Ciemna Strona Miasta Wichrów: Lilly Marleen cz.2

Pierwszy dzień na studiach nie był zbyt ekscytujący: powitanie od dziekana, lista lektur od każdego z wykładowców, która zresztą była dostępna, od co najmniej dwóch miesięcy, krótki obchód ośrodka pod hasłem: “Tutaj biblioteka, tutaj aula, tutaj jemy, kibelek na końcu korytarza”. Żadnych prawd objawionych, żadnych światłych mądrości. „-W sumie, czego się spodziewałem?” pomyślał „nie dostałem się na prawo, historia to był mój plan awaryjny”.

Przerwę spędził w bibliotece – zawsze lubił książki i czuł się wśród nich jak wśród przyjaciół. Już od dzieciństwa nie był specjalnie towarzyski, wolał poczytać coś ciekawego zamiast gonić za piłką, co zresztą sprawiało, że nie raz dokuczano mu w młodszych klasach. Z ciekawości postanowił sprawdzić kilka informacji ze swojego snu. Na pierwszy ogień poszły tajemnicze harcerki:

Bund Deutscher Mädel było dziewczęcą wersją Hitlerjugend, nazistowskiej organizacji dla młodzieży. Jednakże w przeciwieństwie do tegoż, skupiało się raczej na szykowaniu przyszłych żon i matek. Książka wspominała też dość swobodne zachowania dziewcząt, które były zachęcane do zachodzenia w ciąże w młodym wieku by „dać jednego syna dla Führera”. „Cóż, dawna historia, było i nie wróci” pomyślał. Natomiast informacja o Fenrisie (bądź Fenrirze) była dużo ciekawsza: był on potwornym wilkiem, synem boga Loki, który w czasie Ostatniej Bitwy miał pokonać Odyna. Reprezentował siłę i nieujarzmioną potęgę natury, zew krwi i szał bojowy – nic dziwnego, że ponoć niektórzy z wikingów (przynajmniej według tejże książki) mieli go wzywać by zmieniać się w krwiożercze bestie.

Kolejne lekcje powoli uświadamiały go w przekonaniu, że chyba traci tutaj czas. Nie żeby nie lubił historii, ale z przykrością zauważył, iż jego wyobrażenia o wykładach pełnych niezwykłych opowieści o życiu sławnych ludzi, barwnych opisów bitew i wojen zostały zastąpione suchymi faktami i morzem dat. Przynajmniej nie mógł narzekać na towarzystwo – większość studentów była dziewczynami. „Cóż, może chociaż coś zaliczę” – pomyślał taksując wzrokiem najbliższe koleżanki–„..lub przynajmniej obejrzę” zreflektował się ciut smutno po chwili. Do kobiet szczęścia nie miał, owszem spotykał się krótko z kilkoma dziewczynami, ale jakoś nigdy nic nie zaskoczyło i cały romans z reguły kończył się gdzieś po trzeciej randce. Nie chodzi o to żeby nie był przystojny – blond włosy, niebieskie oczy i sylwetka wyrobiona niemal codziennym bieganiem potrafiła przyciągnąć uwagę płci przeciwnej, ale jak wytłumaczyła to jego ostatnia eks „Czasem czuję jakby nie wszystko było z tobą w porządku, czasem wręcz się siebie boję”.

Artur westchnął…. Miała rację, z nim rzeczywiście było coś nie tak, choć starannie to ukrywał – od wczesno nastoletnich czasów miewał koszmary, kilka nieuzasadnionych wybuchów agresji, nawet halucynacje – wciąż pamiętał jak kiedyś w nocy w lustrze zamiast odbicia zobaczył okno na zupełnie inny świat, utkany z pokrytej pajęczyną mgły, albo gdy miał wrażenie że ekrany telewizorów na wystawie próbują do niego mówić. Na szczęście matka zareagowała szybko, został zdiagnozowany z psychozą maniakalno-depresyjną i regularnie przyjmował leki. Pomagały, choć musiał stale zwiększać ich dawkę. Na samą myśl o tym poczuł, że zbliża się kolejny atak – jego mięśnie zaczynały drgać, zapachy robiły się niezwykle silne… szybko łyknął więc garść tabletek i nie czekając na koniec zajęć wyszedł z zajęć pod pretekstem odebrania telefonu. Szybko założył plecak i zaczął biec – nieważne dokąd, byle tylko zmęczyć ciało, oczyścić myśli – gdy biegł cały świat przestawał się liczyć… potrafił robić tak czasem całymi godzinami, kumple z liceum śmiali się i nazywali go nawet „Forest Gump”, ale wysiłek się opłacał i Artur miał na swoim koncie kilka nagród za udział w różnego rodzaju biegach.

Uniwersytet Wiktorii jest położony na wzgórzu, więc łatwo nabrał prędkości, biegł między przechodniami, z łatwością przeskakiwał barierki, lawirował między samochodami uwięzionymi w popołudniowych korkach. Ciepły wiatr głaskał jego skórę i mierzwił włosy, dotyk słońca szybko spijał pot tworzący się na jego skórze. Przystanął dopiero w pobliżu domu spokojnej starości gdzie przebywała jego babcia. Szybko oblał twarz zimną wodą z pobliskiego kranu używanego przez ogrodników i „psiknął” się dezodorantem – w końcu nie mógł wejść śmierdzący potem do ośrodka. W sumie jego babcia by nie zauważyła – choroba Alzheimera od ładnych paru lat pustoszyła jej niegdyś błyskotliwy umysł. W końcu zadowolony z rezultatów wślizgnął się przez drzwi i znajomym korytarzem podążył do pokoju staruszki.

W drzwiach minął go mężczyzna – włosy i twarz krył cień padający spod starego kapelusza, ramiona mimo panującego upału okrywał prochowiec, w ręku trzymał dziwnie rzeźbioną laskę.

- Przepraszam – powiedział Artur – pan jest znajomym mojej babci?

Mężczyzna patrzył na niego przez chwilę w milczeniu.

- Pamiętam ją z dawnych lat. Do zobaczenia Arturze.

- My się znamy?

- Powiedzmy, że znałem kiedyś Twoją matkę… Do zobaczenia – odrzekł nieznajomy i szybkim krokiem skierował się ku wyjściu.

Artur spojrzał w głąb pokoju. Staruszka na wpół siedziała na łóżku podparta poduszkami, patrząc jak zwykle niewidocznym wzrokiem przed siebie.

- Jak się czujesz babciu? Potrzeba ci czegoś? Na zewnątrz jest piękny dzień, może chcesz pójść na spacer? – zapytał Artur całując babcię w czoło.

Oczywiście nie spodziewał się odpowiedzi – obecnie rzadko reagowała na ludzi a jeśli nawet to nie poznawała twarzy najbliższych. Artur zerknął na kartę pacjenta – „Lily Johnson, z domu Ciesielska, wiek 92 lata, zaawansowana choroba Alzhaimera, stan stabilny”. Po chwili zobaczył, że na stoliku obok znajdują się świeże kwiaty. „Zapewne przyniósł je ów dawny znajomy” – pomyślał. Sophie raczej nie odwiedzała matki, ponoć nigdy nie były sobie bliskie.

Poprawiając poduszki zauważył, że babcia trzyma coś w ręku – starą, czarno-biała fotografię przedstawiającą młodego mężczyznę w mundurze. „Hmm, kolejne zdjęcie dziadka” – pomyślał. Świętej pamięci Henry Johnson zawsze chwalił się swoją służbą w Królewskich Nowozelandzkich Siłach Powietrznych RNZAF w czasie wojny, choć w rzeczywistości był „tylko” mechanikiem – obsługą naziemną - Latających Fortec i Lancasterów. Tyle, że to zdjęcie było jakieś dziwne… Artur przyjrzał mu się uważniej – nie ten kolor włosów i… nie ten mundur! Zamiast tarczy RAFu mężczyzna na zdjęciu miał na kieszeni munduru orła o rozpostartych skrzydłach trzymającego coś w łapach… „Swastyka!” – krzyknął w myślach Artur. Ze zdziwieniem spojrzał na babcię. Jej usta poruszały się powoli, z gardła wydobył się cichy śpiew

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • wolfie 09.01.2015
    Świetne! Jestem bardzo ciekawa, jakie sekrety Artur odkryje w kolejnych częściach. Ode mnie masz 4. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania