Poprzednie częściEsgaroth cz. II

Esgaroth cz. VIII

"Mówiłem. Złotowłosa nie wejdzie do zamku. Ma się za wielką i charyzmatyczną dowódczynie. Zebrała siedemdziesiąt tysięcy ludzi i co ? Ja ma dwanaście z czego jedna trzecia to świeżaki. Miasto w gruzach ale nadal stoi. Pozwoliłem im założyć flagę na maszt ale nie, nie odejdą bez straty. Ambicja i poczucie bezpieczeństwa namieszało im w głowie. Najpierw cztery chorągwie konnicy. Osiem tysięcy martwych. Następnie chorągwie elfów. Razem już około dwunastu. Na końcu krasnoludy. Tu się zasmuciłem, jedna chorągwia. Łącznie stracili ponad trzynaście tysięcy ludzi. Zostało piędziesiąt siedem. Ciekawe kiedy się wścieknie."

 

Te myśli chodziły po głowie królowi. Nie mógł przestać myśleć o głupocie swojej rywalki. Postanowił przygotować się do wieczornych negocjacji. Wyjął kawałek papieru i pióro. Zaczął pisać. Ostrożnie dobierał słowa. Pomagali mu generałowie i ojciec chłopca jako przedstawiciel stanu mieszczańskiego. Sam chłopak krążył po mieście. Rozmawiał z inżynierami trebuszy i z ludźmy z cytadeli. Gdy wrócił do groty od razu dostał papier w ręke. Wiedział co wieczorem ma robić. On ma być gońcem i negocjatorem. Rozkazy przekazano ustnie.

 

W obozie Èstrawashèl panowała żałoba. Krasnoludy zawsze dbają o swoich, nawet po śmierci. Regarot postawił wielki stos kamieni i modlił się za dusze swych ludzi. Złotowłosa liczyła straty. Jeśli on odejdzie. Zostanie sama. Elfy się wycofały po stracie dowódcy. Z piędziesięciu siedmiu zostało piędziesiąt. Nie moge stracić Ciemnej Gwardii. Elitarnej krasnoludzkiej siły. Nikt nie walczy tak jak oni. Gdy odejdą zostanie mi czterdzieści tysięcy. Sporo ale czy wytrzymam ? Myślała. Verhal był prawie zburzony. Jedyny budynek, który w pełni pozostał to cytadela. Nie wejde tam. Bordash mnie przerósł. Zatrzymał moją armię.

 

Myślenie przerwał jej chłopak. Wszedł do namiotu z Regarotem. Już wieczór ? Niezauważyłam. No nic, zobaczymy.

- Czy twój król dotrzyma umowy ? Podda miasto ?

- Tak. Ale tylko na własnych warunkach. Proszę oto one.

Wyciągnęła ręke i zaczęła czytać głośno.

 

"Warunki poddania miasta.

1. Wycofanie wojsk pod rzekę Asse.

2. Nie ruszanie się spod niej aż do zimy.

3. Zapewnienie pokoju miastom dalej na południu.

4. Zniszczenie Verhalu do gołej ziemi.

5. Utrzymanie pokoju między Vissarem a Taresem.

6. Jeden król. Chłopak. Gdy dorośnie."

 

Po przeczytaniu odłożyła papier na stół i wstała. Długo myślała i w końcu odezwała się. Najpierw do krasnoluda.

- Zostajesz przy mnie czy idziesz ?

- Opuszczam cię - skłonił się nisko - o świcie mnie nie będzie.

- Szanuję twój wybór. - teraz odwróciła się do chłopca. - Ile masz lat ?

- Dziesięć pani.

- Dobrze. Przyjme wszystkie warunki. Za dużo błędów popełniłam.

- Więc wracam do króla z dobrą nowiną.

- Wracaj. O świcie moje wojska odejdą.

 

Rozmowa była szybka i konkretna. Złotowłosa zaniecha szturmu. Odejdzie w pokoju. Gdy chłopak odjeżdżał jeszcze raz spojrzał na wzniesienie. Czarny jeździec znów tam stał. Tym razem nieodjeżdżał. Stał tam sam i wpatrzony w obóz i w miasto. Młodziak przekazał informacje królowi.

- Za późno - oznajmił. - Patrzcie.

Na wzgórzu pojawili się kolejni jeźdźcy. Najpierw jeden, drugi, trzeci. Nagle zjechali w dół ku im. Za tym pierwszym nie jechała garstka. Tylko hoorda. Cała armia widm. Jak wiatr sunęli pomiedzy ludźmi i kradnoludami. Cięli na oślep. Tylko po to by zabić. Demony wybiły cały obóz. Złotowłosa stawiała opór lecz bezskutecznie. Dwie strzały wbiły się jej w brzuch. Padła martwa. Rycerz na cele. Zwany Esgaroth pognał ku miastu. Reszta pojechała za nim. Gdy przekroczyli mury, zaczęła się rzeź. Leciały buzdygany rozwalające łby i wielkie fontanny krwi. Nikt nie mógł przeżyć. Bordash to wiedział, więc sam zawiązał pętle na swojej szyi i skoczył z balkonu. Ojciec chłopca próbował go odszukać. Niezdąrzył. Rycerz naprzeciwko wepnął mu włócznię po same drzewce w serce. Zmarł od razu.

 

Chłopak biegał po mieście niewiedząc co robić. Wszyscy umierali. Nikt nie przeżył. Udało mu się znaleść ciało ojca. Przyległ do niego. Rozpłakał się. Rzeź ucichła. Można było usłyszeć jedynie szum wody i płacz dziecka nad martwym rodzicem. Jeździec podszedł bliżej. Zsiadł z konia. Mały podniósł głowę. Rzeczywiście. Upiór nie miał twarzy. Wyglądał paskudnie. Mimo braku ust przemówił.

- Tyś czysty. Nikogo nie zabiłeś. Uciekaj stąd i niewracaj.

- Nie mam gdzie iść.

Jeździec z powrotem wsiadł na konia i wyjął mapę. Nie było na niej nazw. Tylko rysunki drzew, gór i rzek.

- Znajdź Saratah. Wieczną Dolinę.

Odjechali. Chłopak przetarł oczy i wstał. Spojrzał na mapę i na pierścień, który dał mu ojciec z łańcuszkiem. Było tam wykute imię Saratah ...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Radziwił 20.07.2015
    Dla niektórych może być to niepełna część z całej fabuly ale niestety. Orginalny szkic uległ zniszczeniu.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania