Poprzednie częściEsgaroth cz. II

Esgaroth cz. VII

Nadszedł dzień. Słońce już na dobre górowało i dawało swe znaki. Gorąc przypiekał skórę i rozgrzewał zbroje. Atakujący i obrońcy schowali się w cieniu. Przegrzanie mogło się źle skończyć. Złotowłosa kazała przenieść swój namot do lasu, tak aby drzewa kompletnie go zasłaniały. W środku trwała ostra debata.

 

- Bordash jest głupcem. Myśli, że zatrzyma moje wojska. - kobieta zdenerwowana chodziła w koło.

- Niedoceniłaś go. - powiedział spokojnie krasnolud. - I to dwa razy. Najpierw doły. Poco ta cholerna konnica ruszyła.

- Milcz !

- Potem wojska Warentasha. - ciągnął dalej - Co chciałaś tym osiągnąć ?

- Powiedziałam milcz Regarot. - jej oczy znowu zaświeciły czerwienią - Raźdźcie jak go wyciągnąć z twierdzy !

- On jest sprytny. Całe życie siedział na tronie. Miał czas na naukę.

- Jeśli mogę - odezwał się jeden z pomniejszych generałów - to radziłbym się skupić na jego propozycji. Jak zdobędziemy bramę ?

- Niewiem - Złotowłosa posmutniała.

- Mam pomysł. - Regarot podszedł do mapy. - Tutaj. Jaskinie. Gdyby sprawdzić, gdzie się kończą. Jeśli w twierdzy to ...

- ... automatycznie możemy dostać się do środka i ich zabić - dokończyła.

Plan był dobry. W górach pełno było jaskiń i tunelów. Nikt nimi niechodził więc można spróbować pomyślała. Jednak nie wydała rozkazu. Najpierw czekała na ruch starego króla zamkniętego w twierdzy.

 

Nagle zerwał się silny wiatr. Drzewa zaczęły ruszać się we wszystkie strony. Nadszedł z północy. Bordash czując powiew wiatru wlazł za balkon jednego z ocalałych budynków. Spojrzał na północ ku wzgórzą.

- Nadchodzi - westchnął

- Kto ? - spytał chłopak, który nagle zjawił się przy nim wraz z ojcem.

- Esgaroth. Nadchodzi stary, dobry Esgaroth.

- Czyli ? - pytanie zadał ojciec - Nasz czy nie ?

- I tak i nie. Esgaroth jest widmem. Okropnym liszem, na koniu z oburęcznym mieczem u boku. Nie ma kości, nie ma twarzy, nie można go dotknąć - dreszcze przeszły chłopca. Ojciec go przytulił.- Jest się czego bać. Zawsze nadchodzi od strony, z której wieje wiatr. Zawsze jest tak samo. Pojawia się na pagórku i znika. Potem przyjeżdża raz jeszcze. I znowu odjeżdża. Bawi się by ofiara się bała.

- Widmo śmierci ?

- Owszem i niedługo przybędzie. O proszę jest. - król wskazał palcem na horyzont. Na odległym wzniesieniu stał jeźdźiec. Z daleka było widać płaszcz, który powiewał na wietrze. Nagle odwrócił się i odjechał. Cała trójka stała niewzruszona. Nikt się nieodezwał.

- Uciekajcie. - przemówił król. - Jeśli przyjdzie, nie będzie odwrotu. Zabije wszystkich. Nikt nie zostanie ocalony.

- Czy ktoś go próbował powstrzymać ?

- Tak. Wiele razy i wiele osób. Wszyscy skończyli w kamiennych trumnach pod miastem - rzekł.

 

Jeźdźca nie było. Zbliżało się południe więc otworzono bramę. Złotowłosa zaczęła wydawać rozkazy.

 

- Regarot ! Weźmiesz swoje wojska i powoli będziesz zbliżał się do miasta. Za tobą maszerować będą ostatnie elfie kohorty. Na lewym skrzydle lekka konnica.

- Zły pomysł. - warknął krasnal - Jeśli jest tam pułapka to konie się spłoszą i mogą znowu zachaczyć o doły. Pójdziemy kolumną po drodze. Nic raczej się nie stanie. Na wszelki wypadek pójde ostatni.

- Dobrze. Trzeba uważać. Nie możemy zaniechać pomyłek. Muszę dostać te miasto w swoje ręce.

- Dostaniesz. Nie martw się. Jeśli będą tam łucznicy to damy rade. Zbroja krasnoludzka może i ciężka ale wytrzymała. Wejdziemy na bramę i zaczepimy flagę.

 

Długo nie czekali. Zorganizowano wymarsz. Krasnoludy szły w kolumnie. Na około sterczały tarcze. Zasłaniały cały oddział. Dobrze się zabezpieczyli. Chcieli uniknąć niespodzianek. Podczas drogi Regarot wyczuł dziwną woń. Coś jakby zapach intensywnego oleju uderzało mu w nozdrza.

- Stać ! - gdy kolumna przykucnęła zchylił się do ziemi i wcisnął palec w błoto. Zbliżył go do twarzy. Powąchał, posmakował, wypluł. Olej ? Smoła ? Nie to nie to. Myślał. Zobaczył że droga jest pełna tego świństwa. Jego ludzie stali w tym po kostki. Powoli nakazał iść na przód. Gdy byli blisko, z bramy wyszedł kulejący człowiek. Zbliżał się w kierunku wojska. Na twarzy miał ogromne krosty. Zaraza !

- Niezbliżaj się ! - krzyczał Regarot a wraz z nim pierwsze szeregi kolumny. - Odejdź !

- Spokojnie przyjacielu - oznajmił przybysz. - To ja.

- Warentash ?! Żyjesz ?

- Ledwo. Wycofaj się zanim będziesz żałował.

- Pułapka ? - podszedł bliżej i pomógł elfowi położyć się. - Żołnierze kwadrat !

Wojsko przysłonili ich tarczami.

- Nie do końca. Słyszałem rozmowe starego z jakimiś ludźmi. Podobno zbliża się Esgaroth. Widmo śmierci.

- Ty. Stary elf wierzysz w te bajki. Esgaroth nie istnieje.

- Wycofaj się bo ... uciął, mrok ogarnął jego serce i dusze.

Regarot wstał i powoli zaczął się cofać. Jednak musiał wykonać rozkaz.

- Biegiem za bramę ! - wrzasnął

Kwadrat wstał i ruszył. Minęli bramę i powoli wchodzili po schodach. Nie zastali nikogo. Zaczepili flagę i zeszli. Krasnolud nakazał odwrót. Wykonał rozkaz i wiedział że do wieczora będzie spokój. Gdy szli pewnie w niebo wzeszła strzała. Tylko jedna za to celnie puszczona. Wokuł grotu owinięta szmatką i podpalona spadła prosto na błoto rozlane po trawie. Ogień mknął między nogami i wybuchł w góre. Regarot i bliższe krasnoludy zdążyły odskoczyć. Reszta stanęła w płomieniach. Gdy ocaleni wracali do obozu, dowódca mówił sam do siebie.

 

"Mówiłem, przeceniła jego siły, moja wina, jak mogłem nierozpoznać smoły i tranu razem zmieszanych. Po co zgodziłem sie jej towarzyszyć. Co jeszcze ten staruch wywinie. Cóż flaga zapięta. Czekamy do wieczora" ...

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania