Ciemna Strona Miasta Wichrów: Lilly Marleen cz.4

"Auf Wiedersehen"

 

Artur szybko przemykał znanymi sobie zaułkami w stronę domu – miał nadzieję, że uda mu się dostać do środka niepostrzeżenie i ukryć ślady zdarzenia. Na szczęście, poza porwanym urwaniem nie było po nim nic widać, nawet nie bolał go wybity ząb, który… w zasadzie wydawał się nawet nienaruszony! Niestety, gdy zbliżał się do drzwi, usłyszał odgłosy kłótni:

- Jak śmiesz się tutaj zjawiać po tylu latach! – Artur usłyszał głos mamy

-Wiesz, że nie mogłem się zjawić wcześniej, musiałem was chronić – odparł nieznany, męski głos

-Więc czemu zjawiasz się teraz? Wynocha! Nie wpieprzaj się w moje, w nasze życie!

-Artur dorasta, ktoś musi powiedzieć mu prawdę

Artur pchnął drzwi. W środku zobaczył Sophie i tego samego mężczyznę, którego wcześniej widział w pokoju jego babci. Twarz matki była czerwona, rozmazany tusz pokazywał ślady pozostawione przez łzy.

-Jaką prawdę? Wszystko w porządku mamo? Kim jest ten facet? – wykrzyknął niemal jednocześnie Artur. Znów czuł jak w środku budzi się gniew.

-Artur, mój Boże, co ci się… -Sophie podbiegła do niego, lecz w ostatnim momencie się zatrzymała. Jej twarz wykrzywił grymas rozpaczy, do oczu znowu napłynęły łzy. Ciężkim krokiem podeszła do fotela i usiadła, podpierając głowę dłońmi. Z jej gardła wydobył się szloch.

-Idź się przebierz Arturze, musimy porozmawiać we trójkę – powiedział przybysz. – Chyba nie chcesz siedzieć w salonie w podartym ubraniu?

Artur wpierw podszedł, aby uspokoić matkę, lecz ta odepchnęła go delikatnie. Zakłopotany i zdziwiony tą sytuacją, udał się więc do swojego pokoju by się przebrać. W kieszeni pożyczonej kurtki wyczuł wymiętą, kolorową wizytówkę – „Mana – sklep z pamiątkami”. Po drugiej stronie widać było kobietę w mistycznej pozie błogosławiącą ziemski glob. Schował ją do portfela i wrócił do salonu.

Matka uspokoiła się trochę, choć jej ręce dalej się trzęsły: w jednej trzymała szklankę whisky, w drugiej ręce trzymała wymiętego papierosa, obok niej leżała otwarta butelka. Właśnie ten papieros świadczył o powadze sytuacji – Sophie rzuciła palenie ponoć tuż przed jego narodzinami i trzymała się twardo – dotąd widział ją palącą tylko raz po tym, gdy policja poinformowała o śmierci jej męża.

-Dobra, przebrałem się, teraz powiedz mi, kim do cholery jesteś, co robiłeś w pokoju babci i czemu sprawiłeś, że mama płacze – powiedział dobitnie Artur stając przed nieznajomym. Dopiero teraz miał okazję się mu przyjrzeć: mężczyzna wyglądał na kogoś w „sile wieku”: mimo, że siwizna znaczyła jego blond włosy a na twarzy widoczne były zmarszczki, dodawały mu raczej powagi i sprawiały, że emanowała aurą autorytetu. Dalej miał na sobie ciemny, znoszony, lecz wciąż wyglądający na drogi płaszcz a w ręku niezwykła, bogato rzeźbioną laskę z głową kobry.

-Zacznijmy po kolei: Na imię mi Dawid, Dawid Ciesielski. Twoja babcia jest również moją matką – powiedział przybysz.

-Mama nigdy nie mówiła mi, że ma brata.. – powiedział zdziwiony Artur – Jeśli przyjechałeś po tylu latach licząc na spadek to… - dodał po chwili gniewnie

-Nie chodzi mi o spadek, chodzi o Ciebie. Sadząc po stanie twojego ubrania, chyba już wiesz, czym jesteś.

-Wiem, że jestem chory, muszę brać cholerne piguły… i że mam halucynacje – odparł z goryczą Artur – skąd mam wiedzieć, że ty, to wszystko nie jest jakimś kolejnym produktem mojego chorego mózgu; może powinienem dać się zamknąć wśród czubków.

-Pigułki? Jakie pigułki? – zapytał Dawid patrząc w stronę Sophie

-Leki uspokajające. Dość silne… – odpowiedziała Sophie patrząc w podłogę – myślałam… myślałam że one powstrzymają…

Dawid westchnął. – Nie mogę cię obwiniać, ale one nie pomogą…

-Nie pomogą? Co się ze mną do cholery dzieje? Co się tutaj w ogóle dzieje? Czego ty kurwa chcesz?! – Artur wrzasnął. Znów poczuł jak wewnątrz rodzi się ten nieopanowany szał. Jego mięśnie zaczęły drgać i tężeć, skóra swędziała, gdy zaczęła pokrywać się gęstym włosiem

-Ach, sam widzisz – Dawid uśmiechnął się smutno – że uległeś pierwszej Przemianie. Kolejne będą prostsze.

-O czym ty… - wycharczał Artur. Jego głos był chrapliwy, miał problemy z wymową.

-MILCZ, GDY MÓWIĘ! – wrzasnął niespodziewanie Dawid, jego słowa uderzyły Artura niemal z fizyczną siłą – Kontroluj się! – Dodaj po chwili łagodniej.

Artur upadł na kolana; Sophie upuściła pusta szklankę. Dawid odrzucił płaszcz i wstał gwałtownie. Jego ciało zaczęło się zmieniać, dłonie stały się potężnymi łapami z pazurami zdolnymi rwać stal, twarz wydłużyła się w wilczy pysk; ubranie, które miał na sobie zniknęło pokazując gęstą, jasną sierść pokrywającą jego umięśnione ciało. Jego oczy patrzyły przenikliwie na leżącego przed nim chłopaka.

-To nie są żadne halucynacje, to jest to, czym jesteś naprawdę: Garou, wilkołak, zmiennokształtny. Urodziłeś się taki i to jest twoje przeznaczenie, żadne lekarstwa czy terapie tego nie zmienią - głos Dawida brzmiał chrapliwie, słowa wypowiadane były w dziwnym języku… jednakże Artur w jakiś sposób potrafił je zrozumieć – musisz to zaakceptować, tak samo jak fakt, że słońce wschodzi co rano!

-Ale.. ale dlaczego? – zdołał wszeptać Artur – dlaczego ja?

-To przez.. Twego ojca. On jest, znaczy był taki jak ty – odparł Dawid. Arur zauważył, że po raz pierwszy przybysz wyglądał na zakłopotanego i zerkał na pobladłą Sophie. –My Garou rodzimy się tak jak każde inne istoty, choć dzieci staramy się mieć z ludźmi, bądź wilkami. Takie dziecko dorasta nieświadome swego pochodzenia, do czasu pierwszej przemiany, która nadchodzi z reguły w okresie dojrzewania.

-Mojego ojca? Serio? – Artur przypominał sobie twarz Thomasa, męża Sophie: wysoki, chudy, zawsze zabiegany; twarz ukryta za wielkimi okularami, wiecznie w świecie liczb, terminów i spotkań. Nigdy nie byli sobie zbyt bliscy; Artura traktował raczej jak nie do końca chcianego gościa niż syna. I ten człowiek miał być wilkołakiem? Dobre sobie! Chyba że… Sophie zawsze była atrakcyjną kobietą, czy możliwe jest, że miała kiedyś romans, który zaowocowałby ciążą?

-No dobra… mój tato był wilkołakiem – powiedział Artur dodając po chwili w myślach „ha to brzmi jak tytuł podrzędnego horroru…” – ja też nim jestem, więc mogę się zamienić w cholerną maszynę do zabijania. Co teraz?

-Na początek musisz porozmawiać ze starszyzną, muszę cię wtajemniczyć w pewne arkana, przejść rytuały… - zaczął wymieniać Dawid

-Hej, powoli! Może i nie jestem do końca człowiekiem, ale nigdzie nie pójdę tylko dlatego, że ty mi każesz!

-Obawiam się, że niestety nie masz wyjścia.

-Co? Dlacze…- jego pytanie zagłuszył brzęk pękającej szyby: Przez rozsuwane drzwi do ogrodu coś ciężkiego wpadło do mieszkania zatrzymując się na środku pokoju.

„Mój plecak! Ale przecież…” zdążył pomyśleć Artur nim trzask drewna od strony głównego wejścia przykuł jego uwagę.

-Zostawiłeś to w pracy – dokończył za niego Stevens stojący w drzwiach – pomyślałem, że wpadnę i odniosę! Widzę, że masz gościa! Ja też kogoś przyprowadziłem!

-Nie wyrobiłeś normy Arturze. Jesteś bezproduktywny, szkodzisz duchowi zespołu – od strony rozbitego okna dobiegł monotonny głos Martina – pan Stevens musi z tobą poważnie porozmawiać. Obawiam się, że możesz stracić premię. – dodał po chwili mierząc do Artura z rewolweru.

Sophie krzyknęła głośno, niemal zagłuszając wystrzał. Artur poczuł potworny ból w ramieniu i upadł na podłogę; świat zawirował mu przed oczami.

Z gardła Dawida wyrwał się skowyt. Jego sylwetka stała się niemal płynna, gdy jednym skokiem dopadł strzelca przewracając go na podłogę. Zacisnął potężne szczęki na gardle praktycznie urywając głowę; palce ofiary w śmiertelnym skurczu zacisnęły się na spuście, lecz strzał odbił się rykoszetem od ścian. Korzystając z sytuacji Stevens rzucił się na plecy Dawida, jego pazury przeorały skórę. Dawid błyskawicznie odwrócił się, w jego ręku pojawiła się laska; oczy kobry na jej główce lśniły a z białych kłów kapał czarny jad. Zamachnął się, trafiając Stevensa, rzeźbiona szczęka zacisnęła się na ramieniu. Ciemny wilkołak zawył z bólu, lecz drugą ręką zdołał dosięgnąć gardła Dawida; na jasną sierść polała się gęsta, czerwona krew.

Artur, usiłował dojść do siebie. Próbował wskrzesić w sobie ten sam szał, który wcześniej nim zawładnął, lecz ból był zbyt wielki, czuł jak całe jego ramię zdrętwiało. Jedyne co zdołał zrobić to poczołgać się w kierunku walki. „Gdzie jest ten cholerny rewolwer!”

Ktoś go jednak uprzedził – kolejny strzał rozbrzmiał głośno w salonie. Stevens tym razem nawet nie zawył, padł niczym szmata na podłogę; jego ciało powracało do ludzkiej postaci. Nad nim stała Sophie dysząc ciężko trzymając oburącz pistolet.

-Dzięki Bogu Sophie, myślałem że już po mnie – wycharczał ranny Dawid.

-Nikt nie odbierze mi syna! Nikt! NIKT! - Wrzasnęła Sophie i ponownie pociągnęła za spust. Dawid zaskomlał, gdy kula przebiła jego pierś. Mętnymi oczami spojrzał na swoją siostrę.

-Dla.. dlaczego?

-Nikt! Nawet ty!

Kolejne strzały rozbrzmiały głośnym echem, po chwili zastąpione klikaniem pustego magazynka.

Artur był w szoku… nie wiedział jak zareagować, nawet gdy Sophie podbiegła do niego biorąc go w ramiona. Z każdą minutą czuł się coraz słabszy, jego koszula była mokra od krwi.

-Nikt nie odbierze mi dziecka, nikt! – wyszeptała mu prosto do ucha, przyciskając go mocno do piersi.

W pokoju nagle zrobiło się przeraźliwie zimno, szyby pokryły się kryształkami lodu.

-On nie jest twoim dzieckiem córko. Zostaw go, pozwól mu znaleźć własną drogę – rozbrzmiał dziwnie znajomy głos.

Pośrodku pokoju, między leżącymi ciałami stała młoda dziewczyna. Miała blond włosy splecione w długie kucyki, jej białą bluzkę opinał czarny krawat z czerwono-biało-czarną spinką. Postać zdawała się falować, na jej twarzy malował się smutek.

-Na wszystko przychodzi czas, nic nie możemy na to poradzić, Sophie – dziewczyna popatrzyła na matkę Artura ze smutkiem, potem skierowała spojrzenie na leżące ciało Dawida. Po jej policzkach spłynęły łzy.

-Nie, nie, nie! Zostaw mnie, zostaw nas!

Zjawa westchnęła i skierowała spojrzenie na Artura.

-Jest już za późno. Chłopak umiera. Kula była srebrna, zabójcza dla jego rodzaju. Rozerwała się w jego ciele i uszkodziła tętnicę. Widzę jak z każdą sekundą uchodzi z niego życie.

Sophie zaszlochała głośno, przyciskając syna jeszcze mocniej.

-Mogę go jednak uratować…, jeśli zgodzisz się zająć jego miejsce.

-Zrobię wszystko! Nie pozwól mu umrzeć – wyszeptała Sophie.

Upiór zbliżył się powoli, delikatnie odsunął Artura od matki. Ten zatrząsnął się– dotyk był zimny niczym lód, lecz zarazem dziwnie kojący, jak świadomość, że za chwilę ból się skończy, że wszystko przestanie mieć znaczenie. Drugą ręką chwyciła Sophie: kobieta tylko cicho westchnęła nim zemdlała. Jej twarz stałą się papierowo blada, pierś przestała się unosić, z ust wyrwał się ostatni oddech. Artur poczuł jak w jego ciało wlewa się dziwne ciepło. Z przerażeniem spojrzał na ciało matki… i na postać dziewczyny klęczącej nad nim.

-Mamo… - wyszeptał przez łzy – mamo…

-Nie rozpaczaj Arturze, śmierć nie jest końcem! – ciało dziewczyny powoli rozpływało się w powietrzu – Dziękuję ci za wszystkie wizyty, tylko ty o mnie pamiętałeś na stare lata – dodała po chwili.- Auf Wiedersehen!

Gdzieś w oddali rozlegały się syreny policyjne, komórka zaczęła dzwonić pokazując numer ośrodka spokojnej starości, lecz Artur mógł przysiąc, że gdzieś słyszał ponownie tę samą starą melodię:

 

Vor der Kaserne

Vor dem grossen Tor

Stand eine Laterne

Und steht sie noch davor...

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania