Ciemna Strona Miasta Wichrów: Lilly Marleen cz.1

"Sny o potędze"

 

Zza zakrętu wiodącego do pałacyku wyłonił się autobus, już z daleka można było słychać słowa piosenki zagłuszające nawet warkot silnika: „Pod koszarami, przed dużą bramą, stałą latarnia…”. Wreszcie wtoczył się na plac, kierowca otworzył drzwi i pozwolił zgasnąć przegrzanemu silnikowi. Z autobusu wyskoczyła raźno drużynowa, wydobyła z kieszeni gwizdek i dmuchnęła w niego przeraźliwie.

- Grupa z wooozuuuu!- Zakrzyknęła.

Z autobusu jedna za drugą wyskoczyły dziewczęta i szybko uformowały dwuszereg.

-Baaaczność!- ponownie zakomenderowała drużynowa, po czym zwróciwszy się w kierunku czekającego mężczyzny dodała:

- 17 oddział BDG „Szarotki” melduje przybycie!

-Spocznijcie! –odparł z uśmiechem mężczyzna – W końcu przyjechałyście tutaj odpocząć. Nazywam się doktor Walter Friedrichson i witam was w na obozie w Jackschönau. Spędzicie tutaj najbliższy miesiąc pod opieką moją, jak i naszych dzielnych wojaków – dodał wskazując rząd młodych mężczyzn stojących za nim. – Do swojej dyspozycji macie również pokojówki – rzekł wskazując stojące pod ścianą grupkę kobiet stojących ze spuszczonymi głowami, – ale pamiętajcie, kim jesteście! Prawdziwa niemiecka fräulein nie boi się prać skarpet!

Walter przyjrzał się uważnie grupce dziewcząt: wszystkie wyglądały zdrowo; każda będzie w przyszłości wspaniałą matką… niektóre prędzej niż im się wydaje. Piękne, głupiutkie dziewczyny, przystojni wojacy, piękna przyroda -to wszystko sprawi, że ten pałacyk szybko stanie się tym, czym powinien: prawdziwym lęgowiskiem dla młodych Garou, Pomiotu Fenrisa, takich jak on. Poczuł jak na samą myśl budzi się w nim Szał, lecz siłą woli zdołał stłumić przemianę.

- A teraz rozejdźcie się! – uśmiechnął się ciepło. - I miłego pobytu!

Powiew wiatru załopotał flagami rozwieszonymi na frontowej ścianie budynku. Białe pola otaczające czarne swastyki zalśniły w promieniach słońca. „Tak, to będzie wspaniały projekt. Użycie harcerek z Bund Deutscher Mädel, jako matek dla przyszłych pokoleń było genialnym pomysłem. ” - pomyślał. Z oddali słychać było ponownie słowa piosenki:

„..So woll'n wir uns da wiedersehn

Bei der Laterne woll'n wir stehn

Wie einst Lili Marleen

Wie einst Lili Marleen…”

 

Lato roku 1938 zapowiadało się nad wyraz ciepło.

 

****

Pierwsze takty „Smells like teen spirit” dobiegające z komórki przegoniły resztki snu. „Co za pierdoły mi się śniły?” – pomyślał Artur – „Jakieś faszystowskie harcerki i coś o legendarnym wilku. Cholera, chyba oglądam za dużo porno. Albo horrorów. Albo pewnie jednego i drugiego” –zaśmiał się pod nosem. Tylko to słowo, „Garou” niosło w sobie coś znajomego…

-Wstawaj, spóźnisz się na uniwersytet! – dobiegło zza drzwi.

-Och Mamo, nie musisz mnie już budzić! Nie mam już ośmiu lat! – odparł zrzędliwie Artur.

-Osiem, osiemnaście czy osiemdziesiąt – zawsze będziesz moim synem, a zadaniem matki jest dopilnować by jej pierworodny otrzymał prawidłową edukację. No a dzisiaj przecież pierwszy dzień! Więc wstawaj leniu i marsz do szkoły – dodała Sophia z udawaną złością.

-Mamo, ale ja nie chcę, brzuszek mnie boli – dziecięcym głosikiem zapiszczał Artur cmokając mamę w policzek, mijając ją w drzwiach sypialni. – Nie możesz mi napisać usprawiedliwienia?

-Zaraz napiszę, że masz wstrząs mózgu! – odparła Sophia i klepnęła swego syna w potylicę.

Artur szybko uporał się ze śniadaniem, ale nadal czuł się głodny, więc wsunął do kieszeni kilka batonów orzechowych.

-Po zajęciach wpadnę do babci.- powiedział. -A wieczorem znowu do roboty dodał po chwili z niechęcią.

-Wiesz, że nie musisz tam pracować – powiedziała Sophie. To prawda, polisa ubezpieczeniowa ojca ustawiła ich całkiem wygodnie na resztę życia, Sophie zresztą sama nieźle zarabiała, pracując jako fotograf.

-To nie o to chodzi ile mamy pieniędzy, chodzi o to, że te zarabiam sam. O’Tooley płaci grosze i mam dość smrodu smażonych burgerów, ale nie chcę potem pokazać w CV, że aż do końca studiów byłem na garnuszku mamusi.

-Jak chcesz – odparłą Sophie – w zasadzie powinnam być dumna że chcesz być samodzielny, ale ta praca… Gdy widzę cię po pracy wyglądasz jak zombie, zupełnie jakby ktoś kradł ci duszę po kawałku.

-Móóóózg!- zakrzyknął Artur łapiąc matkę w pasie – e, blondyna, na tobie się nie najem! – Zręcznie uchylił się przed kolejnym udawanym ciosem i wybiegł na zewnątrz. Piękne, jesienne słońce. W Wellington, stolicy Nowej Zelandii, zwanym często „Miastem Wichrów” zapowiadał się wspaniały dzień.

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • wolfie 08.01.2015
    Bardzo podobało mi się Twoje opowiadanie i bardzo chętnie będę śledzić kolejne rozdziały. :) Rozumiem, że groza i napięcie pojawią się w kolejnych częściach. Ode mnie dostajesz 4. Pozdrawiam :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania