Poprzednie częściGospoda pod sierpem. Prolog. Cz. 1

Gospoda pod sierpem. Prolog. Cz. 4

Opuściliśmy salę konferencyjną, czyli jedyną, jaka była w gospodzie i pojedynczo udaliśmy się do szopy. Nie wszyscy byli dopuszczeni do rozlewnictwa. Trzeba było sobie zasłużyć i mieć mocną głowę.

Za stertą siana było tajne wejście do bimbrowni. Bimberek ratował naszą gospodę.

– Cześć Seb.

– Czołem.

Seb był naszym głównym producentem. W ciągu ostatnich kilku lat doszedł do perfekcji. Potrafił z każdej roślinki wyprodukować procenty. Był mistrzem w swoim fachu. Całymi dniami i wieczorami przebywał w szopie. Z tego też powodu mizernie wyglądał: blada twarz, podkrążone oczy, potargane włosy. Gdy tylko weszła do środka Calo, nie odrywał wzroku od narzeczonej.

– Calo, opowiadaj, jakie zmiany są w punktacji – poprosiłem.

– Mam złe wieści dla niektórych. Najgorsze dla ciebie. Teraz za pracę w Drugiej Rzeczypospolitej dostaniesz minus pięć punktów, a nie plus dziesięć jak poprzednio. Wzrosły notowania za pochodzenie społeczne. Za chłopskie jest dwadzieścia pięć, za robotnicze dostanie się dziesięć, inteligenckie – zero. Wprowadzono nową tabelę: imiona.

Z tej strony nic nam nie groziło, już dawno temu pozmienialiśmy swoje imiona na dość nietypowe. Calo poradziła nam, abyśmy to zrobili, już wtedy domyśliła się, jaka jest polityka państwa. Teraz frajerzy będą nadawać chłopcom imię Jarosław a za dwa, trzy lata okaże się, że zmieniono tabelę i stracą po 500 punktów. Władza szybko się zorientowała w procederze zmiany imion i teraz nie ma już takiej możliwości. Budżet państwa został uratowany. Tylko Lukrecja została przy swoim, szlacheckim.

– Najwyższa punktacja za Jarosława: dwadzieścia punktów.

Miałem rację, trochę się orientuję w meandrach polityki.

– Marek dostaje dziesięć – kontynuowała Calo – a potem... sami sobie poszukajcie w załączniku.

– A ile jest za to, którego nie wolno nadawać? – zapytał Vinc.

Rozejrzeliśmy się dookoła, na szczęście, sami swoi.

– Nie ma go w wykazie, jest zabronione. Trzeba mieć specjalną zgodę preprezydenta.

– Czy Lukrecja jest w wykazie?

– Tak, zapamiętałam: trzy punkty.

– Hura! – krzyknęła Lutka.

Idzie chyba nowe, arystokracja ma wyższe notowania.

– A za te trzy imiona? – zapytał Seb.

– Minus sto, już nie nadaje się imienia Le... oj, sorki.

O mało, co, a wymknęłoby się jej niemile widziane imię. W porę się opanowała, biedna dziewczyna. Jak ona to robi, że jest na bieżąco?

– Za nazwiska nic się nie zmieniło i tak burak nadal ma dwadzieścia pięć punktów, najwięcej z nas wszystkich.

Odetchnąłem z ulgą. Co prawda straciłem piętnaście punktów, ale bilans nadal był dodatni.

– Wzrosła ilość punktów za: Schab, Golonka, Szyja, Goleń, Żebro.

– Mogę zobaczyć wykaz nazwisk? ¬– zapytał Kwart.

Calo, nie od razu podała mu grubą księgę. Cholera – pomyślałem – Kwart nie będzie zadowolony. Miałem głupie przeczucie. Calo jeszcze nie skończyła.

– Wybranie skali podatku pozostaje bez zmian.

Nasz kraj jest w pełni demokratyczny, każdy obywatel ma prawo sam wybrać sobie wysokość podatku, jaki musi zapłacić. Pełna demokracja, nie to, co w Unii.

– Skala podatków też nie uległa zmianie. Od zera do 500+. To wiecie. W zapowiedziach wydawniczych dekretów preprezydenta napisano, że w najbliższym czasie, być może będziemy jedynym krajem na świecie, gdzie średni podatek będzie ujemny. W tej chwili, jak doskonale wiecie, wynosi zero.

– Calo, daruj sobie te komentarze – powiedziałem.

System podatkowy jest prosty jak drut. Podatki wynoszą zero, dziesięć, dwadzieścia i tak, co dziesięć do stu, potem 120, 140, aż do 200, 250, 300, 400 i 500+. W sumie to daje 2800%. Minister płaci minus czterdzieści, sekretarze partii od minus dziesięciu do minus trzydziestu a preprezydent – minus 2720%. Po podsumowaniu minusów i plusów otrzymujemy średnią wartość podatku na poziomie zera. To taki prosty system, że też nikt wcześniej na to nie wpadł.

– Kurwa! – wrzasnął Kwart. – Nie ma nigdzie mojego nazwiska.

Podszedłem do niego i przytuliłem.

– Kwart, nie płacz. Nikt się nie dowie, jak się nazywasz. Jesteśmy jedną rodziną.

Nie zawiodło mnie moje przeczucie. Nazwiska Kwarta nie było w wykazie. Oznaczało to jedno – figurował w wykazie nazwisk niedopuszczalnych. Ten wykaz obejmowała klauzula: tajne specjalnego znaczenia. Jedno, co zawierał, to liczbę nazwisk. Zerknąłem na stronicę i zobaczyłem cyfrę 189 456. Tyle nazwisk była zakazanych, ci, co je nosili, otrzymywali minus 1000 punktów przydatności.

– Kwart, możesz je zmienić – zaproponowała Martas.

– Nazywam się tak samo, jak mój ojciec, dziadek i pradziadek. Moje dzieci też będą nosiły moje nazwisko – odpowiedział z wielką determinacją.

– Kwart, jak będziesz usiłował zaciągnąć dziewczynę na siano, to lepiej się nie przedstawiaj – poradziłem mu.

Wszyscy współczuli biedakowi. Seb natychmiast przytoczył beczułkę. Zaczęliśmy rozlewać do butelek. Marnie nam to szło. Kwart doszedł do siebie i po kilku minutach zapomniał o księdze.

– Powiedz mi – zaczepiła mnie Teo – o co chodzi z tymi taczkami i Balatonem?

– Nie oglądasz telewizji?

– Oglądam, ale mylą mi się kanały, jest ich pięćdziesiąt, a wszystkie różnią się jedynie numerkami, TVP1, TVP2 i tak dalej. Nie ma prywatnej, dlaczego?

– Teo, nie wolno zadawać takich pytań. Powiem ci o Balatonie. Nasi rodacy w ramach Pomocy Bratankowej wysyłani są do pracy nad Balatonem. Wykopują ziemię na północy jeziora.

– Węgrzy chcą powiększyć jezioro?

– Słuchaj, nie przerywaj, bo rozpoczęliśmy już degustację, a za chwilę nic nie zrozumiesz. Nasi na północy kopią, a potem taczkami zawożą urobek na południe. W ten sposób przesuwają jezioro na północ, bliżej nas.

Teo chwilę rozważała moje słowa, po chwili zadała pytanie.

– A co robią Węgrzy w ramach tej pomocy?

– Kopią nowe koryto Wisły przez Tatry.

– Jak nie będzie wody w Wiśle, to wyschnie koryto.

– Nie wolno wymawiać tego słowa, źle się kojarzy. Są inne rzeki, które wpadają do Wisły.

– Przecież nasz preprezydent dba o ekosystem. Pamiętasz walkę o Puszczę Białowieską?

– A wiesz, jak się skończyła?

Ponownie się zastanawiała, nim odpowiedziała.

– No nie.

– Gonili jednego kornika, ale ten spaślak był bardzo cwany. Nim ścieli chore drzewo, już drążył tunele w następnych. Dopadli gnoja w ostatnim, nie miał gdzie uciec. I teraz mamy naturalny krajobraz, ale nie ma puszczy.

– To, co tam teraz jest?

– Nie mam pojęcia, ale wolę się nie dopytywać.

Rozlewnictwo szło pełną parą, co prawda większość bimbru lądowała w szkle nieprzypominającym w niczym naczyń z długą szyjką. Naszym zadaniem było rozlanie beczułki bimbru do butelek, naklejenie siedmiu akcyz. To bardzo odpowiedzialna praca.

Grubo po trzeciej poszliśmy spać, właściwie to nie musieliśmy nigdzie iść.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania