Ciemna Strona Miasta Wichrów: Lilly Marleen cz.6

Inicjacja.

 

Coś ciężkiego leżało mu na piersi przyciskając go to ziemi. Gdy otwarł oczy, pierwsze co zobaczył to wyszczerzone kły znajdujące się centymetry od jego twarzy. Właścicielem, a raczej właścicielką („skąd ja niby wiem że to samica?” – pomyślał Artur) był czarny wilk, który wpatrywał się intensywnie w jego oczy. Gdy dostrzegł że chłopak odzyskał przytomność, z gardła zwierzęcia wydobył się ostrzegawczy warkot.

-Charlie? Czy jest tu kto? – odezwał się cicho – Słuchaj, kilka dni temu, coś się ze mną stało, zmieniłem się w…coś, spotkałem chłopaka imieniem Charlie, nosi melonik, ma rogi, dał mi wizytówkę do tego miejsca abym się tu zjawił po wyjaśnienia, jestem więc i… próbuję rozmawiać ze zwierzęciem…

Wilk przekrzywił głowę patrząc ciekawie na twarz Artura, zupełnie jakby rozumiał jego słowa. Po chwili zeskoczył z jego piersi i pobiegł gdzieś w głąb nieoświetlonego magazynu. Z ciemności wynurzyła się ludzka sylwetka, gdy zbliżyła się do leżącego wciąż chłopaka zobaczył, że należała do dziewczyny: kaskada kruczoczarnych, kręconych włosów spływała na jej ramiona otaczając twarz, w której niby dwa klejnoty jarzyły się blado-błękitne oczy. Pod białą koszulką prężyły się zgrabne, nieujarzmione żadnym stanikiem piersi, o czym wybitnie świadczyły sutki marszczące materiał; jej figury podkreślonej ciasnymi szortami pozazdrościłaby każda modelka Victoria’s Secret a długie nogi zakończone bosymi stopami zdawały się nie mieć końca… Nawet długa blizna ciągnąca się wzdłuż linii szczęki nie potrafiła zniszczyć jej urody: była piękna, lecz było to piękno burzy, nadciągającej lawiny; piękno drapieżcy czekającego na kolejną ofiarę.

-Wstawaj – rzuciła krótko. – Jesteś nowe szczenię, rogaty mówił - Miała chrapliwy akcent, widać było że nie zna zbyt dobrze angielskiego. Wskazała ręką na drzwi wiodące w głąb budynku. – Najstarsza chora. Umiera. Idź pierwszy!

Gdy Artur otwarł drzwi, jego oczom ukazał się tunel – sądząc po nierównych ścianach powstał naturalnie w wyniku jednego z wielu w Wellington trzęsień ziemi. Pod sufitem podwieszone było prymitywne oświetlenie, w którego słabym blasku dostrzegł szerg malowideł zdobiących obie ściany. Maski przodków i opiekuńczych duchów, tak popularne w maoryskiej kulturze, które widywał wszak niemalże na co dzień tutaj sprawiały wrażenie żywych; Artur miał wrażenie że dziesiątki par oczu śledzi każdy jego krok. Za sobą usłyszał szelest – czarnowłosa dziewczyna była tuż za nim, do jego zmysłów dotarł niezwykły zapach jaki roztaczała: nie były to perfumy lecz raczej niezwykle silny zapach skóry, zamiast jednakże drażnić wydawał się niezwykle podniecający.

-Nie powiedziałaś mi, jak masz na imię. – powiedział Artur.

-Nie – odparła krótko dziewczyna.

-Noo… wiec jak ci na imię?

-Wildmane*. Idź szybko.

-Wildmane? To imię czy nazwisko?

-Wildmane –Powtórzyła dziewczyna, wskazując na swoje włosy w przepięknym, dzikim nieładzie. Po chwili gestem ponagliła Artura. Dopiero teraz spostrzegł, że w ręku trzymała jakiś ostry przedmiot - kamienny nóż wyrzeźbiony na kształt zwierzęcego kła.

-Więc.. Wildmane… Ten wilk to twój zwierzak?

-Mój… zwierzak? – Wildmane zdawała się nie rozumieć pytania.

-No wiesz, twój… - Słowa Artura przerwała nagła zmiana otoczenia: wąski korytarz kończył się sporą, półotwarta jaskinią. Spora część sufitu była zerwana, ukazując piękne, nocne niebo; światło księżyca niemalże magicznie odbijało się w krystalicznej wodzie małego jeziorka znajdującego się pośrodku groty. Pod jedną ze ścian, na zupełnie niepasującym do otoczenia łóżku leżała stara Maoryska, przy łóżku siedział pochylony Charlie.

-Hej, Charlie! Przyszedłem jak mówiłeś! -krzyknął ucieszony Artur. - Choć może nie w porę – dodał po chwili patrząc na leżącą kobietę. Nie trzeba było specjalisty, by zobaczyć, że kobieta nie ma przed sobą długiego życia – spośród pooranej bruzdami twarzy wydobywał się chrapliwy oddech, pokryta plamami wątrobowymi skóra była lepka od potu.

-O, przybył nasz Walczący-z- burgerami! – Charlie uniósł się z ziemi i przyjaźnie klepnął Artura po ramieniu. – Czy w porę… miałem nadzieję, że kuia* ­ -tutaj wskazał na leżącą kobietę – pomoże ci w inicjacji, ale… - Jego twarz wyrażała głęboki smutek.

- Nie jestem Twoją babką rogaty ośle i nie jestem jeszcze martwa! – Padły niespodziewane słowa ze strony łóżka. – Przydaj się na coś i pomóż mi wstać, bo jak ci przywalę kijem przez plecy, to aż twoi przodkowie zawyją z bólu!

Charlie po krótkim zaskoczeniu wykrzywił twarz w szerokim uśmiechu:

-No tak, stara baba własnego wnuczka nie poznaje… A podobno my nie chorujemy na Alzhaimera! –Powiedział pomagając kobiecie podnieść się do pozycji siedzącej. Ta chwilę walczyła o utrzymanie równowagi na jego ramieniu, po czym oparła się ciężko o podstawione poduszki.

-Erm.. Dobry wieczór, nazywam się Artur, Charlie dał mi ten adres. – Powiedział Artur kłaniając się przed staruszką - Wołałem przy wejściu, ale nikt nie otwierał, potem spotkałem tę dziewczynę… – Artur próbował wskazać czarnowłosą, lecz ta zniknęła. W jej miejscu siedział wilk o kruczoczarnej sierści i przenikliwie błękitnych oczach.

-Dziękuję Wildmane, możesz wrócić pilnować wejścia – odparła starsza kobieta patrząc na zwierzę. – Dobrze zrobiłaś przyprowadzając go tutaj.

Wilk obrócił się i bez oglądania się za siebie potruchtał z powrotem w kierunku tunelu.

-Ona… znaczy ten wilk to… - zaczął się jąkać Artur.

-Tak, ten wilk to Wildmane. Jest jedną z nas, w przeciwieństwie do ciebie czy mnie urodziła się jednak wilkiem, więc nie dziw się, że jej postawa jest dość… osobliwa.

-Pamiętaj: zapraszając ją na kolację poproś kelnera, aby podał jej danie w psiej misce! – Wtrącił z przekąsem Charlie.

-Przynajmniej nie jest metysem tak jak ty! Przydaj się na coś i przynieś moje narzędzia! –Odkrzyknęła Maoryska popychając lekko Charliego.

-Metysem? Znaczy pół krwi Indianinem? – zapytał Artur.

-Potomkiem dwojga Garou. –Kobieta westchnęła ciężko, patrząc z litością za oddalającym się chłopcem w meloniku. – Tacy jak on mają koszmarne życie: rodzą się bezpłodni, upośledzeni na ciele i umyśle. Wiele wilkołaków traktuje ich gorzej niż śmieci… Gdy go przygarnęłam leżał porzucony w śmietniku, wychowałam go jak własnego wnuka -dodała po chwili. – Ale jestem z niego dumna, wyrósł na porządnego człowieka. Pomimo tego, że sam jest tak niskiego stanu zawsze jest gotów pomagać potrzebującym.

- Nie wydaje mi się by Charlie brał cokolwiek na poważnie – zauważył Artur

-Ach, to wpływ Luny – księżyca, jeśli wolisz. Nie wiem czy wierzysz w horoskopy i przeznaczenie, zapewne nie, bo to w większości bujda, ale księżyc ma na nas silny wpływ, zwłaszcza jego faza w momencie narodzin. Jaki był twój znak, zaraz spróbujemy ustalić, choć jego wpływ miał wpływ na ciebie przez całe życie - taki Charlie na przykład urodził się w czasie nowiu, co czyni go ragabashem – błaznem na dworze króla, odważnym by kpić z autorytetów, Wildmane urodziła się w czasie pełni jako arhoun – wojownik, dlatego też pierwsza gotowa jest rzucić się w wir walki. Ja jestem spod znaku theurga –pierwszej kwadry, która daje wgląd w świat duchów.

Charlie przytargał wypełnioną wodą ozdobną misę z jadeitu i postawił ją przed staruszką. Przyniósł też szkatułkę, z której wyciągnął dwie buteleczki: jedną wypełnioną czarnym, drugą srebrnym płynem. Z niezwykła dla siebie powagą pokłonił się przed kobietą wręczając jej owe przedmioty. Ta podniosła je w kierunku widocznego przez szczelinę księżyca i zaczęła szeptać

-Siostro naszej matki, Luno! Ty, która czuwasz nad nami, która masz nasz ród w opiece i wypełniasz nasze serca szałem, pobłogosław nas swą mądrością, pokaż, które z Twoich oblicz przyświecało narodzinom tego młodego Garou!

Maoryska z namaszczeniem wlała gęste płyny do misy, kolory zaczęły wirować w wodzie nie mieszając się jednakże ze sobą. W swą pomarszczoną dłoń ujęła rękę Artura i przesłoniła nią taflę wody. Chłopak poczuł niespodziewane ukłucie, gdy coś ostrego przebiło jego palce; czerwone krople krwi zabarwiły zawartość misy. Pośród czerwieni wody czerń i srebro poruszyły się nagle i niczym dwie nadciągające na siebie armie zderzyły się dokładnie pośrodku.

- Luna w dniu twych narodzin wybrała dla ciebie ścieżkę sędziego, tego, który poszukuje prawdy, który wyrównuje krzywdy i dba o sprawiedliwość. Powstań młody filodoksie!

Padające na niego światło księżyca niemalże fizycznie pieściło jego skórę. Artur poczuł, że coś się w nim zmienia – przez moment jego umysł dotknął czegoś nieporównywalnie starego i potężnego, jakaś uśpiona w nim struna duszy zadrgała, czując, że wreszcie została odnaleziona. Poczuł na policzkach łzy szczęścia.

-To jeszcze nie koniec inicjacji – przerwała stara kobieta – musisz zostać zaakceptowany przez opiekuńcze duchy plemion. Pomóż mi wstać! – Zakomenderowała.

Opierając się ciężko na ramieniu Artura podeszła wraz z nim do jeziorka.

-Uklęknij i spójrz w wodę. Świat, który widzisz jest tylko częścią większej całości, częścią, w której żyją istoty z krwi i kości. Ale poza nim, oddzielone niematerialną zasłoną jest inny świat, Umbra – świat duchów, odbicie naszej rzeczywistości. Spójrz dokładnie w odbicie swoich oczu!

Artur wykonał polecenie – przez dłuższą chwilę widział wyłącznie swoje odbicie w gładkiej jak lustro powierzchni. Ta jednakże zaczęła falować, poruszona niewyczuwalnym wiatrem. Chłopak miał również wrażenie, że zamiast w płytkie jeziorko wpatruje się w niezmierzoną głębię.

 

-Jak głębokie jest to…- próbował zapytać, gdy niespodziewanie silny uścisk staruszki wepchnął go w taflę wody. Zimne zwierciadło jeziora zamknęło się nad nim i poczuł, że spada w otchłań.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Mirmil 17.01.2015
    Zapomniana notka o imionach:
    Wildmane to z angielskiego coś co można przetłumaczyć jako "Dzikogrzywa",
    Kuri to w Maori "starsza kobieta, babcia"
  • Prue 17.01.2015
    Podoba mi się taka stopniowość w Twoim opowiadaniu która układa się w całość. Dam 4

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania