Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Arystokrata 22
– Robercik! Ryju niemyty, ulubiony! – Młody mężczyzna, chwiejąc się we wszystkie strony, parł wprost na siedzącego na podłodze pod ścianą Raysa. – Kocham cię jak… jak nie wiem co… jak moją narzeczoną… tfu, dużo bardziej… – chłopak czknął głośno i niezrażony kontynuował wyliczankę – jak ojca swego i co tylko sobie chcesz…
– A, ty jeszcze masz narzeczoną? – zamruczał, pociągający nosem, przechodzący obok Kunaj.
– Niby dlaczego mam nie mieć? – obruszył się młody. – Przyrzeczona…
– Chyba raczej przehandlowana – zakpił Eminencja. – Świetna fuzja dwóch biznesów… Nie wiem, kto kogo przehandlował: teść – ją, czy ojciec – ciebie.
Rays spoglądał z politowaniem na pijanego w sztok blondynka, starającego się zrozumieć resztką trzeźwo myślących komórek sens słów arystokraty, oraz na Kunaja dłubiącego w czerwono fioletowym nosie, po czym z wyraźnym obrzydzeniem na twarzy powiedział:
– Kunaj, weź, ogarnij się, człowieku, i przestań grzebać w tym funflu! – Robert mocniej zacisnął palce na zabranym van Riyenowi pejczu, którym wcześniej szturchał wkurwionego czymś Mormona. – Albert, zostaw w spokoju Nargisa. Jeszcze tylko trzeba, żeby dostał białej gorączki.
– Ja pierdolę, wszystko wam przeszkadza! – Olbrzym wytarł zakrwawiony paluch o spodnie i wyjął z ręki Daytona flaszkę. – A ze szklanki to nie można, może tak trochę kultury… – pociągnął spory łyk alkoholu, przepłukał zęby i dodał: – Co ty, kurwa, siedziałeś na tej butelce czy co… Ciepła jak siki. Chłopaki, gdzie ta maleńka dziweczka, co obsługiwała młodego? Pięknie ją poproszę, aby ululała mnie do snu.
– Kert, a czy ja interesuję się twoim życiem prywatnym? – Blondynek, choć ledwie stał na nogach, odwrócił się do długowłosego mężczyzny i przyjął wyzywającą pozycję. – To bardzo miła dziewczyna i nic ci do niej… – czknął, a następnie westchnął. – Będę bronił jej honoru…
– Na pewno, na pewno… Kojot, zluzuj poślad i nie słuchaj go, on ci zazdrości! – Kunaj poklepał chłopaka tak mocno po plecach, że ten na moment stracił oddech. – Lepiej powiedz, kocie, gdzie masz tę panienkę, z którą dzielnie walczyłeś w pokoiku na stoliku, tutaj obok?
Blondynek popatrzył śniętym wzrokiem na kumpla i z rozbrajającą szczerością odparł: – Nie wiem, o czym mówisz…
– Poklepał, obślinił, popłakał sobie i zapomniał, po co z nią poszedł – odezwał się niewysoki brunet, złośliwie mrużąc oczy. – Kojot albo pije, albo rucha, jedno z drugim u niego w parze nie gra.
– O, Cichy się przespał, to i na gadkę mu się zebrało. – Nargis ociężale klapnął na kanapę obok Armanda, przyglądając mu się z nagłym zaciekawieniem. – A co u ciebie gra, cwaniaczku?
– Wszystko.
– Może rozwiniesz tę obszerną myśl? – Z pijackim uporem i przekorą brodaty mężczyzna próbował wciągnąć Cichego w rozmowę.
– Po co?
– Bo widzisz, czasami trzeba pogadać o życiu, pracy i tak sobie zwyczajnie, po ludzku – Mormon westchnął przeciągle – jest potrzeba wyrzucenia z siebie wszelkich pretensji i innych problemów… – Ogarnięty nagłą tkliwością objął bruneta ramieniem i rozżalonym głosem oświadczył: – Ten świat jest niesprawiedliwy!
– Tiaaa – mruknął Armand i odepchnął kumpla.
– Jak ty, kurwa, nic nie rozumiesz… Chłopaki, mam rację?! – krzyknął wciąż zirytowany Nargis, oczekując poparcia swej tezy. – Chujnia, chujnia i po stokroć chujnia!
– Nargis, nie ubolewaj tak nad Kojotem, ożeni się chłopak, my popijemy na jego ślubie, a potem znów ruszymy w pole – wytłumaczył Kunaj z zadumą na twarzy.
– Panowie, panowie…. Spokojnie, nie ma nad czym ubolewać – do dyskusji dołączył się korpulentny Dayton, ciągnąc za rękę rozchichotaną, dużo wyższą od siebie, półnagą rudowłosą kobietę. – Przynajmniej będzie normalny, nie tak jak tu niektórzy…
– Dziadek, kogo masz na myśli? Kto tu jest nienormalny?! – zawołał oburzony van Riyen, zaprzestając na chwilę całowania i podgryzania łechtaczki głośno jęczącej z rozkoszy dziewczyny.
– Raczej, co jest nienormalne? – poprawił go Eminencja, podchodząc do kobiety rozłożonej na stole do tortur w niedbałej pozie. – Piękność… Co za faktura skóry, taka gładka i ciepła – muskał długimi palcami okoloną złotymi lokami twarz dziewczyny – taka rozpalona… Albercie van Riyen, czy ty potrafisz docenić takie piękno? Będziesz umiał skorzystać z takiej doskonałości?
– Jak to, jak?! Będzie miał żonę i stado dzieciątek i będzie mężem i ojcem, i głową rodziny… kiedyś… – Dayton klepnął rudowłosą piękność w pośladek. – Panowie pozwolą, ale ja i ta dama – z wdziękiem podstarzałego amanta uniósł dłoń kobiety i złożył na niej pocałunek – opuścimy już wasze zacne grono.
– Ty poprawny do bólu, starcze, spadaj się pierdolić, ja mówię o ważnych sprawach. Mówię o szczytnych celach i szczytów zdobywaniu, a ty o babach i bachorach. – Nargis wciąż starał się wciągnąć małomównego Cichego do rozmowy.
– A ja muszę się napić z szefem! – Kojot przypomniał sobie, w jakim celu podążał w kierunku Raysa. – Jest narzeczona, będzie żona, będą dzieciaki…
– Oby twoje! – wtrącił zgryźliwie Eminencja i złożył na kształtnej piersi delikatny pocałunek. Kiedy język zachłannie lawirował wokół ciemnej brodawki, dziewczyna westchnęła przeciągle i wyprężyła się. – Piękno jest natchnieniem żądzy… – Długowłosy mężczyzna oderwał usta od ciała kobiety i spojrzał błędnym wzrokiem na klęczącego tuż za nim nagiego niewolnika. Odwrócił się szybko, aby drapieżnie wpić się w usta chłopca, uprzednio brutalnie podnosząc jego głowę do góry.
– Piękno i władza… Największego mędrca uczyni głupcem – zakpił przechodzący obok Cichy. – Żądze zabiją każde piękno…
– Do kogo pijesz? – Eminencja wciąż pochylony nad niewolnym, podniósł głowę i smakując, zlizał krew z warg. – Do mnie czy do młodego?
– A jakie to ma znaczenie? – Armand wzruszył ramionami i kocim krokiem zaczął krążyć dookoła kochanków, bacznie obserwując, jak van Riyen wbija się sztywnym kutasem w coraz głośniej jęczącą blondynkę. – Wszystko kończy się na jednym…
– Pijackie pierdolenie – mruknął Kunaj.
Cichy westchnął wymownie i odparł zdegustowany: – Subtelniej bym tego nie określił.
– Macie coś do mnie? Moje – nie moje, aby dzieciaki, ale ja i tak najbardziej kocham być z wami! – Młody wtrącił, próbując zapanować nad ziewaniem. – Bo życie jest na dzielnicach i nikt mi nie powie, że jest inaczej.
– Chłopaki, weźcie tego dzieciaka, bo nie wie, co mówi – warknął ponuro Robert, podnosząc się ociężale z zamiarem wyprostowania kości.
– No, co źle mówię… – Kojot, choć znosiło go z obranego kursu i ciągle ktoś stawał mu na drodze, nie rezygnował z dotarcia do dawno obranego celu. – Pijemy, Robert, za nasze zdrowie i za dzielnice… Kocham was, chłopaki! Z wami mogę wszystko… Kurwa, nawet ten świat podpalić…
– Kretyn – mruknął Rays i podszedł do otwartych drzwi tarasowych prowadzących na patio.
Zerknął na piętro w zachodniej części domu. Wydawało mu się, że dostrzegł stojącego za filarem Martina. Westchnął głęboko i w złości pokręcił głową. Kurewsko potraktował dziś swego zarządcę. Powinien był bardziej panować nad nerwami.
– Czy ktoś jeszcze tu pije czy jak zwykle zostałem sam? – Kunaj szturchnął Roberta w żebra, najwyraźniej szukał towarzysza do picia. – Co tak główkujesz? Że Eminencję znów ponosi? Nie przejmuj się złapiemy ci innego…
Rays nieznacznie odwrócił głowę w stronę masywnego mężczyzny i z trudem powstrzymał się, aby go nie uderzyć. Wspomnienie widoku Drugiego leżącego pod wielkim cielskiem nie dawało mu spokoju.
– Jak to sam? A ja to co, pies? – Kojot, któremu w końcu udało się dotrzeć do Roberta, uwiesił się na ramieniu Kunaja. – A za co pijemy? Za twój nos?
Olbrzym pokręcił głową zirytowany, przytrzymując młodego za ubranie, tym samym amortyzując upadek na podłogę, kiedy ten potknął się o stopę olbrzyma.
– Pieprzyć nos, życie jest zbyt krótkie, żeby przejmować się takimi bzdetami, lepiej się napić… E, no, trzymaj się trochę, kurwa, w pionie.
– I to jest piękne! Wznoszę toast za… za co… – Kojot starał się podnieść, ale efekty były mizerne. – Idziemy, chłopaki, idziemy! I za co pijemy?
– Za co tylko. – Kunaj pociągnął z butelki. – A, gdzie ty, kurwa, chcesz iść…
– Nie wiem, ale wiem, że coś bym przeleciał… – wybełkotał. Drugie podejście do przyjęcia pionowej postawy również nie było udane.
– Jedyne, co możesz teraz przelecieć, to drogę do łóżka…
Rosły mężczyzna poderwał chłopaka do góry, przerzucił sobie przez ramię i obróciwszy się wraz z nim dwa razy, ruszył w kierunku drzwi.
– Panowie, mamy pierwszy zjazd – zawołał wesoło do reszty.
– Uważaj, bo cię zaraz obrzyga i mnie przy okazji – wystękał zasapany Albert van Riyen, zarzucając sobie na ramię nogę dziewczyny, która wiła się pod nim w ekstazie, paznokciami drapiąc do krwi przedramię zapartego o blat stołu mężczyzny.
– No, nie może małolat złapać wprawy, ni cholery… – Kunaj poprawił sobie bezwładnie wiszące ciało – o, i już śpi.
– Jakby szacowny tatuś wiedział, jakie nauki pobiera ta jego nadzieja rodu, to by chyba na zawał pierdolnął – odezwał się Robert, patrząc w rozgwieżdżone niebo. – Przetarło się i chyba nie będzie już padało… – dodał sennym głosem.
– Każde doświadczenie jest potrzebne. – Eminencja, wyraźnie odprężony, przystanął obok i poprawił na sobie ubranie, szczególną uwagę zwracając na biały mankiet koszuli. – Nie uważasz? Arystokrata musi być przygotowany na wszystko…
Rays zerknął w stronę długowłosego, a potem znów na bezchmurne niebo i powiedział spokojnie: – Jesteś mi winien niewolnika.
– O, tak! Jutro będzie piękny dzień. – Mężczyzna, tym razem demonstracyjnie skupił uwagę na kunsztownie wykonanej bransolecie, przypominającej splotem linę konopną.
– Pod warunkiem, że jest arystokratą. – Cichy bezszelestnie pojawił się za plecami obu mężczyzn. – Znowu udusiłeś?
– Z takimi koneksjami to z niego większy arystokrata niż my wszyscy razem wzięci – odparł Eminencja, udając, że nie dostrzegł sarkazmu w głosie Armanda, po czym wzruszył ramionami i odrzucił do tyłu długie, ciężkie loki. – Zabijanie, to taka delikatna materia… Nie potrafię się oprzeć ulotności granicy pomiędzy ekstazą a ostatnim tchnieniem – mężczyzna koniuszkiem języka oblizał wargi – a widok uśmiercanej ofiary jest tak seksualny jak sam akt… Kruchość formy jest zadziwiająco…
– Ty naprawdę jesteś psychopatą. – Armand splunął na podłogę, chcąc podkreślić wagę swoich słów.
– Wolę określenie… człowiek z wyobraźnią – na przystojnej twarzy blondyna zagościł protekcjonalny uśmiech – a ograniczanie się jest zbrodnią na umyśle…
– Dlatego trzeba szczególnie dbać o naszego małolata. – Robert zmienił temat. – A tatuś lepiej niech się nie dowie, jak jego jedynak jest już wyuczony… Prawda, Cichy?
– Tiaaa…
Komentarze (8)
Pozdrawiam.
Tu powinna być wielka litera w didaskaliach:
"– O, tak! Jutro będzie piękny dzień – mężczyzna, tym razem demonstracyjnie skupił uwagę na kunsztownie wykonanej bransolecie, przypominającej splotem linę konopną."
Jeszcze jedno takie miejsce widziałam, ale uciekło mi i teraz nie mogę znaleźć.
Oczywiście ewidentne niedopatrzenie we wskazanym zdaniu.
Dziękuję bardzo za czytanie i pozdrawiam.
Pozdrawiam
Wątki się przeplatają, na pewno wrócimy do przerwanego tematu.
Dziękuję za odwiedziny.
Pozdrawiam.
– Wolę określenie… człowiek z wyobraźnią ” - to jest miodzio ponad inne miodzia :)
Ciekawe, realistyczne dialogi dobrze ogarnięta pijacka atmosfera...
Zastanawiam się skąd tak dobrze znasz klimaty rozmów pijanych facetów? :)
Dobry tekst!
Dziękuję i pozdrawiam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania