidleniach i schodach odłączali się od niego, aż w końcu został sam, słysząc jedynie informacje przekazywane przez radiowęzeł.

Kroczył powoli w półcieniu, który coraz bardziej przeradzał się w ciemność, ze względu na zbierające się na zewnątrz czarne chmury. W pewnym momencie przestrzeń spowił taki mrok, iż musiał dobyć z kieszeni latarkę taktyczną. Oświecając nią drogę, przeklął pogodę, a ta jak na złość się pogorszyła. Momentalnie z nieba lunął ciężki deszcz, wśród którego odezwały się potężne grzmoty. W efekcie ponury korytarz zaczął być nieregularnie oświetlany blaskiem błyskawic.

– Cholera… – rozległo się, gdy światło latarki zaczęło słabnąć, by szybko zaniknąć – Tylko tego brakowało.

Tak został skazany na łaskę błysków, które bardziej niż pomagać, utrudniały mu widzenie. Szedł więc niepewnie, z poczuciem iż za każdym rogiem coś się czai. Nie mógł wytrzymać tego napięcia. Coś mówiło mu, iż ta sytuacja nie skończy się dobrze. Postanowił się jednak wziąć w garść i zaczął porządnie sprawdzać każdy pokój, który mijał.

Niewiele zajęło mu dotarcie do końca korytarza, gdzie wszedł do jakiegoś większego pomieszczenia. Tam zbliżył się do okna, by poobserwować chaos panujący na zewnątrz. Nieustanne błyśnięcia światła oślepiały go i wnet jego umysł przywołał jakieś wspomnienie, w którym oślepiony ostrym światłem lampy, leżał na zimnym stole. Wnet przeszył go niesamowicie natężony ból. Uczucie to wyrwało go z urojenia i pozwoliło dosłyszeć roznoszące się po budynku echo strzałów. Zareagował nań błyskawicznie. Nawet nie wiedział kiedy zaczął biec, kierując się przekazanymi przez krótkofalówkę informacjami. Pędził z całych sił, aż nie zaczął poważnie zwalniać. Wszystko przez ranny bok, który zaczął zalewać jego zmysły piekącym bólem. Mimo tego nie zatrzymał się i w końcu dotarł do celu, który znajdował się w jednej z sal operacyjnych.

Stanąwszy w jej progu, ujrzał trącane spazmami ciało osobnika w lekarskim kitlu, z którego przyozdobioną raną postrzałową szyi, jeszcze nie skończyła tryskać krew. Niedaleko niego zaś opartą o ścianę i uspokajającą oddech Annę. Przyjrzawszy się jej, dostrzegł trzymany w dłoni skalpel, który skapywał jeszcze świeżą krwią i taki sam wzrok, jaki miała, gdy zaatakowała go w alejce.

– Dawno się nie widzieliśmy Aniu – rzekł chowając broń do kabury i wkraczając do pomieszczenia.

W odpowiedzi dostał przepełnione intencją mordu spojrzenie. W tym samym momencie na salę wpadło dwóch policjantów, którzy rozeznawszy się szybko w sytuacji, przekazali reszcie odpowiednie informacje.

– Szybcy jesteście – rzucił detektyw, nim zapytał – Karetka?

– Na miejscu. – padła szybka odpowiedź.

– Niech któryś ją zabierze – powiedział, wskazując na swą protegowaną – Załatwcie zespół przy okazji.

Dopiero po tych słowach, zorientował się jak szybko oddycha. Postarał się więc uspokoić oddech, a przy tym zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Pierwszym co rzuciło mu się w oczy, prócz leżących na stole operacyjnym i przykrytych jakąś szmatą zwłok, było radio z wbudowanym odtwarzaczem płyt. Niewiele myśląc zbliżył się do niego i wcisnął przycisk, który zalał pomieszczenie wygrywaną na pianinie muzyką klasyczną. Na ten dźwięk jeden z policjantów, który nie wyszedł z Anią, podskoczył z zaskoczenia. Zorientowawszy się jednak, co się stało, uspokoił się i powrócił do oględzin leżącego w kałuży krwi, martwego mężczyzny.

Detektyw zaś znalazł pudełko z rękawiczkami medycznymi, z którego wyjął jedną parę i nałożył ją na dłonie. Następnie podszedł do ciała znajdującego się na stole prosektoryjnym i odsłonił je. Momentalnie rozpoznał spoglądające na niego, puste oczy, bladą cerę i kaskady złotych włosów. Ten obraz z początku nie wywołał u niego żadnych emocji, lecz im dłużej mu się przypatrywał, tym mocniejsze stawało się odczucie pustki, rosnące w jego piersi. Przesłonił więc na powrót oblicze zmarłej i wyszedł na korytarz, gdzie po kilku krokach, uświadomił sobie, iż jego bok przeszywa dziwnie tępy ból. Spodziewając się, iż rozdarł szwy, w znajdującej się w nim ranie, zdjął kamizelkę, by zaobserwować splamioną czerwienią koszulę.

– Cholera… – zaklął.

Miał wrażenie, iż wszystko co się dzieje, przerasta go. Oparł się więc o ścianę, by osunąwszy się po niej, usiąść na podłodze. W tym momencie naszła go chęć na papierosa. Niestety nie miał żadnego przy sobie. Westchnął więc głęboko i zamknął na moment oczy. Potrzebował zebrać siły, aby być w stanie się podnieść i opuścić ten przeklęty budynek.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Freya 19.06.2020
    Nie czujesz się chyba w tym zbyt pewnie.a gdy ktoś mi powie, to czemu dopierdalasz się do dialogów. Gdy widzi się: odparł, powiedział – to zbędna jest sygnalizacja całości, bo można było –:bez oczywistości. Na pewnym poziomie nie jest śmieszne ?pzdr
  • Z tego co zrozumiałem z Twej wypowiedzi, to w dialogach często używam "odparł", "powiedział" i innych określeń, gdy wcale ich tam nie potrzeba. Hmm... W sumie się z tym zgadzam. Do tej pory jakoś tego nie zauważałem, gdyż nikt nie zwracał mi żadnej uwagi. Także dziękuję i postaram się to poprawić.
  • Freya 22.06.2020
    Taka narracja: jak powiedział czy odparł, syknął bez twierdzenia rzeczy ?
    Jeśli już jest ten zapis dialogu, który ma być odzwierciedleniem rzeczywistości, dynamiką, atrakcją wypowiedzi, więc tak normalnie ludzie nie robią – powiedział...
    Zwróć uwagę, czasami nie ma oznakowania (zapisu narracji), cały tekst takim jest (przesadziłem, bo to nigdy nie jest całość, ale 3/4) ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania