Poprzednie częściFiliżanka bólu – rozdział 1

Filiżanka bólu – rozdział 4

Javier

 

Siedemdziesiąt trzy książki na regale, trzysta dwadzieścia osiem kwiatów na okładce którejś z moich książek i trzy tysiące pięćset dwa słowa w jej pierwszym rozdziale. Równie tyle i ani jednego więcej. Policzyłem. To sposób na zajmowanie myśli, bo gdy czegoś nie robię… Wszystko tylko krzyczy o płacz, a przez ten tydzień wylałem już zbyt dużo łez.

No ale jak świat może funkcjonować jak dawniej, gdy zabrakło Claya? Przecież on był taką ważną częścią rzeczywistości, teraźniejszości, przyszłości i przeszłości, a teraz go nie ma. Nie ma go! I mój umysł uświadamia to sobie raz po raz, na przemian z sercem. Ono to już w ogóle jest tylko czymś pustym. Czuję, jakbym miał tam dziurę, jakbym został przestrzelony, a pocisk smutku który mnie przeszył, zabrał ze sobą serce. Dlaczego tak musiał umrzeć? Boże, dlaczego nikt go nie uratował…?

Gdy tak się zastanawiałem, leżąc skulony na łóżku pod kołdrą, usłyszałem głosy. Nie zwróciłem uwagi, kto to był, póki nie usłyszałem jednego z ich głośno i wyraźnie zza drzwi do mojego pokoju:

– Javier! Otwieraj, już! Musisz ze mną porozmawiać, to sprawa niecierpiąca zwłoki!

Audrey? O nie, nie, nie, nie, nie, nie… Już postanowiłem, że nie mogę z nią rozmawiać. Nie mogę, muszę o niej zapomnieć. Po prostu, nie chcę, żeby znowu tak bardzo bolało, już mam dość. Wiem, ją też stracę. Wolę być sam… Nie chcę, Boże, tak bardzo nie chcę jej też stracić.

– Znasz mnie i doskonale zdajesz sobie sprawę, że nie odpuszczę. Będę siedzieć pod drzwiami choćby trzy dni, aż otworzysz. Myślę, że zrozumiałeś.

Ma rację, znam ją za dobrze, aby myśleć, że odpuści. Cokolwiek chce, dostanie tego. Ale nie dzisiaj, muszę zapomnieć. Jeśli o niej zapomnę, nie stracę jej i będzie bezpieczna. Nie chcę, żeby jeszcze ktokolwiek miał ze mną kontakt.

Być może popadam w paranoję, ale ktokolwiek staje się dla mnie ważny… Oni wszyscy po prostu odchodzą. I tak, być może to jakiś wymysł mojej wyobraźni, ale nie chcę znowu tego przeżywać. Nie może znowu boleć, bo jeśli tak będzie, to najzwyczajniej w świecie po prostu nie dam rady. Już nie daję. Nie ma Claya, nie ma wszystkiego innego. Nie potrzebuję Audrey, dla jej bezpieczeństwa zapomnę o niej. Albo przynajmniej spróbuję.

Mam wrażenie że moje myśli się powtarzają. Ciągle to samo, jakby płyta mi się zacięła. Ale…

– Javier? – słyszę jej cichy głos. – Chcę, żebyś wiedział, że tu jestem. Że możesz ze mną porozmawiać.

Jakoś daje radę usiąść i oprzeć się o ścianę. Resztkami sił wstaję i siadam na ziemi oparty o drzwi.

– Audrey, nigdy nie myślałem, że cię tu nie ma – mówię zachrypniętym głosem.

– Więc mnie wpuść i daj się pocieszyć. Daj mi pomóc… Proszę?

Śmieję się gorzko. Gdy ją wpuszczę, pokarzę światu, że jej ufam, a to znaczy, że jest dla mnie ważna. I umrze, stracę ją jak każdą inną osobę. A nie może umrzeć, bo ma cudowne życie przed sobą. Tak samo jak miał je Clayton.

Po policzkach znów płyną mi łzy. Nawet nie próbuję ich otrzeć. Ręce odmawiają mi posłuszeństwa, a ten ohydny smak rzeżuchy znów daje się we znaki.

– Nie – mówię z chrypą. Słychać po mnie, że płaczę.

– Javier…

– Nie. Musisz przestać być dla mnie ważna, rozumiesz? Nie możesz umrzeć tak jak wszyscy, którzy byli ważni i odgrywali największe role w moim życiu.

Zapada cisza. Po drugiej stronie drzwi słyszę jej oddech.

– Idź sobie – szepczę i zamykam oczy. – I pozwól mi zapomnieć. Proszę.

Słyszę tylko oddalające się ode mnie kroki. Ogarnia mnie jednocześnie ulga i ból. Kładę się na podłodze i zamykam oczy. Zasypiam.

 

* * *

 

Nie mam siły wstać. Obudziłem się na podłodze, ale nie przeszkadza mi to. Nic nie pobije bólu, który czuję za każdym razem, gdy budząc się, przypominam sobie o wszystkim. O śmierci, o moim pechu, o Audrey, o tym, jak musiałem ją zranić… O tym, jaki to beznadziejny jestem. Co mam zrobić bez Claya? Przecież nawet, gdybym miał Audrey… To wszystko nie miałoby sensu. Po co trwać jak zawsze, skoro go nie ma? Miał siedem lat, gdy straciliśmy rodziców, a mimo to dał radę mnie podnieść. Był załamany, ale pomógł mi. Czternastoletniemu starszemu bratu. Tak bardzo go kocham, a mimo tego go nie ma. A był zawsze.

I nie było mnie przy nim, gdy odchodził. Nic nie mogłem na to poradzić. Lekarze mogli, a nie dali rady. Nie… Nie pomogli mu. I zadzwonili do mnie dopiero po fakcie. A gdyby zrobili to wcześniej? Moja wiara w Claya by pomogła?

Gdy ta kobieta powiedziała „gdy jego współlokator znalazł go leżącego na podłodze, od razu wezwał karetkę, ale było już za późno”, nie chciałem wiedzieć co się stało, tylko czy żyje. Nie dotarło do mnie, że „było już za późno” oznacza tylko jedno. Teraz boję się dowiedzieć się, co mu było. Miałem obawy, że jeśli mi powiedzą, załamię się jeszcze bardziej. I będzie boleć mocniej i więcej.

Właściwie po co jeszcze tu jestem i stwarzam zagrożenie dla innych? Czy nie byłoby lepiej, gdyby mnie nie było? Po co jeszcze trwam? Po co jeszcze tu jestem, po co cierpię, skoro ten ból może zniknąć, a ja mogę wrócić do Claytona?

A gdyby tak…

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • zsrrknight 8 miesięcy temu
    "pokarzę światu, że jej ufam" - pokażę

    Tragedia antyczna się zrobiła... Biedny Javier będzie musiał zawalczyć z fatum, z nieuniknionym przeznaczeniem...
  • droga_we_mgle 8 miesięcy temu
    Bohater za dużo dramatyzuje, jak na mój gust. To znaczy, nasycenie tekstu emocjami samo w sobie nie jest zbrodnią, zwłaszcza gdy chodzi o żałobę, ale trzeba trochę wprawy, żeby nie było wrażenia przesytu. A tu ono jest.
    Na przyszłość spróbowałabym emocje wyrażać w tekście bardziej... pośrednio. Na przykład to, co postać pod wpływem uczuć robi, często mówi za nią. Subtelność wyrabia się też z czasem.

    Pozdrawiam i powoli lecę dalej...
  • Sandra 8 miesięcy temu
    Dziękuję :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania