Ciemna Strona Miasta Wichrów: Lilly Marleen cz.5

Kilka kolejnych dni mignęło jak w kalejdoskopie: krótki pobyt w szpitalu, przesłuchanie na policji, wizyta kilku pismaków z gazet węszących za aferą… Wreszcie potrójny pogrzeb.

Artur nie potrafił się skupić na słowach księdza zresztą, w czym miałyby mu pomóc? Obietnice zbawienia, lepszego przyszłego życia nie przemawiają do kogoś, kto właśnie stracił całą rodzinę. Wpatrywał się tępo w jeden punkt, mechanicznie przyjmował kondolencje, podczas, gdy w głowie kłębiły mu się pochmurne myśli. Miał wrażenie, że jego ciało, jego mózg pokryty jest zimnym, lepkim mułem otępiającym go na wszelakie bodźce.

Nie urządził stypy, zatroskanych gości poinformował, że chce być sam. Zamknąwszy drzwi zamknął również oczy – nie chciał patrzeć na podłogę salonu noszącą wciąż ślady krwi, ani też na wybitą szybę w drzwiach do ogrodu – kiedyś się tym zajmie, są w końcu profesjonaliści od tego. Poszedł do swojego pokoju, zamknął za sobą drzwi i opadł na łóżko.

„Co teraz?” – myślał – „ wrócić na studia i udawać, że nic się nie stało? Skończyć z sobą?” Przez chwilę przed oczami przepłynęły mu różne wizje samobójstwa, każde zakończone kuszącym nieistnieniem. Odrzucił je jednak… obecnie nie miał w sobie dość energii nawet na to. Odpłynął w sen…

 

Stukot maszyny do pisania komponował się z odgłosami walca, płynącymi z gramofonu. Doktor Walter nucił melodię pod nosem pisząc raport: w ciągu zaledwie sześciu miesięcy jego podopieczni nie próżnowali – ponad trzydzieści harcerek z sześciu turnusów wracało szczęśliwie do domów będąc w ciąży, a wstępne testy ustaliły, że przynajmniej sześcioro dzieci będzie przyszłymi Garou. Projekt szedł zgodnie z jego przewidywaniami.

Z rozmyślań wyrwał go odgłos telefonu:

-Ja? Doktor Friedrichson przy telefonie – odebrał z uśmiechem na twarzy – O, witam pana Herr Himmler, właśnie do pana pisałem raport! Tak, mam już rezultaty zgodnie z przewidywaniami, przynajmniej sześcioro dzieci będzie… No, 6 na.. hmm… 36 ciąż to mniej więcej normalny rezultat… - jego uśmiech powoli znikał z twarzy – Ależ Herr Himmler przecież nie mogę… Ale…Jawohl, Heil Hitler!

Himmler nie był zadowolony z wyników: 16% sukces nie był wystarczający, dziewczęta musiały wracać nosząc w sobie przyszłego wilkołaka… albo wcale. Tyle, że jak ma zwiększyć statystyczną szansę na to, że potomek Garou i człowieka będzie przyszłym zmiennokształtnym? Ta szansa zawsze byłą niewielka, w najlepszym wypadku wynosiła jakieś 10-15%. Było to naturalne zabezpieczenie przed faktem, że potomek dwojga Garou był bezpłodny i często zdeformowany; gdyby większy odsetek normalnych ciąż kończył się urodzeniem wilkołaka, populacja Garou już dawno by się załamała, bo młode miałyby mniejsze prawdopodobieństwo znalezienia odpowiedniego, ludzkiego partnera. Na dodatek szansa, że ludzkość dowiedziałaby się o ich istnieniu znacznie by wzrosła, wybuchłaby panika, która zakończyłaby się wojną pomiędzy gatunkami…

Walter spojrzał w lustro i pozwolił, aby szał wezbrał w jego żyłach. Po chwili odbicie zamiast mężczyzny w średnim wieku i dobrodusznym uśmiechu doktora pokazywało potwora z legend: pół wilka - pół człowieka, całego pokrytego srebrzystą sierścią. Powoli podszedł do lustra i dotknął szklanej powierzchni, ta po sekundzie zaczęła się marszczyć niczym poruszona tafla wody. Stare ramy zamiast odbicia pokoju, ukazywało okno na inny świat: ściany w odbiciu wykrzywione były pod dziwnymi kątami, nagie i nierówne niczym ściany jaskini, zagracone papierami biurko zastąpił kamienny ołtarz pokryty runami, zamiast okna ziała olbrzymia dziura, przez którą widać było wielkie drzewo. Gdzieś, zza lustra dobiegł odgłos skrzydeł, na jednej z gałęzi przysiadł olbrzymi kruk.

-Polecisz do wszystkich watah Pomiotu Fenrisa w obrębie Niemiec. Powiedz, że…- Tu doktor zawahał się przez chwilę - że każda wataha musi przysłać przynajmniej jedną młodą kobietę, najlepiej świeżo po pierwszej przemianie. Leć!

Kruk pokręcił chwilę głową, jakby starając się zapamiętać dokładnie słowa, po czym wzbił się w powietrze. Doktor przez chwilę patrzył za ptakiem, po czym jego wzrok ponownie spoczął na drzewie: do gałęzi, na której siedział niedawno posłaniec przyczepiony był sznur zakończony wisielczą pętlą.

Walter opadł na fotel i pozwolił, aby jego ciało wróciło do ludzkich proporcji. Westchnął ciężko… Tworzenie metysów, potomków dwojga Garou jest oczywiście jednym z potencjalnych rozwiązań, gdyby tylko udało się w jakiś sposób przenieść ich zdolności do normalnych, ludzkich dzieci… Albo zwiększyć szansę na powstanie Garou w wyniku związku z normalnym człowiekiem… Niby szansa ta rośnie z każdą kolejną ciążą, ale z drugiej strony nie może ściągać tutaj wielodzietnych matek ani czekać aż dziewczęta urodzą… Chyba że…

Szybkim ruchem chwycił za telefon:

-Frau Kirsten – odezwał się do swojej sekretarki¬ ¬– dam pani zaraz listę dziewcząt z poprzednich turnusów, napisze pani do nich ponowne zaproszenia. O, i proszę też napisać do szpitali w Berlinie, potrzebuję pilnie kilku ginekologów, najlepiej takich, którzy przed zakazem Führera specjalizowali się w aborcjach.

Walter uśmiechnął się do swoich myśli: „szansa rośnie z każdą ciążą, ale kto powiedział, że ciąża musi być donoszona! Cóż, skoro naturalne metody nie są wystarczające, trzeba naturze pomóc…” Jego myśli wróciły do widoku stryczka: „Ależ oczywiście! Odyn też wisiał na drzewie nim posiadł wiedzę!”

 

Artur przebudził się z tego dziwnego snu zlany potem. Spojrzał na zegarek – zaledwie parę minut po północy. Czuł paskudną suchość w gardle, więc zwlókł się z łóżka i poszedł powoli w stronę kuchni. Nalewając wodę do szklanki, usłyszał delikatne stukanie w okno – za szybą duża ćma próbowała dostać się przez szybę do światłą w mieszkaniu.

-Nic tu po tobie, leć sobie w kierunku Księżyca – wyszeptał Artur gasząc światło. Spojrzał ponownie w kierunku okna i odruchowo odskoczył: Zamiast ćmy, po drugiej stronie siedziała na parapecie olbrzymia sowa. Artur przez dłuższą chwilę wpatrywał się jak zahipnotyzowany w olbrzymie żółte oczy, miał dziwne wrażenie, że ptak próbuje mu coś powiedzieć, co dziwniejsze, czuł z nim dziwną więź…

Oczy ptaka zwęziły się nagle wpatrując się w coś za plecami chłopaka. Artur poczuł na plecach dreszcz strachu, wszystkie włosy na jego ciele stanęły dęba. Odwrócił się powoli, przełykając ślinę: przed sobą miał lustro, to samo, przed którym Sophia dzień w dzień sprawdzała swój wygląd przed wyjściem. Tyle, że zamiast swojego odbicia Artur zobaczył w jego tafli… olbrzymiego wilka. W żółto-zielonych ślepiach malował się ledwo poskromiony szał, lecz i zarazem nieludzka inteligencja; na gęstym bladoszarym futrze wyraźnie odbijał się dziwny symbol, wyglądający niczym rozwarte szczęki bestii. Wilk wpatrywał się w niego jakby zastanawiając się czy jest godny stać się jego kolejnym posiłkiem.

Artur zadziałał odruchowo: ciężka szklanka, którą trzymał w dłoni z głośnym brzękiem uderzyła w lustro rozbijając je na kawałki. Okruchy szkła pokazywały tylko zwielokrotniony obraz pokoju. Cokolwiek działo się w ciągu ostatnich dni, nie skończyło się ze śmiercią Dawida, Sophie i Stevensa. Pobiegł do pokoju i odszukał wizytówkę. Dopiero próbując schować ją w kieszeń spodni zorientował się, że wciąż ma na sobie garnitur z pogrzebu – przebrał się szybko w luźniejsze ubranie i wybiegł przez drzwi.

Gdzieś w połowie drogi przyszło mu wreszcie do głowy, że jest przecież środek nocy i sklep będzie zamknięty – „No nic” –pomyślał – „przynajmniej zobaczę gdzie to jest… może spotkam ponownie Charliego”.

Sklep nie wyróżniał się niczym specjalnym – wtłoczony między aptekę a typowo nowozelandzki bar na wynos w stylu „fish & chips”. Za wystawową szybą widać było typowe „oryginalne” pamiątki dla turystów: trochę biżuterii z jadeitu, pocztówki z różnych miejsc, pluszowe ptaki kiwi i tym podobne dzieła. Jedyne, co wyglądało naprawdę oryginalnie to dwa totemy stojące po obu stronach drzwi – każdy z owych pouwhenua przestawiał wojowniczego ducha z wywalonym na zewnątrz językiem, lecz co było nietypowe, poniżej każdego z nich znajdowała się głowa psa… lub wilka!

Oczywiście na drzwiach wisiała też wielka kłódka, tuż obok napisu zapraszającego do odwiedzin w ciągu dnia. Artur nie poddał się jednak i zapukał w szybę:

-Halo? Jest tam ktoś? Charlie? – zawołał Artur.

Po kilku minutach bezskutecznych prób postanowił spróbować z drugiej strony budynku – tutaj wejście blokowały ciężkie stalowe drzwi, na których również wyrzeźbiono ten sam motyw jak i na totemach od strony frontu. Poniżej znajdowała się dziwna runa, symbolizująca albo naszyjnik z wyrwanych kłów.

Artur próbował ponownie zapukać w drzwi, lecz te o dziwo otwarły się pod jego dotknięciem, pokazując oświetlone schody wiodące do podziemi.

-Halo? Charlie? Przepraszam, jest tu kto? – Zawołał ponownie, po czym zaczął powoli schodzić w dół po schodach. Na ich końcu, zgodnie z oczekiwaniem znajdowała się piwnica wypełniona nierozpakowanym towarem oraz kolejne drzwi. Artur podszedł do nich, lecz nim zdołał je dotknąć ktoś podciął mu nogi i z impetem uderzył głową o podłogę. Jego głowę wypełniła ciemność.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • wolfie 15.01.2015
    Przyznaję, że na początku było mi się trochę trudno odnaleźć w Twoim opowiadaniu. Doceniam sposób, w jaki połączyłeś to wszystko w całość.
    Do tekstu wkradła Ci się jedna literówka, ale nie ma się czym przejmować - każdemu może się zdarzyć. Z niecierpliwością czekam na kolejną część Twojego opowiadania :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania